Nieczęsto można było zobaczyć Aki
i G spędzających razem czas w ten sposób. Zwykle Burza zabierała gdzieś
ukochaną, tak, aby nawet rodzina nie mogła im przeszkodzić, do tego rzadko
pracował w jej obecności. Dziś jednak z zaległymi papierami rozłożył się na
tarasie, a Aki siedziała obok z filiżanką herbaty i książką. Zdawało się, że
zupełnie nie zwracają na to drugie uwagi pochłonięte własnymi sprawami, ale
wnikliwy obserwator dostrzegłby, jak rzucają sobie ukradkowe spojrzenia, a
kącik ust G unosi się w uśmiechu pomimo marsa na twarzy, gdy próbował rozczytać
pismo swych podwładnych. Nikt też nie próbował im zawracać głowy, służba
jedynie dopilnowywała, aby nie zabrakło im herbaty.
Spędzili ze sobą trochę czasu.
Wyglądali razem tak cudownie, że Tori głupio było przerwać ten moment. A jednak
tym razem to ona chciała zabrać ze sobą Aki. Dłuższą chwilę stała w salonie,
obserwując parę narzeczonych z cienia. Zrobiła kilka kroków, ale i tak nie
wyszła na taras.
G pierwszy wyczuł czyjąś obecność
i uniósł spojrzenie znad czytanego raportu. Dostrzegł w salonie obserwującą ich
Tori.
– Przestań się czaić – powiedział
sucho.
Po jego słowach Aki też oderwała
się od książki, a widząc Strażniczkę Słońca, uśmiechnęła się ciepło.
– Coś się stało, Tori?
– Chciałam, żebyś gdzieś ze mną
poszła, ale jakoś nie umiałam przerwać wam, kiedy wreszcie możecie spędzić ze
sobą trochę czasu.
Aki zaśmiała się. Doceniała, że
wszyscy dookoła starali się im nie przeszkadzać, kiedy już mogli zająć się
sobą. Prawie, bo stos dokumentów przed G nieco psuł sielskość tej chwili.
Spojrzała na G, który tylko wzruszył ramionami i wrócił do pracy.
– Myślę, że to nie głupi pomysł
trochę rozprostować nogi. Zwłaszcza przed tym, co Elena szykuje dla mnie na
wieczór – stwierdziła, odkładając książkę. Pocałowała G w policzek i dołączyła
do Tori. – Dokąd mnie zabierasz?
– Ostatnio byłyśmy na cmentarzu –
zaczęła cicho Tori, by G jej nie usłyszał. – Tym razem ja chciałabym cię zabrać
gdzieś, gdzie obiecałam już jakiś czas temu. Idę zanieść trochę jedzenia
dzieciom z opuszczonego magazynu. Przyłączysz się?
– Z chęcią.
Tori zabrała z kuchni wypełnioną
już jedzeniem torbę i razem ruszyły w stronę miasta. Spacerowały uliczkami,
kierując się do miejsca, gdzie wraz dzieciakami żyli Mario i Abby. Tori
przypuszczała jednak, że nie będzie ich tam o tej porze. Zazwyczaj w tym czasie
próbowali zdobyć jedzenie. Tori podrzucała więc zawartość swojej torby
dzieciakom, jako że Mario wciąż denerwował się na Tori za jej pomoc.
– Myślę, że Mario i Abby teraz
nie ma – oznajmiła Tori, gdy szły już w stronę magazynu. – Powinny za to być
tam dzieci. Nie są ich, ale Mario uratował je. Abby zajmowała się swoim
młodszym bratem. Dogadali się i stworzyli poniekąd rodzinę. Nigdy się z nimi
nie przyjaźniłam, ale chcę im choć trochę pomóc.
Aki uśmiechnęła się wyrozumiale.
Mimo swojego pochodzenia i lat spędzonych u boku Vongoli zdawała sobie sprawę,
że nie wszystkim da się pomóc i dookoła wciąż są ludzie, którym brakuje wielu
rzeczy. Czasami nie potrafili sobie poradzić, czasami też nie chcieli robić
nic, żeby poprawić swój los. Jednak los takich dzieci jak Tori ją przerażał.
Nie były niczemu winne, ale też czy mogli zabrać je wszystkie do siebie? To
chyba nie był najlepszy pomysł, ale może jest coś, co można dla nich zrobić.
Nie wiedziała jeszcze.
– Nasza relacja polegała raczej
na rywalizacji – kontynuowała spokojnie Tori. – Choć kiedyś Mario mi również
pomógł kiedyś. I za pierwszym razem przyszłam tylko by spłacić ten dług, ale…
Zrozumiałam, że chociaż tyle mogę zrobić. Nawet jeśli to, co im daje, nie jest
moje. A potem jeszcze pomogli mi, gdy Flavio został otruty – wyznała. – Pomogli
mi wtedy. Bardzo.
– Rozumiem. I chyba nawet czuję
się trochę winna. Giotto założył Vongolę, żeby pomagać ludziom, a zdaje się, że
ostatnio zajmujemy się nie tym, czym może powinniśmy. Cieszę się jednak, że ty
pamiętasz o tych dzieciach. Robisz dla nich więcej niż którekolwiek z nas.
– Nie rozumiem, dlaczego miałabyś
się czuć winna. Vongola robi, co się da, ale sama powiedziałaś, że wszystkich
nie da się uratować – przypomniała Tori, uśmiechając się, po czym dodała: –
Poza tym Mario i Abby na razie dają sobie radę. A później pomyślimy.
Aki uśmiechnęła się lekko. Tori
miała rację, zawsze mogli wymyślić coś, co pomoże takich dzieciakom. Nic
jeszcze nie zostało przesądzone.
– Może pewnego dnia już żadne
dziecko nie będzie musiało szukać schronienia w takich miejscach i głodować –
stwierdziła cicho.
Nie mogła jednak nie przyznać, że
była nieco ciekawa tych dzieci. Tori mogła się nie przyznać do końca, ale to
miejsce było dla niej ważne, stanowiło część jej własnej historii i Aki chciała
je poznać.
– Także idziemy tam tylko
podrzucić jedzenie dzieciakom i wracamy. Ale obiecałam ci, że cię zabiorę,
żebyś wiedziała, gdzie się czasem wymykam.
Wreszcie dotarły na miejsce. W
magazynie było cicho. Światło słoneczne wpadające przez rozbite szyby
oświetlało wnętrze. Zanim weszły do środka, Tori wydała z siebie dźwięk
imitujący jastrzębie. Chwilę później usłyszały podobną odpowiedź. Aki czekała
na ruch Strażniczki Słońca, zdając sobie sprawę, że jest tu tylko gościem. Może
nawet niepożądanym. Nie obawiała się jednak, lecz podążyła za Tori, obserwując
wszystko dyskretnie. Zdawało jej się, że w cieniu dojrzała jakiś ruch.
– Dzieciaki, nie bójcie się. To
ja – powiedziała Tori. – Aki przyszła tu ze mną. Pamiętacie? Opowiadałam wam
kiedyś o Aki. Zobaczcie, jaką ma ładną sukienkę.
Z cienia wyszła najpierw jedna
dziewczynka. Pierwsze kroki postawiła z dość sporą niepewnością, a wzrok
utkwiła właśnie w Aki, która uśmiechnęła się do niej delikatnie. To chyba
dodało małej odwagi, bo podeszła do nich i przytuliła się do Tori, wciąż jednak
obserwując kobietę.
– Nie bój się, Levi – powiedziała
Tori i pogładziła dziewczynkę po włosach. – Do niej też możesz się przytulić –
dodała, po czym zwróciła się do chłopców: – Emilano, Pietro, wy też chodźcie.
Przyniosłam jedzenie.
Chłopcy również wyszli ze swoich
kryjówek zwabieni raczej perspektywą posiłku niż przybyciem gościa. Levi
natomiast odsunęła się od Tori i delikatnie dotknęła sukni Aki. Kobieta kucnęła
przed dziewczynką z uśmiechem na ustach.
– Jestem Aki. Miło mi cię poznać,
Levi.
Mała odpowiedziała uśmiechem.
– Jesteś ładna jak księżniczka –
powiedziała i przytuliła się do kobiety.
– No nie?! – przytaknęła
entuzjastycznie Tori. – Ale co ważniejsze, jedzonko i zmykamy.
Tori opróżniła torbę, podając coś
najpierw dzieciakom, a resztę położyła w specjalnie przygotowanym wcześniej
miejscu. Malcy zaczęli pałaszować, więc kobiety Vongoli ruszyły do wyjścia.
Zatrzymała je jednak Levi.
– Przyjdziecie jeszcze? –
zapytała, spoglądając na Aki.
– Tak i opowiem wam wtedy bajkę.
Tori skrzywiła się, nie do końca
przekonana, czy to dobry pomysł. Mario nie byłby zadowolony, gdyby wiedział, że
Tori kogoś ze sobą wzięła. Nic jednak nie powiedziała.
– Aki, musimy już iść – ponagliła
ją. – Mario i Abby mogą wrócić w każdej chwili.
– Chodźmy więc.
Rzuciła dzieciom pożegnalny uśmiech
i wyszła z magazynu zaraz po Tori. Była przy tym trochę nieobecna duchem w
drodze powrotnej. Nie zamierzała jednak dzielić się tym z dziewczyną.
Przynajmniej w tej chwili.
– Przepraszam, ale chyba się
zgubiłem. – Usłyszały jakiś czas później. – Czy mogłyby mnie panie pokierować?
Aki spojrzała na mężczyznę w
podróżnym płaszczu. Zakłopotany uśmiech nie dosięgał oczu, lecz początkowo nie
zwróciła na to uwagi. Także na to, że nie miał ze sobą żadnych bagaży czy nawet
konia.
– Jeśli tylko jesteśmy w stanie –
odparła. – Jaki jest pański cel?
Kątem oka dostrzegła zbliżających
się mężczyzn, którzy zaczęli je okrążać. Uśmiech obcego zmienił się, a Aki
poczuła zaciskający się na gardle strach. Chciała się cofnąć, ale tę drogę już
im zablokowano.
Tori widząc sytuację, zacisnęła
dłonie w pięści. Jak mogła się nie zorientować, że ktoś za nimi idzie.
Spojrzała na Aki i szepnęła:
– Utoruję drogę, biegnij za mną.
Właściwie, biegnij, co by się nie działo – zakończyła. Mówiąc to, popchnęła
mężczyznę i ruszyła przed siebie, w stronę trzech zbliżających się od przodu
mężczyzn. Rzuciła się szczupakiem w ich stronę, chcąc ich powalić. Bez
wątpienia nie spodziewali się takiego rozwoju wydarzeń, więc z łatwością jej
się to udało. Pozostali jednak nie zamierzali dać tak łatwo uciec swojej
zdobyczy i gdy tylko minął szok, ruszyli w pościg za kobietami.
Aki nie oglądała się za siebie.
Nie musiała, wiedziała, że są ścigane. W tej chwili nie było ważne, kto i
dlaczego. Najważniejsze, żeby im uciec i wrócić do domu, gdzie strach minie.
Poślizgnęła się i upadła, sycząc
z bólu. Chciała się podnieść, ale noga nie była w stanie utrzymać jej ciężaru,
a każdy ruch sprawiał nowy ból. Złamana? Skręcona? Nie była pewna, a pogoń się
zbliżała.
Tori zdołała powalić tamtych
mężczyzn, oczyszczając drogę dla Aki. Zaraz potem biegła za nią. W
ostateczności gotowa była ich zatrzymać, by dać Aki uciec. Jednak gdy
zobaczyła, jak kobieta upadła, jej nadzieja zniknęła. Rzuciła jej się na pomoc,
próbując pomóc wstać, ale wyglądało na to, że nie mają zbytniej szansy na
ucieczkę w tej sytuacji.
– Uciekaj stąd, Tori – poleciła
Aki. Zdawała sobie sprawę, że dla wrogów Vongoli póki co to ona była cenna, nie
towarzysząca jej dziewczyna. – Idź. Giotto i reszta muszą wiedzieć. Uciekaj,
Tori.
– Nie ma mowy, żebym sama uciekła
– warknęła gniewnie Tori i spojrzała z powagą na Aki. – Jeśli niedługo nie
wrócimy, Primo i G i tak się zorientują. Aki, musisz mi zaufać – powiedziała.
Nie chcę cię w to mieszać,
chciała powiedzieć, ale tylko kiwnęła głową. Była pewna, że Vongola po nie
przyjdzie, że nie pozwolą zrobić im krzywdy. Tylko ile czasu im to zajmie? Nie,
tak nie powinna myśleć. Przecież im ufa, strach tego nie zmieni.
Tori zacisnęła dłoń na
przedramieniu kobiety, chcąc ją uspokoić. Czuła się odpowiedzialna za tę
sytuację. Wiedziała o morderstwach wrogów Vongoli i o tym, że dzieje się coś
niedobrego. Mimo to zabrała Aki ze sobą do miasta. A teraz nie miały już
możliwości uciekać. Aki zraniła się w nogę, więc nie była w stanie biec. W tym
wypadku musiała ją chronić. Musiała zrobić wszystko, by upewnić się, że Aki nic
się nie stanie, dopóki Vongola ich nie odnajdzie.
– Zaufaj mi – powiedziała raz
jeszcze i uśmiechnęła się do Aki ciepło. Zasłoniła ją własnym ciałem i
popatrzyła na mężczyznę, który zagadał do nich jako pierwszy: – Czego od nas
chcecie?
– Proszę, proszę, teraz Vongola
szkoli dziewki służebne, by im cennym kwiatom nie stała się krzywda? – zakpił.
– Ale się zdziwią. Pójdziecie z nami. Tym razem bez wygłupów – warknął, patrząc
ostrzegająco na Tori. – Żywe nie znaczy nieuszkodzone.
Tori uniosła ręce w geście
poddania i spojrzała znacząco na Aki, mówiąc:
– Poddajemy się.
– Właściwa decyzja. Spętać je.
Ostrożnie z kobietą Burzy. Póki co. – Uśmiechnął się paskudnie i Aki mogła
tylko przełknąć ślinę na myśl o tym, co może się wydarzyć.
***
Zbliżała się pora kolacji, gdy G
wrócił do rezydencji, obrzucając wszystko i wszystkich gniewnym spojrzeniem. W
takich chwilach służba najchętniej zniknęłaby mu z oczu, bo choć to się nigdy
nie zdarzyło, nie chcieli, żeby wyładował na nich swoją frustrację. Zresztą w
rzeczywistości nie zauważał nikogo, nie zapukał nawet, tylko wtargnął do
gabinetu Giotta z całą furią, którą czuć było na długo przed tym, jak pojawił
się osobiście.
– Aki zniknęła – warknął,
opierając się dłońmi o biurko przyjaciela.
– Jak to? – zaniepokoił się
Giotto, skupiając całą swoją uwagę na G. – Myślałem, że poszła z Tori.
– Nie wróciły do rezydencji. W
mieście też ich nie ma. Parę osób je widziało, gdy wychodziły, ale nikt nie wie
dokąd i co się z nimi stało – warknął i ruszył do okna, żeby zaraz wrócił w to
samo miejsce. – Zniknęły.
Przez chwilę Giotto chciał
powiedzieć G, że wyolbrzymia sprawę i wszystko na pewno jest w porządku. Jednak
mina przyjaciela mówiła mu wszystko. G naprawdę się martwił, a nie był typem
człowieka, który panikowałby bez powodu.
– Dobrze. G, wezwij proszę
wszystkich. Wliczając w to drugie pokolenie.
Burza otworzyła usta, żeby
zaoponować, ale bez słowa spełnił prośbę. Nie musiał zresztą nic wyjaśniać,
Strażnicy w lot pojęli, że coś się wydarzyło, więc dość szybko oba pokolenia
się zebrały. Nie zabrakło nawet Alaudego, który akurat przebywał w domu.
– Zeszlibyśmy na kolację –
odezwał się Deamon, przyglądając się rozwścieczonej Burzy – ale rozumiem, że
nasze kobiety mają nie widzieć, jak szaleje. Chociaż wątpię, żeby jego
księżniczka miałaby zmienić zdanie co do zamążpójścia.
– Aki i Tori zniknęły –
powiedział Giotto, marszcząc brwi. Uśmiech zniknął z twarzy Deamona. – I musimy
je jak najszybciej znaleźć.
– Myślisz, że to ma coś wspólnego
z…
– Z czym? – warknął G,
spoglądając wściekle na Lampa.
Giotto westchnął ciężko i w
skrócie wyjaśnił przyjacielowi sprawę morderstw z jego podpisami.
– Alaude i Bruno się tym zajmują,
nie chcieliśmy cię niepokoić tak przed ślubem.
W tym momencie G nie wiedział, na
co bardziej był wściekły. Aż miał ochotę potrząsnąć Primem.
– Świetnie – warknął. – A teraz
Aki jest nie wiadomo gdzie. Wiemy w ogóle cokolwiek o tym draniu?
Zdawało się, że nie jest
zainteresowany odpowiedzią, bo ruszył do drzwi. Zamierzał znaleźć narzeczoną, choćby
miał przeszukać każdy kamień w okolicy. I niech Bóg ma w swojej opiece
porywacza, bo jak on go dorwie...
– G, poczekaj! – Giotto podniósł
głos odrobinę bardziej, niż planował. – Podzielimy się na dwie grupy. Jedna
zajmie się kwestią morderstw, gdyby sprawy były ze sobą połączone. Druga grupa
raz jeszcze raz sprawdzi miasto w poszukiwaniu jakiś wskazówek – oznajmił tonem
nieznoszącym sprzeciwu.
– Poza tym Tori jest z Aki,
prawda? – odezwał się Ricardo. – Tori zadba o to, by Aki nic się nie stało, do
czasu aż je znajdziemy.
G prychnął ze złością, ale
porzucił pomysł samotnych poszukiwań. Zresztą Giotto zaraz by posłał
pozostałych za nim. Spojrzał za to na Secunda.
– Obyś miał rację, a twoja
Strażniczka nadal szczęście – warknął.
– Ręczę za Tori – odparł Ricardo,
twardo odwzajemniając spojrzenie G.
– Stroną morderstwa zajmą się:
Alaude, Bruno, Knuckle i Daemon. Poszukiwaniem Aki i Tori zajmiesz się ty, G, a
wraz z tobą Ugetsu, Lampo, Ricardo, Flavio, Alfred. Ja również idę.
Alaude skrzywił się nieznacznie
na wieść o współpracy ze Słońcem i Mgłą, ale wyjątkowo nie zaoponował. Jeśli
sprawy były powiązane, może nawet mieli większe szanse dotrzeć do porwanych.
Właśnie, jeśli.
– Wątpię, żeby morderca
postanowił porwać Aki – odezwał się. – To nie miałoby sensu, skoro chce
oczernić Giotta.
– Nie będziemy ryzykować –
odpowiedział Primo. – Musimy podjąć się każdej poszlaki.
– Byłby szczególnie głupi – uznał
Deamon. – A to już nie byłoby takie zabawne. Zresztą doskonale wiemy, że nasza
Burza ma wielu wrogów. – Spojrzał na G, który skrzywił się wymownie.
– Dość gadania – warknął. –
Idziemy.
***
Ściągnięto im z oczu opaski.
Chwilę trwało, nim ich oczy przyzwyczaiły się ponownie do światła. Nawet jeśli
nikłego, które wpadało do środka piwnicy przez niewielkie okienka na górze.
Tori szarpnęła się, ale ręce wciąż miała związane. Popatrzyła z niepokojem na
Aki, by upewnić się, że kobiecie nic nie jest. Zobaczyła jednak, że lewa kostka
kobiety była mocno spuchnięta.
– Czekaj! – zawołała za
mężczyzną, który ściągnął im opaski i teraz wychodził, by zostawić je same w
półmroku. – Aki jest ranna. Jeśli coś jej się stanie, Vongola was rozniesie.
Proszę, dajcie jej coś przeciwbólowego i jakiś opatrunek.
Mężczyzna zatrzymał się i
spojrzał na nią, po czym parsknął śmiechem.
– Nie zapominaj się, gówniaro –
warknął. – Nikogo tu nie obchodzi, że suka Vongoli cierpi.
Tori przygryzła wargę,
przełykając obelgi.
– Aki jest kobietą. Nigdy nie
trenowała. Jej ciało jest słabe i delikatne. Jest ranna, jej noga spuchnięta.
Jeśli nic z tym nie zrobicie, jej organizm osłabnie i dostanie gorączki. Jeśli
Aki się rozchoruje i umrze, nie uda wam się, cokolwiek postanowiliście zrobić.
Mężczyzna warknął coś pod nosem i
wyszedł, trzaskając drzwiami. Wrócił jednak kilka chwil później w towarzystwie
innego porywacza. Ten przystanął przy wyjściu.
– Pokaż to – warknął mężczyzna i
założył Aki opatrunek, nie siląc się przy tym na delikatność. – Zadowolona? A
teraz stulić pyski i grzecznie siedzieć na dupach.
– Dziękuję – wyszeptała Tori i
gdy tylko wyszli, zwróciła się do Aki: – Jak się czujesz? Bardzo jest źle?
Kobieta pokręciła głową. W jej
oczach wyraźnie było widać ból, ale nie okazywała go w inny sposób.
– Wytrzymam – powiedziała cicho.
– Dziękuję, Tori.
– Przepraszam, Aki – jęknęła
dziewczyna. – Gdybym tylko nie wyciągnęła ze sobą do miasta, to wszystko by się
nie stało. Tak cię przepraszam. Obiecuję, że zrobię wszystko, by cię chronić.
Aki pokręciła głową i uśmiechnęła
się blado.
– To nie twoja wina, Tori –
zapewniła. – Vongola ma wielu wrogów, nawet jeśli tego nie chcemy. Dla
niektórych działania Giotta i pozostałych są niewygodne. Nie mogą dorwać ich,
więc zasadzili się na nas. Nie mają pojęcia, że jesteś następną Strażniczką
Słońca. Lekceważą ciebie, ale i Vongolę. Przyjdą po nas, na pewno.
Nie była pewna, czy bardziej chce
przekonać Tori czy siebie. Bała się tego, co może się wydarzyć, nim Vongola tu
dotrze. Zamierzała im jednak zaufać. Nigdy jej przecież nie zawiedli,
wiedziała, że przyjdą. Że nadchodząca Burza będzie tak gwałtowna, że porywacze
nie potrafią sobie tego wyobrazić. I to był ich błąd.
– Nie, Aki. To jest moja wina.
Nie powinnam była zabierać cię do miasta, wiedząc, że coś może się wydarzyć –
westchnęła Tori. Była na siebie wściekła. Gdyby poszła sama, mogłaby uciec,
nawet gdyby ktoś ją zaatakował. Ale ona musiała wziąć ze sobą Aki, która teraz
jeszcze skręciła kostkę. – Ale przyjdą po nas. Jestem tego bardziej pewna, niż
czegokolwiek w swoim życiu. Będzie dobrze – powiedziała z uśmiechem, a jej
oczach nie było strachu.
– Coś się może wydarzyć? –
powtórzyła Aki. – Co masz na myśli?
Zazwyczaj nie zadawała pytań.
Rozumiała zasady Giotta i ich przestrzegała, choć czasami doprowadzało ją to do
szału. Ale nie była ślepa. Widziała, że Primo się czymś trapi, że Flavio pomimo
tego, że wciąż dochodził do zdrowia, wyciągał G na treningi na długie godziny,
że Alaude podejrzanie częściej zabiera ze sobą gdzieś Bruna. Coś się działo,
ale nie pytała, uznając, że Vongola sobie z tym poradzi, lecz teraz nie chciała
być nieświadoma. Teraz to dotyczyło też bezpośrednio jej i była przerażona tą
niewiedzą.
– Podejrzewam, że nie mam innego
wyjścia, biorąc pod uwagę sytuację – zauważyła Tori, wymownie rozglądając się
po pomieszczeniu. – Nie wiem, czy te dwie sprawy są ze sobą powiązane, ale od
jakiegoś czasu miejsca miały morderstwa wrogów Vongoli. Dziwna sprawa. Ktoś
zabijał wszystkich, z którymi Vongola miała zatargi i podpisywał się pod tym
jako Primo. Mieliśmy się upewnić, że ani ty ani G się o tym nie dowiecie,
abyście skupili się na ślubie.
Na wieść o morderstwach Aki
zbladła, ale zaraz doprowadziła się do porządku. Teraz rozumiała, bo ta jedna
rzecz nie pasowała do tego wszystkiego. G nic nie wiedział. Dlatego był w domu
i mogła spędzać z nim czas częściej, niż kiedy zajmował się sprawami Vongoli.
– Nie chciałabym być w skórze
Giotta, kiedy G się o tym dowie – wyszeptała. – To Giotto wam zabronił, prawda?
– Właściwie to był chyba pomysł
Alaudego, ale tak. Primo miał dobre intencje, nie chciał, żebyście się martwili
– wyjaśniła Tori, spuszczając wzrok. – Dlatego mieliśmy zachowywać się
normalnie. Drugie pokolenie miało trzymać was z dala od prawdy, podczas gdy
reszta badała sprawę. – Nagle zrobiła minę, jakby sobie o czymś przypomniała.
Szybko jednak się skrzywiła, wyginając się dziwnie, jakby próbowała czegoś
dosięgnąć. – Niech to.
– Alaude… To do niego niepodobne,
chociaż… – Spojrzała na dziewczynę. – Co ty robisz, Tori?
– Zabrali nam wszystko poza jedną
rzeczą – wyjaśniła cicho Tori, wciąż próbując sięgnąć do paska. – Mam tam małą
sakiewkę, z czymś co może ci pomóc. Mam pomysł. Spróbuję przypełzać bliżej,
spróbuj sięgnąć do tej sakiewki i wyciągnąć z niej coś.
Tori zaczęła się bujać, by
przewrócić się na podłogę kompletnie. Wiła się, powoli zbliżając się do Aki.
Wreszcie udało jej się dotrzeć do niej i ułożyć tak, że sakiewka była na
wyciągnięcie związanych rąk kobiety. Dzięki temu Aki nie miała problemu, żeby
sięgnąć do sakiewki i wyciągnąć z nich jakieś liście. Nie bardzo rozumiała, co
Tori chce w ten sposób osiągnąć, ale postanowiła jej zaufać.
– Włóż je do ust i żuj. Powinny
złagodzić nieco ból – oznajmiła z dumą Tori. – Gdy poczujesz, że liść
całkowicie stracił smak i wszystko inne, wypluj i włóż do ust kolejny. W ten
sposób przez jakiś czas powinno być w porządku. Wzięłaś kilka. W torebce
powinno być jeszcze kilka, jak te ci się skończą – powiedziawszy to, zaczęła
pełzać do pierwotnego miejsca.
– Dziękuję – powiedziała cicho
Aki.
Była wdzięczna Tori, że z nią
została, chociaż nie musiała. Dałaby radę uciec, Aki była o tym przekonana.
Zresztą porywaczom zależało na niej. Czy chcieli w ten sposób uderzyć w Giotta
czy G, nie miało znaczenia. W takich chwilach naprawdę nienawidziła tego, kim
jest, że może tylko czekać. Wiedziała, że przyjdą, że nie pozwolą jej
skrzywdzić, a jednak była ich słabością. Tego nic nie mogło zmienić.
Tori z nią została. Mogła uciec,
zawiadomić pozostałych, może nawet udałoby im się dorwać porywaczy w czasie
podróży, ale wolała zostać z nią. Z Tori u boku Aki nie bała się tak bardzo,
potrafiła przy niej zachować spokój, choć to paskudne uczucie strachu nadal jej
nie odstępowało.
– Wiem, że się boisz –
powiedziała Tori, spoglądając na Aki. – Widzę to, Aki, nie musisz się kryć –
dodała. Czuła się wciąż winna. Wierzyła jednak, że milczenie i udawanie, że
wszystko jest w porządku nie pomoże. – Naprawdę przepraszam, że zabrałam cię ze
sobą i nie zgodziłam się iść od razu po Primo i resztę, ale... – urwała na moment.
Przez moment tylko wyobraziła sobie reakcję G na wieść o tym, że pozwoliła
komuś porwać Aki i sama uciekła. – G by mnie zabił, to raz, a dwa za bardzo bym
się martwiła. Oni już na pewno wiedzą i nas szukają. W ten sposób mam chociaż
pewność, że poza skręconą kostką nic ci nie jest.
– To prawda, że się boję –
odparła cicho Aki. – Zdaję sobie sprawę, że jestem tylko kobietą i jedyne, co
mogę zrobić, to na nich czekać, a w tym czasie… – urwała, kręcąc gwałtownie
głową i odrzucając od siebie tę jedną myśl, która próbowała roztrzaskać spokój
w drobny mak. – Tori, wiem, że jesteś Strażniczką, ale nie ryzykuj dla mnie,
jeśli przez to ma ci się stać krzywda. Wrócimy do domu całe i zdrowe.
– Nie martw się, Aki. Obie
wrócimy bezpiecznie do domu – zapewniła ją Tori, uśmiechając się ciepło. – Nic
mi nie będzie i tobie też nie pozwolę nic zrobić. Wszystko będzie dobrze.
Kobieta kiwnęła głową, ale ta
jedna uporczywa myśl wciąż wracała. Odetchnęła i skupiła się na liściach, które
rzeczywiście trochę ułagodziły ból kostki. Tej samej, którą skręciła lata temu,
gdy po raz pierwszy zetknęła się z Vongolą. Przyjdą, przekonywała samą siebie.
Jak zawsze.
– Przyjdą.
Tori zamilkła na moment. Nie
wiedziała, co jeszcze może zrobić, by odciągnąć uwagę Aki od sytuacji, w której
się znajdowały. Musiały się czymś zająć, ale miały mocno ograniczone pole
manewru.
W pewnym momencie Aki uśmiechnęła
się pod nosem.
– To, co powiedziałaś o swoich
powodach, żeby mnie nie zostawiać… – zaczęła. – Lampo kiedyś zrobił coś bardzo
podobnego. Nigdy wcześniej nie widziałam w nim Strażnika.
– Co takiego się wtedy stało? –
zapytała z zaciekawieniem Tori i zwróciła się bardziej w stronę Aki. – Opowiedz
mi. Mamy akurat trochę czasu, żebyś opowiedziała mi o dawnych czasach. Znaczy…
Dawniejszych, zanim ja się pojawiłam – dodała pospiesznie, obawiając się, że
Aki źle ją zrozumie. – Musimy się po prostu czymś zająć, zanim Vongola po nas
przyjdzie. Miałam nadzieję, że mogłabyś mi opowiedzieć o tobie i G. Na
cmentarzu mówiłaś, że na początku był dla ciebie chłodno uprzejmy, więc kiedy
się to zmieniło?
– Wszyscy zmieniliśmy się od
tamtego czasu. – Uśmiechnęła się krótko, a Tori mogła zobaczyć w tym uśmiechu
więcej uczuć niż kiedykolwiek wcześniej. – G był dużo bardziej porywczy, niż
jest teraz. Chciał chronić Vongolę o własnych siłach, a Giotto dawał mu sporo
powodów do zmartwień. Nie potrzebował więc jeszcze nieświadomej świata
księżniczki wypuszczonej ze złotej klatki, a na której wołanie o pomoc
zareagował Giotto. – Przez chwilę milczała, przywołując tamte wspomnienia. –
Mój ojciec przysłał mnie do Włoch, żebym wyszła za mąż za hrabiego Balamonte.
Do ślubu nie doszło po tym, jak na mój statek napadli piraci. Hrabia twierdził,
że zostałam przez nich zbrukana. Zresztą książę Walencji też się mnie wyparł.
Nie sądziłam, że jeszcze kiedykolwiek spotkam hrabiego, ale pech chciał, że
został zaproszony na to samo przyjęcie co Vongola. Arystokracja jest okrutna i
nigdy nie wybacza. – Westchnęła ciężko. – Hrabia wiedząc, że to Primo Vongola
się mną opiekuje, i nie dostrzegając pierścienia, stwierdził, że płacę Vongoli
tylko tym, co mi zostało. Nie spodobało mu się, że mu odmówiłam. W odpowiedzi
otrzymałam policzek. Na jego nieszczęście G wszystko widział. Nie wiem, czemu
się wtedy tak zdenerwował, ale nasza Burza potrafi być naprawdę przerażająca. –
Skuliła się mimowolnie na tamto wspomnienie. – Hrabia nam tego nie zapomniał.
Kazał zabić Giotta i G, a mnie porwać. Towarzyszył mi wtedy Lampo. Pamiętam, że
w ogóle nie rozumiałam, o co mu chodzi, kiedy złapał mnie za rękę i kazał
uciekać. W biegu wyjaśnił mi, że Giotto z pewnością już wie, że dzieje się coś
złego i że przyjdzie po nas. To samo powtórzył, kiedy porywacze go pobili, bo
mnie bronił. Że nie zamierza odpuścić, bo inaczej nie mógłby spojrzeć w oczy
Giottu. Że wytrzyma do momentu, gdy reszta przyjdzie po nas.
– O rany! – Tori zasłoniła usta
dłońmi. – Naprawdę? Nie wiedziałam, że masz za sobą takie wspomnienia.
Strasznie mi przykro. I Lampo. Lampo naprawdę zachował się tak odważnie? W
sensie, wiem, że jest Strażnikiem, ale zawsze marudzi, że mu się nie chce.
Podejrzewam, że wszyscy naprawdę cię kochają.
Aki zaśmiała się.
– Też nie wierzyłam własnym
oczom. Lampo zawsze unikał jakiejkolwiek pracy i tylko Giotto potrafił
cokolwiek na nim wymóc. Wtedy zdawało mi się, że G i Lampo szczerze się
nienawidzą. G zawsze był dla niego strasznie złośliwy, ale tamtego dnia
osobiście dopilnował jego powrotu do domu i porządnego opatrzenia. A co do tego
ostatniego… W tamtych dniach byli dla mnie mili ze względu na Giotta. Oprócz G
i Deamona. No i nie wiem, jak Alaude. Do tej pory nie potrafię powiedzieć, co
tak naprawdę myśli.
– Więc jak to się zmieniło z G?
Uderzył go piorun?
– Nie – odparła ze śmiechem Aki.
– Można powiedzieć, że to ja oświadczyłam mu się pierwsza.
– Co?! – zdziwiła się Tori. – To
dlatego wszyscy się śmiali ze mnie i tego, co powiedziałam do Flavia. Ale ja mu
nie wyznałam miłości – dodała, marszcząc brwi. – Mniejsza z tym. To co mu
właściwie powiedziałaś?
– To nie do końca było tak –
wyjaśniła Aki. – Na początku denerwowało mnie, że tak się wobec mnie zachowuje.
Był miły, ale cały czas trzymał mnie na dystans. Może gdybym nie spędzała tyle
czasu w towarzystwie Giotta, nie krążylibyśmy wokół siebie tyle czasu, ale
tylko Giotto potrafił mi to wyjaśnić. Pamiętasz, jak ci powiedziałam, że na
pierwszym moim przyjęciu z Vongolą wszyscy brali mnie za partnerkę Giotta?
Wszyscy wyczekiwali naszych rychłych zaręczyn i zaślubin. Sam G w to wierzył,
bo Giotto był szefem Vongoli, a ja urodziłam się jako księżniczka. Piękna bajka,
w której jednak księżniczka postanowiła, że chce być z mężczyzną, którego
pokochała, choć on sam twierdził, że na to nie zasłużył. Vongola nauczyła mnie,
że w rodzinie nie ma potrzeby konwenansów i ukrywania własnych uczuć i myśli. W
końcu nie wytrzymałam i powiedziałam mu wprost, co do niego czuję. Sądziłam, że
chociaż się na mnie wkurzy. Byłam na to wręcz przygotowana, że mnie odprawi i
zacznie raczyć chłodem i jadem.
– Ale tego nie zrobił. To jak
zareagował?
Aki wzruszyła ramionami.
– Odszedł bez słowa. Godzinę
później był już w drodze do domu wrogów Vongoli. O mały włos nie przypłacił
tego życiem.
– Dlaczego miałby to zrobić? Co
jest z nim?
– Nigdy nie powiedział mi tego
wprost, ale mam wrażenie, że był już pogodzony z tym, że koniec końców wyjdę za
Giotta. I tak planował tę wyprawę, a ja go rozproszyłam. – W jej głosie słychać
było poczucie winy. – Pierwszy raz widziałam wtedy tak wściekłego Giotta. To
prawda, wściekał się na G już wcześniej za jego samowolne działania, ale wtedy…
Wtedy nikt nawet nie śmiał zwrócić na siebie jego uwagi w obawie, że też mu się
za coś oberwie. Nic nie pomogło, że powiedziałam, że byłam na to przygotowana.
Powiedział mi wtedy, że to najwyższa pora, żeby G dorósł i zaczął żyć. W końcu
go przekonał do szczerości z samym sobą i ze mną.
– Rozumiem. Cóż, w takim razie
dobrze mu to zrobiło. I nie mam wątpliwości, że to tylko kwestia czasu, aż G
wywali drzwi z buta i wejdzie tutaj po tym, jak powalił wszystkich porywaczy.
Aki uśmiechnęła się. Wiedziała,
że G przyjdzie po nią. Z Vongolą czy bez, będzie tu pierwszy z uciszającą się
furią w oczach. Nie bała się tego, bo jego gniew nigdy nie był skierowany w jej
stronę.
– Z pewnością – zgodziła się. –
Na pewno po nas przyjdzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz