Obie kobiety Vongoli przysypiały
już, pomimo nadmiaru wrażeń i strachu. Obie były zmęczone i nieco zmarznięte
przez siedzenie na zimnej posadzce. Tori za wszelką cenę próbowała walczyć ze
snem, by w porę usłyszeć kroki porywaczy i nie dać się zaskoczyć. Przecież
obiecała sobie ochronić Aki za wszelką cenę. Jak na Strażniczkę Vongoli
przystało.
Podczas gdy Aki momentami
odpływała ze zmęczenia, Tori próbowała wcześniej przeciąć jakoś sznury, którymi
związano jej ręce. Co prawda udało jej się nieco naruszyć strukturę sznura, ale
to nie było wystarczające. Za to bolała ją żuchwa. Rozglądała się po
pomieszczeniu w poszukiwaniu choćby kamienia, którym mogłaby kontynuować
piłowanie.
To nie tak, że po uwolnieniu się,
spróbowałaby uciec. Nie miały na to zbytnich szans, skoro kostka Aki wciąż była
spuchnięta, a bez niej Tori nigdzie się nie wybierała. Mogłaby jednak jakoś
zareagować w razie kłopotów. I to było najważniejsze.
Usłyszała kroki, więc podpełzła
bliżej Aki i szturchnęła ją łokciem, by kobieta się obudziła. Ktoś się zbliżał
i najpewniej byli to porywacze. Musiały być gotowe. Adrenalina pomogła Tori się
rozbudzić. Już nie czuła się zmęczona.
Do środka wszedł mężczyzna, który
zaczepił je na ulicy, pytając o drogę. Najpewniej to on był organizatorem tego
porwania. Teraz ubrany był już nie w zwykłe ubrania, a garnitur. Wyglądał jak
ci wszyscy ludzie na przyjęciu u Don Cavallone. Typowy mafioso, który
uśmiechnął się wrednie na widok Aki.
– Jak wam się podoba wasza cela?
– zapytał, patrząc na nie z góry. – Nie za twardo?
Przez moment Aki tylko na niego
patrzyła, próbowała sobie przypomnieć, czy gdzieś już go widziała. Czułaby się
pewniej, gdyby wiedziała, z kim ma do czynienia, ale póki co nie znała
odpowiedzi.
– Jakie zaproszenie, taka gościna
– powiedziała spokojnie, nie okazując, jak bardzo się bała. – Może chociaż
zdradzisz nam, kim jesteś i z jakiego powodu nas tu zamknąłeś.
– Wybaczcie mój brak manier –
roześmiał się rozbawiony. – Nazywam się Paolo Belucci. Chociaż powinnaś
bardziej kojarzyć mojego brata, Arturo. Twój kochaś zrujnował mu życie i w
efekcie mój brat zginął z rąk mafii. Teraz ty i G zapłacicie mi za to.
Spokojne spojrzenie Aki nie
zmieniło się ani odrobinę na te słowa. Nie kojarzyła żadnego Belucciego, co jej
nie dziwiło. Kiedy Vongola miała z kimś zatarg, G nigdy jej o tym nie mówił,
czasami usłyszała coś od Giotta czy pozostałych, ale nigdy nie padały nazwiska
czy konkrety.
– Mogę tylko podejrzewać, że twój
brat nie posłuchał dobrej rady – odparła. – Nie mamy z tym nic wspólnego w
takim razie.
– Bezczelna suka – warknął Paolo,
krzywiąc się z obrzydzeniem. – Gdyby nie Vongola, mój brat nadal by żył. Taka
jest prawda. Ale co może wiedzieć, księżniczka Vongoli – dodał po chwili, a na
jego twarz wpełzł okrutny uśmiech. – Nie o ciebie mi chodzi, ale o G. Chcę,
żeby cierpiał. Zapłaci mi za to wszystko.
Aki zacisnęła dłonie w pięści,
ale to był jedyny przejaw jej niepokoju.
– Chcesz mierzyć się z Burzą? Z
gwałtownością tego żywiołu nawet Niebo czasami sobie nie radzi – odparła. –
Sprowokowanie go to zły pomysł.
Podczas gdy Aki zdawała się być
dość spokojna, Tori wiedziała, że to tylko pozory. Sama też była wściekła. Aż
się w niej gotowało i miała ochotę rzucić się na mężczyznę. Zamiast tego jednak
spojrzała znacząco na Aki, by kobieta w żaden sposób nie prowokowała więcej
Belucciego. Nie potrzebowały żadnych kłopotów.
Jednak Belucci roześmiał się na
słowa Aki.
– Tak? Zobaczymy jak poczuje się,
jeśli znajdzie cię martwą? – powiedział. – Albo jeszcze lepiej. Myślisz, że
wychowałby bękarta? Nieswoje dziecko? Zwłaszcza teraz, gdy zbliża się wasz
ślub?
Aki zbladła, ale zdławiła panikę.
Wiedziała, że to nie pomoże na długo, nie chciała jednak myśleć, czy Belucci
się odważy. W tym starciu miał nad nią przewagę, zacisnęła wargi i nie
odpowiedziała, mając nadzieję, że porywaczowi na razie wystarczy, że ją
nastraszył.
– Mylisz się, sądząc, że blefuję.
Więc lepiej stul pysk i mnie nie denerwuj – rzucił, po czym wyszedł z celi, a
wraz z nim dwóch jego towarzyszy.
Aki przymknęła oczy, starając się
uspokoić. Jednak groźba skutecznie rozbiła pokłady spokoju, który tak
desperacko próbowała utrzymać. Nie potrafiła powstrzymać drżenia, pozbyć się
tej niechcianej myśli.
– Przyjdą – szepnęła do siebie,
chcąc się utwierdzić w myśli, że wszystko skończy się dobrze.
Tori podpełzała do Aki,
przesuwając się po posadzce i oparła się o nią, kładąc głowę na jej ramieniu.
Miało to imitować uścisk, jako że miała związane ręce.
– Przyjdą – odpowiedziała
spokojnie. – Obie dobrze o tym wiemy. Na pewno już nas szukają.
– Ale… – zaczęła Aki, ale zaraz
zasłoniła dłońmi usta.
Nie mogła w nich wątpić. Dotrą na
czas. Wiedziała, że G poruszy niebo i ziemię, żeby tylko ją znaleźć, a reszta
mu w tym pomoże. Musiała tylko poczekać.
– Zapytam cię jeszcze raz –
powiedziała Tori, starając się mówić łagodnym, kojącym tonem głosu. – Ufasz mi?
Aki kiwnęła głową, nie będąc
pewną głosu. Nie zamierzała się tu rozkleić, pokazać przeciwnikowi, że ją
zastraszył. Spokojnie poczeka, aż nadejdzie jej rodzina. Poza tym nie była tu
sama, choć nie była pewna, co Tori mogłaby zrobić, żeby powstrzymać Belucciego
i jego ludzi.
– Dobrze. W takim razie tego się
trzymaj, bo kupię im tyle czasu, ile tylko będzie potrzebne.
W tej samej chwili usłyszały
kroki, choć tym razem tylko jednej osoby. Żołądek Tori fiknął koziołka, ale nie
dała tego po sobie poznać. Wiedziała, że jeśli pokaże po sobie choćby cień
strachu, Aki będzie się czuła jeszcze gorzej.
Tori słyszała bicie własnego
serca z każdym kolejnym krokiem porywacza. Wreszcie drzwi otworzyły się. Do
środka wszedł mężczyzna, który towarzyszył wcześniej Belucciemu. Miał marsową
minę. Popatrzył na Tori, która obserwowała go czujnie oraz na nieco bladą Aki i
podszedł do niej.
– Idziesz ze mną – oznajmił,
uśmiechając się szeroko i niemal połykając ją wzrokiem. – Szef kazał mi się
tobą dobrze zająć – dodał. – Powiedział, że sam nie będzie się zabawiał z
dziwką Vongoli. To poniżej jego godności – mówiąc to, wyciągnął rękę w stronę
Aki, żeby podnieść ją do pozycji pionowej.
Aki cofnęła się mimowolnie, a z
jej twarzy zniknęły wszystkie kolory. Czuła, jak w kącikach oczu zbierają jej
się łzy, a resztki spokoju gwałtownie topnieją.
– Zaczekaj! – krzyknęła Tori,
niemal rzucając się na Aki, żeby ją zasłonić. Mężczyzna zrobił krok w tył,
nieco zaskoczony takim rozwojem wydarzeń. Tori popatrzyła na niego wściekle,
mówiąc: – Zostaw ją, weź mnie!
– Mój szef nie ma żadnego
zainteresowania w głupiej służącej.
– Głupiej służącej? – Zaśmiała
się Tori. – Jestem Strażniczką Słońca drugiego pokolenia. Nie spodziewałeś się
tego, co? – dodała z zadowoleniem. – Twój szef kazał ci się zająć kobietą
Vongoli, ale nie powiedział którą. Poza tym, czy nie będziesz miał więcej
zabawy z młodą dziewczyną? Dziewicą? Nie to co obłapywana codziennie przez G
kobieta, która niedługo weźmie ślub. Myślisz, że żyła w czystości cały ten
czas? Dobre sobie. A ja mogę umilić ci czas.
– Tori! – syknęła Aki. Nie była
pewna, co ją bardziej zdenerwowało: propozycja dziewczyny czy jej późniejsze
słowa. – Ani mi się waż!
Ale Tori całkowicie zignorowała
jej słowa.
– Tak jak? Będziesz mógł
powiedzieć szefowi, że zająłeś się kobietą Vongoli. Może nie jestem narzeczoną
G, ale wciąż jestem ważna w rodzinie i mogę ci zapewnić dużo lepszy czas niż
księżniczka Vongoli i dobrze o tym wiesz.
– Dosyć tego. Ani słowa więcej,
Tori. – Aki spojrzała na porywacza. – To tylko dziecko.
Powiedziała, że ufa Tori, ale
jeśli dziewczyna rzeczywiście zamierzała się za nią poświęcić, nie mogła jej na
to pozwolić. To by było jeszcze gorsze i nie mogłaby reszcie spojrzeć w oczy.
Musi być jakieś inne rozwiązanie.
– Stul pysk – ofuknął ją porywacz
i chwycił Tori, ciągnąc ją do góry. – Ja widzę młodą, nietkniętą kobietę. Ale
jeśli nie zadowoli mnie tak, jak powiedziała, jesteś następna – zagroził,
celując w Aki palcem wskazującym, po czym ruszył do wyjścia.
– Zaufaj mi – powiedziała
bezgłośnie Tori, mając nadzieję, że Aki odczyta słowa z ruchu jej ust, zanim
zniknęła za drzwiami.
Gdy została sama, przyciągnęła
kolano zdrowej nogi do siebie i ukryła w nim twarz, walcząc z chęcią
rozklejenia się. Chciała wierzyć, że Tori wie, co robi, że nie stanie jej się
krzywda, chciała jej zaufać, ale bała się o nią. Nienawidziła tej świadomości,
że nic nie może zrobić. Nigdy nie mogła, kiedy jej najbliżsi wychodzili, by
rozwiązać problemy rodziny, kiedy Flavio walczył z trucizną, teraz też nie
mogła nic zrobić, żeby Tori nie odwracała od niej uwagi. Pozostało jej tylko
czekanie.
– Bądź bezpieczna, Tori –
szepnęła, modląc się, aby G i reszta pojawili się tu jak najszybciej.
Tymczasem porywacz wciągnął Tori
na górę po schodach, zabrał do jednego z pokojów rezydencji i rzucił na łóżko.
– Wiem, co próbowałaś zrobić –
warknął. – Podłożyłaś się, żeby ją chronić, ale postanowiłem zagrać w twoją
małą grę.
– W takim razie powinnam podziękować
– roześmiała się Tori. Nie wyglądała na przerażoną. – To, co teraz?
Wyraz twarzy mężczyzny zelżał, a
ten westchnął ciężko.
– Marco.
– Tori. Dobrze się mną zaopiekuj.
– Nie zamierzam nic z tobą robić
– padło w odpowiedzi. – W domu czeka na mnie żona i córka w podobnym wieku do
ciebie. Patrząc na was dwie, miałem wrażenie, że widzę dwie najważniejsze
kobiety w moim życiu. Nie mógłbym spojrzeć im w oczy, gdybym zgwałcił
dziewczynę w wieku własnej córki.
– Wyglądałeś, jakbyś nie chciał
tego zrobić i nie ukrywam, cieszę się.
– Plan jest taki. Posiedzimy tu,
pokrzyczysz trochę, popłaczesz, żeby nikt nie złapał podejrzeń – wyjaśnił cicho
Marco, siadając obok niej na łóżku. – A potem zaprowadzę cię z powrotem.
Wreszcie czas minął. Tori
poskakała trochę po łóżku, wrzeszcząc w niebogłosy i udając, że płacze. Marco w
tym czasie też prawie płakał, ale ze śmiechu. Gdy już znudziło im się udawanie,
zdecydowali się, że trzeba to skończyć. Tori zmierzwiła swoje włosy i zmoczyła
twarz, żeby nie wyglądać podejrzanie, jeśli natkną się na kogoś po drodze. Jej
ubrania były pomięte i powyciągane, więc wyglądało realistycznie.
Marco związał ponownie ręce Tori,
choć dużo luźniej niż miała wcześniej. Nie mógł się zmusić do tego, widząc, że
miała ślady od poprzedniej liny. Potem zaciągnął ją na dół, szarpiąc nieco, gdy
mijali innego z ludzi Belucciego. Wrzucił ją do celi i odszedł.
Aki podniosła głowę, słysząc
kroki. Nie była pewna, kto nadchodzi, nieświadomie wstrzymała oddech, gdy drzwi
się otworzyły.
– Tori.
Z mieszaniną ulgi i przerażenia
próbowała się podnieść, ale skręcona kostka zaraz osadziła ją bólem na miejscu.
Mimo to przez cały czas wpatrywała się w dziewczynę, szukając śladów
napastnika. I była tak bardzo wściekła, że to się musiało wydarzyć.
– Mój Boże, Tori.
– Wszystko gra – odparła wesoło
Tori. Jej policzki były zaróżowione od skakania po łóżku, a w oczach wesołe
iskierki. – Mówiłam, żebyś mi zaufała.
Fala ulgi, którą poczuła Aki,
zwaliłaby ją z nóg, gdyby stała. Potrzebowała chwili, żeby się uspokoić.
– Ile ty masz szczęścia,
dziewczyno. – Westchnęła. – Nawet nie zdajesz sobie sprawy.
– Szczęście to jedno, Aki –
naburmuszyła się nieco Tori. – Ale nie zapominaj, że przez wiele lat żyłam na
ulicy. Potrafię sobie poradzić i może nie umiem sobie radzić z mafią i bogatymi
ludźmi, ale potrafię przejrzeć tym bardziej normalnych. Marco ma córkę w moim
wieku, wcale nie chciał skrzywdzić żadnej z nas. Cały czas opowiadał mi o
rodzinie, o tym, że próbuje zarobić dla nich, a Belucci oferował mu dobrą kwotę
i będą mogli żyć lepiej. Skakaliśmy po łóżku, musiałam trochę pokrzyczeć, żeby
nikt się nie zorientował, ale nic mi nie jest.
– Więc miejmy nadzieję, że
Belucci się nie dowie o waszej małej mistyfikacji – odparła Aki. – Bo że będzie
wściekły, że to nie byłam ja, jest pewne. Mimo to dziękuję ci, Tori, że mnie
chronisz. – Posłała dziewczynie uśmiech, który nie do końca ukrył jej obawy.
– Poza tym byłam przygotowana,
nawet gdyby coś poszło źle – wyznała po chwili Tori. – Są rzeczy, których
jeszcze o mnie nie wiesz. Tak naprawdę to ja nie jestem. No wiesz…
Aki przez chwilę spoglądała na
Tori w milczeniu, po czym kiwnęła głową.
– Chyba nie powinnam być
zaskoczona… – zaczęła. – Przepraszam, źle to zabrzmiało. Nie mam prawa cię
oceniać.
– Nie czuje się urażona – odparła
Tori i uśmiechnęła się. – To było dwa lata temu. Byłam młoda i głupia. On był z
dobrej rodziny, komplementował mnie i obiecywał, że zabierze mnie z ulicy.
Zabrał mnie do siebie i... – Tu urwała, stwierdzając, że nie ma potrzeby wdawać
się w szczegóły. – Obiecywał, że po mnie wróci, że nie może o mnie zapomnieć i
nigdy więcej go już nie zobaczyłam – zaśmiała się.
Aki westchnęła.
– Przykro mi – powiedziała
szczerze. – Mężczyźni potrafią być naprawdę okrutni tylko z powodu własnego
ego.
– Nie, może dobrze się stało –
stwierdziła Tori, wzruszywszy ramionami. – Gdyby dotrzymał słowa, mogłabym
nigdy nie stać się częścią Vongoli, która jest najlepszą rzeczą, jaka mi się w
życiu zdarzyła.
Aki uśmiechnęła się.
– Cieszę się zatem, że mieliśmy
szansę stać się twoją rodziną, ale proszę, nie rób więcej tak ryzykownych
rzeczy.
Wiedziała, że Strażniczka Słońca
nie powinna jej tego obiecywać. Zbyt długo żyła z Vongolą, żeby wiedzieć, że
każde z nich dla reszty jest w stanie zaryzykować życiem, choć wciąż też
zamierzali wracać do domu, do tych spokojnych dni, gdy nic im nie groziło.
– Dlatego nie złość się. Zrobiłaś
dla mnie tak wiele, cały czas mi pomagasz i broniłaś mnie na przyjęciu. Tym
razem moja kolej.
– Po prostu się o ciebie bałam.
Gdyby to był ktoś inny… – Przełknęła nerwowo ślinę.
– Miałam jeszcze plan B – odparła
Tori. – Zrobiłam to, co zrobiłam, bo miałam dobre przeczucie. Pytałam, czy mi
ufasz. Choć wiem, że i tak będziesz się zawsze martwić.
– Zawsze się o was martwię, kiedy
wiem, że robicie te wszystkie niebezpieczne rzeczy, o których nie chcecie mi
mówić. Martwię się, bo was kocham. Ale martwię się odrobinę mniej, kiedy wiem,
że zrobicie wszystko, by wrócić w całości do domu.
– Ouuuuu – rozczuliła się Tori.
Popatrzyła na swoje związane ręce. Poruszała nimi przez chwilę, więc sznur
rozluźnił się i wreszcie znowu miała wolne ręce. – Marco był dość miły. Mam
nadzieję, że uda mi się przekonać G, żeby nic mu nie robił – szepnęła. Wstała i
podeszła aż do drzwi wejściowych, żeby zobaczyć cokolwiek przez okno, które
było nad głową Aki. – Hm. Tu jest tak ciemno, że nie umiałam stwierdzić, ale
zdaje się, że jest już koło południa. Skoro spędziłyśmy tu już jedną noc i
przyszli do nas dopiero rano, to wiemy, że jeśli przetrwamy najbliższe kilka
godzin, kolejna noc minie spokojnie. Do tego czasu Vongola już nas znajdzie.
Aki kiwnęła głową, ale nic nie
powiedziała. Wciąż obawiała się tego, co może stać się przez te kilka godzin,
zaś kolejną noc chciałaby spędzić już we własnym łóżku. Bezpieczna i najlepiej
w ramionach ukochanego.
***
Szukali całą noc, ale niewiele
znaleźli. Cała grupa rozeszła się po mieście, mając nadzieję na jakieś
wskazówki, cokolwiek, co da im punkt zaczepienia. Jednak zdawało się, że Aki i
Tori zapadły się pod ziemię i Giotto nie miał pomysłu, co z tym zrobić dalej.
Miotający się we wściekłości G też nie pomagał, cudem jeszcze nikomu nie zrobił
krzywdy, choć Primo był pewny, że jeszcze kilka godzin i przyjaciel wybuchnie.
Chyba tylko dlatego kazał im wszystkim wrócić do rezydencji, żeby wspólnie
ułożyli to, co udało im się znaleźć w jakiś sensowny pomysł. Przecież ktoś
musiał coś widzieć albo słyszeć.
Stawili się wszyscy z wyjątkiem
Flavia, co było nieco dziwne. Przeszło im przez myśl, że coś się stało. Wciąż
nie był w pełni zdrowy po zatruciu, a dodatkowo zaczynało się ściemniać.
Zaczynali się denerwować. W szczególności G, który nie dość, że martwił się o
Aki to teraz jeszcze o swojego ucznia.
To wtedy Flavio wbiegł zziajany
do salonu, trzymając w dłoni spinkę.
– Zobaczcie, co znalazłem!
– Wreszcie odkryłeś, że lubisz
się przebierać za laskę? – zakpił Lampo.
– To należy do Tori. Nosiła to
prawie codziennie, odkąd ją kupiła – oznajmił z powagą Flavio i zgromił
Błyskawicę – Nie zauważyliście? – zapytał z wyrzutem, po czym dodał: –
Nieważne. Zastanawiałem się, gdzie Tori mogła zabrać Aki i wtedy to znalazłem.
Bruno, pamiętasz, jak śledziliśmy Tori w drodze do miasta?
– Tak, uparłeś się, że Tori jest
szpiegiem z innej rodziny, a w rzeczywistości okazało się, że poszła zanieść
trochę jedzenia dzieciom z ulicy.
– Nie musisz być aż tak
szczegółowy – rozeźlił się Flavio. – Tak czy inaczej, Tori zabrała Aki do
opuszczonego magazynu.
– Chyba nie powiesz nam zaraz, że
to Tori porwała Aki – powiedział Lampo, krzywiąc się.
– Nie, idioto – syknął Flavio. –
Tori została porwana razem z nią. Wiem, o której zjawiły się w magazynie, bo
rozmawiałem z tymi dziećmi i przyjaciółmi Tori. Przy okazji dowiedziałem się
paru ciekawych rzeczy, ale to teraz nieistotne. Wiem mniej więcej, ile czasu
tam spędziły, więc musiały zostać porwane w drodze powrotnej. Znalazłem spinkę
w jednej z bocznych uliczek. Są też ślady walki, więc zostało nam tylko popytać
ludzi z pobliskich domów, czy coś widzieli.
– Mamy chociaż tyle – uznał
spokojnie Ugetsu. – Z pewnością Tori zrobiła wszystko, żeby ochronić Aki.
– Okoliczne rodziny o niczym nie
wiedzą – odezwał się Deamon. – Można ich spokojnie wykluczyć, zresztą o ile
wiem, nikomu szczególnie nie nadepnęliśmy ostatnio na odcisk.
– Mamy jakiś dowód, że porwanie
Aki i Tori jest związane z tymi morderstwami? – zapytał Giotto.
– Na razie nie. Kazałem
obserwować pozostałych przy życiu wrogów Vongoli – odparł Alaude. – Morderca
powinien niedługo uderzyć, wtedy go dopadniemy. Jeśli to on stoi za porwaniem,
to rozwiąże sprawę – dodał takim tonem, jakby był pewny, że te dwie sprawy nic
ze sobą nie łączy.
– Jeśli – prychnął G.
– Nie ma znaczenia, czy to ma ze
sobą związek czy nie – mruknął beznamiętnie Ricardo, choć Primo podejrzewał, że
on również się martwi. – Już mówiłem, ale powtórzę to raz jeszcze. Tori będzie
chronić Aki tak długo, ile będzie trzeba. Kupi nam wystarczająco czasu, byśmy
zdołali je uratować.
– Więc powinniśmy się pospieszyć
– uznał Giotto. – Poczekanie do rana byłoby rozsądne, ale myślę, że tym razem
możemy rozpytać mieszkańców już teraz.
W tej chwili robił to nie tylko
dla Aki i Tori, ale też musiał dać jakieś zajęcie rozwścieczonemu
przyjacielowi. Może to nie będzie błędna decyzja.
– Ugetsu idź z G, Lampo i Alfred,
Knuckle idzie z Deamonem, Alaude i Bruno, czekajcie na informację o mordercy.
Ricardo, idziesz z Flaviem – rozporządził Primo.
Nikt głośno nie zaprotestował,
choć Lampo mruknął coś pod nosem, łypiąc z niezadowoleniem na Alfreda. Jednak
postanowił to jakoś przetrwać dla dobra Aki i Tori. Chwilę później Giotto
został w salonie sam. Przetarł twarz dłońmi. Modlił się, żeby tym razem
znaleźli jakiś ślad, który doprowadzi ich do towarzyszek. Całych i zdrowych, w
innym przypadku nawet on nie powstrzyma tej nawałnicy. I chyba nawet nie będzie
próbował.
Spędzili cały wieczór, chodząc po
domach w pobliżu miejsca, gdzie Flavio znalazł spinkę Tori. Lampo nie był
przekonany, co do tego, gdy Alfred oznajmił, że będzie rozmawiał. Chciał jednak
znaleźć Aki i Tori, więc pozwolił mu mówić.
– Rób swoją magię – mruknął, gdy
weszli do kolejnego domu.
Drzwi otworzyła mu stara,
zmęczona kobieta.
– Dobry wieczór. – Alfred ukłonił
się i obdarował ją czarującym uśmiechem. – Jesteśmy reprezentantami Vongoli i
chcielibyśmy zadać kilka pytań, jeśli droga pani na to pozwoli.
– Tak? – mruknęła, patrząc na
niego podejrzliwie.
– Nasze przyjaciółki zniknęły i
szukamy jakiś informacji. Widziała pani może coś podejrzanego dziś koło
południa?
– Może.
Alfred sięgnął do kieszeni i
wyciągnął banknot, który wręczył kobiecie.
– Proszę, zależy nam tylko na
uratowaniu przyjaciółek.
– Widziałam jakieś dwie – zaczęła
kobieta. – Młodsza, blondynka. Chodzi tędy co jakiś czas. Chyba ma coś
wspólnego z tymi małymi złodziejaszkami z magazynu.
– Dobrze, rozumiem. Czy widziała
pani coś jeszcze?
Kobieta popatrzyła na niego
groźnie i zaczęła zamykać drzwi. Alfred wsadził nogę w drzwi. Sięgnął ponownie
do kieszeni i wręczył jej kolejny banknot.
– No dobra. Szli za nimi jacyś
mężczyźni w garniturach. Widziałam wszystko z okna – Alfred westchnął i sięgnął
po kolejny banknot, który jej wręczył, pozostałe dwa trzymał w ręce na widoku.
– Otoczyli je ze wszystkich uliczek, było ich siedmiu czy ośmiu. Jeden z nimi
rozmawiał. Próbowały uciec, ale ta w ciemnych włosach chyba skaleczyła się w
nogę.
– Wie pani, gdzie je zabrano.
– Nie, ale słyszałam jak wołali do
tego jednego.
– Jak? – ponaglił ją Lampo,
wyraźnie wkurzony.
– Belucci.
Alfred wręczył jej resztę
pieniędzy i ruszył do wyjścia.
***
Minęło trochę czasu, nim znowu
usłyszały kroki. Aki cała się spięła, sądząc, że to Belucci. Zresztą widziała, że
Tori też jest czujna i gotowa znów jej bronić. Pewnie już wiedział, że posłany
po nią mężczyzna źle się zabrał za sprawę, może osobiście postanowił naprawić
ten błąd. Tym razem akcja Tori nie przejdzie.
Jednak to tylko dwaj jego
podwładni zeszli do celi. Przynieśli ze sobą zapach świeżo upieczonego
bochenka, który pobudził zmysły kobiet.
– Głodne? – rzucił jeden z nich,
bezczelnie obrzucając Aki znaczącym spojrzeniem.
– Tak – powiedziała Tori, w
obawie, że Aki coś odpyskuje. – Aki jest zmaltretowana po tym, co wasz kolega
jej zrobił. Przynajmniej dajcie jej coś zjeść i napić się wody. Jeśli umrze,
stracicie swoją kartę przetargową.
Obaj parsknęli śmiechem.
– Słyszeliśmy te wrzaski.
Ciekawe, czy swojej Burzy też tak krzyczy. Co, księżniczko Vongoli? – Aki nie
odpowiedziała, nawet na nich nie spojrzała. – No proszę, a taka byłaś wygadana
przed szefem. Ale żarcie kosztuje. Ciekawe, czy macie coś do zaoferowania?
– Zróbcie ze mną, co chcecie –
odezwała się Tori. – Mogę zapewnić wam trochę zabawy. Jestem Strażniczką
Vongoli, mam naprawdę dobrą kondycję.
– Strażniczką Vongoli? Dobre
sobie. Wszyscy wiedzą, że Vongola nie bierze kobiet na pole walki – prychnął
mężczyzna. – Zresztą są tam zbędne.
– Masz rację, myślałam, że jakoś
was zachęcę – zaświergotała Tori i uśmiechnęła się słodko. – Po prostu naprawdę
mam ochotę na dwóch przystojnych mężczyzn. Jestem dobrze wytrenowana przez
drugiego szefa Vongoli – dodała, patrząc na nich znacząco. – Zabawa z nią byłaby
nudna. Zostawcie jej jedzenie i weźcie mnie ze sobą – powiedziała i puściła im
oczko. – Chyba nie chcecie zabawiać się z kobietą, która niedawno wymęczył wasz
kumpel.
Milczący dotąd porywacz spojrzał
uważnie na Tori. Nawet zbliżył się o krok.
– Jesteś podejrzanie zbyt chętna
– stwierdził ponuro. – I koniecznie chcesz nas odciągnąć od suki Burzy.
Spojrzał na Aki, która opuściła
nieco głowę, żeby nie dostrzegł tego, czego szukał. Czuła, że z nim Tori nie
będzie miała łatwo.
– Po prostu znam swoją pozycję –
wyznała szczerze Tori. – Wiem, że w przeciwieństwie do mnie macie tu władzę i
przewagę. Jestem tylko głodna i ona też. Zrobię wszystko dla kawałka chleba.
Ale jeśli mnie nie chcecie, może uda mi się przekonać waszego kolegę z wczoraj
albo waszego szefa.
– Daj sukom ten chleb. Niech się
najedzą, jak nie będą miały siły, nie będzie żadnej zabawy. Nie mam ochoty
pieprzyć trupa.
– Dobra – warknął bardziej
podejrzliwy z nich. Postawił jedzenie na podłodze przed nimi. – Wrócimy za pół
godziny. Lepiej się szykuj.
Zostały same. Aki nawet się nie
poruszyła, choć na widok posiłku zaczęło ją ssać w żołądku bardziej niż
wcześniej.
– Jedz – mruknęła Tori. – Nie
jadłaś nic przez całą dobę. Możemy tu spędzić jeszcze jedną noc, więc nie
wygłupiaj się. G będzie wściekły, jeśli zasłabniesz zaraz po wyjściu z tej
piwnicy.
– Nie używaj G jako argumentu –
odparła sucho Aki. – Nie chcę niczego za taką cenę.
– Nie używam go argumentu, a
jedynie stwierdzam fakt – zaśmiała się Tori. – Poza tym… Muszę cię rozczarować,
Aki, ale mam jeszcze kilka asów w rękawie. Z tymi nie będzie łatwo, ale mam już
plan. Nic mi nie zrobią. Nie będą mieli czasu.
Aki nachmurzyła się bardziej.
Strach powoli zamieniał się we frustrację, miała dość siedzenia w ciemności i
chłodzie, wysłuchiwania tego wszystkiego, a szalone pomysły Tori tylko bardziej
przekonywały ją o tym, że może jedynie czekać na rozwój wydarzeń.
– Niech oni w końcu przyjdą –
szepnęła do siebie.
– Przyjdą – zapewniła ją Tori. –
Przyjdą. Musisz tylko jeszcze trochę wytrzymać – dodała. – Zobacz, tyle już
dałyśmy radę i jesteśmy całe. Jeszcze tylko trochę.
Aki kiwnęła głową bez grama
entuzjazmu. Mimo to dała sobie spokój z upartością i dumą i poczęstowała się
tym, co przynieśli porywacze.
– Dziękuję – powiedziała Tori i
uśmiechnęła się ciepło. – Poza tym naprawdę nadal boję się G, a jeśli
zemdlejesz po wyjściu stąd albo coś ci się stanie, G mnie rozszarpie. A ja
naprawdę nie chcę być rozszarpana, wiesz? – zaśmiała się. – Dlatego musisz
wytrzymać jeszcze trochę i nie narażać się.
– Wątpię, żeby to akurat na
ciebie skierował swój gniew – mruknęła Aki obrażonym tonem. – Zresztą nieważne.
Zamilkła i zajęła się jedzeniem.
Nie przyznała się Tori, że odlicza minuty dzielące je od ponownej wizyty
porywaczy. Ci zresztą nie kazali tak długo na siebie czekać. Jednak zanim to
się stało, Tori przestała żartować i spoważniała na chwilę.
– Zostało nam jakieś dziesięć
minut, zanim przyjdą, ale nie denerwuj się – oznajmiła. – Musisz się jednak
skupić i mnie przez chwilę posłuchać. Dobrze?
Aki spojrzała na nią z uwagą,
choć czuła, że nie spodoba jej się to, co usłyszy.
– Poza liśćmi, które żułaś, mam
jeszcze kilka innych rzeczy. Nie zwrócili na to uwagi, dlatego mamy jeszcze
szansę – wyjaśniła z pewnym uśmiechem. – Schowaj resztę chleba, zjesz to dopiero,
jak już wyjdą. Albo nie – mruknęła pod nosem. – Lepiej jedz szybko. Zanim tu
przyjdą, wetrzesz to w palce i paznokcie – rozkazała, podając Aki jakiś kawałek
czegoś, co wyglądało jak korzeń. – Ale pod żadnym pozorem nie możesz pozwolić,
żeby to dostało się do twoich ust, nosa, ani oczu. Trzymaj ręce z dala od
twarzy. Na szczęście to nie wchłania się przez skórę. Jeśli coś pójdzie źle i
któryś przyjdzie tu pod moją nieobecność, drap do krwi, żeby substancja dostała
się do obiegu.
– Co to jest? – zapytała, choć
domyślała się odpowiedzi.
– Pozwól, że porozmawiamy o tym
już w domu – jęknęła Tori, przeczuwając, że Aki nie będzie zadowolona. – Na
razie skup się. Jak zjesz, wetrzyj to w palce i w razie czego drap do krwi. Ok?
Muszę mieć pewność, że jesteś bezpieczna. Za pierwszym razem miałyśmy
szczęście, ale to może się nie powtórzyć, więc musimy być przygotowane. A jak
będą się zbliżać, połóż się i udawaj nieprzytomną. Najlepiej bardzo chorą.
Aki westchnęła, chyba naprawdę
wolałaby tego nie wiedzieć. Nie miała jednak luksusu wyboru, więc skończyła
posiłek i wykonała polecenie Tori, mając nadzieję, że nie będzie musiała się
przekonać, czym jest ten korzeń.
W końcu zjawili się porywacze.
– Suki w lepszych humorach?
– Aki zasłabła. Myślę, że to z
wycieńczenia. Jeszcze trochę i ona umrze. A wtedy stracicie kartę przetargową –
jęknęła Tori, a jej oczy zalały się łzami. – Po mnie Vongola nigdy nie
przyjdzie. Już po mnie. Zrobię wszystko, co tylko chcecie, tylko nie zabijajcie
nas.
Mężczyźni spojrzeli na
nieprzytomną kobietę i skrzywili się. Wiedzieli, że będę musieli powiedzieć o
tym szefowi, choć wątpili, żeby bardzo się przejął. Już i tak rozważał wysłanie
G narzeczonej w kawałkach. Jednak nie planował, żeby księżniczka Vongoli im tak
szybko zeszła.
– Same problemy – warknął ten
bardziej wygadany. – Mauro, skocz po jakąś wodę. Trzeba sprawdzić, czy jeszcze
dycha.
– Sam idź. – Mauro nie spuszczał
spojrzenia z kobiet, jakby szukał w tym wszystkim fałszu. – Nie gustuję w
gówniarach.
Drugi mężczyzna prychnął, ale za
chwilę zniknął za drzwiami, zaś Mauro nadal im się przypatrywał.
– Żyje, jeszcze przed chwilą
sprawdzałam jej oddech, ale nie wytrzyma powtórki z zabawy z waszym kolegą.
Jeśli dostanie wody i czas na odpoczynek, powinna jeszcze wytrzymać tutaj
trochę czasu.
Mauro uśmiechnął się ironicznie.
– Niezła z ciebie aktoreczka –
stwierdził. – Ten głupiec Fabio nie zauważył, ale wiem, że to nie nią Marco się
zajął. Zawsze był miękki, więc pewnie dał się nabrać na te twoje płacze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz