Ogłoszenia

Witamy na stronie Vongoli i zapraszamy do lektury opowieści.

środa, 12 sierpnia 2020

Rozdział 13. Wrogowie Vongoli


Giotto nie spodziewał się żadnych gości, więc widok czekającego na niego Alaude’a w gabinecie dosyć go zaskoczył. Zwłaszcza że Strażnik Chmury nigdy nie zjawiał się w rezydencji bez powodu. Zazwyczaj ciężko było go przyciągnąć na rodzinne spotkania, cenił swoją niezależność i wiecznie zajmował się własnymi sprawami. Już Bruno był bardziej towarzyski, ale Giotto przestał się burzyć na swoją Chmurę za takie zachowanie. Zawsze mógł na niego liczyć.
– Mógłbyś mnie tak nie straszyć – powiedział z urazą, ale Alaude tylko wzruszył ramionami. – Rozumiem, że nie jesteś tu w sprawie truciciela.
– Rozpłynął się w powietrzu. Zresztą gdy rozniesie się wieść, że ten chłopak jest pod twoją protekcją, Verendi da sobie spokój. Żaden z niego przeciwnik.
– Jak zwykle doskonale poinformowany. Jednak nie po to tu przyszedłeś, prawda?
Alaude spojrzał na Giotta z poważną miną i kiwnął głową.
– Jest coś, o czym powinieneś wiedzieć – mruknął.
– Poczekaj, reszta też powinna o tym usłyszeć, jeśli sprawa jest tak poważna, jak sądzę.
– Nie wzywaj Burzy – polecił Alaude.
Giotto nie bardzo rozumiał, dlaczego miałby tego nie robić. Nie miał tajemnic przed G, zresztą Prawa Ręka znała go na wylot i bardzo trudno było ją oszukać. Jednak po chwili zaczął podejrzewać, skąd u Chmury takie słowa. Primo również znał swojego Strażnika Burzy doskonale, więc nie byłoby dziwne, gdyby ruszył rozwiązać sprawę nawet i samotnie, a im bliżej było zaślubin, tym bardziej wszyscy chcieli go trzymać w domu.
Tym razem nie było trudno utrzymać G poza sprawą, bo akurat wyszedł wraz z Aki na spacer niedługo przed przybyciem Chmury.
– Nie powinniśmy poczekać na G z zebraniem? – zapytał Lampo. – I tak chodzi wkurzony.
– Nie, obawiam się, że tym razem musimy obejść się bez niego. Powinien skupić się na przygotowaniach do ślubu – odparł spokojnie Giotto, choć ciężko było mu nie okazać niepokoju, który odczuwał. – G nie potrzebuje nowych zmartwień na ten moment.
– A co z Ricardem i jego Strażnikami? – zapytał Daemon, zerkając to na Prima to na Alaudego, który tym razem jako pierwszy przybył na spotkanie. – Nie powinien wiedzieć, jeśli coś się dzieje?
– Obawiam się, że G nie wybaczy nam, jeśli zostanie jedyną niewtajemniczoną osobą – stwierdził Giotto, mając nadzieję, że ta wymówka pomoże mu udobruchać przyjaciela w razie problemów. – Poza tym mamy z Alaudem nadzieję rozwiązać to w tylko naszym gronie.
Strażnik Chmury zachował dla siebie myśl, że to może nie wystarczyć w przypadku Burzy. Za dobrze znał tego furiata.
– Dotąd nie miałem pewności, ale wygląda na to, że ktoś pozbywa się wrogów Vongoli.
– Normalnie powiedziałbym, że to dobrze – skwitował Daemon – ale podejrzewam, że mamy jakiś powód, by uznać inaczej.
– Wśród innych mafii pozbywanie się wrogów przed ważnym wydarzeniem jest na porządku dziennym – wyjaśnił Alaude. – Ten ślub nie jest żadną tajemnicą. Idealny moment, by zaatakować. Jednak nie to przykuwa uwagę, ale fakt, że na miejscu wszystkich zbrodni pojawiają się listy z ultimatum podpisane przez Vongolę Primo. – Tu spojrzał na Giotta. – Ktoś zadaje sobie sporo trudu, żeby obrońcę tego miasta zamienić w mordercę na kilka tygodni przed ślubem jego Prawej Ręki.
– Zatem ktokolwiek to zrobił, próbuje uderzyć albo w Giotta albo w G – odezwał się Ugetsu. – Teraz rozumiem, dlaczego G miał nie wiedzieć.
– I najwyraźniej sprawa jest poważna – odparł Giotto, spoglądając na Alaudego. – Inaczej nie pojawiłbyś się tutaj tak nagle.
– Ktokolwiek za tym stoi, jest niezwykle precyzyjny i dokładnie zaciera za sobą ślady, stwarzając pozory, że to ty go nasłałeś – odparła Chmura. – Sam nie jestem pewny, kto to może być, choć nie ukrywam, że mam pewne podejrzenia. Śmiało mógłbym powiedzieć, że to ktoś szalenie oddany Vongoli, jednak niekoniecznie hołdujący twoim zasadom i gotowy działać na własną rękę.
– Masz na myśli kogoś szczególnego?
– Jest kilka takich osób, jednak większość z Burzą na czele możemy wykluczyć. Pozostaje jedna – stwierdził pochmurnie Alaude. – Chociaż chyba wolałbym i ten scenariusz odrzucić.
– Oszczędź nam tej dramy – mruknął zniecierpliwiony Lampo. – Mów, kogo masz na myśli.
Alaude rzucił mu lodowate spojrzenie. Zwykle nie owijał w bawełnę, ale trochę nie chciało mu się wierzyć, a trochę obawiał się, że to jednak prawda. Spojrzał na Giotta i to wystarczyło, by wiedział, że Primo odgadł, skąd to wahanie Chmury.
– To może być robota Bruna – powiedział spokojnie.
– Daj spokój – powiedziała Błyskawica, patrząc na niego z powątpiewaniem. – Bruno jest twoim własnym uczniem i lojalnym… Och.
– To prawda. Bruno jest oddanym, ale też bezwzględnym człowiekiem. Dobrze o tym wiemy, że byłby świetnym zabójcą, choć dostosował się… No przynajmniej dotychczas dostosowywał się do twojego zakazu zabijania, Primo – stwierdził Ugetsu, choć niechętnie. Chciał wierzyć, że nikt z rodziny nie miał z tym nic wspólnego. – Zresztą wciąż jeszcze jest szansa, że to może być ktoś inny, niezwiązany z rodziną, rzecz jasna.
– Zamierzam rozwiać te wątpliwości – oznajmił Alaude. – Tobie chyba też na tym zależy. – Spojrzał na Giotta.
– Oczywiście. Nie wierzę, że ktoś z rodziny mógłby dopuścić się tego – odparł Primo. – Jednak nie będziemy mieć pewności, jeśli z nim nie porozmawiamy. Ugetsu, pójdziesz po niego, proszę? Ricarda też zawołaj. Jako jego bezpośredni przełożony też powinien być przy tym obecny.
Biorąc pod uwagę poważną minę Ugetsu, nie trwało to długo, by przekonać Bruno i Ricarda do przyjścia na naradę. Nie wziął jednak pod uwagę, że pozostała trójka Strażników nie będzie chciała pozostać w tyle. Ricardo zaś nie miał nic przeciwko, twierdząc, że sprawa, która dotyczy jednego z nich, dotyczy wszystkich.
– Jesteśmy – oznajmił Ricardo, gdy wszyscy weszli do biura.
Giotto popatrzył po twarzach przybyłych, po czym rzucił Ugetsu pytające spojrzenie. Natomiast Strażnik Deszczu, wzruszył ramionami, dając do zrozumienia, że nie mógł nic zrobić.
– Mogłem to przewidzieć – stwierdził Primo. – Ale nieważne. Posłałem po was, gdyż ktoś zabija ludzi, z którymi się skonfliktowaliśmy, podszywając się pod Vongolę…
Alaude prychnął z pogardą i spojrzał uważnie na swojego ucznia.
– Druga wersja mówi, że zrobiło to jedno z nas – wszedł Primo w słowo. – Bezwzględny, oddany Vongoli i gotowy poplamić sobie ręce, działając po swojemu. Zwłaszcza że nikt z nas nie chce, żeby najbliższy ślub zakończył się pogrzebem. Byłbyś do tego zdolny, Bruno.
Młoda Chmura nie odpowiedziała. Ricardo natomiast zmarszczył brwi, słysząc oskarżenia skierowane w stronę jego Strażnika. Nawet Flavio wyglądał na niezadowolonego.
– Nie mówisz poważnie, Primo – powiedział Ricardo. – Kiedy Bruno miał to zrobić? W przeciwieństwie do Alaudego większość czasu spędza z nami w rezydencji. A nie jest jedyną bezwzględną osobą w tej rodzinie.
– Właśnie. Chyba nie podejrzewacie Bruna na serio – przytaknął Flavio.
– Jesteś w stanie powiedzieć, co robi, gdy spuszczasz z niego oczy? – Alaude spojrzał przenikliwie na Ricarda. – Osobiście w to wątpię.
– Nie muszę, bo wiem, że Bruno tego nie zrobił – odpowiedział Ricardo, twardo odwzajemniając spojrzenie Chmury. – Spędza czas tutaj z rodziną. Trenuje. Czyta. Spędza czas ze mną i Flaviem, bądź znika gdzieś z tobą. Ale to tylko część czasu, który ty spędzasz poza domem. Może to ty załatwiłeś tych ludzi. Miałeś wystarczająco dużo czasu oraz możliwość, by to zrobić, a potem przedstawić nam swoją wersję.
– Czemu Alaude miałby to robić? – zapytał Giotto, ale gdy chciał powiedzieć coś więcej, Chmura uciszyła go gestem ręki.
– Przyznaję, byłbym do tego zdolny. Jednak nie popełniłbym tak fatalnego błędu, jak manifestowanie swojej przynależności do Vongoli. Za wielu morderców się naoglądałem, żeby nie wiedzieć, że to szczeniacki popis.
– Właśnie! – rzekł Ricardo podniesionym głosem. – Sam przyznałeś właśnie, że manifestowanie swojej przynależności do Vongoli byłoby fatalnym błędem. Czy naprawdę chcesz mi powiedzieć, że jesteś tak beznadziejnym nauczycielem, by nie wpoić tej wiedzy swojemu uczniowi? – zapytał, uśmiechając się z satysfakcją. – Jeśli coś wiem o Bruno to to, że zająłby się tym po cichu, gdyby postanowił zapewnić nam w ten sposób bezpieczeństwo podczas ślubu.
– Może nie znam was tak dobrze – odezwał się niespodziewanie Alfred stojący obok wzburzonej całą sytuacją Tori. – Ale to byłoby całkowicie bez sensu, popełnić zbrodnię i się tym chwalić, przypinając ją do nazwiska własnej rodziny. Co innego, gdyby któryś z wrogów chciał sprawić, by wszyscy myśleli, że to Vongola.
– Właśnie, Bruno by tego nie zrobił – gorączkowała się Tori, która nie wytrzymała, pomimo spoczywającej na jej ramieniu dłoni Alfreda. – Jest dobrą osobą, nawet jeśli niezbyt towarzyską.
Alaude prychnął, ale nie skomentował ich zapewnień, całą swoją uwagę skupiając ponownie na własnym uczniu.
– Nie masz nic do powiedzenia na ten temat? – zapytał. – Czy sądzisz, że reszta zrobiła to za ciebie?
– Nie mam nic do dodania – odparł spokojnie Bruno. – Nie zrobiłem tego. Nie mam jednak nic, co udowodniłoby moją niewinność. Nie mam zatem prawa nikogo przekonywać.
– Przyznajesz, że byłbyś gotowy zrobić coś takiego? – drążył dalej Alaude, uciszając spojrzeniem pozostałych Strażników pierwszego pokolenia.
– Bruno, nie daj się tak pomiatać – szepnęła Tori. – Broń się.
– Bruno. – Ricardo spojrzał na przyjaciela i skinął głową, jakby dając mu pozwolenie na obronę swojej niewinności.
– Masz rację – przytaknął następca Chmury ku zaskoczeniu większości obecnych. – Nie tego mnie nauczyłeś? Przyznaję jednak, że pozostawienie podpisu Vongoli byłoby idiotyzmem, którego nauczyłeś mnie nie popełniać.
Alaude uśmiechnął się pod nosem, co jednoznacznie sprawiło, że Giotto przejrzał zamiary swego Strażnika.
– Zrobiłeś to specjalnie – oskarżył go.
– Nie pozwoliłbym byle idiocie zostać swoim następcą – odparł Alaude. – Jeszcze tego by brakowało, żeby zaczął zabijać z powodu tej dwójki. Sprawa nadal jest poważna. Póki co blokuję kanały informacji, ale nie gwarantuję, że Burza gdzieś o tym nie usłyszy. Nie mam zamiaru znowu sprzątać bajzlu po nim.
– Dlatego musimy zrobić wszystko, by G się o tym nie dowiedział – przytaknął Giotto. – I o pomoc w tym chciałbym prosić ciebie, Ricardo, oraz twoich Strażników. Pozostaniecie poza śledztwem i upewnicie się, że G nie będzie zajmował się niczym, co nie jest związane ze ślubem.
– To będzie trudne – mruknął Lampo. – Ale Aki nas pozabija, jeśli on się spóźni chociaż minutę.
– W takim razie nie mamy innego wyjścia, jak dopilnować, że G się nie dowie – zauważyła Tori. – Chcę by ten ślub był dla Aki wyjątkowy. Zarówno ona jak i G zasługują na to. Dołożę wszelkich starań, by to się udało. I zapewne nie tylko ja.
– Tori ma rację – zgodził się z nią Ricardo. – To coś, co musimy zapewnić za wszelką cenę. G i Aki są ważną częścią rodziny i ten ślub nie może zostać popsuty przez nikogo.
– Dziękuję wam. Wiem, że to będzie bardzo trudne – powiedział Giotto z nieco grobową miną – ale ufam, że sobie z tym poradzicie. My natomiast zrobimy wszystko, żeby dorwać osobę za to odpowiedzialną.

***

Aki zapukała do drzwi sypialni Tori, mając nadzieję, że zastanie dziewczynę. Z tego, co się orientowała, Knuckle wraz z Ugetsu i Lampem gdzieś wybyli, Flavio zaciągnął G gdzieś na trening, a reszta rodziny zajmowała się swoimi sprawami. To był idealny czas, żeby załatwić sprawę, której kobieta nie potrafiła zignorować. Zresztą czułaby się z tym kiepsko, gdyby pozostawiła to bez wyjaśnień.
Tori otworzyła drzwi i wyściubiła głowę z pokoju. Zobaczyła przed sobą Aki. Nie widziały się od… Ciężko byłoby to nazwać kłótnią. Jednak Tori wciąż myślała, że Aki jest na nią zła. Zawahała się przez chwilę, ale wiedziała, że nieuprzejmie byłoby kazać jej stać na korytarzu. Pospiesznie odsunęła się, by wpuścić kobietę do pokoju.
– Aki, wejdź. Coś się stało?
– Nic się nie stało. Pomyślałam, że jeśli ci nie przeszkadzam, żebyś towarzyszyła mi w jedno miejsce. Oczywiście, jeśli masz ochotę.
– Tak, po prostu – Tori urwała, nie wiedząc, co powiedzieć. – Tak, jeśli chcesz, abym ci towarzyszyła, zrobię to z przyjemnością.
Aki uśmiechnęła się tylko w odpowiedzi. Wspólnie wyszły z rezydencji. Ich pierwszym przystankiem była kwiaciarnia, zresztą ta sama, która zobowiązała się przygotować oprawę ślubu, więc Tori przez chwilę myślała, że Aki po prostu potrzebuje towarzystwa w dopilnowaniu własnych spraw, a z jakiegoś powodu Elena nie mogła jej w tym dzisiaj pomóc.
Aki jednak kupiwszy prostą wiązankę stokrotek i niezapominajek, ruszyła dalej. W ten sposób dotarły na miejski cmentarz. Minęły tę bardziej reprezentatywną część, gdzie leżeli bogatsi mieszkańcy miasta. Kolejne groby nie były już tak monumentalne, w niektórych miejscach stał prosty drewniany krzyż, a na nim tabliczka i imieniem i datą śmierci.
Aki zatrzymała się przy jednym z mniejszych nagrobków. Prosty, choć murowany, przyozdobiony świeżą wiązanką kwiatów, prawdopodobnie dzisiejszą i taką samą, jaką kobieta przyniosła. Na tabliczce widniało krótkie “Ukochana siostra Sara Vongola” i dwie daty niezbyt od siebie oddalone w czasie.
– Kto to? – zapytała Tori, jako że imię niespecjalnie cokolwiek jej mówiło.
Rozumiała, że musiała to być osoba związana z Vongolą, ale to tyle.
Aki położyła wiązankę na płycie i dopiero wtedy odpowiedziała:
– Młodsza siostra G. Nigdy nie miałam okazji jej spotkać, umarła, nim Vongola w ogóle powstała. Pewnie G będzie się o to złościć, ale chcę, żebyś zrozumiała. – Przez chwilę spoglądała w milczeniu na nagrobek, jakby układając w myślach słowa. – Nie mieli łatwego życia. Ich matka w ogóle się nimi nie interesowała, ojczym traktował jak zło konieczne, a nawet traktował G jak popychadło. Zabierał mu pieniądze, które zarobił, a gdy był pijany, nieraz uderzył. Ta dwójka miała tylko siebie, G zrobiłby dla siostry wszystko. Pod jego nieobecność ich ojczym zabił Sarę, był pijany. To była pierwsza osoba, którą G zabił. Gdyby nie Giotto, pewnie nie byłoby go teraz wśród żywych. Wiem, że G nadal się obwinia o to, co spotkało Sarę. To dlatego chce zawsze wszystko załatwiać sam, a na wspomnienie o grożącym Vongoli niebezpieczeństwie zaczyna działać, nie bacząc na konsekwencje.
– Och. Nie wiem, co powiedzieć.
– Kiedy Giotto mi o tym opowiedział, też nie wiedziałam, jak zareagować. To było kilka miesięcy po tym, jak trafiłam do Vongoli. Zupełnie nie rozumiałam jego zachowania. Teraz G jest spokojniejszy, nie wścieka się o każdą bzdurę. Dawniej jednak złościł się na wszystkich dookoła. Oprócz mnie. – Uśmiechnęła się smutno. – Nie rozumiałam, co robię źle. Potrafił wrzeszczeć na Giotta z byle powodu, a kiedy ja zrobiłam coś źle, nadal był dla mnie niezwykle uprzejmy. Dopiero Giotto wyjaśnił mi, dlaczego tak się zachowuje. To był strach, że znowu kogoś nie ochroni, choć się do tego zobowiązał.
– Czekaj, czekaj. To trochę bez sensu. Co do ma do tego, że na ciebie nie wrzeszczał? Chyba nie powinien tego robić. W ogóle nie powinien się ciągle na wszystkich wściekać, nie?
Aki zaśmiała się.
– Chyba już zauważyłaś, że w Vongoli wszyscy jesteśmy trochę dziwni. – Zaraz jednak spoważniała. – Masz rację, nie powinien się na wszystkich wściekać, ale on chce mieć zawsze wszystko pod kontrolą. A jeśli chodzi o twoje pierwsze pytanie, to G nie zamierzał mnie zaakceptować jako części rodziny. Jego uprzejmość była zimna jak lód i zupełnie obojętna.
– Teraz rozumiem! – wykrzyknęła Tori, doznając olśnienia. – To dlatego też uważasz, że uprzejmość Alfreda jest sztuczna.
– Nie przyprowadziłam cię tu, żeby rozmawiać o Alfredzie. I mylisz się. Uprzejmość następnego Strażnika Błyskawicy brzmi tak samo jak uprzejmość arystokracji. Jest po wielokroć gorsza, bo służy do uzyskania swoich celów.
– Przepraszam, nie powinnam o nim teraz wspominać – strapiła się Tori. – Niemniej już teraz rozumiem, że G naprawdę troszczy się o wszystkich w Vongoli. Ego jest ostatnią rzeczą, która mogłaby nim kierować. I wszyscy to wiedzą. Wszyscy poza mną.
– Mieszkasz z nami od niedawna. Miałaś prawo nie wiedzieć. – Uśmiechnęła się Aki. – Wiem, że nie powinnam się złościć na twoją niewiedzę, bo nie miałaś prawa wtedy tego zrozumieć. Zresztą cała ta sytuacja dla nas wszystkich była nieprzyjemna. Wiem jednak, że jeśli nie będziemy rozmawiać, nie będziemy wam mówić o rzeczach, które nas ukształtowały, nie doprowadzi to do niczego dobrego. Cieszę się, że przeprosiłaś G sama z siebie, nim przyszłyśmy tutaj. Wiedz, że nie jestem już na ciebie zła za tamte słowa.
Tori odetchnęła z ulgą.
– To dobrze. Myślałam, że nie chcesz już spędzać ze mną czasu, bo jesteś na mnie o coś zła. Cieszyłam się, że chciałaś, bym ci dziś towarzyszyła. Nawet jeśli chodziło o wizytę na cmentarzu.
– Cóż, za to też należą ci się przeprosiny – odparła Aki. – Trochę się wystraszyłam, kiedy Giotto zwrócił uwagę, że ty i Knuckle spędzacie ze sobą dużo mniej czasu niż pozostali Strażnicy z następcami, a potem nazwałaś mnie mentorką. Obawiałam się, że moja obecność w twoim szkoleniu zawadza.
– Nie przepraszaj, Aki, proszę. To nie twoja wina. Jak już to jednak faktycznie moja. Gdybym starała się bardziej podczas treningów z Knucklem, nie musiałabyś się martwić. Niemniej cieszę się, że jednak się na mnie nie gniewasz.
– Nie mam za co się na ciebie gniewać. – Zaśmiała się Aki. – Nie zrobiłaś nic złego.
– Cieszę się także, że zabrałaś mnie tutaj. Nie miałam zielonego pojęcia, że G skrywa tak mroczną historię.
– Nigdy nie był zbyt wylewny. Może i krzyczy na wszystkich dookoła, ale w rzeczywistości jest dość skryty. Gdyby nie Giotto, pewnie do dziś nie miałabym pojęcia, dlaczego taki jest i że miał w ogóle siostrę.
– Rozumiem.
– Najwyższa pora wracać. Co prawda, jestem tu z następną Strażniczką Słońca, ale nie chcę martwić Giotta. I tak coś go trapi.
– Tak? Nie zauważyłam. Moim zdaniem Primo wygląda jak zawsze – mruknęła Tori, udając zdziwienie. – Ale możemy wracać. Już i tak trochę nas nie było.
Aki ruszyła w drogę powrotną.
– Nie zamierza nas martwić, jak go znam. Zresztą nieważne, ma u boku G i pozostałych. – Uśmiechnęła się.
– Właśnie, jestem pewna, że to nic, czym musiałybyśmy zawracać sobie głowę – stwierdziła wesoło Tori, podążając w stronę domu u boku Aki. – O, ktoś tam idzie – dodała, wytężając wzrok. – Czy to nie Al?
W oddali majaczyła męska sylwetka. Aki nie była pewna, jednak wyglądało na to, że Tori rozpoznawała Alfreda. W jaki sposób? Trudno było powiedzieć, ale najwyraźniej spędzała z nim wystarczająco dużo czasu, by przyzwyczaić się do jego wyglądu i z łatwością go rozglądać. Albo miała doprawdy sokoli wzrok. Przy tym kobieta naprawdę nie miała ochoty na towarzystwo chłopaka.
– Chyba masz rację – odparła, nie dając po sobie poznać niechęci.
Jednak Tori zdołała odgadnąć myśli kobiety i westchnęła.
– Wiem, że za nim nie przepadasz. Przepraszam. Nie wiedziałam, że po nas wyjdzie. Postaram się z nim porozmawiać, żeby może trochę uważał.
– Nie musisz. W końcu się do niego przyzwyczaimy.
– Tak, ale mówiłaś o tym, że mówi jak arystokracja, której tak nie lubisz – zauważyła smutno Tori. – Myślę, że po prostu tak się nauczył i już zostało. I po prostu myślałam… Nieważne – stwierdziła po chwili. – Po prostu mam nadzieję, że wszyscy dadzą radę się z nim dogadać. W końcu Vongola powinna trzymać razem, nie?
Jej pytanie jednak pozostało bez odpowiedzi. Alfred był coraz bliżej. W końcu przystanął i gdy Aki i Tori podeszły bliżej, uśmiechnął się. Skinął im głową na powitanie, po czym powiedział:
– Spacer, jak widzę. – Spojrzał wymownie na Tori, a ona odwzajemniła gest. – Co prawda nie ma powodu, by się o was martwić. Miasto jest bezpieczne, a Tori jest Strażniczką, więc w razie problemów umiałaby ochronić ciebie i siebie. Jednak pomyślałem, że wyjdę po was kawałek. Akurat nie miałem nic ważnego. Zresztą co może być ważniejszego od towarzyszenia kobietom Vongoli.
– Alfred – powiedziała Tori, marszcząc brwi.
Wiedziała, że Armando nie wyda się w kwestii morderstw. Co jednak nie zmieniało faktu, że to właśnie to było powodem jego przybycia. Może nawet to nie był jego pomysł, aby sprawdzić, czy Aki i Tori są bezpieczne.
– Ach, no tak – westchnął Alfred. – Podejrzewam, że moja obecność jest tu zbyteczna. Przeszkadzam w kobiecej rozmowie. Mogę iść za wami w odpowiedniej odległości.
Aki zerknęła na Tori. Może była przewrażliwiona, ale cała ta wymiana zdań zabrzmiała nieco dziwnie. Postanowiła jednak nie wnikać. Przynajmniej na razie. Uśmiechnęła się, choć w tym geście nie było żadnych uczuć.
– Kobiece bzdury nieinteresujące mężczyzn, którzy wręcz przed tym uciekają – odparła. – Jednak miło z twojej strony, że masz na uwadze bezpieczeństwo członków rodziny.
– Zawsze. Może nie wyglądam, ale potrafię być lojalny – prychnął Alfred, delikatnie urażony nastawieniem Aki. – Wiem, że zrobiłem wiele złych i głupich rzeczy. Ricardo dał mi jednak szansę, aby to naprawić. Nie chcę jej zmarnować.
Aki kiwnęła tylko głową, zachowując dla siebie, co sobie pomyślała. To nie tak, że nie ufała Ricardowi, ale nie musiała zgadzać się z jego wyborami. Zresztą cokolwiek by nie powiedzieli, została przypieczętowane, musieli przywyknąć. Bardziej zresztą martwiła się o G, który na każdym kroku pokazywał, jaką niechęcią darzy tego chłopaka, a to mogło się skończyć w pewnej chwili tragicznie.
– Alfred, wiesz może, czy Bruno jest w domu? A może wraz z Alaudem wciąż ścigają truciciela?
– Powinien być – padło w odpowiedzi. – Coś się stało?
– Nie, chciałam z nim chwilę pogadać.
– Nie jest zbyt rozmowny.
– Mylisz się. Da się z nim porozmawiać. Czasem.
– A w jakiej sprawie, jeśli można wiedzieć?
– Swego czasu próbowałam uczyć się od Flavia strzelać – wyznała Tori, zerkając niepewnie na Aki. – Umiem walczyć tylko wręcz. Pomyślałam, że może Bruno mógłby mi pomóc.
– Ja mogę – zaproponował entuzjastycznie Alfred. – Tak się składa, że moja broń to pistolet. W dodatku niewielki, dobrze będzie pasował do drobnej, delikatnej rączki kobiety. – Tori popatrzyła na swoje ręce. Nie były ani takie drobne ani delikatne. Właściwie były dosyć zaniedbane, jakaś stara blizna, kilka zadrapań. Alfred zamknął je w swoich dłoniach i uśmiechnął się ciepło. – Delikatne i ciepłe – stwierdził z zadowoleniem. – Dokładnie jak ty Tori.
– W końcu jestem Strażniczką Słońca, nie.
Po powrocie Tori udała się z Alfredem w to samo miejsce, gdzie trenowała z Flaviem. Butelka, do której wtedy celowała, wciąż tam była. Pistolet Armanda był faktycznie niewielki. Zaskakująco niewielki nawet w mniemaniu Tori, która nie znała się zbytnio na broni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz