Już dawno przy stole nie było tak
gwarno i zarazem radośnie. Rodzina Simona, choć niezbyt liczna, była dość zżyta
z pierwszym pokoleniem i teraz mieli wiele do nadrobienia. Wszyscy też czuli
atmosferę oczekiwania na uroczystość następnego dnia, kiedy rezydencja zapełni
się ludźmi, a straszliwa Prawa Ręka w końcu zmieni stan cywilny swój i
ukochanej kobiety. O nieprzyjemnościach nikt już nie pamiętał, nadrabiali
opowieści, żartowali sobie z siebie wzajemnie i nikt szczególnie się nie kłócił
czy złościł.
– Pozwólcie, że raz jeszcze
wszystkim przedstawię naszego gościa. Oto Kim Hyun, który przybył do nas z
Korei – oznajmił Giotto, ściągając na siebie uwagę wszystkich obecnych. Rzucił
też znaczące spojrzenie Ricardowi, który wnet zrozumiał intencje swojego szefa.
– Witaj, Kim – powiedział
Secundo, przyglądając mu się z zaciekawieniem.
–
Witamy, jestem Ugetsu – powiedział Strażnik Deszczu. – Miło nam cię
poznać.
– Hej – przywitała się radośnie
Tori, na co Flavio prychnął jedynie i mruknął:
– Yo.
Wszyscy byli dość zaciekawieni
gościem, ale powitali go z przyjaznym nastawieniem, skoro Giotto nie wyglądał
na zaniepokojonego.
– Korea to daleki kraj –
stwierdziła Elena. – Musiałeś mieć ważny powód, żeby zawędrować tak daleko,
Kim.
– Tak. Przybyłem tu służyć Primo
oraz Vongoli. Po siedmiu latach ciężkiego treningu opanowałem sztukę miecza,
trenując dla tego dnia, by móc wreszcie przybyć tu i spłacić dług – oznajmił z
takim samym spokojem jak wcześniej Kim. – Bowiem Primo uratował mnie i moją
rodzinę i od tego dnia czekałem, by móc powierzyć mu swoje życie i swój miecz.
– W tym domu wszyscy komuś coś
zawdzięczamy – mruknął Lampo. – Primo przyciąga tylko takich ludzi.
– Lampo. – Aki zgromiła go
spojrzeniem.
– Taka prawda.
– Jest trochę prawdy w słowach
Lampa – rzekł Ricardo i spojrzał na Kima. – Pasowałbyś tu. Chciałbym zobaczyć
później, co potrafisz. Akurat mam wolne miejsce na Strażnika Deszczu. Jesteś
zainteresowany?
– Nie śmiałbym – odparł Hyun. –
Jednak jeśli w ten sposób będę mógł służyć Primo i Vongoli…
– Zdaje się, że rodzina nam się
powiększa – uznał z lekkim uśmiechem Ugetsu. – Również jestem ciekawy twoich
zdolności, Kim.
– Same radosne wieści – zaśmiał
się Cozarto. – Brakuje tylko daty chrztu. – Spojrzał wymownie na G.
– Brakuje już tylko jednej –
stwierdził wesoło Flavio.
– Niby jakiej? – zapytał G.
– Jak to jakiej? – obruszyła się
młoda Burza. – Teraz czekam już tylko na wieść, że zostanę starszym bratem!
Aki zaczerwieniła się, a G
spojrzał na swojego ucznia morderczo.
– Jeszcze jedno słowo, gówniarzu
– warknął.
– Twój uczeń ma trochę racji –
stwierdził Cozarto i uśmiechnął się ciepło. – Jutro ślub, a po tym zostało wam
już tylko jedno.
– Założę się, że mały G lub mała
Aki będą bardzo słodcy – rozczuliła się Elena.
– Lepiej, żeby wdało się w Aki –
powiedział Lampo z poważną miną. – Jeszcze jednego furiata nie potrzebujemy.
– I tak wszyscy będziemy je
rozpuszczać – uznał Ugetsu.
Tymczasem Tori milczała,
całkowicie zamyślona i pogrążona w swoim własnym świecie. Szczerzyła się przy
tym radośnie, rozpływając się nad wizją powiększonej o dziecko Aki i G rodziny.
– A ty co się tak szczerzysz? –
warknął Flavio, dostrzegając błogi wyraz twarzy dziewczyny. – Nie rób takiej
miny, bo ci tak zostanie. Aż mam ciarki.
– Daj jej spokój, Flavio –
mruknął Alfred.
– No właśnie, cicho, Flafi –
mruknęła Tori, uśmiechając się złośliwie. – Sam zacząłeś o tych dzieciach.
– Wystarczy – warknął na nich
wszystkich G. – To nie wasza sprawa.
Pierwsze pokolenie dawno nie
widziało go tak zmieszanego tematem, do tego trudno było ukryć, że oboje z Aki
zrobili się czerwoni.
– Nie mów tak, G – odezwał się
rozbawiony Giotto. – Jesteśmy rodziną, więc to naturalnie nasza sprawa, choć
nikt was nie będzie popędzał.
– Zresztą wiadomo, że
jakiekolwiek dziecko urodzone w Vongoli będzie miało najbardziej popieprzoną
rodzinę – mruknął rozbawiony Ricardo. – Ten dzieciak nie będzie normalny i
nawet Aki nic na to nie poradzi.
G zmiął w ustach przekleństwo i
tylko rzucił groźne spojrzenie Secundo.
– Nie masz racji, Ricardo –
odezwała się Aki, odzyskując w końcu nad sobą panowanie. – Ta rodzina będzie
najnormalniejsza, na jaką mogło trafić. Nie muszą nas łączyć więzy krwi,
żebyśmy byli prawdziwą rodziną.
– Aniele…
G wiedział, co chciała przez to
powiedzieć. Więzy krwi ją zdradziły, porzuciły, wcześniej tylko wymagając. Tu
była szczęśliwa i to była w stanie przekazać także ich dziecku. Oboje mogli to
zapewnić.
– Źle mnie zrozumiałaś, Aki –
powiedział spokojnie Ricardo i uśmiechnął się do niej przyjaźnie. – Nie łudź
się, nigdy nie będziemy normalną rodziną. Będziemy za to najlepszą, jaką to
dziecko może mieć – dodał niespodziewanie. – Ty i G będziecie wspaniałymi,
kochającymi rodzicami i nie mam co do tego wątpliwości. Biorąc jednak pod
uwagę, że jesteśmy zlepkiem dziwnych ludzi z różnego otoczenia złączonych jako
jedyna mafia, która nie krzywdzi ludzi, nadal uważam, że do normalności nam
daleko. Śmiem jednak sądzić, że każdy z tu obecnych zrobi wszystko, aby wasze
dzieci były bezpieczne i szczęśliwe.
– Wiem o tym, Ricardo. I każdego
dnia dziękuję Bogu, że zesłał mi sztorm, choć nie było to miłe przeżycie. –
Uśmiechnęła się do G. – Cieszę się, że was mam, choć nie wiem, jak mam się
odwdzięczyć za to wszystko.
– Wystarczy, że jesteś – odparł
na to Primo. – Każdemu z nas dałaś cząstkę siebie i swoją miłość, swój czas. To
ty sprawiłaś, że Vongola jest taka, jaka jest. Jest rodziną. Ty również nas
chronisz. Po prostu w inny sposób.
– Primo ma rację – przytaknął
Ricardo. – Obdarzyłaś nas wszystkich swoją przyjaźnią, a G także miłością.
Nauczyłaś Primo i pozostałych odpowiednich manier, by z godnością pokazywali
się poza rezydencją. Mi również pomogłaś. Troszczyłaś się też o nas wszystkich
w chorobie oraz jako pierwsza wyciągnęłaś rękę do Tori, podczas gdy ja nie
potrafiłem sprawić, by czuła się tu jak w domu. Każdy z nas jest ci za coś
wdzięczny.
– To chyba oznacza, że skończyły
ci się argumenty, aniele – odezwał się G, spoglądając z rozbawieniem na
narzeczoną. – I nie dziw się później, że jestem zazdrosny.
***
Tym razem ku zaskoczeniu Aki i
Eleny nawet Tori nie marudziła podczas wyboru stroju. Cierpliwie znosiła
godziny przymiarek zarówno wcześniej, mimo że wciąż nie była zdrowa, jak i
teraz, gdy krawcowe wprowadzały ostatnie poprawki. Nie próbowała też ugryźć
żadnej z krawcowych.
Piękna niebieska sukienka
wyglądała na dziewczynie cudownie. Tym razem była do ziemi, tak jak przystało
na tego typu uroczystość. Jej styl jednak jasno sugerował, że Tori wciąż jest
młoda. Ani Aki ani Elena nie chciały odbierać Tori jej naturalnego uroku.
– Flavio będzie oczarowany –
stwierdziła Elena, uśmiechając się złośliwie.
– Nie obchodzi mnie to – zjeżyła
się Tori. – Kogo obchodzi jego zdanie?
– Każdego potencjalnego
adoratora, który będzie musiał zmierzyć się z Burzą? – kontynuowała Spade,
skoro Aki zdawała się dość nieobecna.
– Adoratorzy – powtórzyła
zniesmaczona Tori. – To nie ma znaczenia. To dzień Aki. Aki i G – poprawiła
się. – Reszta ludzi nie ma znaczenia.
– Jeszcze się przekonasz, ile się
dzieje w czasie takich imprez – oznajmiła Elena i spojrzała na Aki. – Wszystko
w porządku? Zbladłaś.
– To nerwy – mruknęła Aki.
– Nie twórz czarnych scenariuszy.
Giotto przyprowadzi go choćby na postronku. Dobrze o tym wiesz.
– Właśnie – przytaknęła Tori. –
Wszystko będzie dobrze, Aki. To twój dzień. Twoje święto. Wszyscy zadbamy o to,
aby było cudownie.
– Wiem.
– To jak wiesz, to się ubieraj.
Chyba nie chcesz się spóźnić na własny ślub. Jeszcze G pomyśli, że się
rozmyśliłaś. Albo ubzdura sobie, że znowu mu gdzieś zniknęłaś.
Aki westchnęła i wzięła się w
garść. Długo czekała na ten dzień, nie mogła się teraz tak po prostu wycofać.
– Idź, Aki. Ja sobie poradzę.
Elena pomoże się tobie przygotować i ja za chwilę też przyjdę – powiedziała
Tori, uśmiechając się szeroko. – No już.
– Na litość boską, Aki –
zniecierpliwiła się Elena i chwyciła przyjaciółkę pod ramię. – Idziemy –
oznajmiła, prowadząc ją do jej pokoju.
Dopiero za drzwiami zapytała:
– To nie samym ślubem się
denerwujesz, co?
– Eleno, to nie jest…
– To jest najlepszy moment, jeżeli
masz jakieś pytania. Jesteśmy tu same, zanim Tori tu przyjdzie, minie chwila. –
Spojrzała Aki w oczy. – Wykrztuś to w końcu.
Aki zrobiła naburmuszoną minę i
spojrzała na rzeczy leżące na łóżku.
– To naprawdę konieczne?
– Nie marudź, tylko się
przebieraj. I nie przejmuj się tak, G jest ostatnią osobą, która by cię
skrzywdziła. Wystarczy, że mu zaufasz.
Aki już nic nie powiedziała,
tylko zaczęła przygotowania, skupiając się na razie na tym, by wyglądać
zjawiskowo w dniu swojego ślubu. Przecież czekała na ten dzień tyle czasu,
powinna się nim cieszyć, a nie szukać dziury w całym. Tylko nic nie mogła poradzić,
że wszystko się w niej kotłowało.
Elena podawała jej po kolei
wszystkie rzeczy, przy okazji pomagając kobiecie wszystko założyć, poprawiając
materiał, żeby się nie pogniótł ani nie podwinął w nieodpowiednim miejscu.
– Wyglądasz cudownie –
stwierdziła Elena, z dumą poprawiając włosy przyjaciółki. – Suknia leży na
tobie idealnie. Jeszcze makijaż i włosy.
– Dziękuję, że mi pomagasz –
powiedziała Aki, obserwując w lustrze, jak Spade wsuwa kolejne spinki w jej
włosy. – Sama nie dałabym rady z tym wszystkim.
– Po to jest rodzina, głuptasie.
Nie masz za co dziękować.
Aki uśmiechnęła się nieco
nieobecna. Pamiętała, miała być żoną już dekadę temu. Biała suknia, którą wtedy
ze sobą wiozła, była tak bogato zdobiona, szyta przez najlepszych krawców w
całej Hiszpanii, lecz ona nie miała nic do powiedzenia w tej sprawie. Nigdy
przed sobą się nie przyznała, że nienawidziła tej białej sukni. Od tego czasu
nie nosiła bieli, choć nadal miała do tego prawo, nie potrafiła się przemóc. Aż
do dzisiaj, gdy założyła suknię, którą sama wybrała.
– Myślisz o przeszłości? –
odgadła Elena, patrząc z troską na przyjaciółkę. Na moment przerwała układać
jej włosy i położyła dłonie na ramionach Aki, patrząc w lustro, gdzie widziała
jej twarz, choć stała za nią. – Nie myśl o tym. To już przeszłość. To już nie
ma znaczenia. Wyglądasz w tej bieli pięknie i wszyscy pomyślą tak samo. Nikogo
nie obchodzi przeszłość. Liczy się tu i teraz oraz przyszłość, którą stworzysz
ze swoim ukochanym. Z G. Rozumiesz?
Aki kiwnęła głową, czując, że
głos ją zawiedzie, jeśli będzie chciała coś powiedzieć. Zamrugała szybko, nie
chcąc, żeby Elena zauważyła łzy wzbierające w kącikach oczu. Sama nie do końca
rozumiała, skąd się wzięły, a przecież nie chciała tak wyglądać przed G,
szczególnie dzisiaj.
– To w porządku, płakać –
stwierdziła Elena, choć po chwili dodała: – Ale jak zniszczysz makijaż, to się
z tobą policzę.
Aki zaśmiała się krótko.
– Przepraszam. Mam wrażenie, że
nie jestem dziś sobą. Powinnam być podekscytowana, a…
– Zamiast tego się denerwujesz –
dokończyła za nią Elena. – Kochana, to normalnie. Tyle czasu przygotowań. Ten
stres, nerwy, presja, oczekiwanie, a zarazem strach. Przerabiałam to. Myślisz,
że ja tak nie miałam przed swoim ślubem?
– Pamiętam – mruknęła Aki. – A
jednak wydawało się, że radziłaś sobie z tym lepiej niż ja dzisiaj.
– To tylko kwestia pozorów.
Zresztą wszyscy bliscy byli przy mnie i mnie wspierali.
Aki westchnęła, wracając
wspomnieniami do dnia ślubu Eleny i Deamona. Fakt, przyjaciółka była wtedy dość
surowa wobec wszystkich dookoła, ale przeszła przez to wszystko obronną ręką.
Wtedy Aki nie myślała o tym, że kiedykolwiek wyjdzie za mąż i trochę jej tego
zazdrościła. Dziś sama musiała dać sobie z tym radę.
Szybko dokończyły układanie
włosów Aki, wpięły ozdoby i wszystko było gotowe. Rozległo się też pukanie do
drzwi i do pokoju weszła Tori, również gotowa.
– Primo czeka na korytarzu –
oznajmiła. – Wszystko jest już gotowe.
– Wpuść go – poprosiła Aki,
uspokajając się nieco.
Gdy Tori otworzyła drzwi, Giotto
ubrany już w garnitur wszedł do środka i uśmiechnął się szarmancko.
– Wyglądasz zjawiskowo, Aki. G
padnie z wrażenia.
– Dziękuję, Giotto, ale wolałabym
jednak nie zostać wdową przed zaślubinami. – Zaśmiała się nerwowo Aki.
– Nie to miałem na myśli –
strapił się Giotto. – Chodzi mi tylko o to, że będzie oczarowany. Wszyscy będą
oczarowani. Będzie idealnie.
Aki uśmiechnęła się do niego
szczerze.
– Wiem o tym. Jesteście tu
wszyscy. Niczego więcej nie trzeba.
– Idziemy więc? – zapytał Giotto,
oferując Aki swoje ramię.
– Nie każmy mu zbyt długo czekać.
Ujęła ramię Primo, Elena podała
jej bukiet białych lilii, spoglądając na nich z uśmiechem.
– Wy naprawdę doskonale
wyglądacie razem – zażartowała.
– Eleno – upomniał ją Giotto. –
To nie czas ani miejsce na takie żarty. Aki za chwilę ma wyjść za mojego
najlepszego przyjaciela. A ja jestem dumny, że spotkał mnie zaszczyt
odprowadzenia jej do ołtarza.
– W końcu jesteś głową tej
rodziny – odparła Spade. – Dla nas niewiele się zmieni, dla nich wszystko.
***
G nie pamiętał, kiedy ostatni raz
był tak zdenerwowany. Nie wkurzony, ale zdenerwowany. Normalnie pewnie zająłby
się czymś pożytecznym, ale Giotto i reszta zablokowali mu wszystkie możliwości
ruchu. Nie mógł więc osobiście sprawdzić poziomu bezpieczeństwa rezydencji czy
nawet zająć się jakimikolwiek papierami. Ciągle słyszał tylko to, że ma się
zająć przygotowaniami do własnego ślubu, a resztę zostawić im. Do tego jawnie
go pilnowali, przez cały czas ktoś kręcił się w pobliżu, niby tylko porozmawiać
o bzdurach.
Do tego ta głupia myśl, że Aki
rozmyśli się w ostatniej chwili. Wiedział, że to się nie stanie, oboje byli
zdecydowani, ale irracjonalny lęk zalęgł się z tyłu głowy i wszystko utrudniał.
A może to była kwestia całej tej oprawy, którą uważał za kompletnie
niepotrzebną. Gdyby to zależało tylko od niego, ślub byłby szybki i wyłącznie w
obecności rodziny.
Chodził po pokoju w tą i z
powrotem. Wszystko wydawało się jakieś absurdalne, a garnitur skutecznie
ograniczał już i tak nerwowe ruchy. Służba trzymała się od tej części
rezydencji jak najdalej, więc herbaty przyniósł mu Ugetsu z nadzieją, że to
pomoże Burzy się uspokoić.
Nigdy jeszcze nie widział
przyjaciela tak zestresowanego. Do tego stopnia, że mało brakowało, a wylałby
na siebie cały wrzątek. To tylko wzmogło frustrację mężczyzny. Naprawdę nie
miał ochoty znaleźć się na tak długo w centrum uwagi. Ale robił to dla niej.
Dla Aki. Dla jego anioła. Dla niej warto było znieść wszelkie niedogodności, bo
już za kilka godzin miała być jego i tylko jego.
Wreszcie nadszedł czas. Ugetsu
przerwał grę na flecie, dzięki któremu zdołał choć odrobinę ukoić nerwy G,
dopóki w pokoju nie pojawił się Lampo.
– Czas na nas – stwierdził
spokojnie i uśmiechnął się pokrzepiająco do przyjaciela. – To ty musisz czekać
na Aki przy ołtarzu.
– Wiem – warknęła Burza.
Razem zjawili się na miejscu,
gdzie miała odbyć się ceremonia. Knuckle przygotowywał ostatnie drobiazgi i
sprawdzał, czy niczego nie zabrakło.
– Gdzie są obrączki?
– Tu są – oznajmił Lampo,
wyciągając niewielkie pudełko z wewnętrznej kieszonki marynarki i wręczył je
Knuckle’owi. – Teraz wszystko w twoich rękach.
– No dobrze, to mamy prawie
wszystko – roześmiał się Strażnik Słońca.
– O czym zapomnieliście? –
zawarczał G, gromiąc towarzyszy wzrokiem.
– Niczego nie zapomnieliśmy.
Brakuje już tylko panny młodej. Giotto właśnie po nią poszedł.
– Ustaw się po mojej lewej –
zakomenderował Knuckle, po czym zwrócił się do pozostałej dwójki. – Wy stańcie
za G. To nie ty bierzesz ślub z Aki, Lampo.
– Wiem przecież – mruknął
beznamiętnie Strażnik Błyskawicy i z rękami w kieszeniach ustawił się nieco
bardziej w tyle. – Weź nie gadaj bzdur, bo jeszcze mi się oberwie od G. I jak
ja będę na weselu wyglądał z limem pod okiem?
– Cicho – szepnął Ugetsu, który
jako pierwszy dostrzegł nadchodzących w oddali Aki i Giotta. – Zaczyna się.
Dopiero wtedy G popatrzył w tamtą
stronę. I gdy myślał, że jego serce już nie może bić szybciej, stało się. A
może ono zwyczajnie przez chwilę przestało bić? Sam już nie wiedział. Nic już
nie wiedział, zresztą nic już się nie liczyło poza kobietą, która szła w jego
stronę u boku ich najlepszego przyjaciela.
Była taka piękna. Ubrana w biel.
Wyglądała jak najprawdziwszy anioł, który zstąpił z nieba tylko dla niego. Czy
był godny tego zaszczytu? Nie. Wiedział, że nie. Ale w tej chwili nawet to
straciło na znaczeniu, bo czuł się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.
Ugetsu odchrząknął cicho, dając
przyjacielowi do zrozumienia, by zamknął buzię. Gdyby nie to, stałby oniemiały
z otwartymi ustami i wgapiał się w Aki, która była coraz bliżej. Uśmiechnął się
do niej niepewnie. Widział, jak bardzo była zdenerwowana. A mimo to nie
uciekła. Przyszła i już za chwilę mieli zostać ogłoszeni mężem i żoną.
Giotto z dumą prowadził Aki do
ołtarza. Wiedział, że na jego miejscu powinien być jej ojciec, ale to nie było
możliwe. Był dumny, że to on mógł zająć to miejsce u jej boku w jednym z
najważniejszych dni w jej życiu. Uważał to za niebywały honor.
Czuł, jak drżała, dlatego szedł
pewnym, lecz wolnym krokiem, upewniając się, że kobieta nie upadnie. Chciał być
dla niej podporą i bezpiecznie dostarczyć ją do ołtarza, gdzie odda ją pod
opiekę swojego wiernego przyjaciela oraz Prawej Ręki. Kogoś, kto kochał Aki
ponad własne życie i może nawet ponad Vongolę.
Miała pustkę w głowie, w uszach
jej szumiało i chyba tylko ramię Giotta sprawiało, że nie zgubiła kroku w
długiej sukni. Nie pamiętała, jak się oddycha, nie czuła żadnego z postawionych
kroków. Nie widziała zachwyconych panną młodą gości, ołtarza i czekających na
nią najbliższych. Był tylko jeden pewny punkt, do którego zmierzała. On, ten,
który przed laty ją ocalił, wtedy wydał jej się straszliwy, straszniejszy niż
ci, którzy chcieli ją skrzywdzić. A jednak stał się jej, za chwilę już w pełni.
Tylko jego widziała, każdy szczegół jego twarzy i spojrzenie utkwione w niej. I
już nie było straszne, lecz pełne miłości, o której nigdy nie śmiała marzyć.
Wreszcie Giotto podprowadził Aki
pod sam ołtarz i gdy G chwycił jej rękę, odsunął się, zajmując miejsce obok
reszty Strażników. Wtedy odezwał się Knuckle:
– Witajcie! Zebraliśmy się tutaj,
by połączyć węzłem małżeńskim tych oto – spojrzał na młodą parę – Aki i G.
Jeśli ktoś ma coś przeciwko, niech odezwie się teraz lub zamilknie na wieki.
G odwrócił głowę i spojrzał na
gości z obietnicą długiej, bolesnej śmierci, jeśli ktoś waży się odezwać i im
przeszkodzić. Nie wyobrażał sobie, żeby ktokolwiek z gości zamierzał sobie rościć
prawo do Aki. Chwilę później jego spojrzenie padło również na członków rodziny.
W odpowiedzi Deamon już otwierał usta z ironicznym uśmiechem, ale wzrok żony
skutecznie go uciszył. Wolał jej dzisiaj nie podpaść.
Nie widząc sprzeciwu, Knuckle
kontynuował:
– Czy ty, Aki, bierzesz sobie na
męża tego oto mężczyznę? – zapytał, patrząc na kobietę z ciepłym uśmiechem na
twarzy.
Przez chwilę nie była w stanie
wydobyć z siebie głosu, ale w końcu udało się wyrzucić z siebie to jedno słowo:
– Tak.
– Czy ty, G, bierzesz sobie na
żonę tą oto kobietę? – tym razem zwrócił się do Burzy, która odpowiedziała od
razu:
– Tak.
Knuckle podał im obrączki, które
drżącymi rękami założyli sobie nawzajem na palce i oznajmił:
– A zatem w świetle prawa
nadanego mi przez naszego Pana i Stwórcę, ogłaszam was mężem i żoną! Możecie
się pocałować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz