Wszyscy zebrali się razem przy
wspólnym posiłku. Brakowało tylko Alaudego, jak zawsze zresztą. Już dawno nie
byli w tak pełnym składzie. Jednak teraz, gdy Flavio prawie wyzdrowiał, a
Alfred dołączył do rodziny, mogli w końcu odetchnąć i zająć się weselszymi
sprawami. Powoli nastroje się poprawiały, a decyzja następcy została
zaakceptowana, chociaż w kilku przypadkach dość niechętnie. W końcu nie wszyscy
byli Niebem, które potrafi zaakceptować wszystko.
Dla odmiany Tori wyglądała na
dość zadowoloną z decyzji Ricarda. Przez te dni zdążyła się na swój sposób
zaprzyjaźnić z Alfredem. Znalazła w nim bratnią duszę, w końcu dotychczasowy
styl życia Armanda był jej dużo bliższy niż świat mafii. Zdawało się więc, że
łatwiej było im się porozumieć. Poza tym Tori była pierwszą osobą w Vongoli,
która go zaakceptowała. Zaraz po niej był Ricardo.
– Właśnie – odezwał się Primo,
zerkając to na Knuckle’a to na Tori. – Już jakiś czas temu chciałem was
zapytać, jak idą treningi?
Strażnicy Słońca popatrzyli po
sobie. Tori wzruszyła ramionami, a Knuckle odpowiedział:
– Normalnie.
– Co masz na myśli, przyjacielu?
– Dosłownie to, co powiedziałem.
Normalnie – skwitował Knuckle, wzruszywszy ramionami. – Raczej dobrze, nie
Tori?
Dziewczyna skinęła głową.
– Knuckle wyjaśnił mi, na czym
polegają obowiązki Strażnika Słońca. Trenujemy walkę.
– I tyle? – zdziwił się Primo, a
przez jego twarz przemknął cień rozczarowania. – No dobrze, jeśli oboje
jesteście zadowoleni i nie ma żadnych problemów.
Aki uniosła spojrzenie znad
talerza i spojrzała najpierw na Strażników Słońca, a potem na Giotta. Dopiero
teraz zauważyła, że Tori i Knuckle nie są szczególnie blisko. Pozostałych
członków rodziny z następcami może nie łączyły bardzo bliskie relacje, ale
wciąż byli zaznajomieni ze swoimi następcami na tyle, by znać ich nawyki.
Wiedziała, że gdyby zapytałaby Knuckle’a o przyzwyczajenia Tori, nie potrafiłby
odpowiedzieć. Czuła się też trochę winna, że zajmuje im czas na lekcje bycia
damą.
– A czego jeszcze oczekiwałeś,
Primo? – zdziwiła się Tori. – Knuckle uczy mnie tego, co trzeba.
– Też nie bardzo rozumiem, w czym
jest problem – stwierdził Strażnik Słońca. – Chciałbyś sprawdzić, jak Tori
urosła w siłę?
– Nie, nie o to mi chodziło –
odparł Giotto.
– To chyba kwestia tego, że Tori
nie ma jednego nauczyciela – odezwała się Elena. – Zresztą trudno się dziwić,
Tori to w końcu młoda dama.
– Aki jest moją nauczycielką –
powiedziała beztrosko Tori. – A Knuckle mnie trenuje do walki.
– Właśnie. Co jeszcze miałbym
zrobić?
– Przecież nie nauczy mnie tańca
– zaśmiała się Tori i dodała: – Chyba. A modlić się nie zamierzam.
– W byciu Strażnikiem nie chodzi
tylko o walkę – warknął G, nadal sztyletując spojrzeniem Alfreda. – Aki nie
zrobi za ciebie połowy roboty.
– Ale Knuckle powiedział mi,
jakie są moje obowiązki jako Strażniczki Słońca. Co jeszcze?
– Nic – przerwał tą dyskusję
Giotto, żałując, że w ogóle rozpoczął temat. – Jeśli oboje jesteście
zadowoleni, nie widzę żadnego problemu. Byłem po prostu zaskoczony, bo
zazwyczaj Strażnicy są blisko ze swoimi następcami. Spójrz chociażby na G i
Flavia. Bardzo dobrze się znają.
– Niedaleko pada jabłko od
jabłoni – skwitował Lampo. – Jaki ojciec, taki syn.
Aki spojrzała na narzeczonego,
który rzucił mordercze spojrzenie Błyskawicy.
– Przestań pieprzyć głupoty –
warknął. – Zresztą to jest fizycznie niemożliwe.
– Rozumiem – mruknęła Tori,
spoglądając z zaciekawieniem na G, a potem na jego następcę. – Nawet włosy obaj
mają czerwone.
– To nie jest mój syn, do
cholery!
– A mógłby – roześmiał się wesoło
Knuckle. – Lampo ma trochę racji.
– Mówiłem – zatriumfowała
Błyskawica.
– Nie ciesz się tak, mój drogi
przyjacielu – rzekł do niego Giotto. – Powoli już czas, abyś i ty zaczął
szkolić swojego następcę.
– Kogo? – zdziwił się Lampo,
uparcie próbując nie spojrzeć na Armanda.
– Alfreda, głąbie – warknął
Ricardo. – Będzie… – zaczął, ale przerwał. – Jest moim Strażnikiem Błyskawicy.
– Mowy nie ma – odparł Lampo. –
Nie zamierzam mieć nic do czynienia z tym podrywaczem, oszustem i złodziejem.
Nie zaakceptuję go jako swojego następcy.
– Po prostu ci się nie chce –
mruknął G.
– To nie ma nic wspólnego –
naburmuszył się Strażnik Błyskawicy. – Zresztą jesteś ostatnią osobą, która
może mi coś zarzucić w tym względzie. Tylko czekasz, aż da ci powód.
– Lampo – warknął rozeźlony
Ricardo. – To nie była prośba. Masz się nim zająć.
– Obawiam się, że nie masz zbyt
dużego wyboru, przyjacielu – wtrącił Giotto, patrząc znacząco na Lampa. –
Ricardo wybrał Alfreda na Strażnika i musimy to zaakceptować.
– Alfred nie jest zły –
powiedziała Tori. – Przekonasz się o tym, Lampo.
– Nie, nie zmuszajcie go – tym
razem to Armando się odezwał. – Jeśli nie chce, nie widzę potrzeby. I tak
wolałbym, by uczyła mnie jakaś piękna kobieta.
Lampo spojrzał na Giotta. Póki
tylko Ricardo próbował wywrzeć na nim presję, mógł odmówić, ale z Primo tak
łatwo nie było.
– Na twoje nieszczęście nie ma tu
pięknych kobiet, które byłyby zainteresowane twoim losem – stwierdził z
ironicznym uśmieszkiem Deamon.
Tori odchrząknęła znacząco, na co
Spade spojrzał na nią z uprzejmym zainteresowaniem. Nic jednak nie powiedział.
– Przez chwilę zabrzmiało to,
jakby w tym domu nie było żadnych pięknych kobiet – stwierdził Lampo.
– Najwyraźniej – skwitowała
Elena.
– Ależ to nieprawda – zaprzeczył
pospiesznie Alfred. – Zarówno ty, Eleno, jak i Aki, obie jesteście bardzo
piękne i najwyraźniej niedocenione. Tori zresztą również, choć to wciąż raczej
piękna panna niż kobieta. Ma jeszcze czas na to, by dorosnąć.
– Bałamucenie to jedyne, co potrafisz
– warknął G rozeźlony jeszcze bardziej zarzutem. – Jeszcze jedno słowo –
zagroził.
– Mówię tylko, co myślę –
prychnął Alfred. – Chyba mi nie powiesz, że nie uważasz swojej narzeczonej za
piękną kobietę. Pomijając oczywiście fakt, że Aki ma również wspaniałą
osobowość, a nie tylko urodę. Nie wybrałbyś pierwszej lepszej kobiety. Nie
musimy się lubić ani zgadzać, ale przyznaję, że masz bardzo dobry gust, jeśli
chodzi o kobiety. – Potem zwrócił się do Spade’a. – Zresztą ty również, Daemon.
Kobiety Vongoli są jednymi z najpiękniejszych, jakie w życiu spotkałem, a
spotkałem już wiele kobiet na swojej drodze.
Obaj Strażnicy prychnęli, bo też
Alfred okroił ich możliwości odpowiedzi.
– To wyczyn uciszyć ich obu
jednocześnie. – Zaśmiała się Elena. – Nie przypominam sobie, żeby komukolwiek
się to zdarzyło. – Spojrzała przy tym na przyjaciółkę, która niemal nie tknęła
swojego posiłku. – Aki, wszystko w porządku?
Hiszpanka podniosła spojrzenie,
ale zaraz odłożyła sztućce.
– Zdaje się, że dzisiaj to ja
pierwsza odejdę od stołu – powiedziała, wstając. – Dziękuję za posiłek.
– Aki, źle się czujesz? –
zaniepokoiła się Elena. – Chyba nie jesteś chora?
– Wszystko w porządku –
zapewniła, choć nie wyglądała na zbyt szczerą. – Nie jestem głodna. Wrócę do
siebie.
– Pójdę za nią – powiedziała
Tori, wstając od stołu. Trochę martwiła się o Alfreda, ale w końcu nie zostawał
sam. Przy stole wciąż siedział jeszcze Ricardo. W tym momencie zresztą Aki była
ważniejsza, bo coś bez wątpienia było na rzeczy. Tori dogoniła ją dopiero koło
schodów. – Aki! Aki, zaczekaj!
Hiszpanka spojrzała na
dziewczynę.
– Coś się stało, Tori? –
zapytała.
– To ja chciałam o to zapytać –
padło w odpowiedzi. – Wcale nie wyglądasz, jakby wszystko było w porządku.
Aki przez chwilę milczała,
przyglądając się dziewczynie, po czym uśmiechnęła się jak zwykle.
– Nie masz powodu do obaw. Jestem
tylko trochę zmęczona, ale to nic, czym powinnaś się przejmować. Wracaj do
jadalni, nie powinnaś tak nagle odchodzić od stołu. To nieeleganckie.
– Powiedziałam im, że idę za tobą
– naburmuszyła się Tori. Poza tym w ogóle nie wyglądała na przekonaną słowami
Aki i ani myślała o tym, by wrócić do jadalni. – Czy to przez obecność Alfreda?
A może jednak się źle czujesz. Aki, sama zawsze powtarzasz, że to nieładnie
kłamać. Przecież widzę, że coś jest nie tak.
– Mylisz się, Tori. Wszystko jest
ze mną w porządku. Nie musisz się martwić.
Temat Alfreda celowo pominęła, a
resztą swoich zmartwień nie zamierzała dzielić się z dziewczyną. Powoli ruszyła
na górę. Jednak Tori nie odpuściła, podążając za nią.
– Nie odejdę, dopóki nie powiesz
mi prawdy – nalegała. – To jest przez Alfreda? – bardziej stwierdziła niż
spytała. – Rozumiem poniekąd twoją niechęć. To nie tak, że nie jestem już w
ogóle zła na niego za te wszystkie kłopoty, ale wierzę, że on naprawdę nie jest
złym człowiekiem.
– To nie niechęć – odparła Aki, a
w jej głosie zabrzmiała nuta zniecierpliwienia. – Wciąż jestem nieco zmieszana
jego obecnością, zresztą nie tylko ja, ale skoro Giotto pozwolił mu tu zostać,
nie będę protestować. Nie zapomniałam też, o czym chcę ci powiedzieć, ale to
nie jest ten dzień. Zostaw mnie samą, Tori.
Tori westchnęła ciężko. Miała
mieszane uczucia. Nie chciała nadwyrężać cierpliwości Aki, jeśli kobieta
faktycznie potrzebowała trochę czasu w samotności. Wciąż jednak nie mogła się
oprzeć wrażeniu, że jest coś jeszcze.
– Nie będę próbowała na siłę cię
do niego przekonać – powiedziała wreszcie. – Rozumiem, że na takie rzeczy
trzeba czasu. I pamiętam, że na mnie również jesteś zła. Wydaje mi się jednak,
że rozumiem już dlaczego. Wciąż jednak jestem gotowa na karę – dodała. – W
końcu jesteś moją mentorką. Obiecaj mi, proszę, Aki, jedną rzecz, dobrze?
– Co chcesz, żebym ci obiecała?
– Że porozmawiasz z kimś, jeśli
coś cię dręczy lub źle się czujesz. Niekoniecznie ze mną. Zdaję sobie sprawę,
że mogę nie być najlepszym wyborem powierniczki sekretów lub doradczyni. Ale
może z G lub z Primo. Obiecaj.
– Dobrze. Idź już.
Po tym Aki zniknęła za drzwiami
swojej sypialni. Doskonale wiedziała, że żaden z nich nie da jej się tak łatwo
wywinąć od rozmowy, skoro zaczęli się martwić. Nie chciała, żeby tak to wyszło,
ale jej rodzina miała to do siebie, że jej członkowie byli bardzo uparci, kiedy
jednemu z nich działa się krzywda.
Nie była zaskoczona, kiedy
usłyszała pukanie, a w drzwiach zobaczyła Primo.
– Dotarłeś tu pierwszy. –
Uśmiechnęła się blado.
– G chciał iść, ale poprosiłem
go, żeby pozwolił najpierw mi z tobą porozmawiać – wyjaśnił Giotto, spoglądając
z troską na przyjaciółkę. – Mam pewne podejrzenia, na temat tego, co się
takiego wydarzyło. Mam jednak nadzieję, że sama mi powiesz.
– Myślisz, że to dobrze, że
zajęłam się Tori? – zapytała. – Spędza ze mną dużo więcej czasu niż z Knuckle’em.
– A więc miałem rację – westchnął
Giotto, po czym spojrzał przepraszająco na Aki. – To moja wina, bo zacząłem ten
temat. Jednak źle zrozumiałaś moje intencje – dodał, uśmiechając się ciepło. –
Nie mam do nikogo pretensji, a tym bardziej do ciebie. Przyznaję, że byłem
zdziwiony. Dotychczas zarówno ja, G jak i nawet Alaude dogadywaliśmy się ze
swoimi następcami. Zresztą to nie tak, że Knuckle i Tori się nie dogadują. Nie
są tak blisko, jak się spodziewałem, ale nie wydaje mi się, aby to był problem.
Widocznie nie czują takiej potrzeby. Nie sądzę, aby to miało zaszkodzić ich
relacjom, że Tori spędza czas z tobą – stwierdził i położył dłoń na ramieniu
Aki. – Nie dziwię się też temu, że Tori podąża za tobą. Jesteś wspaniałą
kobietą i równie ważną częścią rodziny co Strażnicy. Pierwsza tak naprawdę
wyciągnęłaś do Tori rękę. Ricardo zaprosił ją tutaj, lecz nie umiał sprawić, by
poczuła się od razu częścią rodziny. Ja również zawiodłem w tej sprawie. Moim
zdaniem najważniejsze jest, że Tori ma tutaj kogoś, komu ufa i na kogo może
liczyć. Nawet jeśli nie jest to mój Strażnik Słońca. Dla młodej damy kobieta
Vongoli jest prawdopodobnie nawet o wiele lepszą mentorką, zwłaszcza, że i nas
wielu rzeczy nauczyłaś.
– Po prostu nie chciałam, żeby
Tori… – zaczęła, ale zaraz pokręciła głową. – Wiesz, że jestem wam wdzięczna za
ocalenie życia. Kiedy ją zobaczyłam, widziałam, że czuje się tak samo jak ja
wtedy. Vongola zawsze była bardzo ze sobą zżyta nawet, jeśli niektórzy nadal
nie chcą się do tego przyznać. Przy tym nie chciałam wchodzić w wasze
kompetencje i jest mi teraz głupio wobec Knuckle’a.
– Ani Knuckle ani Tori nie
wyglądają na zakłopotanych tym faktem. Zresztą podejrzewam, że na bliskie
relacje Lampa z jego uczniem też nie możemy liczyć, choć mogą nas jeszcze miło
zaskoczyć – zaśmiał się sucho Giotto. – Tori zaś wygląda na szczęśliwą, zwłaszcza
w twoim towarzystwie i myślę, że to liczy się najbardziej. Żeby była tutaj
szczęśliwa, więc na moje wykonałaś kawał świetnej roboty.
Aki uśmiechnęła się już nieco
pewniej.
– Wiem, że za bardzo martwię się,
ale mam nadzieję, że nie przyniesie to odwrotnego skutku. A uczeń Lampa… –
zaczęła. – Jesteś pewny, że to dobry pomysł? Za każdym razem mam wrażenie, że G
zaraz się na niego rzuci. Zresztą Deamon zachowuje się tak samo, a wygląda na
to, że Elena w ogóle się tym nie przejmuje.
– Czy mam pewność? – powtórzył
cicho Giotto i z rozbrajającą szczerością pokiwał przecząco głową. – Wierzę
jednak w swoich Strażników. Nawet jeśli ani trochę nie podoba im się moja
decyzja, wiem, że nie zrobią mu krzywdy wbrew mojej woli. Wierzę też Ricardowi,
który najwyraźniej tak jak Tori dostrzegł coś w Alfredzie. Dostrzegł coś
również w Tori wcześniej i mieliśmy już okazję się przekonać, że się nie mylił.
– Nie chcę podważać twoich
decyzji. Zresztą Ricardo jest takim samym Niebem jak ty – odparła z nutą urazy.
– Obaj robicie, co chcecie i nie pytacie nas o zdanie. – Zaraz jednak
uśmiechnęła się ciepło. – Ale dlatego za wami podążamy. Nawet jeśli nie czujemy
się komfortowo w towarzystwie tego chłopaka.
– To nie tak, że nie mam żadnych
obaw. Jednak Ricardo zdaje sobie sprawę z potencjalnych zagrożeń. Postanowiłem
zaufać jego osądowi. Jednak przepraszam, bo wiem, że zarówno dla ciebie, G jak
i innych osób może być to decyzja trudna do zaakceptowania.
– Nie musisz mnie przepraszać.
Nie jestem na ciebie zła i nie powinnam się tak zachowywać przy stole. Po
prostu sposób, w jaki ten chłopak się zachowuje, przypomina te wszystkie
fałszywe maski arystokracji – przyznała. – A wiesz, że to nadal nie jest dla
mnie komfortowe po tych wszystkich latach.
– Aki – odezwał się z powagą Giotto.
– Czy na pewno dzisiejsze słowa Alfreda były jedynie maskaradą? Nie wiem jak
ty, ale ja myślę, że w jego oczach widać było niezwykłą szczerość tym razem.
– Ja jednak nie potrafię spojrzeć
na niego przychylniej. A może nawet nie chcę – przyznała.
– Wracając jednak do Tori, nie
martw się, proszę, jej relacją z Knuckle’em. Powiem nawet, że chciałbym abyś,
dalej kontynuowała wspieranie jej, tak jak robiłaś to dotychczas.
– Zrobię, co w mojej mocy –
obiecała. – Przepraszam, że się przeze mnie martwiłeś.
– Nie przepraszaj, Aki. Nie
zrobiłaś nic, za co miałabyś przepraszać. Przeciwnie, zrobiłaś wiele rzeczy, za
które zasługujesz na podziękowanie.
– Nie masz mi za co dziękować,
Giotto. Jestem tu tylko dzięki tobie. Nigdy nie będę w stanie się odwdzięczyć za
to, co dla mnie zrobiłeś.
– Aki, przerabialiśmy to już. Nie
jesteś nikomu nic winna. Jesteś ważną częścią Vongoli, moją przyjaciółką i
miłością życia G.
***
Popołudniu Tori kręciła się
niespokojnie po rezydencji. Martwiła się o Aki. Miała ochotę zobaczyć się z
nią, ale nie mogła. Aki chciała pobyć sama. Nie chciała jej widzieć. Wiedziała,
że Primo poszedł porozmawiać z kobietą i nie został wyrzucony z pokoju. Tyle
Tori wiedziała. Z jednej strony czuła się lepiej, wiedząc o tym. Wierzyła, że
cokolwiek się wydarzyło, Primo będzie w stanie pomóc. Z drugiej strony czuła
się winna, jakby to ona coś źle zrobiła. Wcześniej, gdy rozmawiały po obiedzie,
miała wrażenie, że Aki jest na nią o coś zła.
Zaczęła nawet sądzić, że chodziło
o sprawę z G. Aki wyraźnie dała jej do zrozumienia, że pomimo przeprosin, wciąż
miały coś jeszcze do wyjaśnienia. Tori obawiała się, że zrobiła coś jeszcze,
czym zdenerwowała kobietę, a tego bardzo nie chciała. Przeszło jej przez myśl,
by porozmawiać o tym z G. Uznała to jednak za zły pomysł.
Podejrzewała, że Strażnik Burzy
za nią nie przepada. Nie tylko mu podpadła, ale też broniła Alfreda, którego
szczerze nienawidził. Jeśli do tego zrobiła coś jeszcze źle lub zdenerwowała
Aki, G mógłby zareagować w bardzo nieprzyjemny sposób. A pogorszenie sytuacji
było ostatnią rzeczą, jakiej chciała.
– Tori, wszystko w porządku? –
Usłyszała i spojrzała na zmierzającego w jej stronę Alfreda. – Wyglądasz na
zmartwioną.
– Niepokoję się o Aki – wyznała
po chwili wahania. – Mam wrażenie, że znowu zrobiłam coś źle.
– Skąd ten pomysł? – zdziwił się
Armando. – Chodź – powiedział, obejmując ją delikatnie ramieniem i prowadząc do
kuchni. – Zaparzę ci herbaty i porozmawiamy. Na pewno poczujesz się lepiej.
– Nic mi nie będzie, ale Aki…
– Martwisz się o nią, tak
rozumiem. Ale dlaczego uważasz, że zrobiłaś coś źle? W dodatku “znowu”?
– Aki uczy mnie manier oraz
tańca. Od samego początku była dla mnie bardzo dobra – wyjaśniła Tori, gdy szli
korytarzem. – Już nieraz sprawiałam jej problemy. Choćby podczas przyjęcia.
Kiedy nas zaczepiłeś, byłyśmy krótko po nieprzyjemnej sytuacji z Don Antoniem.
To Aki wraz z G mnie uratowali.
– Rozumiem.
– A ostatnio powiedziałam G
bardzo niemiłe rzeczy.
– To też jakoś potrafię
zrozumieć. We mnie też nie budzi specjalnej sympatii – mruknął Alfred. Gdy
dotarli do kuchni, zaczął zaglądać do szafek. Widać było, że dość dobrze się
orientował w ich zawartości, jak na kilka dni pobytu w rezydencji. Bez problemu
odnalazł herbatę. Wybrał różaną. Uśmiechnął się do Tori, widząc, że dziewczyna
przygląda mu się z zaciekawieniem. – Dobrze ci zrobi – stwierdził z uśmiechem.
– Tak się składa, że herbata różana to moja ulubiona. Zawsze pomaga mi się
zrelaksować, gdy się czymś martwię.
Tori odwzajemniła uśmiech.
– A więc różana – powiedziała. –
Zdaje się na twój wybór.
– Wracając do naszej rozmowy.
Podpadłaś G, tak?
– Tak. Wiem, że Aki wciąż jest o
to zła, ale wygląda na to, że doszło coś jeszcze.
– Nie wydaje mi się. Stawiałbym
raczej na to, że nie mogła już znieść mojej obecności przy stole – zaśmiał się
Armando, chcąc nieco rozluźnić atmosferę. – Nie mam wątpliwości, że nie należę
tu do najbardziej lubianych osób.
– To prawda, że niektórzy mogą
mieć problem z zaakceptowaniem cię, ale jestem pewna, że z czasem to minie.
– Nie martw się, nie przejmuję
się tym zbytnio. Po prostu uważam, że złość Aki nie była skierowana w twoją
stronę. A że mnie nie lubią, również nie jest specjalnym zaskoczeniem.
– Wiesz, to nie tak, że mnie już
wszyscy zaakceptowali – mruknęła Tori, pochmurniejąc. – Wygląda na to, że Burze
za mną nie przepadają. Flavio chyba nawet bardziej niż G.
– Ale przecież go uratowałaś.
Myślałem, że jesteście przyjaciółmi. – Armando popatrzył zaskoczony na Tori. –
Myliłem się?
– Ależ Flavio mnie znosi, wiem o
tym. Powiedział mi to zupełnie wprost. Nie zapowiada się, by miał mnie
zaakceptować w najbliższym czasie.
– Nie przejmuj się, Tori –
powiedział łagodnym głosem Alfred, i pogładził dziewczynę po włosach. –
Najwyraźniej nie wszyscy potrafią cię docenić.
– Odsuń się od niej. – Usłyszeli
nagle.
– O wilku mowa – roześmiał się
Armando i przygarnął Tori ramieniem do siebie. – Czyżbyś był zazdrosny?
– Powiedziałem, odsuń się od niej
– warknął Flavio, patrząc na Alfreda wilkiem. – Co próbowałeś jej zrobić.
– Nic – odpowiedział zgodnie z
prawdą Alfred i uniósł ręce w geście poddania. – Rozmawiamy tylko.
– Tch, chyba nie myślisz, że w to
uwierzę. – Flavio wyglądał na coraz bardziej wkurzonego. – Na pewno coś
kombinujesz.
– Ja? Niiigdy.
– Tori, chodź tu. Nie można mu
ufać.
– Flavio, to nie tak –
zaprotestowała Tori, ale nie słuchał jej.
– Może i Ricardo wybrał cię na
swojego Strażnika Błyskawicy, ale nie myśl, że tak łatwo się z tym pogodzę. Nie
zamierzam zaakceptować faktu, że stałeś się częścią Vongoli.
– Flavio, to nie wina Alfreda,
że… – zaczęła Tori, ale Flavio nie dał jej dokończyć, mówiąc:
– Że zostałem otruty, że wszyscy
są wkurzeni, że Vongola miała masę kłopotów? Uważasz, że to nie jego wina?
– Obwinianie Alfreda nie ma
sensu.
– Nie wtrącaj się, Tori! – ofuknęła
ją Burza. – Co ty możesz wiedzieć?
– Hej, nie pozwalaj sobie. –
Alfred zgromił Flavia spojrzeniem, występując przed Tori. – W ten sposób
traktujesz kobietę? Nie masz za grosz klasy.
– Odezwał się.
– Z tego, co wiem, Tori uratowała
ci życie. Przez wszystkie dni, które spędziłem w waszym małym więzieniu,
opowiadała mi, jak bardzo jest wściekła za to, że z mojego powodu jej
przyjaciel został otruty – oznajmił wściekle Alfred. – Jak myślisz? Do kogo
odnosi się określenie “przyjaciel”?
– Al, daj spokój – jęknęła Tori.
– To nie ma znaczenia.
– Ma znaczenie – powiedział,
skutecznie ją uciszając. Nie spodziewała się, że Alfred tak bardzo wkurzy się
na Flavia z jej powodu. Ostatnie dni wszystkie przytyki i obelgi puszczał mimo
uszu, a zareagował w takiej sytuacji. – Ta dziewczyna robiła wszystko, żeby
chronić ciebie i resztę rodziny, a ty tak ją traktujesz? I to niby ja jestem
śmieciem.
– Co tu się wyrabia? – zagrzmiał
Ricardo, który pokrzykującego Flavia słyszał już z drugiego korytarza. Za nim
podążał Bruno, który również bacznie obserwował obu towarzyszy, gotowy
interweniować. – Flavio, rozmawialiśmy już o tym – skarcił przyjaciela i spojrzał
równie gniewnym wzrokiem na Alfreda. – A ty…
– To nie jego wina – powiedziała
Tori. – Fakt, niepotrzebnie się wtrącał. Wiem przecież, że Flavio mnie nie
lubi. Nic się nie stało.
– Masz rację, Alfred.
– Co?
– Co? Ricardo, chyba żartujesz!
– Też jestem zaskoczony – mruknął
Alfred, w odpowiedzi na oburzenie Flavia. – Nie tego się spodziewałem.
– Masz rację – powtórzył Ricardo.
– Tori bardzo martwiła się o Flavia i udowodniła, że jest prawdziwym Słońcem
naszego pokolenia. – Spojrzał znacząco na przyjaciela. – A ty, Flavio,
zapomniałeś już o naszej rozmowie? Najwyraźniej wciąż do ciebie nie dotarło, że
zarówno Tori jak i Alfred są teraz częścią rodziny i oboje zasługują na
szacunek. Nie podoba mi się, że wciąż traktujesz Tori w ten sposób.
– Nic się nie stało – zaoponowała
dziewczyna, ale zarówno Alfred jak i Ricardo powiedzieli zgodnie:
– Stało się.
– Również uważam, że zachowanie
Flavia jest nie na miejscu – przytaknął Bruno. – Nie powinien cię tak
traktować.
– Poza tym, wciąż nie
podziękowałeś Tori za to, co dla ciebie zrobiła – przypomniał Ricardo. – Nie
myśl, że nie zauważyłem. Nie chciałem na ciebie naciskać, sądząc, że gdy
przyjdzie czas, staniesz na wysokości zadania, ale bardzo mnie rozczarowałeś,
przyjacielu. W tym momencie to ty siejesz największy ferment w rodzinie.
Flavio pobladł. Wyglądał, jakby
ktoś sprzedał mu kosę pod żebra.
– Ja – młoda Burza zapowietrzyła
się na moment. – Chyba nie chcesz…
– Nie chcę, więc nie zmuszaj mnie
do tego, przyjacielu. Nie chciałbym zwątpić w to, czy mogę na ciebie liczyć.
– Ja chyba śnię – warknął Flavio
i odszedł wyraźnie oburzony rozwojem wydarzeń.
Tori chciała iść za Flaviem, ale
Alfred powstrzymał ją.
– Niech idzie. Chyba nie
zamierzasz się nim przejmować po tym, jak cię potraktował.
– Ale…
– Przejdzie mu – stwierdził
beznamiętnie Ricardo. – Musi się nauczyć, że nie tędy droga. Znam Flavia już od
dawna, wiedziałem, że tak będzie. Wiem też, że co by się nie wydarzyło, mogę mu
zaufać. Ciężko mu przychodzi zaakceptowanie innych i otworzenie się przed nimi,
ale…
– Ciężko? Ten koleś to jakaś
cegła – westchnął Alfred, kręcąc głową z dezaprobatą. – Wyjątkowo niepojętny
typ człowieka.
– Flavio ma trudny charakter i
niestety czasem trzeba go utemperować, jak dzisiaj. Ale to dobry przyjaciel.
Wierzę, że w końcu zrozumie swój błąd, a do tego czasu zmuszony jestem prosić
ciebie oraz Tori o wyrozumiałość dla niego.
– Robię to niechętnie, ale
dołączam się do prośby Ricarda – oznajmił niespodziewanie Bruno. – Ja na
początku również miałem problemy z Flaviem, choć nie aż takie. Był wtedy dużo
bardziej zielony w sprawach mafii niż ja, więc nie miał aż takiej odwagi, by
się ze mną otwarcie kłócić, ale nie obyło się bez problemów.
– Mi tam jest obojętnie, ale nie
podoba mi się, że odzywa się do Tori w tak podły sposób.
– To prawda – przytaknął Bruno i
zwrócił się do dziewczyny: – Nie przejmuj się zachowaniem Flavia.
– Cieszy mnie natomiast, że wy
dobrze się dogadujecie – rzekł z uśmiechem Ricardo. – Mam nadzieję, że i Flavio
niebawem zrozumie, że powinniśmy trzymać się razem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz