Ogłoszenia

Witamy na stronie Vongoli i zapraszamy do lektury opowieści.

środa, 29 lipca 2020

Rozdział 12. Burzowa jesień


Wszyscy zebrali się razem przy wspólnym posiłku. Brakowało tylko Alaudego, jak zawsze zresztą. Już dawno nie byli w tak pełnym składzie. Jednak teraz, gdy Flavio prawie wyzdrowiał, a Alfred dołączył do rodziny, mogli w końcu odetchnąć i zająć się weselszymi sprawami. Powoli nastroje się poprawiały, a decyzja następcy została zaakceptowana, chociaż w kilku przypadkach dość niechętnie. W końcu nie wszyscy byli Niebem, które potrafi zaakceptować wszystko.
Dla odmiany Tori wyglądała na dość zadowoloną z decyzji Ricarda. Przez te dni zdążyła się na swój sposób zaprzyjaźnić z Alfredem. Znalazła w nim bratnią duszę, w końcu dotychczasowy styl życia Armanda był jej dużo bliższy niż świat mafii. Zdawało się więc, że łatwiej było im się porozumieć. Poza tym Tori była pierwszą osobą w Vongoli, która go zaakceptowała. Zaraz po niej był Ricardo.
– Właśnie – odezwał się Primo, zerkając to na Knuckle’a to na Tori. – Już jakiś czas temu chciałem was zapytać, jak idą treningi?
Strażnicy Słońca popatrzyli po sobie. Tori wzruszyła ramionami, a Knuckle odpowiedział:
– Normalnie.
– Co masz na myśli, przyjacielu?
– Dosłownie to, co powiedziałem. Normalnie – skwitował Knuckle, wzruszywszy ramionami. – Raczej dobrze, nie Tori?
Dziewczyna skinęła głową.
– Knuckle wyjaśnił mi, na czym polegają obowiązki Strażnika Słońca. Trenujemy walkę.
– I tyle? – zdziwił się Primo, a przez jego twarz przemknął cień rozczarowania. – No dobrze, jeśli oboje jesteście zadowoleni i nie ma żadnych problemów.
Aki uniosła spojrzenie znad talerza i spojrzała najpierw na Strażników Słońca, a potem na Giotta. Dopiero teraz zauważyła, że Tori i Knuckle nie są szczególnie blisko. Pozostałych członków rodziny z następcami może nie łączyły bardzo bliskie relacje, ale wciąż byli zaznajomieni ze swoimi następcami na tyle, by znać ich nawyki. Wiedziała, że gdyby zapytałaby Knuckle’a o przyzwyczajenia Tori, nie potrafiłby odpowiedzieć. Czuła się też trochę winna, że zajmuje im czas na lekcje bycia damą.
– A czego jeszcze oczekiwałeś, Primo? – zdziwiła się Tori. – Knuckle uczy mnie tego, co trzeba.
– Też nie bardzo rozumiem, w czym jest problem – stwierdził Strażnik Słońca. – Chciałbyś sprawdzić, jak Tori urosła w siłę?
– Nie, nie o to mi chodziło – odparł Giotto.
– To chyba kwestia tego, że Tori nie ma jednego nauczyciela – odezwała się Elena. – Zresztą trudno się dziwić, Tori to w końcu młoda dama.
– Aki jest moją nauczycielką – powiedziała beztrosko Tori. – A Knuckle mnie trenuje do walki.
– Właśnie. Co jeszcze miałbym zrobić?
– Przecież nie nauczy mnie tańca – zaśmiała się Tori i dodała: – Chyba. A modlić się nie zamierzam.
– W byciu Strażnikiem nie chodzi tylko o walkę – warknął G, nadal sztyletując spojrzeniem Alfreda. – Aki nie zrobi za ciebie połowy roboty.
– Ale Knuckle powiedział mi, jakie są moje obowiązki jako Strażniczki Słońca. Co jeszcze?
– Nic – przerwał tą dyskusję Giotto, żałując, że w ogóle rozpoczął temat. – Jeśli oboje jesteście zadowoleni, nie widzę żadnego problemu. Byłem po prostu zaskoczony, bo zazwyczaj Strażnicy są blisko ze swoimi następcami. Spójrz chociażby na G i Flavia. Bardzo dobrze się znają.
– Niedaleko pada jabłko od jabłoni – skwitował Lampo. – Jaki ojciec, taki syn.
Aki spojrzała na narzeczonego, który rzucił mordercze spojrzenie Błyskawicy.
– Przestań pieprzyć głupoty – warknął. – Zresztą to jest fizycznie niemożliwe.
– Rozumiem – mruknęła Tori, spoglądając z zaciekawieniem na G, a potem na jego następcę. – Nawet włosy obaj mają czerwone.
– To nie jest mój syn, do cholery!
– A mógłby – roześmiał się wesoło Knuckle. – Lampo ma trochę racji.
– Mówiłem – zatriumfowała Błyskawica.
– Nie ciesz się tak, mój drogi przyjacielu – rzekł do niego Giotto. – Powoli już czas, abyś i ty zaczął szkolić swojego następcę.
– Kogo? – zdziwił się Lampo, uparcie próbując nie spojrzeć na Armanda.
– Alfreda, głąbie – warknął Ricardo. – Będzie… – zaczął, ale przerwał. – Jest moim Strażnikiem Błyskawicy.
– Mowy nie ma – odparł Lampo. – Nie zamierzam mieć nic do czynienia z tym podrywaczem, oszustem i złodziejem. Nie zaakceptuję go jako swojego następcy.
– Po prostu ci się nie chce – mruknął G.
– To nie ma nic wspólnego – naburmuszył się Strażnik Błyskawicy. – Zresztą jesteś ostatnią osobą, która może mi coś zarzucić w tym względzie. Tylko czekasz, aż da ci powód.
– Lampo – warknął rozeźlony Ricardo. – To nie była prośba. Masz się nim zająć.
– Obawiam się, że nie masz zbyt dużego wyboru, przyjacielu – wtrącił Giotto, patrząc znacząco na Lampa. – Ricardo wybrał Alfreda na Strażnika i musimy to zaakceptować.
– Alfred nie jest zły – powiedziała Tori. – Przekonasz się o tym, Lampo.
– Nie, nie zmuszajcie go – tym razem to Armando się odezwał. – Jeśli nie chce, nie widzę potrzeby. I tak wolałbym, by uczyła mnie jakaś piękna kobieta.
Lampo spojrzał na Giotta. Póki tylko Ricardo próbował wywrzeć na nim presję, mógł odmówić, ale z Primo tak łatwo nie było.
– Na twoje nieszczęście nie ma tu pięknych kobiet, które byłyby zainteresowane twoim losem – stwierdził z ironicznym uśmieszkiem Deamon.
Tori odchrząknęła znacząco, na co Spade spojrzał na nią z uprzejmym zainteresowaniem. Nic jednak nie powiedział.
– Przez chwilę zabrzmiało to, jakby w tym domu nie było żadnych pięknych kobiet – stwierdził Lampo.
– Najwyraźniej – skwitowała Elena.
– Ależ to nieprawda – zaprzeczył pospiesznie Alfred. – Zarówno ty, Eleno, jak i Aki, obie jesteście bardzo piękne i najwyraźniej niedocenione. Tori zresztą również, choć to wciąż raczej piękna panna niż kobieta. Ma jeszcze czas na to, by dorosnąć.
– Bałamucenie to jedyne, co potrafisz – warknął G rozeźlony jeszcze bardziej zarzutem. – Jeszcze jedno słowo – zagroził.
– Mówię tylko, co myślę – prychnął Alfred. – Chyba mi nie powiesz, że nie uważasz swojej narzeczonej za piękną kobietę. Pomijając oczywiście fakt, że Aki ma również wspaniałą osobowość, a nie tylko urodę. Nie wybrałbyś pierwszej lepszej kobiety. Nie musimy się lubić ani zgadzać, ale przyznaję, że masz bardzo dobry gust, jeśli chodzi o kobiety. – Potem zwrócił się do Spade’a. – Zresztą ty również, Daemon. Kobiety Vongoli są jednymi z najpiękniejszych, jakie w życiu spotkałem, a spotkałem już wiele kobiet na swojej drodze.
Obaj Strażnicy prychnęli, bo też Alfred okroił ich możliwości odpowiedzi.
– To wyczyn uciszyć ich obu jednocześnie. – Zaśmiała się Elena. – Nie przypominam sobie, żeby komukolwiek się to zdarzyło. – Spojrzała przy tym na przyjaciółkę, która niemal nie tknęła swojego posiłku. – Aki, wszystko w porządku?
Hiszpanka podniosła spojrzenie, ale zaraz odłożyła sztućce.
– Zdaje się, że dzisiaj to ja pierwsza odejdę od stołu – powiedziała, wstając. – Dziękuję za posiłek.
– Aki, źle się czujesz? – zaniepokoiła się Elena. – Chyba nie jesteś chora?
– Wszystko w porządku – zapewniła, choć nie wyglądała na zbyt szczerą. – Nie jestem głodna. Wrócę do siebie.
– Pójdę za nią – powiedziała Tori, wstając od stołu. Trochę martwiła się o Alfreda, ale w końcu nie zostawał sam. Przy stole wciąż siedział jeszcze Ricardo. W tym momencie zresztą Aki była ważniejsza, bo coś bez wątpienia było na rzeczy. Tori dogoniła ją dopiero koło schodów. – Aki! Aki, zaczekaj!
Hiszpanka spojrzała na dziewczynę.
– Coś się stało, Tori? – zapytała.
– To ja chciałam o to zapytać – padło w odpowiedzi. – Wcale nie wyglądasz, jakby wszystko było w porządku.
Aki przez chwilę milczała, przyglądając się dziewczynie, po czym uśmiechnęła się jak zwykle.
– Nie masz powodu do obaw. Jestem tylko trochę zmęczona, ale to nic, czym powinnaś się przejmować. Wracaj do jadalni, nie powinnaś tak nagle odchodzić od stołu. To nieeleganckie.
– Powiedziałam im, że idę za tobą – naburmuszyła się Tori. Poza tym w ogóle nie wyglądała na przekonaną słowami Aki i ani myślała o tym, by wrócić do jadalni. – Czy to przez obecność Alfreda? A może jednak się źle czujesz. Aki, sama zawsze powtarzasz, że to nieładnie kłamać. Przecież widzę, że coś jest nie tak.
– Mylisz się, Tori. Wszystko jest ze mną w porządku. Nie musisz się martwić.
Temat Alfreda celowo pominęła, a resztą swoich zmartwień nie zamierzała dzielić się z dziewczyną. Powoli ruszyła na górę. Jednak Tori nie odpuściła, podążając za nią.
– Nie odejdę, dopóki nie powiesz mi prawdy – nalegała. – To jest przez Alfreda? – bardziej stwierdziła niż spytała. – Rozumiem poniekąd twoją niechęć. To nie tak, że nie jestem już w ogóle zła na niego za te wszystkie kłopoty, ale wierzę, że on naprawdę nie jest złym człowiekiem.
– To nie niechęć – odparła Aki, a w jej głosie zabrzmiała nuta zniecierpliwienia. – Wciąż jestem nieco zmieszana jego obecnością, zresztą nie tylko ja, ale skoro Giotto pozwolił mu tu zostać, nie będę protestować. Nie zapomniałam też, o czym chcę ci powiedzieć, ale to nie jest ten dzień. Zostaw mnie samą, Tori.
Tori westchnęła ciężko. Miała mieszane uczucia. Nie chciała nadwyrężać cierpliwości Aki, jeśli kobieta faktycznie potrzebowała trochę czasu w samotności. Wciąż jednak nie mogła się oprzeć wrażeniu, że jest coś jeszcze.
– Nie będę próbowała na siłę cię do niego przekonać – powiedziała wreszcie. – Rozumiem, że na takie rzeczy trzeba czasu. I pamiętam, że na mnie również jesteś zła. Wydaje mi się jednak, że rozumiem już dlaczego. Wciąż jednak jestem gotowa na karę – dodała. – W końcu jesteś moją mentorką. Obiecaj mi, proszę, Aki, jedną rzecz, dobrze?
– Co chcesz, żebym ci obiecała?
– Że porozmawiasz z kimś, jeśli coś cię dręczy lub źle się czujesz. Niekoniecznie ze mną. Zdaję sobie sprawę, że mogę nie być najlepszym wyborem powierniczki sekretów lub doradczyni. Ale może z G lub z Primo. Obiecaj.
– Dobrze. Idź już.
Po tym Aki zniknęła za drzwiami swojej sypialni. Doskonale wiedziała, że żaden z nich nie da jej się tak łatwo wywinąć od rozmowy, skoro zaczęli się martwić. Nie chciała, żeby tak to wyszło, ale jej rodzina miała to do siebie, że jej członkowie byli bardzo uparci, kiedy jednemu z nich działa się krzywda.
Nie była zaskoczona, kiedy usłyszała pukanie, a w drzwiach zobaczyła Primo.
– Dotarłeś tu pierwszy. – Uśmiechnęła się blado.
– G chciał iść, ale poprosiłem go, żeby pozwolił najpierw mi z tobą porozmawiać – wyjaśnił Giotto, spoglądając z troską na przyjaciółkę. – Mam pewne podejrzenia, na temat tego, co się takiego wydarzyło. Mam jednak nadzieję, że sama mi powiesz.
– Myślisz, że to dobrze, że zajęłam się Tori? – zapytała. – Spędza ze mną dużo więcej czasu niż z Knuckle’em.
– A więc miałem rację – westchnął Giotto, po czym spojrzał przepraszająco na Aki. – To moja wina, bo zacząłem ten temat. Jednak źle zrozumiałaś moje intencje – dodał, uśmiechając się ciepło. – Nie mam do nikogo pretensji, a tym bardziej do ciebie. Przyznaję, że byłem zdziwiony. Dotychczas zarówno ja, G jak i nawet Alaude dogadywaliśmy się ze swoimi następcami. Zresztą to nie tak, że Knuckle i Tori się nie dogadują. Nie są tak blisko, jak się spodziewałem, ale nie wydaje mi się, aby to był problem. Widocznie nie czują takiej potrzeby. Nie sądzę, aby to miało zaszkodzić ich relacjom, że Tori spędza czas z tobą – stwierdził i położył dłoń na ramieniu Aki. – Nie dziwię się też temu, że Tori podąża za tobą. Jesteś wspaniałą kobietą i równie ważną częścią rodziny co Strażnicy. Pierwsza tak naprawdę wyciągnęłaś do Tori rękę. Ricardo zaprosił ją tutaj, lecz nie umiał sprawić, by poczuła się od razu częścią rodziny. Ja również zawiodłem w tej sprawie. Moim zdaniem najważniejsze jest, że Tori ma tutaj kogoś, komu ufa i na kogo może liczyć. Nawet jeśli nie jest to mój Strażnik Słońca. Dla młodej damy kobieta Vongoli jest prawdopodobnie nawet o wiele lepszą mentorką, zwłaszcza, że i nas wielu rzeczy nauczyłaś.
– Po prostu nie chciałam, żeby Tori… – zaczęła, ale zaraz pokręciła głową. – Wiesz, że jestem wam wdzięczna za ocalenie życia. Kiedy ją zobaczyłam, widziałam, że czuje się tak samo jak ja wtedy. Vongola zawsze była bardzo ze sobą zżyta nawet, jeśli niektórzy nadal nie chcą się do tego przyznać. Przy tym nie chciałam wchodzić w wasze kompetencje i jest mi teraz głupio wobec Knuckle’a.
– Ani Knuckle ani Tori nie wyglądają na zakłopotanych tym faktem. Zresztą podejrzewam, że na bliskie relacje Lampa z jego uczniem też nie możemy liczyć, choć mogą nas jeszcze miło zaskoczyć – zaśmiał się sucho Giotto. – Tori zaś wygląda na szczęśliwą, zwłaszcza w twoim towarzystwie i myślę, że to liczy się najbardziej. Żeby była tutaj szczęśliwa, więc na moje wykonałaś kawał świetnej roboty.
Aki uśmiechnęła się już nieco pewniej.
– Wiem, że za bardzo martwię się, ale mam nadzieję, że nie przyniesie to odwrotnego skutku. A uczeń Lampa… – zaczęła. – Jesteś pewny, że to dobry pomysł? Za każdym razem mam wrażenie, że G zaraz się na niego rzuci. Zresztą Deamon zachowuje się tak samo, a wygląda na to, że Elena w ogóle się tym nie przejmuje.
– Czy mam pewność? – powtórzył cicho Giotto i z rozbrajającą szczerością pokiwał przecząco głową. – Wierzę jednak w swoich Strażników. Nawet jeśli ani trochę nie podoba im się moja decyzja, wiem, że nie zrobią mu krzywdy wbrew mojej woli. Wierzę też Ricardowi, który najwyraźniej tak jak Tori dostrzegł coś w Alfredzie. Dostrzegł coś również w Tori wcześniej i mieliśmy już okazję się przekonać, że się nie mylił.
– Nie chcę podważać twoich decyzji. Zresztą Ricardo jest takim samym Niebem jak ty – odparła z nutą urazy. – Obaj robicie, co chcecie i nie pytacie nas o zdanie. – Zaraz jednak uśmiechnęła się ciepło. – Ale dlatego za wami podążamy. Nawet jeśli nie czujemy się komfortowo w towarzystwie tego chłopaka.
– To nie tak, że nie mam żadnych obaw. Jednak Ricardo zdaje sobie sprawę z potencjalnych zagrożeń. Postanowiłem zaufać jego osądowi. Jednak przepraszam, bo wiem, że zarówno dla ciebie, G jak i innych osób może być to decyzja trudna do zaakceptowania.
– Nie musisz mnie przepraszać. Nie jestem na ciebie zła i nie powinnam się tak zachowywać przy stole. Po prostu sposób, w jaki ten chłopak się zachowuje, przypomina te wszystkie fałszywe maski arystokracji – przyznała. – A wiesz, że to nadal nie jest dla mnie komfortowe po tych wszystkich latach.
– Aki – odezwał się z powagą Giotto. – Czy na pewno dzisiejsze słowa Alfreda były jedynie maskaradą? Nie wiem jak ty, ale ja myślę, że w jego oczach widać było niezwykłą szczerość tym razem.
– Ja jednak nie potrafię spojrzeć na niego przychylniej. A może nawet nie chcę – przyznała.
– Wracając jednak do Tori, nie martw się, proszę, jej relacją z Knuckle’em. Powiem nawet, że chciałbym abyś, dalej kontynuowała wspieranie jej, tak jak robiłaś to dotychczas.
– Zrobię, co w mojej mocy – obiecała. – Przepraszam, że się przeze mnie martwiłeś.
– Nie przepraszaj, Aki. Nie zrobiłaś nic, za co miałabyś przepraszać. Przeciwnie, zrobiłaś wiele rzeczy, za które zasługujesz na podziękowanie.
– Nie masz mi za co dziękować, Giotto. Jestem tu tylko dzięki tobie. Nigdy nie będę w stanie się odwdzięczyć za to, co dla mnie zrobiłeś.
– Aki, przerabialiśmy to już. Nie jesteś nikomu nic winna. Jesteś ważną częścią Vongoli, moją przyjaciółką i miłością życia G.

***

Popołudniu Tori kręciła się niespokojnie po rezydencji. Martwiła się o Aki. Miała ochotę zobaczyć się z nią, ale nie mogła. Aki chciała pobyć sama. Nie chciała jej widzieć. Wiedziała, że Primo poszedł porozmawiać z kobietą i nie został wyrzucony z pokoju. Tyle Tori wiedziała. Z jednej strony czuła się lepiej, wiedząc o tym. Wierzyła, że cokolwiek się wydarzyło, Primo będzie w stanie pomóc. Z drugiej strony czuła się winna, jakby to ona coś źle zrobiła. Wcześniej, gdy rozmawiały po obiedzie, miała wrażenie, że Aki jest na nią o coś zła.
Zaczęła nawet sądzić, że chodziło o sprawę z G. Aki wyraźnie dała jej do zrozumienia, że pomimo przeprosin, wciąż miały coś jeszcze do wyjaśnienia. Tori obawiała się, że zrobiła coś jeszcze, czym zdenerwowała kobietę, a tego bardzo nie chciała. Przeszło jej przez myśl, by porozmawiać o tym z G. Uznała to jednak za zły pomysł.
Podejrzewała, że Strażnik Burzy za nią nie przepada. Nie tylko mu podpadła, ale też broniła Alfreda, którego szczerze nienawidził. Jeśli do tego zrobiła coś jeszcze źle lub zdenerwowała Aki, G mógłby zareagować w bardzo nieprzyjemny sposób. A pogorszenie sytuacji było ostatnią rzeczą, jakiej chciała.
– Tori, wszystko w porządku? – Usłyszała i spojrzała na zmierzającego w jej stronę Alfreda. – Wyglądasz na zmartwioną.
– Niepokoję się o Aki – wyznała po chwili wahania. – Mam wrażenie, że znowu zrobiłam coś źle.
– Skąd ten pomysł? – zdziwił się Armando. – Chodź – powiedział, obejmując ją delikatnie ramieniem i prowadząc do kuchni. – Zaparzę ci herbaty i porozmawiamy. Na pewno poczujesz się lepiej.
– Nic mi nie będzie, ale Aki…
– Martwisz się o nią, tak rozumiem. Ale dlaczego uważasz, że zrobiłaś coś źle? W dodatku “znowu”?
– Aki uczy mnie manier oraz tańca. Od samego początku była dla mnie bardzo dobra – wyjaśniła Tori, gdy szli korytarzem. – Już nieraz sprawiałam jej problemy. Choćby podczas przyjęcia. Kiedy nas zaczepiłeś, byłyśmy krótko po nieprzyjemnej sytuacji z Don Antoniem. To Aki wraz z G mnie uratowali.
– Rozumiem.
– A ostatnio powiedziałam G bardzo niemiłe rzeczy.
– To też jakoś potrafię zrozumieć. We mnie też nie budzi specjalnej sympatii – mruknął Alfred. Gdy dotarli do kuchni, zaczął zaglądać do szafek. Widać było, że dość dobrze się orientował w ich zawartości, jak na kilka dni pobytu w rezydencji. Bez problemu odnalazł herbatę. Wybrał różaną. Uśmiechnął się do Tori, widząc, że dziewczyna przygląda mu się z zaciekawieniem. – Dobrze ci zrobi – stwierdził z uśmiechem. – Tak się składa, że herbata różana to moja ulubiona. Zawsze pomaga mi się zrelaksować, gdy się czymś martwię.
Tori odwzajemniła uśmiech.
– A więc różana – powiedziała. – Zdaje się na twój wybór.
– Wracając do naszej rozmowy. Podpadłaś G, tak?
– Tak. Wiem, że Aki wciąż jest o to zła, ale wygląda na to, że doszło coś jeszcze.
– Nie wydaje mi się. Stawiałbym raczej na to, że nie mogła już znieść mojej obecności przy stole – zaśmiał się Armando, chcąc nieco rozluźnić atmosferę. – Nie mam wątpliwości, że nie należę tu do najbardziej lubianych osób.
– To prawda, że niektórzy mogą mieć problem z zaakceptowaniem cię, ale jestem pewna, że z czasem to minie.
– Nie martw się, nie przejmuję się tym zbytnio. Po prostu uważam, że złość Aki nie była skierowana w twoją stronę. A że mnie nie lubią, również nie jest specjalnym zaskoczeniem.
– Wiesz, to nie tak, że mnie już wszyscy zaakceptowali – mruknęła Tori, pochmurniejąc. – Wygląda na to, że Burze za mną nie przepadają. Flavio chyba nawet bardziej niż G.
– Ale przecież go uratowałaś. Myślałem, że jesteście przyjaciółmi. – Armando popatrzył zaskoczony na Tori. – Myliłem się?
– Ależ Flavio mnie znosi, wiem o tym. Powiedział mi to zupełnie wprost. Nie zapowiada się, by miał mnie zaakceptować w najbliższym czasie.
– Nie przejmuj się, Tori – powiedział łagodnym głosem Alfred, i pogładził dziewczynę po włosach. – Najwyraźniej nie wszyscy potrafią cię docenić.
– Odsuń się od niej. – Usłyszeli nagle.
– O wilku mowa – roześmiał się Armando i przygarnął Tori ramieniem do siebie. – Czyżbyś był zazdrosny?
– Powiedziałem, odsuń się od niej – warknął Flavio, patrząc na Alfreda wilkiem. – Co próbowałeś jej zrobić.
– Nic – odpowiedział zgodnie z prawdą Alfred i uniósł ręce w geście poddania. – Rozmawiamy tylko.
– Tch, chyba nie myślisz, że w to uwierzę. – Flavio wyglądał na coraz bardziej wkurzonego. – Na pewno coś kombinujesz.
– Ja? Niiigdy.
– Tori, chodź tu. Nie można mu ufać.
– Flavio, to nie tak – zaprotestowała Tori, ale nie słuchał jej.
– Może i Ricardo wybrał cię na swojego Strażnika Błyskawicy, ale nie myśl, że tak łatwo się z tym pogodzę. Nie zamierzam zaakceptować faktu, że stałeś się częścią Vongoli.
– Flavio, to nie wina Alfreda, że… – zaczęła Tori, ale Flavio nie dał jej dokończyć, mówiąc:
– Że zostałem otruty, że wszyscy są wkurzeni, że Vongola miała masę kłopotów? Uważasz, że to nie jego wina?
– Obwinianie Alfreda nie ma sensu.
– Nie wtrącaj się, Tori! – ofuknęła ją Burza. – Co ty możesz wiedzieć?
– Hej, nie pozwalaj sobie. – Alfred zgromił Flavia spojrzeniem, występując przed Tori. – W ten sposób traktujesz kobietę? Nie masz za grosz klasy.
– Odezwał się.
– Z tego, co wiem, Tori uratowała ci życie. Przez wszystkie dni, które spędziłem w waszym małym więzieniu, opowiadała mi, jak bardzo jest wściekła za to, że z mojego powodu jej przyjaciel został otruty – oznajmił wściekle Alfred. – Jak myślisz? Do kogo odnosi się określenie “przyjaciel”?
– Al, daj spokój – jęknęła Tori. – To nie ma znaczenia.
– Ma znaczenie – powiedział, skutecznie ją uciszając. Nie spodziewała się, że Alfred tak bardzo wkurzy się na Flavia z jej powodu. Ostatnie dni wszystkie przytyki i obelgi puszczał mimo uszu, a zareagował w takiej sytuacji. – Ta dziewczyna robiła wszystko, żeby chronić ciebie i resztę rodziny, a ty tak ją traktujesz? I to niby ja jestem śmieciem.
– Co tu się wyrabia? – zagrzmiał Ricardo, który pokrzykującego Flavia słyszał już z drugiego korytarza. Za nim podążał Bruno, który również bacznie obserwował obu towarzyszy, gotowy interweniować. – Flavio, rozmawialiśmy już o tym – skarcił przyjaciela i spojrzał równie gniewnym wzrokiem na Alfreda. – A ty…
– To nie jego wina – powiedziała Tori. – Fakt, niepotrzebnie się wtrącał. Wiem przecież, że Flavio mnie nie lubi. Nic się nie stało.
– Masz rację, Alfred.
– Co?
– Co? Ricardo, chyba żartujesz!
– Też jestem zaskoczony – mruknął Alfred, w odpowiedzi na oburzenie Flavia. – Nie tego się spodziewałem.
– Masz rację – powtórzył Ricardo. – Tori bardzo martwiła się o Flavia i udowodniła, że jest prawdziwym Słońcem naszego pokolenia. – Spojrzał znacząco na przyjaciela. – A ty, Flavio, zapomniałeś już o naszej rozmowie? Najwyraźniej wciąż do ciebie nie dotarło, że zarówno Tori jak i Alfred są teraz częścią rodziny i oboje zasługują na szacunek. Nie podoba mi się, że wciąż traktujesz Tori w ten sposób.
– Nic się nie stało – zaoponowała dziewczyna, ale zarówno Alfred jak i Ricardo powiedzieli zgodnie:
– Stało się.
– Również uważam, że zachowanie Flavia jest nie na miejscu – przytaknął Bruno. – Nie powinien cię tak traktować.
– Poza tym, wciąż nie podziękowałeś Tori za to, co dla ciebie zrobiła – przypomniał Ricardo. – Nie myśl, że nie zauważyłem. Nie chciałem na ciebie naciskać, sądząc, że gdy przyjdzie czas, staniesz na wysokości zadania, ale bardzo mnie rozczarowałeś, przyjacielu. W tym momencie to ty siejesz największy ferment w rodzinie.
Flavio pobladł. Wyglądał, jakby ktoś sprzedał mu kosę pod żebra.
– Ja – młoda Burza zapowietrzyła się na moment. – Chyba nie chcesz…
– Nie chcę, więc nie zmuszaj mnie do tego, przyjacielu. Nie chciałbym zwątpić w to, czy mogę na ciebie liczyć.
– Ja chyba śnię – warknął Flavio i odszedł wyraźnie oburzony rozwojem wydarzeń.
Tori chciała iść za Flaviem, ale Alfred powstrzymał ją.
– Niech idzie. Chyba nie zamierzasz się nim przejmować po tym, jak cię potraktował.
– Ale…
– Przejdzie mu – stwierdził beznamiętnie Ricardo. – Musi się nauczyć, że nie tędy droga. Znam Flavia już od dawna, wiedziałem, że tak będzie. Wiem też, że co by się nie wydarzyło, mogę mu zaufać. Ciężko mu przychodzi zaakceptowanie innych i otworzenie się przed nimi, ale…
– Ciężko? Ten koleś to jakaś cegła – westchnął Alfred, kręcąc głową z dezaprobatą. – Wyjątkowo niepojętny typ człowieka.
– Flavio ma trudny charakter i niestety czasem trzeba go utemperować, jak dzisiaj. Ale to dobry przyjaciel. Wierzę, że w końcu zrozumie swój błąd, a do tego czasu zmuszony jestem prosić ciebie oraz Tori o wyrozumiałość dla niego.
– Robię to niechętnie, ale dołączam się do prośby Ricarda – oznajmił niespodziewanie Bruno. – Ja na początku również miałem problemy z Flaviem, choć nie aż takie. Był wtedy dużo bardziej zielony w sprawach mafii niż ja, więc nie miał aż takiej odwagi, by się ze mną otwarcie kłócić, ale nie obyło się bez problemów.
– Mi tam jest obojętnie, ale nie podoba mi się, że odzywa się do Tori w tak podły sposób.
– To prawda – przytaknął Bruno i zwrócił się do dziewczyny: – Nie przejmuj się zachowaniem Flavia.
– Cieszy mnie natomiast, że wy dobrze się dogadujecie – rzekł z uśmiechem Ricardo. – Mam nadzieję, że i Flavio niebawem zrozumie, że powinniśmy trzymać się razem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz