Wszyscy ponownie zebrali się w
salonie. I gdy już zdawało się, że nikt nic nie znalazł, odezwał się Lampo z
kwaśną miną:
– Mamy coś. Alfred coś znalazł.
– On? – warknął G, dając upust
swojej wściekłości. – Ma to w ogóle jakąkolwiek wartość?
– G – Primo próbował pohamować
przyjaciela. – Co znaleźliście?
– Nazwisko Belucci – oznajmił
Armando. – Ktoś coś kojarzy?
Burza wykrzywiła się jeszcze
bardziej.
– Arturio Belucci robił interesy
z jedną z naszych sojuszniczych rodzin, dopóki nie okazało się, że pomagał w
handlu ludźmi – warknął. – Ale to nie mógł być on, parę tygodni temu mafia, dla
której pracował, go sprzątnęła.
– No to musi to być ktoś z jego
rodziny, ktoś kto chciałby go pomścić – mruknął Ricardo. – Wiesz G, czy miał
syna albo może brata? Kuzyna?
Zastanowił się przez chwilę,
szukając w pamięci szczegółów sprawy. Początkowo sobie nie przypominał.
– Któregoś razu widziałem go w
towarzystwie jakiegoś faceta. To chyba był jego brat – mruknął. – Don Christino
będzie wiedział. To z nimi robił interesy, nim wpadł.
– Spróbuję skontaktować się z
Vallentino – oznajmił Giotto. – Bądźcie w gotowości.
G podniósł się, żeby wyjść, ale
jeszcze spojrzał na Armanda.
– Mam nadzieję, że się nie
pomyliłeś i nie trwonisz naszego czasu – warknął.
– Hej, sporo zapłaciłem za tą
informację.
– Właśnie, weź na wstrzymanie G –
wtrącił się Lampo. – Alfred zdobył informację, dzięki której znajdziemy nasze
kobiety. Całe i zdrowe.
– Ty się nie odzywaj – warknął na
niego, po czym spojrzał na Alfreda. – A tobie wciąż nie ufam. – I wyszedł,
trzaskając drzwiami.
Giotto tylko westchnął. Mógł się
tego spodziewać po przyjacielu, choć nie usprawiedliwiała go nawet troska o
Aki.
***
Tori pobladła, słysząc, że jej
plan spalił na panewce. Dotychczas siedziała ze sznurkiem wokół rąk, udając, że
wciąż jest związana. Ale wyglądało na to, że musiała to rozegrać inaczej.
Teraz, gdy wydało się, że kłamała, nie było wątpliwości, że porywacze dobiorą
się i do niej i do Aki. A na to nie mogła pozwolić.
– Co? – jęknęła, udając, że nie
wie, o co chodzi.
– Daruj sobie – prychnął. – Tylko
tracisz czas, nim Fabio tu wróci. A może stwierdziłaś, że wszyscy jesteśmy idiotami
i możesz z nami grać, jak ci się podoba?
– Dobra – przyznała Tori. – To
była desperacja, ok? Próbowałam się tylko bronić.
– W to nie wątpię – zaśmiał się.
– W porównaniu do kobiety Burzy nie masz aż takiej dumy ani zasad, które by cię
powstrzymały przed osiągnięciem celu, prawda?
– I tu – Tori uśmiechnęła się
szeroko – masz całkowitą rację!
Powiedziawszy to, podniosła się,
uwalniając ręce i rzuciła się na Mauro. Powaliła go na ziemię i ugryzła go w
rękę. Do krwi, ale taki był plan. Starała się to zrobić dyskretnie, aby Aki nie
widziała, ale trzymała w buzi jakąś roślinę, którą zaczęła gryźć dopiero, gdy
mężczyźni weszli do celi. Po tym splunęła, pozbywając się zielska z buzi. Nie
chciała załatwić przy okazji także siebie.
– Ty mała suko – warknął,
zaciskając palce na szyi Tori i uderzając nią o posadzkę. – Właśnie straciłaś
swoją szansę.
Aki podniosła się przerażona
zmianą sytuacji.
– Przestań, nie rób jej krzywdy!
– krzyknęła błagalnie.
– Aki, nie podchodź! – krzyknęła
Tori, dławiąc się powietrzem. Podkuliła pod siebie nogi i z całej siły kopnęła
Maura w brzuch. Puścił ją i uderzył plecami o ścianę. – Masz tylko pięć sekund
– oznajmiła tryumfalnie. – Cztery, trzy, dwa, jeden.
Mężczyzna jęknął i wypadł z celi,
jakby od tego zależało jego życie. Aki patrzyła na to oniemiała, nie
rozumiejąc, co się stało.
– Nic ci nie jest, Tori? –
zapytała, odzyskując głos.
– Nie. Wszystko gra – odparła
Tori. – Teraz musimy zabarykadować drzwi. Bo uciec nie damy rady.
Aki wiedziała, że teraz sprawy
pójdą już tylko gorzej. Rozejrzała się.
– Czym?
– Cóż. Teraz modlę się, żeby za
drzwiami znaleźć deskę – powiedziała, wychodząc z celi. – Zostań tu.
– Tori, stój.
Nawet gdyby chciała, nie była w
stanie pójść za dziewczyną. Skręcona kostka skutecznie jej to utrudniała. Miała
nadzieję, że drugi porywacz nie wróci zbyt szybko. Albo ktoś inny, kto
zamierzał sobie na nich poużywać.
Tori wyszła na zewnątrz. Musiała
coś szybko znaleźć. Coś mocnego. Brała jednak pod uwagę, że jej się to nie uda.
W tym przypadku czekała ją historia Lampa, broniąc drzwi do celi. Wciąż miała
jeszcze kilka trujących liści, więc była szansa, że odeprze atak, jeśli
przyjdzie tylko jeden z mężczyzn. Gorzej, jeśli będzie ich więcej.
Naprawdę miała nadzieję, że
znajdzie jakiś pręt albo deskę, cokolwiek. Ale korytarz piwnicy był pusty.
Pozostałe cele zamknięte. Szła coraz dalej. Na szczęście do celi, w której była
Aki, wciąż prowadziła tylko ta jedna droga. Tori nie mogła oddalić się za daleko
od celi i ryzykować, że ktoś dostanie się do Aki.
Zbliżała się do schodów
prowadzących na górę, którą widziała wtedy z Marco. Gdyby tylko to on teraz
przyszedł. Ale Tori usłyszała kroki. I przeczuwała, że to nie będzie Marco,
tylko ten imieniem Fabio. Chciała się gdzieś schować, żeby zaatakować go z
zaskoczenia, ale nie miała gdzie.
Była też za daleko, by uciec z
powrotem do celi, zresztą nie chciała, by Aki oglądała kolejną walkę. Kobieta
już i tak była przerażona. Dlatego Tori wyciągnęła z sakiewki ostatni korzeń.
Wtarła sok w palce i w usta.
Na schodach rzeczywiście znalazł
się Fabio. Zatrzymał się zaskoczony, gdy dostrzegł Tori.
– Co ty tu robisz? – warknął,
rzucając się na dziewczynę.
Uniósł pięść, celując w splot
słoneczny. Nie spodziewał się, że dziewczyna zrobi unik. Zamiast tego złapała
go za ramię, ale zanim zdołała wbić paznokcie w jego skórę, oberwała po
nerkach. Aż jęknęła. Wkurzony Fabio nie hamował się już ze względu na to, że
była kobietą.
Oberwała prawym sierpowym.
Splunęła krwią, podnosząc się z ziemi. Ale zanim zdążyła to zrobić, kopnął ją w
brzuch. Zdołała jednak uczepić się jego nogi i podciągnąwszy nogawkę, wbiła
paznokcie w jego skórę, raniąc go dość mocno, gdy próbował się odsunąć. Nie
zwrócił na to uwagi, zadając kolejnego kopniaka, który dosięgnął jej uda.
– Masz przerąbane, szmato –
syknął, łapiąc ją za włosy.
– Siedem, sześć – wysapała Tori,
krzywiąc się z bólu. Uczepiła się paznokciami ręki mężczyzny, ale chwilę
później uderzyła głową o ścianę. – Cztery.
Fabio puścił przymroczoną
dziewczynę tylko po to, żeby zadać kolejny cios, ale zawahał się, po czym
biegiem ruszył na górę. On jednak w przeciwieństwie do Mauro, zawołał ludzi
pilnujących wejścia, żeby zajęli się Tori.
Dziewczyna praktycznie traciła
momentami przytomność, ale i tak podniosła się, opierając o ścianę. Czuła się
jak w czasach, gdy żyła na ulicy. Nieraz została pobita niemal do
nieprzytomności przez wściekłego właściciela sklepu, z którego próbowała ukraść
kawałek chleba. Ale była jedna różnica. Wtedy żyła z dnia na dzień, tylko dla
siebie. Dziś jednak nie walczyła tylko dla siebie. Musiała zrobić wszystko, by
zatrzymać porywaczy od dotarcia do celi.
Usłyszała kroki kilku ciężkich
mężczyzn. Nie mogła wrócić do celi, wciąż nie miała, czym zablokować drzwi. Zdołała
odeprzeć atak pierwszego z mężczyzn, ale podczas gdy drugi zdołał uderzyć ją w
splot słoneczny, inny zaszedł ją od tyłu i unieruchomił.
Tori miała wrażenie, że po prostu
zaraz odpłynie. Ale wtedy przypomniało jej się, że porywacze pójdą po Aki. Wykorzystała
fakt, że wisiała w powietrzu i kopnęła dwóch z mężczyzn w głowy. Zaraz potem
runęła na ziemię. Ktoś kopnął ją w żebra, a mężczyzna, który przed chwilą ją
trzymał ją w powietrzu, wykręcił jej rękę i uderzył czymś. Usłyszała trzask, a
ból który przeszył całe jej ciało, sprawił, że aż krzyknęła.
Wtedy usłyszała kolejne kroki. Z
kolejnymi przeciwnikami nie miała już szans. Było po ptokach, nie zdoła
uratować Aki. Ale jeden z mężczyzn upadł. Zaraz za nim kolejny i kolejny. Tori
już nawet nie była w stanie zobaczyć, co się dzieje. Spróbowała się podnieść i
iść do Aki, ale świat wirował z powodu bólu. Słyszała tylko kolejne łupnięcie,
ale nie wiedziała, co się stało.
Straciła równowagę, ale ktoś ją
złapał. I to nie był uścisk jednego z porywaczy. Tori zmarszczyła brwi,
próbując się skupić.
– To ja. – Usłyszała głos Flavia,
który trzymał ją delikatnie, by nie upadła. – Jesteś bezpieczna.
– Flavio – jęknęła Tori. – Mam
prośbę.
– Spokojnie. G już poszedł po
Aki. Przyszedł tu razem ze mną.
– Nie, proszę. Jeśli znajdziecie
mężczyznę w średnim wieku imieniem Marco, puśćcie go wolno. I Aki,
przypilnujcie, żeby umyła dobrze ręce, to bardzo ważne.
– Co ty wygadujesz? Uderzyłaś się
w głowę? – warknął Flavio, ale szybko się uspokoił. – Chodź, dasz radę iść?
– Tak.
– Tak, uderzyłaś się w głowę, czy
tak, dasz radę iść?
– To pierwsze – mruknęła Tori,
opierając się na Flaviu. – Wszystko mnie boli.
– Zapomnij o tym. Zabiorę cię na
górę.
– Nie, poradzę sobie. Idź na górę
i upewnij się, że puszczą Marco wolno. Albo coś...
***
Aki czuła już smak własnej krwi z
przegryzionej z nerwów wargi. Pomna słów Tori trzymała ręce z daleka od twarzy,
choć bardzo ją kusiło, żeby ukryć ją w dłoniach. Cały czas powtarzała sobie,
żeby nie zwracać na siebie uwagi, żeby zostawić to Tori, ale słyszała, że
dziewczyna walczy. A potem jej krzyk, który roztrzaskał resztki spokoju
kobiety.
Krzyk zamarł na jej ustach, gdy drzwi
celi się otworzyły. Wstrzymała oddech, sądząc, że to jeden z porywaczy, skoro
Tori przestała być problemem. Nie spodziewała się jednak ulgi na widok nowo
przybyłego.
– G…
Przez chwilę taksował ją
spojrzeniem w półmroku, jakby upewniając się, że wciąż jest żywa. Dopiero wtedy
dopadł do niej i po prostu przytulił, czując, jak cała wściekłość się ulatnia.
Wczepiła się w jego koszulę, nadal drżąc z przerażenia, które powoli znikało.
– Już dobrze, jesteś bezpieczna –
powtarzał cicho w jej włosy. – Nikt cię nie skrzywdzi. Jesteś bezpieczna.
Minęła chwila, nim Aki
uświadomiła sobie jedną rzecz. Spojrzała na G.
– Tori.
– Flavio jest z nią – odparł
spokojnie. – Wynosimy się stąd.
Nie zapytał, czy da radę iść o
własnych siłach. Po prostu wziął ją na ręce i wyniósł z piwnicy, czując, jak
się do niego przytula, szukając bezpieczeństwa. Chwilowo liczyło się tylko to.
***
Podczas, gdy G wraz z Flaviem
poszli szukać porwanych kobiet, reszta Strażników wraz z Ricardem zajęła się
łapaniem porywaczy. Ricardo osobiście poszedł na polowanie za Beluccim. Giotto
również chciał ruszyć dalej, ale pod naporem spojrzenia G został i teraz
doglądał wszystkiego z holu, czujnie obserwował otoczenie. Nie trwało to długo,
aż jego Strażnicy zaczęli sprowadzać do holu związanych ludzi Belucciego wraz z
nim samym. Giotto dawno nie czuł takiego gniewu i chęci, by komuś po prostu dać
w ryj, ale powstrzymał się. Jeśli on straciłby panowanie, to nie chciał sobie
nawet wyobrażać, co zrobiłby G. Właśnie dlatego nie mógł sobie pozwolić na to,
by stracić zimną krew. Jeszcze będą mieli czas, by ukarać Belucciego i jego
ludzi.
– Tori! – krzyknął na widok
Strażniczki Słońca, która szła opierając się na ramieniu Flavia. Chciał
zapytać, czy nic jej nie jest, ale przecież widział, jak bardzo ją poturbowali.
– Tak się cieszę – powiedział podchodząc do niej. – Już jesteś bezpieczna. Już
jesteśmy.
– Wiedziałam, że przyjdziecie –
odparła i spróbowała się uśmiechnąć pomimo bólu.
Wtedy Giotto dopiero zauważył, że
jej prawa ręka jest dziwnie wykrzywiona. Zacisnął dłonie w pięści, ale nic nie
powiedział na temat jej stanu. Zajrzał do najbliższego pokoju, który był już
pusty. Nie wiedział, że to ten sam, w którym Tori odgrywała z Marco dzikie
sceny.
– Flavio, chodź tu z Tori, ja
pójdę po Don Alberto, żeby się nią zajął.
Medyk czekał na zewnątrz, aż
Vongola upewni się, że jest bezpiecznie, jednak na widok zmartwionego Prima, od
razu ruszył w jego stronę. Szef Vongoli nie musiał nic mówić i medyk ze swoją
walizką w milczeniu podążył za nim. Gdy zobaczył Tori, zrozumiał znaczenie miny
Giotta.
– Poproszę was o wyjście –
powiedział tylko, odsyłając Giotta i Flavia na korytarz, a sam zajął się
opatrywaniem ran dziewczyny.
Giotto spojrzał na równie
zmartwionego, co on sam, Flavia i położył dłoń na jego ramieniu.
– Tori z tego wyjdzie. Jest silna
– zapewnił, choć może bardziej próbował uspokoić siebie niż młodą Burzę. – A
Belucci dostanie to na co zasłużył.
Martwił się jeszcze o Aki, choć
podejrzewał, że Tori była w takim stanie właśnie dlatego, że robiła wszystko,
by chronić kobietę. Dokładnie tak, jak powiedział Ricardo. Odetchnął jednak z
ulgą, gdy G pojawił się w zasięgu wzroku z Aki na rękach. Poza zwichniętą
kostką, o której świadek porwania wspomniał Alfredowi, chyba nic jej nie było.
– Zasnęła – powiedział cicho G,
patrząc na wtuloną w jego tors kobietę. – Jest nieco zmarznięta i na pewno
bardzo przestraszona, ale – urwał i spojrzał pytająco na Giotta. – Co z Tori?
– Don Alberto zajmuje się nią
teraz. Wyjdzie z tego, ale jest mocno poobijana.
– Dobrze się spisała, chroniąc
Aki – powiedział G. – Sam zajmę się kostką Aki – dodał, dając do zrozumienia,
by lekarz odpowiednio zaopiekował się młodą Strażniczką.
– G! – zawołał go nagle Flavio, a
mentor zgromił go wzrokiem w obawie, że Aki się obudzi. – Gdy znalazłem Tori,
mówiła coś o dłoniach Aki i o jakimś Marco.
– Bredziła.
– Nie, kazała dokładnie umyć
dłonie Aki. Powtórzyła to kilka razy, więc to musiało być coś ważnego –
stwierdził Flavio, a G skinął głową i odszedł. – To mi przypomina, Primo.
Prosiła też, by traktować dobrze mężczyznę imieniem Marco. Bardzo się o niego
martwiła.
– Dobrze – zgodził się Giotto. –
Jeśli możesz, odnajdź tego mężczyznę i powiadom resztę Strażników. Chciałbym
porozmawiać z tym Marco.
– Tak jest.
Gdy Giotto został znów sam,
oczywiście pomijając zebranych nieopodal w holu porywaczy, chodził w tą i z
powrotem pod drzwiami. Teraz gdy wiedział, że Aki nic nie jest, martwił się już
tylko o Tori. Gdy tylko Cottza wyszedł z pokoju, Primo doskoczył do niego,
oczekując jakiś informacji.
– Złamana prawa ręka i kilka
żeber – powiedział beznamiętnie medyk. – Do tego może mieć lekkie
wstrząśnienie, biorąc pod uwagę obrażenia głowy. Musiała nią o coś mocno
uderzyć. Ma trochę siniaków i zadrapań. Trochę to potrwa, nim w pełni wróci do
zdrowia, ale wygląda na to, że odniesione obrażenia są spowodowane jedynie
walką.
Primo odetchnął trochę z ulgą.
– Mogę ją zobaczyć?
– Podałem jej coś
przeciwbólowego, więc zaczyna przysypiać, ale tak.
Primo wszedł do pokoju i usiadł
na brzegu łóżka, na którym leżała dziewczyna i ujął dłoń jej zdrowej ręki w
swoją, gładząc delikatnie kciukiem. Drugą ręką pogłaskał ją po głowie. Chciał,
aby czuła się bezpiecznie i wiedziała, że ktoś przy niej czuwa.
– Dobrze się spisałaś –
powiedział łagodnym tonem, choć nie wiedział, czy Tori jeszcze go słyszy. –
Jestem z ciebie dumny.
– Co z Aki?
– G jest przy niej. Jest
bezpieczna. A to wszystko dzięki tobie.
– Wiedziałam, że przyjdziecie, że
musimy tylko trochę wytrzymać.
– Martwiliśmy się o was – oznajmił
Giotto, wciąż głaszcząc ją po włosach. – Byłaś naprawdę dzielna, dzięki tobie
zdążyliśmy tu dotrzeć.
– Jesteśmy rodziną – powiedziała
jeszcze Tori, nim na dobre zapadła w sen.
Primo siedział przy Tori, dopóki
nie pojawił się Ricardo wraz z Alfredem, by powiadomić, że złapali już
wszystkich, w tym Belucciego oraz odnaleźli Marco.
– Pójdę z nim porozmawiać –
mruknął Giotto i już miał zapytać, czy Ricardo zostanie z Tori, ale jego
następca tylko skinął głową.
Primo wyszedł, zostawiając
Ricarda wraz z jego Strażnikami.
– Biedna Tori – powiedział
Armando, patrząc na poturbowaną dziewczynę.
– Gdybyś nie zdobył informacji o
Beluccim, mogłoby być gorzej. Ty też dobrze się spisałeś, Alfred.
– Robiłem tylko to, co do mnie
należy. Ja też martwiłem się o Tori.
– Wiem.
– Zrobiła dla mnie wiele dobrego
i nigdy nie zdołam jej się za to odpłacić. Gdyby nie poświęciła mi swojego
czasu, próbując ze mną rozmawiać, nigdy bym wam nie powiedział, co wiem –
wyznał Alfred, wciąż patrząc na śpiącą dziewczynę, a nie na Ricarda. – Wtedy
nawet ty nie zdołałbyś przekonać pozostałych, bym został twoim Strażnikiem.
Czekałby mnie naprawdę marny los.
– Oto nasza Tori – zaśmiał się
Ricardo, choć był to niewesoły śmiech. – Jest prawdziwym Słońcem. Walczyła do
ostatniej chwili, wierząc, że przyjdziemy. Chyba nawet Flavio zrozumiał
wreszcie, dlaczego ją wybrałem pomimo polityki Vongoli, że kobiety nie idą na
pole bitwy.
– Tak. Od razu rzucił się za G,
żeby ją znaleźć. Naprawdę nie jest wobec siebie szczery.
***
Aki od razu po przebudzeniu
poczuła, że jest w domu. Może to ciepło pościeli, może przyjemna dla ucha cisza
połączona z codziennym gwarem gdzieś za drzwiami, ale nie musiała nawet
otwierać oczu, by tu stwierdzić. Poczucie zagrożenia minęło, choć nadal czuła
niewielki ból kostki i zmęczenie tym wszystkim.
Usłyszała ruch i spojrzała w
stronę fotela, w którym noc spędził G. Nie musiała go o to pytać, żeby
wiedzieć, choć była tylko odrobinkę zdziwiona. Nie zamierzała jednak zaczynać
tematu Belucciego, na którego wspomnienie nadal przechodziły ją ciarki. Chciała
o nim jak najszybciej zapomnieć.
– Dobrze spałaś? – zapytał
spokojnie.
Kiwnęła głową, ale zaraz się
skrzywiła. Nie pamiętała zbytnio tego, co działo się po tym, jak G ją znalazł.
Gdy tylko poczuła się bezpiecznie, adrenalina wyparowała i odpłynęła.
Podejrzewała, że służba nie chciała jej budzić, może nawet zostali do tego
przekonani przez G, więc jedynie zadbali o najpilniejsze potrzeby.
Chyba domyślił się, o co chodzi,
bo wstał i ruszył do drzwi, mówiąc:
– Powiem Elwirze, żeby
przygotowała ci kąpiel.
– G, nie idź. – Podniosła się do
siadu. – Zostań, proszę.
Spojrzał na nią i uśmiechnął się
lekko.
– Wiesz, że nic ci tu nie grozi…
– zaczął, ale zaraz zmienił zdanie i zbliżył się do łóżka. – Już jest w
porządku – zapewnił.
Aki zawahała się. Teraz już nie
była taka pewna, czy prośba była tak bardzo na miejscu. Zaczerwieniła się lekko
i nie miało to związku z nocną koszulą, w którą została przebrana.
– Chyba nie pachnę za ładnie –
zauważyła cicho.
– Nie to miałem na myśli – odparł,
nie kryjąc rozbawienia, ale zaraz spoważniał. – Zmarzłaś w tej piwnicy, nie
chcę, żebyś się rozchorowała.
Przełożył pasemko jej włosów za
ucho, ale odsunęła się z niesmakiem.
– Aniele?
Zacisnęła usta w wąską kreskę.
Przez chwilę nie rozumiał, ale zaraz przygarnął ją do siebie.
– Nie śmiałbym z ciebie kpić –
zapewnił. – Cieszę się, że martwisz się tak prozaicznymi sprawami.
– Wciąż się boję – przyznała
cicho.
– Nie masz czego. Tutaj jesteś
bezpieczna. Nie pozwolę, żeby ktoś cię skrzywdził.
Wtuliła się w niego mocniej. G
nic nie powiedział, nie pytał, nie dodawał. Tak było dobrze. Wiedział, że Aki
właśnie tego teraz potrzebuje, więc nie upierał się, reszta spraw może
poczekać, aż kobieta jego życia poczuje się lepiej.
***
W pokoju zebrało się prawie całe
drugie pokolenie. Z wyjątkiem Bruna, który w towarzystwie swojego mentora wciąż
zajmował się sprawą morderstw. Był jednak Ricardo i oczywiście Alfred, a nawet
siedzący z kwaśną miną Flavio. Cała trójka siedziała na krzesłach w pokoju
Tori, która wciąż spała po podanych przez Cottzę lekach.
– Umarłam? – zapytała Tori,
otworzywszy oczy i zobaczywszy w swoim pokoju tyle osób. Chyba najbardziej
zdziwiona była obecnością Flavia, ale po chwili przypomniała sobie, jaki był
dla niej miły w rezydencji Belucciego. – Skoro widzę nad swoim łóżkiem Flavia,
to to musi być niebo.
– Głupia – mruknęła młoda Burza.
– Jeśli tak wygląda według ciebie niebo, to współczuję.
– Dziewczyna ma trochę racji –
roześmiał się Alfred. – Witam z powrotem, Tori.
– To moja kwestia – mruknął
Ricardo.
– Właśnie, dlaczego wchodzisz w
słowo swojemu szefowi – oburzył się zaraz Flavio.
Tori parsknęła śmiechem, ale
zaraz się skrzywiła. Ból w klatce piersiowej skutecznie popsuł zabawę. Widząc
zmartwione twarze towarzyszy, powiedziała:
– Nic mi nie jest. To tylko parę
siniaków.
– Parę siniaków? – powtórzył
Ricardo, marszcząc groźnie brwi. – Masz trzy złamane żebra i przedramię –
ochrzanił ją, a jego ton był bardziej ostry, niż planował.
– Przepraszam, że musieliście się
martwić – odparła z uśmiechem Tori.
– Martw się o siebie.
– Już mówiłam, nic mi nie jest.
Do wesela się zagoi – stwierdziła wesoło.
– Oby, bo wszyscy czekamy na
wyniki twoich lekcji tańca – mruknął Flavio, robiąc obrażoną minę i patrząc
gdzieś w okno. – Więc lepiej, żebyś do wesela była zdrowa.
– Jesteś taki nieszczery, Flavio
– skwitował Alfred. – Widziałem, jak gnałeś Tori na ratunek.
– Spokój – warknął Ricardo i
zwrócił się do swojej Strażniczki: – To jak się czujesz?
– Dobrze. Trochę boli, ale mogło
być gorzej, gdyby Flavio pojawił się chociaż chwilę później – wyznała Tori. –
Powoli kończyły mi się pomysły.
– Cieszę się, że zdążyliśmy na
czas. Jestem z ciebie dumny, naprawdę dobrze się spisałaś. Ochroniłaś Aki nawet
za cenę własnego zdrowia.
– To chyba normalne. – Tori
wzruszyła ramionami. – Jesteśmy rodziną. No nie? Poza tym, gdyby Flavio nie
przyszedł, nie tylko nie wywinęłabym się ja, ale i Aki byłaby w poważnych
tarapatach. Dziękuję, Flavio.
– Tylko spłaciłem dług.
– Dług? – zdziwiła się Tori,
spoglądając na młodą Burzę. – Jaki dług?
– Uratowałaś mnie, kiedy zostałem
otruty, bo ktoś pomylił mnie z Alfredem – mruknął Flavio, patrząc z pogardą na
siedzącego obok Armanda. – Tylko spłaciłem dług.
– Nie było żadnego długu. W
przeciwieństwie do tego, co mówił G, to nie była wcale część planu, żebyś
zaczął mnie lubić.
– Cicho bądź – ofuknął ją chłopak
i dodał: – Słuchaj, co się do ciebie mówi, bo powiem to tylko raz. Wciąż nie
podziękowałem ci za tamto – zauważył z niezadowoleniem. – Dziękuję. Jesteś
naprawdę jedną z nas.
– Jestem z ciebie dumny, Flavio –
powiedział złośliwie Alfred, udając pękającą z dumy kwokę.
– Zamknij się, dupku.
Tori uśmiechnęła się od ucha do
ucha.
– Dziękuję za te słowa, Flavio.
– Nie dziękuj za to, że ktoś ci
podziękował, idiotko.
– No i wszystko zepsułeś, Flafio
– roześmiała się Tori, choć wciąż była dość oszczędna w swoim geście.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz