Giotto nie spodziewał się żadnych
gości, więc widok czekającego na niego Alaude’a w gabinecie dosyć go zaskoczył.
Zwłaszcza że Strażnik Chmury nigdy nie zjawiał się w rezydencji bez powodu.
Zazwyczaj ciężko było go przyciągnąć na rodzinne spotkania, cenił swoją niezależność
i wiecznie zajmował się własnymi sprawami. Już Bruno był bardziej towarzyski,
ale Giotto przestał się burzyć na swoją Chmurę za takie zachowanie. Zawsze mógł
na niego liczyć.
– Mógłbyś mnie tak nie straszyć –
powiedział z urazą, ale Alaude tylko wzruszył ramionami. – Rozumiem, że nie
jesteś tu w sprawie truciciela.
– Rozpłynął się w powietrzu.
Zresztą gdy rozniesie się wieść, że ten chłopak jest pod twoją protekcją,
Verendi da sobie spokój. Żaden z niego przeciwnik.
– Jak zwykle doskonale poinformowany.
Jednak nie po to tu przyszedłeś, prawda?
Alaude spojrzał na Giotta z
poważną miną i kiwnął głową.
– Jest coś, o czym powinieneś
wiedzieć – mruknął.
– Poczekaj, reszta też powinna o
tym usłyszeć, jeśli sprawa jest tak poważna, jak sądzę.
– Nie wzywaj Burzy – polecił
Alaude.
Giotto nie bardzo rozumiał,
dlaczego miałby tego nie robić. Nie miał tajemnic przed G, zresztą Prawa Ręka
znała go na wylot i bardzo trudno było ją oszukać. Jednak po chwili zaczął
podejrzewać, skąd u Chmury takie słowa. Primo również znał swojego Strażnika
Burzy doskonale, więc nie byłoby dziwne, gdyby ruszył rozwiązać sprawę nawet i
samotnie, a im bliżej było zaślubin, tym bardziej wszyscy chcieli go trzymać w
domu.
Tym razem nie było trudno
utrzymać G poza sprawą, bo akurat wyszedł wraz z Aki na spacer niedługo przed
przybyciem Chmury.
– Nie powinniśmy poczekać na G z
zebraniem? – zapytał Lampo. – I tak chodzi wkurzony.
– Nie, obawiam się, że tym razem
musimy obejść się bez niego. Powinien skupić się na przygotowaniach do ślubu –
odparł spokojnie Giotto, choć ciężko było mu nie okazać niepokoju, który
odczuwał. – G nie potrzebuje nowych zmartwień na ten moment.
– A co z Ricardem i jego
Strażnikami? – zapytał Daemon, zerkając to na Prima to na Alaudego, który tym
razem jako pierwszy przybył na spotkanie. – Nie powinien wiedzieć, jeśli coś
się dzieje?
– Obawiam się, że G nie wybaczy
nam, jeśli zostanie jedyną niewtajemniczoną osobą – stwierdził Giotto, mając
nadzieję, że ta wymówka pomoże mu udobruchać przyjaciela w razie problemów. –
Poza tym mamy z Alaudem nadzieję rozwiązać to w tylko naszym gronie.
Strażnik Chmury zachował dla
siebie myśl, że to może nie wystarczyć w przypadku Burzy. Za dobrze znał tego
furiata.
– Dotąd nie miałem pewności, ale
wygląda na to, że ktoś pozbywa się wrogów Vongoli.
– Normalnie powiedziałbym, że to
dobrze – skwitował Daemon – ale podejrzewam, że mamy jakiś powód, by uznać
inaczej.
– Wśród innych mafii pozbywanie
się wrogów przed ważnym wydarzeniem jest na porządku dziennym – wyjaśnił
Alaude. – Ten ślub nie jest żadną tajemnicą. Idealny moment, by zaatakować.
Jednak nie to przykuwa uwagę, ale fakt, że na miejscu wszystkich zbrodni
pojawiają się listy z ultimatum podpisane przez Vongolę Primo. – Tu spojrzał na
Giotta. – Ktoś zadaje sobie sporo trudu, żeby obrońcę tego miasta zamienić w
mordercę na kilka tygodni przed ślubem jego Prawej Ręki.
– Zatem ktokolwiek to zrobił,
próbuje uderzyć albo w Giotta albo w G – odezwał się Ugetsu. – Teraz rozumiem,
dlaczego G miał nie wiedzieć.
– I najwyraźniej sprawa jest
poważna – odparł Giotto, spoglądając na Alaudego. – Inaczej nie pojawiłbyś się
tutaj tak nagle.
– Ktokolwiek za tym stoi, jest
niezwykle precyzyjny i dokładnie zaciera za sobą ślady, stwarzając pozory, że
to ty go nasłałeś – odparła Chmura. – Sam nie jestem pewny, kto to może być,
choć nie ukrywam, że mam pewne podejrzenia. Śmiało mógłbym powiedzieć, że to
ktoś szalenie oddany Vongoli, jednak niekoniecznie hołdujący twoim zasadom i
gotowy działać na własną rękę.
– Masz na myśli kogoś
szczególnego?
– Jest kilka takich osób, jednak
większość z Burzą na czele możemy wykluczyć. Pozostaje jedna – stwierdził
pochmurnie Alaude. – Chociaż chyba wolałbym i ten scenariusz odrzucić.
– Oszczędź nam tej dramy –
mruknął zniecierpliwiony Lampo. – Mów, kogo masz na myśli.
Alaude rzucił mu lodowate
spojrzenie. Zwykle nie owijał w bawełnę, ale trochę nie chciało mu się wierzyć,
a trochę obawiał się, że to jednak prawda. Spojrzał na Giotta i to wystarczyło,
by wiedział, że Primo odgadł, skąd to wahanie Chmury.
– To może być robota Bruna –
powiedział spokojnie.
– Daj spokój – powiedziała
Błyskawica, patrząc na niego z powątpiewaniem. – Bruno jest twoim własnym
uczniem i lojalnym… Och.
– To prawda. Bruno jest oddanym,
ale też bezwzględnym człowiekiem. Dobrze o tym wiemy, że byłby świetnym
zabójcą, choć dostosował się… No przynajmniej dotychczas dostosowywał się do
twojego zakazu zabijania, Primo – stwierdził Ugetsu, choć niechętnie. Chciał
wierzyć, że nikt z rodziny nie miał z tym nic wspólnego. – Zresztą wciąż
jeszcze jest szansa, że to może być ktoś inny, niezwiązany z rodziną, rzecz
jasna.
– Zamierzam rozwiać te
wątpliwości – oznajmił Alaude. – Tobie chyba też na tym zależy. – Spojrzał na
Giotta.
– Oczywiście. Nie wierzę, że ktoś
z rodziny mógłby dopuścić się tego – odparł Primo. – Jednak nie będziemy mieć
pewności, jeśli z nim nie porozmawiamy. Ugetsu, pójdziesz po niego, proszę?
Ricarda też zawołaj. Jako jego bezpośredni przełożony też powinien być przy tym
obecny.
Biorąc pod uwagę poważną minę
Ugetsu, nie trwało to długo, by przekonać Bruno i Ricarda do przyjścia na
naradę. Nie wziął jednak pod uwagę, że pozostała trójka Strażników nie będzie
chciała pozostać w tyle. Ricardo zaś nie miał nic przeciwko, twierdząc, że
sprawa, która dotyczy jednego z nich, dotyczy wszystkich.
– Jesteśmy – oznajmił Ricardo,
gdy wszyscy weszli do biura.
Giotto popatrzył po twarzach
przybyłych, po czym rzucił Ugetsu pytające spojrzenie. Natomiast Strażnik
Deszczu, wzruszył ramionami, dając do zrozumienia, że nie mógł nic zrobić.
– Mogłem to przewidzieć –
stwierdził Primo. – Ale nieważne. Posłałem po was, gdyż ktoś zabija ludzi, z
którymi się skonfliktowaliśmy, podszywając się pod Vongolę…
Alaude prychnął z pogardą i
spojrzał uważnie na swojego ucznia.
– Druga wersja mówi, że zrobiło
to jedno z nas – wszedł Primo w słowo. – Bezwzględny, oddany Vongoli i gotowy
poplamić sobie ręce, działając po swojemu. Zwłaszcza że nikt z nas nie chce,
żeby najbliższy ślub zakończył się pogrzebem. Byłbyś do tego zdolny, Bruno.
Młoda Chmura nie odpowiedziała.
Ricardo natomiast zmarszczył brwi, słysząc oskarżenia skierowane w stronę jego
Strażnika. Nawet Flavio wyglądał na niezadowolonego.
– Nie mówisz poważnie, Primo –
powiedział Ricardo. – Kiedy Bruno miał to zrobić? W przeciwieństwie do Alaudego
większość czasu spędza z nami w rezydencji. A nie jest jedyną bezwzględną osobą
w tej rodzinie.
– Właśnie. Chyba nie
podejrzewacie Bruna na serio – przytaknął Flavio.
– Jesteś w stanie powiedzieć, co
robi, gdy spuszczasz z niego oczy? – Alaude spojrzał przenikliwie na Ricarda. –
Osobiście w to wątpię.
– Nie muszę, bo wiem, że Bruno
tego nie zrobił – odpowiedział Ricardo, twardo odwzajemniając spojrzenie
Chmury. – Spędza czas tutaj z rodziną. Trenuje. Czyta. Spędza czas ze mną i
Flaviem, bądź znika gdzieś z tobą. Ale to tylko część czasu, który ty spędzasz
poza domem. Może to ty załatwiłeś tych ludzi. Miałeś wystarczająco dużo czasu
oraz możliwość, by to zrobić, a potem przedstawić nam swoją wersję.
– Czemu Alaude miałby to robić? –
zapytał Giotto, ale gdy chciał powiedzieć coś więcej, Chmura uciszyła go gestem
ręki.
– Przyznaję, byłbym do tego
zdolny. Jednak nie popełniłbym tak fatalnego błędu, jak manifestowanie swojej
przynależności do Vongoli. Za wielu morderców się naoglądałem, żeby nie
wiedzieć, że to szczeniacki popis.
– Właśnie! – rzekł Ricardo
podniesionym głosem. – Sam przyznałeś właśnie, że manifestowanie swojej
przynależności do Vongoli byłoby fatalnym błędem. Czy naprawdę chcesz mi
powiedzieć, że jesteś tak beznadziejnym nauczycielem, by nie wpoić tej wiedzy
swojemu uczniowi? – zapytał, uśmiechając się z satysfakcją. – Jeśli coś wiem o
Bruno to to, że zająłby się tym po cichu, gdyby postanowił zapewnić nam w ten
sposób bezpieczeństwo podczas ślubu.
– Może nie znam was tak dobrze –
odezwał się niespodziewanie Alfred stojący obok wzburzonej całą sytuacją Tori.
– Ale to byłoby całkowicie bez sensu, popełnić zbrodnię i się tym chwalić,
przypinając ją do nazwiska własnej rodziny. Co innego, gdyby któryś z wrogów
chciał sprawić, by wszyscy myśleli, że to Vongola.
– Właśnie, Bruno by tego nie
zrobił – gorączkowała się Tori, która nie wytrzymała, pomimo spoczywającej na
jej ramieniu dłoni Alfreda. – Jest dobrą osobą, nawet jeśli niezbyt towarzyską.
Alaude prychnął, ale nie
skomentował ich zapewnień, całą swoją uwagę skupiając ponownie na własnym
uczniu.
– Nie masz nic do powiedzenia na
ten temat? – zapytał. – Czy sądzisz, że reszta zrobiła to za ciebie?
– Nie mam nic do dodania – odparł
spokojnie Bruno. – Nie zrobiłem tego. Nie mam jednak nic, co udowodniłoby moją
niewinność. Nie mam zatem prawa nikogo przekonywać.
– Przyznajesz, że byłbyś gotowy
zrobić coś takiego? – drążył dalej Alaude, uciszając spojrzeniem pozostałych
Strażników pierwszego pokolenia.
– Bruno, nie daj się tak pomiatać
– szepnęła Tori. – Broń się.
– Bruno. – Ricardo spojrzał na
przyjaciela i skinął głową, jakby dając mu pozwolenie na obronę swojej
niewinności.
– Masz rację – przytaknął
następca Chmury ku zaskoczeniu większości obecnych. – Nie tego mnie nauczyłeś?
Przyznaję jednak, że pozostawienie podpisu Vongoli byłoby idiotyzmem, którego
nauczyłeś mnie nie popełniać.
Alaude uśmiechnął się pod nosem,
co jednoznacznie sprawiło, że Giotto przejrzał zamiary swego Strażnika.
– Zrobiłeś to specjalnie –
oskarżył go.
– Nie pozwoliłbym byle idiocie
zostać swoim następcą – odparł Alaude. – Jeszcze tego by brakowało, żeby zaczął
zabijać z powodu tej dwójki. Sprawa nadal jest poważna. Póki co blokuję kanały
informacji, ale nie gwarantuję, że Burza gdzieś o tym nie usłyszy. Nie mam zamiaru
znowu sprzątać bajzlu po nim.
– Dlatego musimy zrobić wszystko,
by G się o tym nie dowiedział – przytaknął Giotto. – I o pomoc w tym chciałbym
prosić ciebie, Ricardo, oraz twoich Strażników. Pozostaniecie poza śledztwem i
upewnicie się, że G nie będzie zajmował się niczym, co nie jest związane ze
ślubem.
– To będzie trudne – mruknął
Lampo. – Ale Aki nas pozabija, jeśli on się spóźni chociaż minutę.
– W takim razie nie mamy innego
wyjścia, jak dopilnować, że G się nie dowie – zauważyła Tori. – Chcę by ten
ślub był dla Aki wyjątkowy. Zarówno ona jak i G zasługują na to. Dołożę
wszelkich starań, by to się udało. I zapewne nie tylko ja.
– Tori ma rację – zgodził się z
nią Ricardo. – To coś, co musimy zapewnić za wszelką cenę. G i Aki są ważną
częścią rodziny i ten ślub nie może zostać popsuty przez nikogo.
– Dziękuję wam. Wiem, że to
będzie bardzo trudne – powiedział Giotto z nieco grobową miną – ale ufam, że
sobie z tym poradzicie. My natomiast zrobimy wszystko, żeby dorwać osobę za to
odpowiedzialną.
***
Aki zapukała do drzwi sypialni
Tori, mając nadzieję, że zastanie dziewczynę. Z tego, co się orientowała,
Knuckle wraz z Ugetsu i Lampem gdzieś wybyli, Flavio zaciągnął G gdzieś na
trening, a reszta rodziny zajmowała się swoimi sprawami. To był idealny czas,
żeby załatwić sprawę, której kobieta nie potrafiła zignorować. Zresztą czułaby
się z tym kiepsko, gdyby pozostawiła to bez wyjaśnień.
Tori otworzyła drzwi i wyściubiła
głowę z pokoju. Zobaczyła przed sobą Aki. Nie widziały się od… Ciężko byłoby to
nazwać kłótnią. Jednak Tori wciąż myślała, że Aki jest na nią zła. Zawahała się
przez chwilę, ale wiedziała, że nieuprzejmie byłoby kazać jej stać na
korytarzu. Pospiesznie odsunęła się, by wpuścić kobietę do pokoju.
– Aki, wejdź. Coś się stało?
– Nic się nie stało. Pomyślałam,
że jeśli ci nie przeszkadzam, żebyś towarzyszyła mi w jedno miejsce.
Oczywiście, jeśli masz ochotę.
– Tak, po prostu – Tori urwała,
nie wiedząc, co powiedzieć. – Tak, jeśli chcesz, abym ci towarzyszyła, zrobię
to z przyjemnością.
Aki uśmiechnęła się tylko w
odpowiedzi. Wspólnie wyszły z rezydencji. Ich pierwszym przystankiem była
kwiaciarnia, zresztą ta sama, która zobowiązała się przygotować oprawę ślubu,
więc Tori przez chwilę myślała, że Aki po prostu potrzebuje towarzystwa w dopilnowaniu
własnych spraw, a z jakiegoś powodu Elena nie mogła jej w tym dzisiaj pomóc.
Aki jednak kupiwszy prostą
wiązankę stokrotek i niezapominajek, ruszyła dalej. W ten sposób dotarły na
miejski cmentarz. Minęły tę bardziej reprezentatywną część, gdzie leżeli
bogatsi mieszkańcy miasta. Kolejne groby nie były już tak monumentalne, w
niektórych miejscach stał prosty drewniany krzyż, a na nim tabliczka i imieniem
i datą śmierci.
Aki zatrzymała się przy jednym z
mniejszych nagrobków. Prosty, choć murowany, przyozdobiony świeżą wiązanką
kwiatów, prawdopodobnie dzisiejszą i taką samą, jaką kobieta przyniosła. Na
tabliczce widniało krótkie “Ukochana siostra Sara Vongola” i dwie daty niezbyt
od siebie oddalone w czasie.
– Kto to? – zapytała Tori, jako
że imię niespecjalnie cokolwiek jej mówiło.
Rozumiała, że musiała to być
osoba związana z Vongolą, ale to tyle.
Aki położyła wiązankę na płycie i
dopiero wtedy odpowiedziała:
– Młodsza siostra G. Nigdy nie
miałam okazji jej spotkać, umarła, nim Vongola w ogóle powstała. Pewnie G
będzie się o to złościć, ale chcę, żebyś zrozumiała. – Przez chwilę spoglądała
w milczeniu na nagrobek, jakby układając w myślach słowa. – Nie mieli łatwego
życia. Ich matka w ogóle się nimi nie interesowała, ojczym traktował jak zło konieczne,
a nawet traktował G jak popychadło. Zabierał mu pieniądze, które zarobił, a gdy
był pijany, nieraz uderzył. Ta dwójka miała tylko siebie, G zrobiłby dla
siostry wszystko. Pod jego nieobecność ich ojczym zabił Sarę, był pijany. To
była pierwsza osoba, którą G zabił. Gdyby nie Giotto, pewnie nie byłoby go
teraz wśród żywych. Wiem, że G nadal się obwinia o to, co spotkało Sarę. To
dlatego chce zawsze wszystko załatwiać sam, a na wspomnienie o grożącym Vongoli
niebezpieczeństwie zaczyna działać, nie bacząc na konsekwencje.
– Och. Nie wiem, co powiedzieć.
– Kiedy Giotto mi o tym
opowiedział, też nie wiedziałam, jak zareagować. To było kilka miesięcy po tym,
jak trafiłam do Vongoli. Zupełnie nie rozumiałam jego zachowania. Teraz G jest
spokojniejszy, nie wścieka się o każdą bzdurę. Dawniej jednak złościł się na
wszystkich dookoła. Oprócz mnie. – Uśmiechnęła się smutno. – Nie rozumiałam, co
robię źle. Potrafił wrzeszczeć na Giotta z byle powodu, a kiedy ja zrobiłam coś
źle, nadal był dla mnie niezwykle uprzejmy. Dopiero Giotto wyjaśnił mi,
dlaczego tak się zachowuje. To był strach, że znowu kogoś nie ochroni, choć się
do tego zobowiązał.
– Czekaj, czekaj. To trochę bez
sensu. Co do ma do tego, że na ciebie nie wrzeszczał? Chyba nie powinien tego
robić. W ogóle nie powinien się ciągle na wszystkich wściekać, nie?
Aki zaśmiała się.
– Chyba już zauważyłaś, że w
Vongoli wszyscy jesteśmy trochę dziwni. – Zaraz jednak spoważniała. – Masz
rację, nie powinien się na wszystkich wściekać, ale on chce mieć zawsze wszystko
pod kontrolą. A jeśli chodzi o twoje pierwsze pytanie, to G nie zamierzał mnie
zaakceptować jako części rodziny. Jego uprzejmość była zimna jak lód i zupełnie
obojętna.
– Teraz rozumiem! – wykrzyknęła
Tori, doznając olśnienia. – To dlatego też uważasz, że uprzejmość Alfreda jest
sztuczna.
– Nie przyprowadziłam cię tu,
żeby rozmawiać o Alfredzie. I mylisz się. Uprzejmość następnego Strażnika
Błyskawicy brzmi tak samo jak uprzejmość arystokracji. Jest po wielokroć
gorsza, bo służy do uzyskania swoich celów.
– Przepraszam, nie powinnam o nim
teraz wspominać – strapiła się Tori. – Niemniej już teraz rozumiem, że G
naprawdę troszczy się o wszystkich w Vongoli. Ego jest ostatnią rzeczą, która
mogłaby nim kierować. I wszyscy to wiedzą. Wszyscy poza mną.
– Mieszkasz z nami od niedawna.
Miałaś prawo nie wiedzieć. – Uśmiechnęła się Aki. – Wiem, że nie powinnam się
złościć na twoją niewiedzę, bo nie miałaś prawa wtedy tego zrozumieć. Zresztą
cała ta sytuacja dla nas wszystkich była nieprzyjemna. Wiem jednak, że jeśli
nie będziemy rozmawiać, nie będziemy wam mówić o rzeczach, które nas
ukształtowały, nie doprowadzi to do niczego dobrego. Cieszę się, że
przeprosiłaś G sama z siebie, nim przyszłyśmy tutaj. Wiedz, że nie jestem już
na ciebie zła za tamte słowa.
Tori odetchnęła z ulgą.
– To dobrze. Myślałam, że nie
chcesz już spędzać ze mną czasu, bo jesteś na mnie o coś zła. Cieszyłam się, że
chciałaś, bym ci dziś towarzyszyła. Nawet jeśli chodziło o wizytę na cmentarzu.
– Cóż, za to też należą ci się
przeprosiny – odparła Aki. – Trochę się wystraszyłam, kiedy Giotto zwrócił
uwagę, że ty i Knuckle spędzacie ze sobą dużo mniej czasu niż pozostali
Strażnicy z następcami, a potem nazwałaś mnie mentorką. Obawiałam się, że moja
obecność w twoim szkoleniu zawadza.
– Nie przepraszaj, Aki, proszę.
To nie twoja wina. Jak już to jednak faktycznie moja. Gdybym starała się
bardziej podczas treningów z Knucklem, nie musiałabyś się martwić. Niemniej
cieszę się, że jednak się na mnie nie gniewasz.
– Nie mam za co się na ciebie gniewać.
– Zaśmiała się Aki. – Nie zrobiłaś nic złego.
– Cieszę się także, że zabrałaś
mnie tutaj. Nie miałam zielonego pojęcia, że G skrywa tak mroczną historię.
– Nigdy nie był zbyt wylewny.
Może i krzyczy na wszystkich dookoła, ale w rzeczywistości jest dość skryty.
Gdyby nie Giotto, pewnie do dziś nie miałabym pojęcia, dlaczego taki jest i że
miał w ogóle siostrę.
– Rozumiem.
– Najwyższa pora wracać. Co
prawda, jestem tu z następną Strażniczką Słońca, ale nie chcę martwić Giotta. I
tak coś go trapi.
– Tak? Nie zauważyłam. Moim
zdaniem Primo wygląda jak zawsze – mruknęła Tori, udając zdziwienie. – Ale
możemy wracać. Już i tak trochę nas nie było.
Aki ruszyła w drogę powrotną.
– Nie zamierza nas martwić, jak
go znam. Zresztą nieważne, ma u boku G i pozostałych. – Uśmiechnęła się.
– Właśnie, jestem pewna, że to
nic, czym musiałybyśmy zawracać sobie głowę – stwierdziła wesoło Tori,
podążając w stronę domu u boku Aki. – O, ktoś tam idzie – dodała, wytężając
wzrok. – Czy to nie Al?
W oddali majaczyła męska
sylwetka. Aki nie była pewna, jednak wyglądało na to, że Tori rozpoznawała
Alfreda. W jaki sposób? Trudno było powiedzieć, ale najwyraźniej spędzała z nim
wystarczająco dużo czasu, by przyzwyczaić się do jego wyglądu i z łatwością go
rozglądać. Albo miała doprawdy sokoli wzrok. Przy tym kobieta naprawdę nie
miała ochoty na towarzystwo chłopaka.
– Chyba masz rację – odparła, nie
dając po sobie poznać niechęci.
Jednak Tori zdołała odgadnąć
myśli kobiety i westchnęła.
– Wiem, że za nim nie przepadasz.
Przepraszam. Nie wiedziałam, że po nas wyjdzie. Postaram się z nim porozmawiać,
żeby może trochę uważał.
– Nie musisz. W końcu się do
niego przyzwyczaimy.
– Tak, ale mówiłaś o tym, że mówi
jak arystokracja, której tak nie lubisz – zauważyła smutno Tori. – Myślę, że po
prostu tak się nauczył i już zostało. I po prostu myślałam… Nieważne –
stwierdziła po chwili. – Po prostu mam nadzieję, że wszyscy dadzą radę się z
nim dogadać. W końcu Vongola powinna trzymać razem, nie?
Jej pytanie jednak pozostało bez
odpowiedzi. Alfred był coraz bliżej. W końcu przystanął i gdy Aki i Tori
podeszły bliżej, uśmiechnął się. Skinął im głową na powitanie, po czym
powiedział:
– Spacer, jak widzę. – Spojrzał
wymownie na Tori, a ona odwzajemniła gest. – Co prawda nie ma powodu, by się o
was martwić. Miasto jest bezpieczne, a Tori jest Strażniczką, więc w razie
problemów umiałaby ochronić ciebie i siebie. Jednak pomyślałem, że wyjdę po was
kawałek. Akurat nie miałem nic ważnego. Zresztą co może być ważniejszego od
towarzyszenia kobietom Vongoli.
– Alfred – powiedziała Tori,
marszcząc brwi.
Wiedziała, że Armando nie wyda
się w kwestii morderstw. Co jednak nie zmieniało faktu, że to właśnie to było
powodem jego przybycia. Może nawet to nie był jego pomysł, aby sprawdzić, czy
Aki i Tori są bezpieczne.
– Ach, no tak – westchnął Alfred.
– Podejrzewam, że moja obecność jest tu zbyteczna. Przeszkadzam w kobiecej
rozmowie. Mogę iść za wami w odpowiedniej odległości.
Aki zerknęła na Tori. Może była
przewrażliwiona, ale cała ta wymiana zdań zabrzmiała nieco dziwnie. Postanowiła
jednak nie wnikać. Przynajmniej na razie. Uśmiechnęła się, choć w tym geście
nie było żadnych uczuć.
– Kobiece bzdury nieinteresujące
mężczyzn, którzy wręcz przed tym uciekają – odparła. – Jednak miło z twojej
strony, że masz na uwadze bezpieczeństwo członków rodziny.
– Zawsze. Może nie wyglądam, ale
potrafię być lojalny – prychnął Alfred, delikatnie urażony nastawieniem Aki. – Wiem,
że zrobiłem wiele złych i głupich rzeczy. Ricardo dał mi jednak szansę, aby to
naprawić. Nie chcę jej zmarnować.
Aki kiwnęła tylko głową,
zachowując dla siebie, co sobie pomyślała. To nie tak, że nie ufała Ricardowi,
ale nie musiała zgadzać się z jego wyborami. Zresztą cokolwiek by nie
powiedzieli, została przypieczętowane, musieli przywyknąć. Bardziej zresztą
martwiła się o G, który na każdym kroku pokazywał, jaką niechęcią darzy tego
chłopaka, a to mogło się skończyć w pewnej chwili tragicznie.
– Alfred, wiesz może, czy Bruno
jest w domu? A może wraz z Alaudem wciąż ścigają truciciela?
– Powinien być – padło w
odpowiedzi. – Coś się stało?
– Nie, chciałam z nim chwilę
pogadać.
– Nie jest zbyt rozmowny.
– Mylisz się. Da się z nim
porozmawiać. Czasem.
– A w jakiej sprawie, jeśli można
wiedzieć?
– Swego czasu próbowałam uczyć
się od Flavia strzelać – wyznała Tori, zerkając niepewnie na Aki. – Umiem
walczyć tylko wręcz. Pomyślałam, że może Bruno mógłby mi pomóc.
– Ja mogę – zaproponował
entuzjastycznie Alfred. – Tak się składa, że moja broń to pistolet. W dodatku
niewielki, dobrze będzie pasował do drobnej, delikatnej rączki kobiety. – Tori
popatrzyła na swoje ręce. Nie były ani takie drobne ani delikatne. Właściwie
były dosyć zaniedbane, jakaś stara blizna, kilka zadrapań. Alfred zamknął je w
swoich dłoniach i uśmiechnął się ciepło. – Delikatne i ciepłe – stwierdził z
zadowoleniem. – Dokładnie jak ty Tori.
– W końcu jestem Strażniczką
Słońca, nie.
Po powrocie Tori udała się z
Alfredem w to samo miejsce, gdzie trenowała z Flaviem. Butelka, do której wtedy
celowała, wciąż tam była. Pistolet Armanda był faktycznie niewielki.
Zaskakująco niewielki nawet w mniemaniu Tori, która nie znała się zbytnio na
broni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz