Ogłoszenia

Witamy na stronie Vongoli i zapraszamy do lektury opowieści.

środa, 7 października 2020

Rozdział 17. Kara Belucciego


Kiedy G wszedł do salonu, zastał tam wszystkich prócz Strażników Chmury i kobiet Vongoli. Przyszedł ostatni, co nie było takie dziwne, skoro do tej pory czuwał przy Aki, resztę pozostawiając Giottu. Teraz spojrzał na przyjaciela wyczekująco, nie zamierzając odezwać się jako pierwszy.
– Jak się czuje Aki? – zapytał Primo.
– Nadal jest trochę roztrzęsiona, ale dojdzie do siebie. Elena jest teraz z nią. O co chodzi z tym facetem, którego puściłeś wolno?
G zmarszczył brwi. Dla niego wszyscy uczestnicy porwania byli jednakowo winni, choć Beluccim miał ochotę zająć się osobiście. Na samą myśl wracał do niego gniew, a to nie skończyłoby się dobrze.
– Puściłem go na prośbę Tori. Marco, jak go nazwała, trochę im pomógł. To prawda, że uczestniczył w porwaniu, ale potrzebował pieniędzy dla swojej rodziny. Ma córkę w wieku Tori, więc wbrew rozkazom nic jej nie zrobił, a nawet pomógł chronić Aki.
 G nie był przekonany, ale dzięki Tori Aki nie spotkała większa krzywda. Sprawdzi faceta później, jak tylko Giotto przestanie o tym pamiętać. Musiał mieć pewność, że ludzie Belucciego czegoś nie odwalą, nie zamierzał pozwolić na zepsucie sobie ślubu. I przede wszystkim Aki.
– Jak Tori się w ogóle czuje? – zapytał.
Giotto spojrzał na Ricarda, który widział się z młodą Strażniczką jako ostatni.
– A jak ma się czuć po tym, jak dostała łomot? – odparł z powagą Secundo. – Zgrywa się i udaje, że wszystko jest w porządku, ale wiem, że cierpi. Ma połamane żebra i rękę. Będzie żyła i najprawdopodobniej odzyska sprawność, ale do ślubu jest uziemiona. Przynajmniej.
– Więc do tego czasu nie wplącze się znowu w jakąś sprawę – mruknął G. – Tyle z tego dobrego.
– Mówisz tak, jakbyś zapomniał, że to w obronie Aki Tori odniosła rany – odparł Lampo.
– Nie zapomniałem – warknął zirytowany. – I podziękuję jej w odpowiedni sposób.
– To zabrzmiało bardziej jak groźba – westchnął Lampo, ale nic już nie powiedział, nie chcąc narażać się wściekłej Burzy.
– Po prostu bądź dla niej miły – powiedział Ricardo. – Tori nie zależy na podziękowaniach, bo uważa, że to było oczywiste, że jej zadaniem jest chronić Aki. Choćby dlatego, że Tori bardzo się o nią troszczy. To, co się wydarzyło, nie jest jej winą i przynajmniej miej to w pamięci, gdy będziesz się z nią widział.
– Wiem o tym – prychnął G ze zniecierpliwieniem. – Wiem, co to wdzięczność.
Ricardo westchnął.
– Przecież właśnie powiedziałem… Nieważne – mruknął.
Nie miał nastroju, by kłócić się z G.
– Pozostaje jeszcze ciągle Belucci – przypomniał Daemon. – A raczej żadnemu z nas nie uśmiecha się puścić go wolno.
– To nie wchodzi w rachubę – powiedział spokojnie Giotto pod naporem spojrzenia G. Wiedział, że przyjaciel z chęcią osobiście zająłby się organizatorem porwania. – Nie możemy pozwolić, żeby sytuacja się powtórzyła, bo tym razem może się to skończyć dużo gorzej.
– Ale na pewno nie pozwolisz nam zabić Belucciego – stwierdził z nutą rozczarowania w głosie Daemon. – Masz więc coś szczególnego w planie?
– Możemy im co nieco poucinać – zaśmiał się Ricardo, choć to nie brzmiało zbytnio jak żart.
– Zgadzam się z Ricardem – poparł go Alfred.
– Bo ty akurat masz prawo gadać – warknął Flavio. – Może Aki i Tori mają jakieś szczególne życzenia.
– Zamknij się, Flavio, dobrze wiesz, że żadna z nich nie zgodziłaby się ich skrzywdzić, nawet po tym wszystkim, co im zrobili.
– Nie będziemy ich w to mieszać – warknął G, spoglądając groźnie na swojego ucznia. – Nigdy już nie usłyszą o Beluccim.
– Czyli jednak – mruknął Ricardo, przeciągając wymownie palcem wskazującym po szyi. – Możemy ich zagłodzić. Oskalpować. Przywiązać do konia i puścić go wolno. Ale skoro chcieli je skrzywdzić, to nadal uważam, że naszyjnik z tych kutasów będzie lepszy – dodał z niebezpiecznym uśmiechem.
– Ricardo! – skarcił go Giotto nieco przerażony propozycjami swojego następcy, choć rozumiał jego gniew. – Nie będziemy ich krzywdzić, ale z całą pewnością muszą zostać jakoś ukarani.
– Jak? – zapytał G, nie zamierzając łatwo odpuścić.
– Leczenie Tori swoje kosztuje – odparł z zadowolonym uśmiechem Deamon. – Zresztą Aki też nie wyszła z tego bez szwanku. Belucci chyba nie przeliczył tego zbyt dokładnie. Do tego, jak się nasza Chmura dowie o pewnym szczególe...
– Czyżbyś dowiedział się o czymś ważnym, przyjacielu? – zapytał Giotto. – Bo akurat koszt leczenia Tori nie ma tu znaczenia. Poświęcimy na to, ile tylko będzie trzeba. Choć kara pieniężna mogłaby być dobrym i wystarczająco bolesnym dla Belucciego pomysłem.
– Uważam, że to byłby miły gest z jego strony, gdyby jednak za to zapłacił – odparł Deamon z ironią. – Takie błędy kosztują bardzo drogo. A co do mojego stanu wiedzy, to pewien szczur próbował wkupić się w czyjeś łaski. Tajna policja wiele by dała, żeby dorwać te wieści. Nie cofnęliby się przed niczym. Już chyba Belucci wolałby naszą wściekłą Burzę.
– Proponujesz go zastraszyć, by zapłacił i nigdy więcej nie wracał. Dobrze rozumiem?
– Zaraz tam zastraszyć – prychnął z teatralnym oburzeniem Deamon. Widać było, że dobrze się bawi. – Od zastraszania w tym domu jest Prawa Ręka, kiedy głowa nie patrzy. Zaproponujemy mu uczciwy układ. Pominiemy tylko przeprosiny, co by nie denerwować przyszłej panny młodej i jej młodej podopiecznej.
– Nie zgrywaj się, Daemon, dobrze wiem, co ci chodzi po głowie – stwierdził z powagą Giotto. – Chcesz go po prostu zastraszyć i szantażować. Za długo się znamy, abym dał się nabrać. Zgadzam się.
– Terminologia – odparł Spade i poniósł się z fotela. – Skoro wszystko ustalone, pozwolę sobie zająć się tą sprawą. Masz ochotę na spacer, Ricardo?
– Z czystą przyjemnością – odparł Secundo.
– I dziką satysfakcją – zachichotał Daemon.
– To zakończy sprawę – stwierdził Giotto, mając nadzieję, że wszyscy się dostosują, a widział, że niektórym się to nie podoba.

***

Leżała w łóżku. Czuła się już dużo lepiej, ale wciąż była dość obolała. Nie miała odwagi wstać po ostatniej nieudanej próbie, po której zaliczyła bolesny upadek. Ricardo nieźle jej wtedy nagadał. Zresztą nie tylko on.
Nie podobało jej się, że musi siedzieć w pokoju. Wolałaby spędzić czas w salonie z resztą rodziny, ale widocznie było jeszcze zbyt wcześnie. Nie miała ochoty słuchać kolejnego kazania na temat swojego stanu zdrowia. Zresztą Flavio był dla niej dziwnie miły, odkąd została pobita i trochę ją to przerażało. No więc siedziała w pokoju.
Usłyszała pukanie do drzwi. Odłożyła kartki, na których rysowała, próbując się czymś zająć. Podniosła wzrok i powiedziała:
– Proszę!
Do środka weszli Aki i G. Kobieta wyglądała dużo lepiej, uśmiechnęła się do Tori ciepło, choć wyraźnie było widać, że bez wsparcia Burzy nie dałaby rady za daleko dotrzeć o własnych siłach.
– Nie przeszkadzamy? – zapytała.
– Nie, oczywiście, że nie – odparła pospiesznie Tori, prostując się. – Cieszę się, że przyszliście. Strasznie nudno mi tutaj samej.
– Tak właśnie myślałam, a że sama jestem nieco uziemiona – wskazała nieznacznie na zranioną nogę – stwierdziłam, że to dobry pomysł.
– Noga lepiej? – zapytała z troską Tori. – Pewnie jeszcze cię boli.
– Nie jest tak źle. Co innego, gdybym została opatrzona dużo później, a tak mam pewność, że będę tańczyć na własnym weselu.
Aki usiadła na krześle przy biurku, G przystanął za nią. Przyglądał się przez chwilę Tori, ale łagodniej niż zwykle.
– Poświęciłaś się za Aki – odezwał się. – Chroniłaś ją za cenę własnego zdrowia. Dziękuję ci, Tori.
– Daj spokój, G, nie ma potrzeby mi dziękować. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby Aki coś się stało – stwierdziła Tori, a na jej twarzy pojawił się cień smutku. – Właściwie, gdybym nie wyciągnęła jej wtedy do miasta, to wszystko by się nie wydarzyło. Nie zasługuję na podziękowania.
– Mylisz się. Ten śmieć zdawał sobie sprawę, że w bezpośrednim starciu nie ma szans, więc zasadził się na Aki. Prędzej czy później by uderzył. Gdyby była wtedy sama… – Sam nie chciał o tym myśleć. – To się po prostu wydarzyło. Belucci zlekceważył Strażniczkę Słońca, sądząc, że ma przewagę, a ty zrobiłaś to, co mogłaś, by ochronić Aki. I jestem wdzięczny.
– Dziękuję, G – odparła Tori i uśmiechnęła się do niego ciepło. – Myślę, że teraz rozumiem, dlaczego Aki wybrała właśnie ciebie, G. Nikt nie troszczy się o nią bardziej niż ty. Widzę to w twoim spojrzeniu, jak bardzo ważna jest dla ciebie. Wydawałeś mi się na początku straszny i nie rozumiałam, ale w rzeczywistości jesteś naprawdę dobrym człowiekiem.
Aki zarumieniła się i zachichotała, spoglądając na narzeczonego i jego skonsternowaną minę. Nie spodziewał się takiego obrotu sprawy.
– Zostawię was – stwierdził, po czym pocałował Aki w czubek głowy i wyszedł.
– Uraziłam go czymś? – strapiła się Tori. – Nie chciałam, ja po prostu…
Aki zaczęła się śmiać, kręcąc głową.
– To nie to – powiedziała w końcu. – Mówiłam ci, G nie jest zbyt wylewny, więc trochę nie wiedział, jak zareagować. Zresztą on nie uważa się za dobrego człowieka – dodała, poważniejąc. – Zdaje się, że uciszyłaś Burzę.
Tori posmutniała, choć cieszyła się, że przynajmniej niczym nie zdenerwowała G.
– Hm… – mruknęła bez przekonania i westchnęła. – Więc chyba po prostu muszę go przekonać, że nie ma racji, myśląc o sobie w ten sposób.
Aki spojrzała w okno.
– Nikt tutaj nie ma go za złego człowieka. Wybuchowego, gwałtownego, strasznego, ale nie złego. Ale cieszę się, że ty również to dostrzegasz. – Uśmiechnęła się. – Może tobie uda się to, czego nawet ja nie dokonałam. Ja też chcę ci podziękować, że mnie chroniłaś i podnosiłaś na duchu przez ten cały czas. I przepraszam za swoje zachowanie. Wiem, że to nie było odpowiednie i sprawiedliwe wobec ciebie.
– Jakie zachowanie? – zdziwiła się Tori. – O czym ty mówisz?
Zbita z tropu Tori, patrzyła na Aki z głębokim niezrozumieniem wymalowanym na twarzy.
– Głupio się upierałam, marudziłam. Obciążałam cię dodatkowo.
– Daj spokój. – Tori machnęła ręką. Tą zdrową, bo prawa wciąż pozostawała unieruchomiona. – Bzdury opowiadasz, Aki. Nie masz pojęcia, pod jakim byłam wrażeniem. Tak długo zachowałaś spokój w obliczu zagrożenia, że byłam naprawdę pełna podziwu – wyznała szczerze Tori i uśmiechnęła się. – Miałaś dużo trudniejsze zadanie niż ja – dodała. – Ja umiem tylko walczyć. Wydaje ci się, że jesteś bezsilna, bo tego nie potrafisz, ale tak naprawdę wstrzymać się od działań, zaufać komuś i czekać jest o wiele trudniej. Wiem, że cały czas się o mnie martwiłaś. Ja na twoim miejscu nie zniosłabym tego i pewnie wyleciałabym głupio z tej celi, sprowadzając na nas tylko więcej kłopotów. A ty posłuchałaś mnie i byłaś cierpliwa. To było bardzo ważne, bo nie musiałam się dodatkowo martwić, że sama się podłożysz.
– Chciałam iść za tobą – przyznała Aki – ale chyba za bardzo się bałam. Skutecznie mnie zastraszyli, może nawet nie wiedząc, w jak czuły punkt trafili. I to nie ból i bezsilność tak mnie przerażały.
– Mimo wszystko, cieszę się, że zaufałaś mi i czekałaś – oznajmiła z uśmiechem Tori. – To dla mnie wiele znaczy. A teraz – tu urwała na moment, a uśmiech zniknął z jej twarzy. – Jestem gotowa na ochrzan. Wiem, że jesteś na mnie zła i pewnie nic jeszcze nie powiedziałaś, bo jestem trochę poobijana. I zrozumiem, jeśli powiesz o wszystkim Primo.
Aki przez moment nie wiedziała, za co miałaby ją zrugać, ale przypomniała sobie o liściach i korzeniu, które jej dała. Westchnęła ciężko.
– Nic mu nie powiem – oznajmiła. – Ale tylko pod jednym warunkiem. Ty mu o wszystkim powiesz, a najlepiej reszcie też.
– Przecież to jeszcze gorzej – jęknęła Tori, patrząc na Aki błagalnym wzrokiem.
– Podjęłaś decyzję, musisz być gotowa na jej konsekwencje – odparła spokojnie kobieta. – Zdajesz sobie z tego sprawę.
– Ale gdybym nie miała tego ze sobą, byłybyśmy w dużo większych tarapatach – zauważyła Tori, próbując się jakoś bronić. – Po historii z trucicielem po prostu czytałam dalej, bo to było ciekawe. Kilka rzeczy udało się łatwo znaleźć. Miałam je tylko na wszelki wypadek. Zresztą żadna roślina nie była śmiercionośna.
– Pamiętam, że to nam pomogło. Jednak nadal rozmowa z Giottem cię nie ominie. Możesz być Strażniczką Ricarda, ale w tej chwili to Giotto ma w tym domu ostatnie słowo. Musisz się z tym liczyć.
– Dobrze – mruknęła naburmuszona Tori i wstała z łóżka, choć krzywiąc się lekko. – Dasz radę iść, czy wolisz tu zostać? A może mam zawołać G?
– Poradzę sobie – odparła Aki, wiedząc, że G i tak będzie miał pretensje, że nadwyręża nogę.
Tori z bardzo nieszczęśliwą miną podeszła do Aki i podała jej rękę.
– Pomogę ci.
– Dziękuję.
Giotta znalazły w salonie w towarzystwie części Strażników obu pokoleń i Eleny.
– Czy wyście zwariowały? – ofuknęła je Włoszka. – Co to za wycieczki?
– Przypilnowałam Tori, żeby się nie przeforsowała – odparła Aki.
– Ciebie to też dotyczy.
– No właśnie, Aki – mruknęła pod nosem Tori. – To ty masz skręconą kostkę, nie ja.
– To teraz nieważne. Lampo, zawołaj, proszę resztę. Jest coś, o czym powinniście usłyszeć.
– Czy to naprawdę konieczne? – jęknęła Tori, łypiąc na Aki.
Gdzieś w głębi serca łudziła się, że kobieta odpuści jej to, ale najwyraźniej się myliła.
– Co jest konieczne? – zapytał zaciekawiony Flavio. – Tori znowu coś przeskrobała?
Aki nie odpowiedziała, siadając na sofie. Ta wycieczka kosztowała ją więcej, niż była gotowa przyznać. Czekała, aż będą w komplecie. Chyba miała nadzieję, że w ten sposób sprawi, że Tori odpuści, niż gdyby miała przekonać tylko ją.
Lampo chyba wyjątkowo się pośpieszył, bo nie czekali zbyt długo na pozostałych członków rodziny.
– O co więc chodzi? – zapytał Giotto. – Nie trzymajcie nas dłużej w niepewności.
– Mów, Tori – powiedział Ricardo.
– Ja – zaczęła niechętnie dziewczyna. – Może lub może nie… Być może mogłam troszeczkę nie posłuchać – wyznała, ale nie bardzo wiedziała, jak się za to zabrać. W pewnej chwili Alfred podszedł do niej, proponując jej, by usiadła, ale odmówiła, ciągnąc dalej: – I być może czytałam trochę o trujących roślinach po tym, jak Flavio już wyzdrowiał. I być może znalazłam kilka z tych roślin u nas w okolicy i nosiłam ze sobą na czarną godzinę.
– I być może użyłaś ich, żeby ochronić Aki? – zapytał Ugetsu, widząc pochmurną minę Giotta.
Tori skinęła niechętnie głową i spuściła wzrok, jakby czekała na wyrok.
– Tori, co ty sobie myślałaś? – odezwał się Giotto, marszcząc brwi. – Dobrze wiesz, co o tym myślę. Mówiłem to już i powtórzę raz jeszcze. W Vongoli nie ma trucicieli i nie będzie.
– Ja wiem, ale... – Tori zawahała się. Chyba jeszcze nie widziała tak zdenerwowanego Prima. W dodatku zdenerwowanego na nią. – Ale gdybym tego nie miała, nie dałabym rady chronić Aki.
– To twój jedyny argument? – warknął G.
– Na swoją obronę mam, że żadna z tych roślin nie zabija? – odpowiedziała niepewnie. Rzuciła nerwowe spojrzenie w stronę Ricarda, jednak ten się nie odezwał. – Wiem, że Vongola nie zabija. Pamiętam o tym. Wybrałam tylko rośliny, które… Jakby to… Wywołują natychmiastowe dolegliwości żołądkowe – wyrzuciła wreszcie. – Uniemożliwiając dalszą walkę. Ale nie zabijają.
– Czy ty chcesz powiedzieć – odezwał się Flavio – że przeciwnicy dostają nagłej sraczki?
– W dużym skrócie – przytaknęła Tori, na co Flavio dosłownie parsknął śmiechem.
Zresztą szybko dołączyli do niego Lampo i Alfred, których rozbawiło bardzo wyjaśnienie sytuacji, która dotychczas zdawała się być naprawdę poważna. Kilku starszych Strażników uśmiechnęło się bardziej lub mniej jawnie.
– Toś sobie wybrał Strażniczkę – prychnął Deamon, spoglądając na Ricarda.
– Cała Tori – odpowiedział Secundo.
– To mi jakoś do niej bardzo pasuje – stwierdził z uśmiechem Alfred. – Takie rozwiązanie.
– Co nie zmienia faktu, że sprzeciwiłaś się moim słowom, Tori – zauważył z powagą Primo, choć trudno było stwierdzić, co naprawdę myśli. – Wyraźnie zabroniłem komukolwiek zajmowania się truciznami. Nawet jeśli tym razem to były tylko dolegliwości żołądkowe. Skąd mam wiedzieć, że następnym razem nie pokusisz się o coś bardziej radykalnego?
– Nie zrobiłabym tego!
– Przedtem powiedziałaś, że bez tych roślin nie mogłabyś ochronić Aki – odezwał się Ugetsu. – A gdyby to nie wystarczyło? W desperacji można sięgnąć po środki, o których mówiło się, że nigdy się nie uczyni. Rozumiesz, prawda?
– Ale ja nawet nie miałam nic innego. Tylko te na dolegliwości żołądkowe – jęknęła Tori, zrozpaczona ostrymi słowami Ugetsu. – I jedne uśmierzające ból. To było wszystko, co miałam. Karta na sytuacje kryzysowe jak ta. Sama nie dałabym rady pokonać tych mężczyzn, byli dużo silniejsi niż ludzie, z którymi miałam wcześniej do czynienia. Gdybym nie miała tych roślin, prawdopodobnie byłabym już martwa. A ja tylko chciałam mieć sposób, by chronić ważnych dla mnie ludzi.
– To już drugi raz, kiedy sprzeciwiłaś się woli Primo – zauważył Deamon. – Popełnianie błędów to jedno, ale łamanie zasad… Nie brzmi to najlepiej.
– Ja tylko chciałam…
– Tori ciężko pracowała, odkąd dołączyła do Vongoli – wtrącił się Bruno. – Trenowała z Knucklem, uczyła się z Aki manier oraz tańca. W wolnym czasie uczyła się sama.
– Właśnie – przytaknął Alfred. – Próbowaliśmy ją z Bruno uczyć strzelać i kilku innych rzeczy, ale nie szło jej najlepiej. Wreszcie znalazła coś, w czym jest dobra.
– Nikt cię nie pytał o zdanie – fuknął G, gromiąc Alfreda wzrokiem.
– Al ma rację – odezwał się Flavio, niespodziewanie stając po stronie towarzysza. – Do mnie też przyszła, prosząc, bym ją uczył. Sam to widziałeś, nie Daemon? – zwrócił się do Spade’a. – Sam mówiłeś, że widziałeś nas razem w lasku.
– Tak dramatycznej komedii dawno nie widziałem – przytaknęła Mgła z odpowiednią dozą ironii.
– Zamknij się, Spade – warknął zniecierpliwiony Ricardo. – Nie udawaj, że nagle tak strasznie szanujesz wszystkie zakazy Prima – dodał, na co Daemon skrzywił się nieznacznie. – Primo, uważam, że to, co mówi Tori ma sens i nie ma sensu podcinać jej skrzydeł. Ma dryg.
– Trucicielki nam tylko brakuje – mruknął G, ale dalsze słowa zostały uciszone przez spojrzenie Giotta.
Zaraz też przeniósł je na Tori. Jego Strażnicy, nawet jeśli milczeli, zgadzali się z nim, drugie pokolenie stanęło murem za swoim Słońcem. Spojrzał na Aki. Teraz rozumiał, dlaczego kobieta doprowadziła do tego starcia.
– Wiem, że się z tym nie zgadzasz, Primo – stwierdził spokojnie Ricardo. – Ale przypominam, że obiecałeś też nie wtrącać się do moich decyzji odnośnie Strażników – przypomniał, wyciągając kolejną kartę przetargową. – Uważam, że Tori ma talent. Fakt, że sprowadziła trucizny do tak komicznej formy świadczy tylko o tym, jak bardzo się stara chronić rodzinę, nie naruszając przy tym twoich zasad. Mam do niej zaufanie i chcę, byś pozwolił jej kontynuować naukę w tej dziedzinie, jeśli Tori tego chce.
Giotto spojrzał raz jeszcze na Tori.
– Chcesz coś jeszcze powiedzieć?
– Nie.
– Dobrze więc. Ufam ci, Tori, ufam, że nie przekroczysz ustalonych granic. Zresztą Aki powierzyła ci życie, wiedząc, że złamałaś zakaz, a teraz jeszcze postawiła mnie w sytuacji bez wyjścia. – Zerknął na przyjaciółkę, która uśmiechnęła się krótko. – Przyznaję, nie podoba mi się to, ale jeśli taka jest twoja wola, możesz uczyć się dalej.
– Dziękuję, Primo – powiedziała z ulgą Tori. – Obiecuję, że nie będziesz tego żałował. – Po tym zwróciła się do swoich towarzyszy z drugiego pokolenia. – Wam też dziękuję, że stanęliście po mojej stronie. – Na końcu spojrzała na Aki i uśmiechnęła się blado.
A potem świat zawirował.
– Ej, ej, tylko nam tu nie mdlej – mruknął Alfred, który miał najlepszy refleks i doskoczył do dziewczyny, by pomóc jej się utrzymać na nogach. – To chyba za dużo wrażeń na jeden dzień.
– Nic mi nie jest – odparła Tori.
– Powinnaś odpoczywać – powiedział Primo. – Zresztą ty też – zwrócił się do Aki. – Obie jeszcze odzyskujecie siły.
– Możemy je odzyskiwać tutaj – odparła Aki.

***

Udało mu się dostać do miasta. Stamtąd czekał go jeszcze długi spacer, nim dotrze na miejsce. Jednak nie miał problemu z odnalezieniem drogi. Każdy, kogo spytał, z łatwością umiał wskazać mu kierunek do rezydencji Vongoli. I tam właśnie chciał się dostać. Po tylu latach wreszcie będzie mógł spotkać tego człowieka.
Długie, srebrzyste włosy związane miał w długą kitkę, by nie przeszkadzały mu podczas podróży. Czarne jak małe węgielki oczy skupione były na drodze. Był już zmęczony, ale nie chciał już się więcej zatrzymywać i tracić czasu. Zbyt wiele lat zajęło mu trenowanie, by miał odwlekać to spotkanie jeszcze bardziej.
Za sobą usłyszał jeźdźców, lecz nie zwrócił na nich uwagi. Zresztą wątpił, żeby oni też się nim przejęli, a jednak pierwszy z koni zatrzymał się nieco przed nim.
– Witaj, wędrowcze z dalekiego kraju – odezwał się mężczyzna o czerwonych włosach w podróżnym płaszczu. Otaksował spojrzeniem chłopaka, na moment skupiając się na widocznej rękojeści miecza. – Miałeś bezpieczną drogę?
– Tak, dziękuję – padło w odpowiedzi. – Choć niebezpieczeństwa podróży nie są mi straszne.
– Domyślam się. – Obcy uśmiechnął się beztrosko. – Wybacz mą ciekawość, ale rzadko tu spotyka się mieszkańców twego kraju. Cóż cię tu sprowadza?
– Zmierzam na spotkanie z Giotto, pierwszym szefem Vongoli – odparł chłopak.
– Cozarto – syknął inny z jeźdźców, ale mężczyzna uciszył go gestem ręki.
– A więc znasz mojego serdecznego przyjaciela. – Ucieszył się. – Pewnie z niecierpliwością cię oczekuje w tak ważnych dniach dla Vongoli.
– Nie, obawiam się, że nie ma pojęcia, że się pojawię – oznajmił spokojnie chłopak. – Minęło kilka lat od naszego spotkania. Może mnie już nawet nie pamiętać. Ale to nic. Przybyłem tu by służyć jemu i Vongoli. Nazywam się Kim Hyun – dodał i ukłonił się.
Cozarto przez chwilę przyglądał się Kimowi, który nie zdawał sobie sprawy, że wybrał jeden z najgorszych momentów, żeby zjawić się w Vongoli. Obcy, uzbrojony chłopak w tych dniach z pewnością nie będzie miał dostępu do rezydencji. A jednak Cozarto nie czuł, żeby był niebezpieczny.
– Miło mi cię poznać, jestem Cozarto Simon – przedstawił się, choć nie zsiadł przy tym z konia. – Jeśli nie zostałeś zapowiedziany, ludzie Prawej Ręki nie wpuszczą cię do środka – dodał. – Nie w obecnej chwili, lecz jeśli wejdziesz tam ze mną, nie powinno być problemu.
– Cozarto.
– Spokojnie, nie przybył tu, żeby skrzywdzić Giotta i jego rodzinę. A jeśli, osobiście zadbam, aby nie przeszkodził naszym przyjaciołom w ich radości.
– Nie, jak powiedziałem, przybyłem tu służyć Vongoli. Ja i moja rodzina zawdzięczamy Primo życie, więc przybyłem spłacić dług.
– Rozumiem – uznał Cozarto. – Poręczę więc za ciebie, gdy wejdziemy do rezydencji, byś mógł spotkać się z Giottem.
– Dziękuję – odparł z wdzięcznością Kim i ukłonił się głęboko.
Nie przypuszczał, że ludzie we Włoszech są tak uprzejmi. A jednak dotąd zawsze znalazł się ktoś, kto mu pomógł lub wskazał drogę. Resztę podróży przebył więc już w towarzystwie Cozarta i jego najbliższych. Simon wypytał go o pierwsze spotkanie z Giottem raczej z czystej ciekawości niż z jakiegokolwiek innego powodu, sam też nieco zdradził, jakie stosunki wiążą go z Vongolą Primo, choć nie powiedział, dlaczego obecnie wszyscy są tam postawieni w stan gotowości.
Strażnicy rezydencji nie robili problemów, gdy tylko rozpoznali Cozarta, który na pytanie o Kima rzucił krótkie “Jest ze mną”. Zresztą zaraz też Giotto wyszedł im na spotkanie wraz ze swoją rodziną.
– Przyjacielu, jak dobrze cię znowu zobaczyć.
– Nie mógłbym tego przegapić – odparł Cozarto. – G w końcu się zdecydował wziąć Aki za żonę. Sądziłem, że starość nas zastanie, nim to się wydarzy. Naprawdę, kazać czekać tak pięknej kobiecie tyle czasu…
– Cozarto – zganiła go ze śmiechem Aki. – Nie rób sobie kłopotów tuż po przyjeździe.
– Wyglądasz olśniewająco, moja droga. Gdybym nie był już żonaty…
– To co? – warknął G, stojąc tak blisko narzeczonej, jak tylko pozwalała na to przyzwoitość.
– Miałbyś jednego rywala więcej – odparł spokojnie Simon i zaraz się zaśmiał. – Ale akurat tu żaden z nas nie miał za wiele do gadania. Cieszę się, że nie zapomnieliście o nas przy sporządzaniu listy gości.
– A kim jest twój towarzysz? – zaciekawił się Giotto, chcąc przy okazji zmienić temat, by nie denerwować Burzy już bardziej.
– To Kim Hyun. Spotkaliśmy go po drodze tutaj. Również chciał się z tobą spotkać, a wiedziałem, że ludzie G mogą go nie wpuścić bez zaproszenia.
Po tych słowach Kim wystąpił do przodu i ukłonił się nisko, wyrażając swój szacunek wobec Giotta.
– Nazywam się Kim Hyun – oznajmił, chociaż został już przedstawiony. – Przybywam z Korei, by służyć tobie, Primo oraz Vongoli i w ten sposób spłacić swój dług za uratowanie życia mi i mojej rodzinie. Od naszego spotkania siedem lat temu trenowałem sztukę miecza, by pewnego dnia móc tu przybyć i dla ciebie pracować.
Giotto spoglądał na chłopaka w milczeniu, próbując sobie przypomnieć, o czym mógł mówić. Nazwisko Hyun nic mu nie mówiło i zdawał się być nieco zdezorientowany wyzwaniem Kima. Już miał mu powiedzieć, że się pomylił, kiedy wróciło do niego wspomnienie spotkanej w drodze rodziny Koreańczyków, którzy całkiem przypadkiem znaleźli się w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie. Kim był wtedy zaledwie dzieckiem. Nie sądził, że po tylu latach znajdzie się w jego domu jako dorosły zdecydowany spłacić dług młodzieniec.
– Pamiętam cię. Wyrosłeś od tamtego czasu. – Uśmiechnął się do Kima. – Jednak sądzę, że nieco się pomyliłeś. Nie masz żadnego długu do spłacenia.
– Nie. Zawdzięczam ci życie, Primo – upierał się Kim. – I przez ostatnie lata żyłem tylko dla tego dnia, by przybyć tutaj i ci służyć. Pozwól mi zostać, a przekonasz się, że mogę ci się przydać – powiedział, klękając i wyciągnąwszy miecz, położył go na rękach tak, jakby ofiarował go Giottowi. – Ten miecz i moje życie należą teraz do ciebie.
Wszyscy zamilkli, spoglądając to na Kima to na oniemiałego Prima. Atmosfera z radosnej stała się nad wyraz poważna, zupełnie niepasująca do nadchodzących wydarzeń.
– Wstań, Kim – polecił Giotto. – Rozumiem twoje uczucia, ale nadal uważam, że nie musisz spłacać żadnego długu wobec mnie. Oczywiście zostań z nami, na razie jako gość.
– Właśnie – odezwała się Aki, chcąc wspomóc przyjaciela. – Za wami długa droga. Z pewnością jesteście nią zdrożeni, chcecie odpocząć i się odświeżyć. Na poważne rozmowy będzie jeszcze czas.
Kim wyglądał na niepocieszonego tym, co usłyszał. Dlatego odezwał się Cozarto:
– A nie szukaliście czasem Strażników dla Ricarda? – podsunął z uśmiechem. – Może Kim się nada, jeśli wciąż macie wolny wakat?
– Ja Strażnikiem? – zdziwił się Kim. – Nie, wystarczy mi, że będę mógł służyć Primo. Niczego więcej w życiu nie pragnę.
– Zobaczymy, co powie Ricardo – odparł Giotto. – Ale Aki ma rację, porozmawiamy o tym później. Na razie się rozgośćcie. Ty również, Kim. Niedługo będzie obiad, więc poznasz resztę rodziny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz