Ogłoszenia

Witamy na stronie Vongoli i zapraszamy do lektury opowieści.

środa, 15 lipca 2020

Rozdział 11. Prawdziwe imię


Następnego dnia nie spieszyła się. Miała kilka rzeczy do zrobienia, zresztą najpierw zjadła śniadanie w towarzystwie reszty rodziny. Poprzedniego wieczora Ricardo przyszedł jeszcze do niej do pokoju, by omówić kilka kwestii. Wcześniej nie mogli zbyt długo rozmawiać. Nie chcieli, by Primo domyślił się, że coś knują.
Secundo nie był zadowolony, słysząc, że Tori zamierza dać więźniowi coś do picia oraz jedzenie. Mieli go przecież wziąć na przetrzymanie. Ale wiedział, że nie przekona dziewczyny, więc tym razem nie nalegał. Zrobiłaby to tak czy inaczej.
Po śniadaniu Tori zakręciła się w kuchni, zgarnęła coś jeszcze do jedzenia oraz szklankę wody i zeszła na dół. Idąc tam, pomyślała, jak to dobrze, że Deamon miał podobny pomysł. Gdyby nie siedział w tym z nimi, nie dałaby rady wejść do “więzienia” niezauważona.
Wodę i jedzenie postawiła jednak przed drzwiami i dopiero wtedy weszła. Zdawało się, że Cesare, jakby wyczuwał, że ktoś się zbliża. Popatrzył na nią i uśmiechnął się tak samo jak wczoraj. Wciąż zgrywał aroganckiego panicza, któremu wszystko uchodzi na sucho. Trudno było jednak nie zauważyć cieni pod oczami.
Musiał być zmęczony i odrętwiały. Całe wczorajsze popołudnie oraz noc spędził w tym pokoju, przywiązany do krzesła i pozbawiony jedzenia, picia oraz dostępu do łazienki. Musiał czuć się fatalnie, a mimo to nie okazywał żadnej skruchy. Tori tego nie rozumiała. Z drugiej jednak strony nie odnosiła wrażenia, że Cesare jest złym człowiekiem. Tylko dlatego się tak zachowywał?
– Witaj, Victorio – powiedział.
– Tori – poprawiła go. – Jestem po prostu Tori.
– W takim razie, witaj, Tori – zaśmiał się Cesare. – Co cię sprowadza w moje skromne progi? Wybacz, że nie mogę cię ugościć należycie, ale jak widzisz, mam związane ręce w tej sprawie – zażartował.
Tori westchnęła.
– Dlaczego? – zapytała, a Cesare spojrzał na nią nieco zbity z tropu. – Dlaczego wybierasz, żeby się tak męczyć? Oni tym razem nie żartują.
– Jeśli jest ci mnie szkoda, czemu mnie nie uwolnisz?
– Masz rację, nie jestem najbystrzejsza – przyznała spokojnie Tori, siadając naprzeciw niego na podłodze i oparła się o ścianę. – Ale nawet ja nie jestem aż tak głupia i naiwna. Poza tym, ja również jestem na ciebie wściekła – dodała. – Przez ciebie nasz przyjaciel omal nie zginął. – Cesare nie odpowiedział, więc Tori kontynuowała: – Gdy poprzednio z G z Ugetsu i Flaviem próbowali zastawić na ciebie pułapkę, Flavio został otruty. Chyba ktoś jeszcze chciał cię dopaść. Pewnie pomylił go z tobą ze względu na długie włosy albo coś. Lekarz powiedział, że to była naprawdę bardzo straszna mieszanka. Coś, co miało zapewnić ci bolesną śmierć, podczas gdy twoje ciało ogarniałby paraliż, aż w końcu przestałbyś oddychać. Umierałbyś przez jakieś dwie może trzy doby w zupełnym cierpieniu – zakończyła. – Nie dziw się, więc, że wszyscy chcemy wiedzieć, komu zalazłeś tak za skórę. Flavio omal nie zginął, a i tak zdecydowanie sporo się nacierpiał i jeszcze przez jakiś czas będzie dochodził do siebie.
– Nie wiedziałem – mruknął Cesare.
– Wszyscy jesteśmy na ciebie źli, Cesare – oznajmiła z powagą Tori. – Ale nie chcemy cię zabić. No, przynajmniej nie my wszyscy – dodała. – Nie mam pewności co do G i Deamona.
– A ty?
– Mówiłam, nie my wszyscy. Myślisz, że bym tu siedziała?
– Rozumiem, przysłali cię, żebyś mnie zmiękczyła – zorientował się Cesare.
– Być może – mruknęła. – Choć przyszłam tutaj z własnej woli. Tak naprawdę przyniosłam ci coś do jedzenia i do picia, Fabien – wyjaśniła. – Choć miałam nadzieję, że czegoś się dowiem. Próbuję cię zrozumieć, bo uważam, że nie jesteś złym człowiekiem – dodała i wyszła na korytarz.
Cesar myślał, że już nie wróci, ale zjawiła się z powrotem z tacą.
– I tak nie mogę jeść, mam związane ręce – przypomniał jej, widząc jedzenie.
– To nic – odparła Tori. Postawiła tacę na szafce i wzięła z niej szklankę wody. Podeszła do Cesara, przystawiając mu szklankę do ust, by mógł się napić. Nie zrobił tego. – Nie chcesz? – zdziwiła się.
– Skąd mam wiedzieć, że czegoś tam nie wrzuciliście?
– Czego się spodziewasz? Trucizny? – zapytała Tori, marszcząc brwi. Po chwili westchnęła jednak i uniosła szklankę do swoich ust, po czym upiła kilka łyków. – Widzisz? – mruknęła i ponownie podała mu szklankę. Wciąż przyglądał jej się uważnie, jednak tym razem skorzystał z okazji.
– Dziękuję.
– Nie ma za co. To ludzka rzecz, Paulo – skwitowała dziewczyna i dla odmiany poszła po kawałek chleba. Tego jednak Cesar odmówił całkowicie, toteż Tori powróciła na swoje miejsce na podłodze. – To głupie z twojej strony, że nie chcesz jeść. Chcesz umrzeć?
– Aż tak cię to martwi?
– Bardziej wkurza.
– Dlaczego?
Tori wzruszyła ramionami.
– Tak naprawdę jestem tu stosunkowo niedługo – powiedziała nagle. – Wcześniej nie byłam częścią Vongoli. Mieszkałam na ulicy, dopóki nie spotkałam Ricarda. To on zaprosił mnie tutaj i zaproponował, bym została jego Strażniczką. Wcześniej nie miałam nic. – Tori popatrzyła na Cesara, a on skinął głową, dając znak, że rozumie, co ma na myśli. – Wiem co to głód, pragnienie, zimno i strach. Wyglądasz na kogoś, kto też to zna i rozumie, Lotario.
– Przestań – warknął niespodziewanie. – Wiem, co próbujesz zrobić. Myślisz, że dam się nabrać i zacznę mówić?
– Mylisz się, Alberto – prychnęła Tori. – Próbuję z tobą rozmawiać, a nie cię przesłuchać.
– I przestań wymyślać mi nowe imiona!
– To twoja wina, bo nie chcesz zdradzić nam prawdziwego imienia. A wątpię, by było nim Fabien lub Cesar.
– Alfred. Jestem Alfred.
Tori przez dłuższą chwilę patrzyła mu prosto w oczy i nagle uśmiechnęła się promiennie. Czuła, że tym razem mówił prawdę.
– Miło mi cię poznać, Alfredzie. Jestem Tori. Tori Vongola.
– Wiem.
– Ale Aki kazała mi się zawsze przedstawić – naburmuszyła się Strażniczka. – Po ostatnim przyjęciu uczy mnie etykiety
– Nie dziwię się – skwitował Alfred. – Widać było, że brakuje ci nieco ogłady.
– To było moje pierwsze przyjęcie. Przekonałam się wtedy, jak wiele mi jeszcze brakuje. Dlatego się uczę.
– Długa droga przed tobą.
– Wiem – westchnęła Tori i podniosła się z ziemi. – To mi przypomina, że czas na mnie. Nie chcę, żeby Aki musiała na mnie czekać. Dziś znowu uczy mnie tańca razem z Lampo.
Powiedziawszy to, wyszła, zostawiając Alfreda sam na sam ze swoimi myślami. Była zadowolona, że udało jej się czegoś dowiedzieć. Nie poszła jednak powiadomić o tym Ricarda. Zamiast tego udała się na salę, gdzie czekała już na nią Aki w towarzystwie Lampa.

***

Deszcz spadł dość niespodziewanie, rujnując plany Aki, która zamierzała wreszcie wyjaśnić Tori kwestię swojego gniewu sprzed kilku dni. Skoro sprawa Cesara była niemal zamknięta, a sam złodziej ujęty, stwierdziła, że nikogo tym nie zdenerwuje. Wiedziała bowiem, że niektórzy mężczyźni w tym domu dostają szału, kiedy ich kobiety udają się gdzieś same w czasie zagrożenia, a nie chciała nikogo więcej za sobą ciągnąć. W końcu była to dość delikatna kwestia.
Zresztą zauważyła, że Tori ostatnio ucieka gdzieś myślami. Wydawało się, że Giotto i pozostali nie zwrócili na to uwagi, ale mieli inne sprawy na głowie, no i to Aki chyba najlepiej poznała dziewczynę, z którą spędzała sporo czasu. Co było zabawne, bo to przecież Knuckle powinien być z nią bliżej.
Może właśnie dlatego, gdy dostrzegła, jak Tori znika za zakrętem w korytarzu, który prowadził do celi ich jeńca, ostrożnie ruszyła za nią. To było niepokojące, bo do Cesara nie miał nikt prawa wstępu bez zgody Giotta, chociaż niektórych bardzo świerzbiło, żeby dobrać się młodzieńcowi do skóry. Czego dziewczyna tam szukała, narażając się na kłopoty? Aki nie chciała powiadamiać o tym Prima od razu, mając nadzieję, że się myli co do tego.
Jednak gdy Tori otworzyła drzwi pokoju, wszelkie nadzieje prysły. Nawet ta, że Aki się pomyliła i to nie było to miejsce, bo nie musiała wchodzić do środka, żeby dostrzec młodzieńca, który na przyjęciu próbował ją oczarować, a potem ukradł bransoletkę od Giotta. On też już ją dostrzegł i uśmiechnął się czarująco. Nic jednak nie powiedział, najwyraźniej rozbawiony faktem, że Tori nie zauważyła idącej za nią kobiety.
– Przyniosłam ci jedzenie. To nie jest dużo, ciężko jest przemycić coś bez wiedzy pozostałych – wyjaśniła Tori – ale chyba lepsze to niż nic, nie sądzisz?
– To prawda. Doceniam to, że tak o mnie dbasz.
Tori rzuciła mu podejrzliwe spojrzenie.
– Już mówiłam. Nie chcemy cię zabić.
Aki zrobiła jeszcze krok, ale zatrzymała się w progu. Już i tak widziała minę Giotta, kiedy dowie się, że w ogóle tu była. Nie wspominając nawet o G, któremu stale ostatnio wymyślano zadania, żeby się tutaj przypadkiem nie kręcił.
– Tori.
Dziewczyna aż podskoczyła na dźwięk swojego imienia. Nie spodziewała się, że ktoś za nią pójdzie. Tym bardziej nie podejrzewała o to Aki, której głos rozpoznała od razu.
– Aki! Nie powinnaś tu być – skarciła ją Tori. – Wiesz o tym.
– Zabawne, że akurat ty o tym mówisz, bo o ile pamiętam rozkaz Giotta dotyczył absolutnie wszystkich – powiedziała poważnie.
Trochę zabolało ją, że po raz kolejny Tori łamie zasady, według których żyli do tej pory i nie jest z nimi do końca szczera. Oczywiście rozumiała, że z pewnością nie robi tego z premedytacją, bo chce dobrze, ale Aki nie znosiła wszelkich tajemnic, o których reszta Vongoli nie chciała jej mówić dla jej dobra. Nie chciała, żeby Tori szła tą drogą, a jednak zdawało się, że nieźle się odnajduje w polityce rodziny, by zwykłych członków nie mieszać w niebezpieczne sprawy.
– I tak i nie – jęknęła Tori, widząc rozczarowanie malujące się na twarzy kobiety. – Wyjaśnię ci to za chwilę, dobrze? Przyniosłam mu tylko szklankę wody i coś do jedzenia. Trzymanie go tutaj to jedno. Też jestem wściekła za to, ile sprawił problemów, ale katowanie Alfreda w niczym nam nie pomoże.
Aki spojrzała na chłopaka i miała coś powiedzieć na temat tego, że naprawdę skatowany to on się może dopiero poczuć, ale się powstrzymała. Zaraz też wróciła spojrzeniem do Tori i westchnęła.
– Rozumiem twoje motywy, Tori, ale nadal jestem zdania, że ciebie tu też nie powinno być.
– Aki, proszę, daj spokój. Chyba nie będziemy się kłócić przy Alfredzie? – Tori spojrzała na kobietę błagalnie. – Proszę? Za chwilę porozmawiamy na zewnątrz.
Hiszpanka nie odezwała się słowem, jedynie oparła się o futrynę, dając do zrozumienia, że poczeka, aż Tori załatwi tu swoje sprawy i wyjdą stąd razem. Wiedziała, że będzie musiała zaprowadzić ją do Giotta, ale też chciała poobserwować Alfreda. Obawiała się trochę, że jakimś sposobem przekabacił Tori na swoją stronę i stąd cały problem.
Natomiast Tori niewzruszona tym, że Aki bacznie przygląda się wszystkiemu, podstawiła Alfredowi szklankę z wodą. Teraz po kilku jej wizytach myślała, że bardziej jej zaufał. Jednak i tym razem nie napił się od razu.
– Skończyłbyś już – mruknęła zniecierpliwiona Tori. – Gdybyśmy chcieli cię otruć albo coś ci zrobić, mamy większe pole do popisu, niż dosypywanie czegoś do wody.
– Może tak, a może ostatnie dni próbowałaś zdobyć moje zaufanie – padło w odpowiedzi. – Może na tym polega cała zabawa, że poczekacie, a potem zrobicie mi to samo, co przydarzyło się waszemu przyjacielowi.
– To już nawet nie jest śmieszne – zdenerwowała się Tori. – Powinieneś wiedzieć, jaki mam stosunek do tego. Nie pozwoliłabym nikomu otruć jedzenia. Zresztą nie tylko ja. Primo jest cudownym człowiekiem, nigdy nie posunąłby się do czegoś takiego.
– A pozostali?
– Primo, by im na to nie pozwolił. Poza tym oni też nie są złymi ludźmi – powiedziała cicho Tori. – Są wkurzeni, ale nie są złymi ludźmi. Dlaczego się nie poddasz i nie zaczniesz w końcu współpracować?
– Jestem na nie – mruknął Alfred, uśmiechając się złośliwie.
Tori zgadywała, że zachowywał się tak przez obecność Aki. Nie winiła kobiety za to. Chodziło raczej o fakt, że Alfred zachowywał się lepiej, gdy zostawali sam na sam. Przy kimś obserwującym znowu stawał się butny i arogancki. Nie było sensu rozmawiać z nim w tej sytuacji. Tori tylko westchnęła. Nakarmiła go i raz jeszcze podała mu wodę, po czym zwróciła się do Aki:
– Przepraszam, że tyle to trwało. Możemy iść.
Aki poczekała, aż Tori do niej dołączy, dopiero wtedy odezwała się do Alfreda:
– W Vongoli nie ma trucicieli, nigdy ich nie będzie.
W towarzystwie dziewczyny ruszyła na górę, kierując się do gabinetu Giotta.
– Zaczekaj – powiedziała Tori, orientując się, dokąd zmierzają. – Możemy najpierw porozmawiać u mnie? – poprosiła Tori. – Proszę, przynajmniej mnie wysłuchaj.
Przez chwilę chciała się nie zgodzić, ale kiwnęła głową, dając Tori szansę na wyjaśnienie sytuacji. Miała nadzieję, że nie będzie tego żałować.
Tori odetchnęła z ulgą, gdy Aki zgodziła się porozmawiać najpierw w jej pokoju. Usiadły razem na łóżku i już po spojrzeniu kobiety, Tori wiedziała, że to nie będzie łatwa rozmowa. Nawet jeśli nie zrobiła nic złego.
– Wiem – zaczęła Tori. – Wiem, co chcesz powiedzieć. Widzę to po twojej minie, Aki – westchnęła ciężko. – Primo kazał nikomu nie rozmawiać z Alfredem bez jego zgody, ale moje wizyty w “więzieniu” to część planu. Tym razem nie działałam na własną rękę, daję słowo.
– Alfredem? – zapytała kobieta. – Rozumiem, że chociaż dowiedziałaś się, jak naprawdę ma na imię, o ile znowu nie kłamał. Czyj to plan? – dodała, chociaż podejrzewała już, co usłyszy.
– Tak, tym razem to jego prawdziwe imię – przytaknęła Tori. – Ale gdybym nie rozmawiała z nim sam na sam, na pewno bym się tego nie dowiedziała. Widziałaś, jak się zachowywał dzisiaj. Poprzednie razy było dużo lepiej – dodała. – Plan wymyśliliśmy wspólnie, choć raczej mój udział w wymyślaniu nie był zbyt duży. Wszyscy jednak zgodnie uznaliśmy, że Alfred nic nie powie i trzeba podejść do tego inaczej. Gdy go przywieźliśmy, na koniec próbował mnie zagadać, bo rozpoznał mnie z przyjęcia. Pewnie myślał, że pomogę mu uciec. Ricardo i Daemon uznali, że to dobra szansa. Bruno chyba nie był zadowolony, ale ostatecznie zdecydowaliśmy się to wykorzystać. Dotychczas głównie to ja mówiłam, podczas wizyt u Alfreda, ale mam wrażenie, że zaczyna się przede mną otwierać. Może wtedy dowiem się czegoś sensownego. Jednak jeśli teraz powiesz Primo, on na pewno się nie zgodzi i wszystko pójdzie na marne.
Aki westchnęła ciężko, ale jej wyraz twarzy złagodniał.
– Ricardo i Deamon. To do nich podobne – uznała. – Przez chwilę myślałam, że dałaś się zwieść temu chłopakowi. Przepraszam. Ale nadal mi się to nie podoba. Wiem, jesteś Strażniczką i nie zamierzam tego negować w żaden sposób, a tym bardziej czegokolwiek ci zabraniać, zresztą nie mam do tego prawa.
– Aki, mi też się to nie podoba. Nie chcę ukrywać niczego przed Primo, ale – zawahała się na moment. – Mimo wszystko Ricardo jest następnym szefem Vongoli, a ja jestem JEGO Strażniczką – zaakcentowała. – Jestem jego Strażniczką Słońca, więc kiedy nikt inny nie daje sobie rady, moim zadaniem jest przezwyciężyć przeciwności losu. Myślę, że jestem blisko i uda mi się dotrzeć do Alfreda. Wtedy z przyjemnością powiem Primo o wszystkim jako pierwsza. Ale nie chce zawieść Ricarda, po tym jak powiedział mi, że na mnie liczy.
Aki kiwnęła głową, uśmiechając się krótko. Na to nie miała już argumentów.
– Traktujemy was jak dzieci, a chyba zapomnieliśmy, co sami wyprawialiśmy w waszym wieku – powiedziała cicho. – Nie powiem Giotto, ale uważaj na siebie, Tori. Pamiętaj o tym, że Vongola zwycięża tylko wtedy, gdy wszyscy wracają do domu. Najlepiej w całości.

***

Giotto miał nadzieję, że po kilku dniach uwięzienia chłopak, który sprawił im tyle problemów, trochę spokornieje. Nie był z siebie dumny, że tak wyszło, ale nie zamierzał zostawiać tego bez kary, poza tym wątpił, że inaczej da radę powstrzymać swoich wściekłych Strażników przed rozlewem krwi. Zresztą kończyły mu się pomysły na zajęcie uwagi G, a Aki do tego mieszać nie chciał. Zresztą pomagała mu, ile mogła, wiedząc, jak sprawy stoją.
Właśnie dlatego wezwał do siebie swoich Strażników i Drugie Pokolenie, po czym wspólnie zeszli do celi chłopaka, który nie wydawał się ani trochę przejęty swoją sytuacją. Chyba nadal miał zamiar grać chojraka, a to mu w żaden sposób nie mogło pomóc. Bez tego Giotto nie miał pewności, czy nie będzie musiał powstrzymywać temperamentnej Burzy.
– Mam nadzieję, że przemyślałeś sobie wszystko – odezwał się spokojnie. – I jednak odpowiesz na nasze pytania. Zacznijmy od twojego prawdziwego imienia.
– Alejandro – roześmiał się tamten. – Ale czasem też Leonardo.
Nim Giotto zdążył odpowiedzieć, G chwycił chłopaka za kołnierz koszuli, warcząc:
– Zaraz przestanie być ci do śmiechu. Odpowiadaj lepiej, póki jeszcze masz okazję.
– Przecież cały czas rozmawiamy – zauważył Alfred i uśmiechnął się z zadowoleniem. – W życiu miałem już wiele imion, więc to nie ma znaczenia. A tu? Mam dach nad głową. I to za darmo – dodał uradowany. – Dawno nie miałem tyle uwagi, choć definitywnie wolę rozmawiać z kobietami.
Daemon uśmiechnął się swoim zwyczajem.
– Obawiam się, że ostatnia dama, którą zbałamuciłeś, była ostatnią kobietą, której uwagę mogłeś zwrócić – powiedział zadowolony. – Możesz spokojnie wspominać, skoro aż tak nie zależy ci na życiu. Primo chciał być miły, ale właśnie skończyły mu się argumenty, żeby cię jednak surowo nie ukarać.
– Tylko nie zacznijcie się kłócić, który go rozedrze – mruknął Lampo, opierając się o ścianę. W takich momentach nie zamierzał narażać się ani Burzy ani Mgle.
– A mieliśmy nadzieję, że uda się rozwiązać tę sprawę bez niepotrzebnego rozlewu krwi – westchnął Ugetsu.
– Ricardo, chyba oferowałeś potrzymać nam narzędzia – przypomniał z radością Daemon.
– Na licho nam narzędzia – burknął G. – Rozszarpię go gołymi rękoma.
– Nie! – zaprotestowała Tori, stając pomiędzy Alfredem a Strażnikami. – Nie róbcie tego. Ricardo – zwróciła się, patrząc z desperacją na Secundo.
Nie chciała mówić, jaki był ich plan na głos, więc liczyła, że ktoś jej pomoże. Ricardo westchnął, spoglądając ukradkiem na Daemona. Mgła definitywnie nie pomagała w realizowaniu ich planu, a może znudziła się czekaniem.
– Tori ma rację, to by było zbyt łatwe – Ricardo również wystąpił na przód. – Zabicie go teraz. Powinniśmy najpierw porozmawiać i ustalić metody tortur. Wciąż musimy z niego wydusić trochę informacji, zanim go zakatujemy.
– Co więc proponujecie? – zapytał Giotto, spoglądając na młodych. Miał wrażenie, że razem coś kombinują.
– Porozmawiajmy na górze – powiedział Ricardo, lecz to nie była prośba.
– Nie będziemy… – zaczął G, ale Giotto wszedł mu w słowo.
– Dobrze, porozmawiamy na górze – powiedział twardo.
Odpowiedziało mu wściekłe prychnięcie Prawej Ręki, ale nikt nie zaoponował przed pójściem do gabinetu Giotta, gdzie spojrzał wyczekująco na swego następcę. Nie garnął się oczywiście do torturowania czy katowania kogokolwiek, ale chciał go wysłuchać, nim Burza i Mgła całkiem stracą cierpliwość.
Tori nie poszła z nimi. Bruno i Ricardo upewnili się, że nikt nie zauważy, że została w tyle. Odczekała, aż miała pewność, że nikt nie usłyszy już ich rozmowy.
– Alfred – ofuknęła go. – Oszalałeś? Chcesz, żeby naprawdę cię zabili?
– Co się przejmujesz?
– Masz jakieś zapędy samobójcze? Życie ci niemiłe? – wściekała się Tori. Chwyciła się pod boki, patrząc na niego gniewnie. – Oni nie żartują. Dlaczego tak uparcie próbujesz ich wkurzyć? Uważasz, że twoje życie jest aż tak bezwartościowe, że wolisz się go pozbyć?
– Ty naprawdę się przejęłaś – zdziwił się Alfred i zmarszczył brwi. – To przestaje być zabawne. Nie jestem zainteresowany dziewczynkami w twoim wieku.
– Chyba oszalałeś – tym razem to Tori się roześmiała. – Próbuję uratować twoje życie po prostu, a ty mi to skutecznie utrudniasz.
– Powiedz mi, dlaczego ci zależy?
– Bo nie ma powodu, żebyś zginął. – Tori była coraz bardziej zdenerwowana. – Ci ludzie… Vongola przygarnęła mnie z ulicy. Uratowali mnie. To nie są ludzie, którzy chcą zabijać. Musisz im tylko dać to, czego chcą. Wyjaśnienia.
Tymczasem w biurze Prima zebrali się pozostali Strażnicy wraz z szefami. Giotto spojrzał uważnie na Ricarda, słysząc za sobą, jak G krąży po pomieszczeniu. Już miał otworzyć usta, żeby coś powiedzieć, kiedy ubiegł go Knuckle:
– Gdzie podziała się Tori?
– Ricardo. – Giotto od razu zrozumiał sytuację.
– Brawo, Knuckle – warknął Ricardo. – Tak to ledwo się nią interesujesz, ale teraz nagle ci się przypomniało, że jej tu brakuje.
– Ricardo, nie zmieniaj tematu – upomniał go Giotto.
– Tak, prowadziliśmy własny plan w międzyczasie – wyjaśnił Ricardo, wywracając oczami. – Jeśli ktoś miał szansę wyciągnąć z niego cokolwiek, to właśnie Tori. Dlatego rozmawiała z nim systematycznie. Mówiła, że jest blisko. Cesare już prawie powiedział jej prawdę, ale teraz wy t       o zepsuliście – dodał, spoglądając na G i Daemona.
– My? – warknął G, odwzajemniając spojrzenie Secundo. – Masz chyba…
– G, wystarczy. To nie czas na kłótnie. – Giotto nawet się nie przejął gromami w oczach przyjaciela. – Mnie też nie podoba się wysyłanie tam Tori, ale pamiętaj, że ona również jest Strażniczką, a Ricardo nie narażałby jej na niebezpieczeństwo. Poza tym już udowodniła, że jest Słońcem Drugiego Pokolenia.
– Raz jej się udało – warknął Strażnik Burzy. – Zresztą nie o nią samą chodzi.
– Wiemy, o co się złościsz – odparł spokojnie Ugetsu. – Może jednak to właśnie Tori uda się przekonać Cesara do rozmowy z nami.
– Nie. Skończyłem czekać – oznajmił G. – Nie ma mowy.
– Tym razem zgadzam się z G – przytaknął Daemon. – Próbowaliśmy go podejść, Tori nadal go nie złamała.
– Nie miała go złamać, tylko zdobyć jego zaufanie – przypomniał wściekle Ricardo.
– To najwyraźniej słabo jej idzie – oznajmił G i wyszedł.
Zignorował kroki reszty za sobą, tym razem nie zamierzał dać się powstrzymać. I pal licho, co na ten temat sądzi Giotto, miarka się przebrała. Trzasnął drzwiami o ścianę, kierując się prosto na Alfreda.
– Ostatnia szansa na wyjaśnienia, szczeniaku – warknął, łapiąc go za koszulę.
– G, proszę – zaprotestowała Tori, rozpościerając ramiona, by chronić Alfreda. – G, rozumiem twój gniew, ale…
– Ale co? – warknął na nią. – Zresztą nie obchodzi mnie, co masz do powiedzenia. Czas na te wasze gierki minął.
Wszyscy już dotarli w tym czasie do sali.
– Co niby chcesz zrobić? Zabić go? Nie mogę się na to zgodzić.
– Tori, daj spokój – usłyszeli.
– Alfred! – ofuknęła go.
– Alfred? – podchwycił Ugetsu.
– Tak. Nazywa się Alfred, powiedział mi to!
– Może to kolejne fałszywe imię? – warknął G, gotowy ruszyć do ataku.
– Nie, to jest prawdziwe – wyznał wreszcie Alfred. – Nazywam się Alfred Armando.
– Mówi prawdę – Tori wyglądała na zdeterminowaną. – Tak się nazywa. Alfred. Alfred powiedz im to, co chcą wiedzieć, proszę.
– Nie wiem, kto próbował mnie otruć, ale mam podejrzenia – zaczął Alfred. – Była dziewczyna, Rosalie, daję słowo, że nie miałem wtedy pojęcia, że to mężatka. Nie miałem nawet zamiaru jej okraść. Naprawdę mi się podobała, ok? – Spojrzał po twarzach Strażników z nadzieją, że mu wierzą. – Wtedy pojawił się jej mąż. Ona też mi nie powiedziała, że ma kogoś. A on? Nazywał się chyba… Paolo Verendi. Bogaty i porywczy. Miałem wtedy czerwone włosy, pewnie dlatego pomylił mnie i waszego przyjaciela. Założę się, że to on nasłał na mnie kogoś.
Giotto westchnął. Nazwisko Verendi nic mu nie mówiło, ale teraz nieco lepiej rozumiał sytuację. No i nie było powodu do gwałtownych działań.
– Puść go już, G – poprosił, a gdy Burza zrobiła to niechętnie, zapytał: – Skąd się wziąłeś na przyjęciu Vallentino?
– To jest dobre pytanie – mruknął Alfred. – Wcale nie miałem ochoty tam być, ale Vallentino się uparł. Tłumaczyłem mu, że…
– Vallentino? – przerwał mu Daemon. – To ciekawe, bo dałbym sobie rękę uciął, że… Co ci wtedy powiedział, Giotto?
– Że go nie kojarzy – odparł Primo ze zmarszczonymi brwiami. Już wtedy czuł, że Cavallone nie mówi mu prawdy, a teraz tylko się upewnił.
– Najwyraźniej nie chciał być kojarzony ze złodziejem. Zresztą, Tori, nie mówiłaś czasem, że Don Cavallone i Alfred znają się od niedawna? – zapytał Ugetsu.
– Mówiła prawdę. Nie kłamałem, rozmawiając wtedy z Tori i panią Aki. Znamy się z Cavallone od niedawna i dzień, w którym mnie poznał. był najpewniej jednym z najgorszych. A jednak gdy ojciec na łożu śmierci zdradził mu fakt o mojej egzystencji, Vallentino postanowił mnie odnaleźć i wcielić do rodziny – wyjaśnił Alfred, krzywiąc się. – Ale ja nie jestem Cavallone, tylko Armando. Moja matka była dziwką starego Cavallone. Oczarował ją, a potem zostawił. Chciała dla mnie dobrego życia, próbowała przekonać go, by mnie przyjął, ale nie chciał, by jego żona dowiedziała się o romansie. Kilka lat temu moja matka zmarła, a ja zostałem sam. A ten człowiek nagle na łożu śmierci przypomniał sobie o swoim bękarcie. Usłyszeliście prawdę. Zadowoleni?
Giotto przez chwilę nic nie mówił. Było mu trochę żal tego chłopaka, nie miał w życiu łatwo. Przy tym rozumiał, dlaczego Vallentino tak jest upierał, żeby wcielić go do Vongoli – mieli go wychować na ludzi i zapewnić godny byt. Może na prośbę ojca, a może sam czuł się w jakiś sposób winny wobec przyrodniego brata.
– Jakkolwiek bym nie rozumiał twojej sytuacji, to nie zmienia faktu, że sprawiłeś nam sporo kłopotów i przykrości – odezwał się i spojrzał po swoich Strażnikach, a potem na Drugie Pokolenie. – Nie możemy tego tak puścić w niepamięć. Zawiniłeś, więc musisz ponieść konsekwencje.
– Poddaje się. Róbcie co chcecie.
– Alfred, nie gadaj głupot – ochrzaniła go Tori i zwróciła się do Giotta: – Primo, chyba go nie zabijecie.
– Tori, Vongola nie skazuje ludzi na śmierć – przypomniał Giotto, choć po minie G trudno było w to uwierzyć. Najwyraźniej nadal miał ochotę rozszarpać Alfreda na strzępy. – Jednak kara go nie ominie.
– Co w takim razie chcesz z nim zrobić? – zapytał Ugetsu. – Nie możemy go tu trzymać w nieskończoność.
– Proponuję wbić jego głowę na pal przed rezydencją – powiedział Daemon, uśmiechając się złowieszczo.
– Daemon – upomniał go Giotto, gromiąc wzrokiem. – Nie żartuj sobie.
– Ja mam pomysł – oznajmił z zadowoleniem Ricardo. – Najlepszą karą będzie zmuszenie go do tego, czego najbardziej nie chce zrobić.
– Czyli jednak go zabijemy?
– Czyli? – zaciekawił się Knuckle.
– Ricardo, nie – zaprotestował Giotto. – Nie zgadzam się.
– Chyba wiem, co ci chodzi po głowie, Ricardo – odezwał się tym razem Ugetsu. – Vallentino miał nam przedstawić potencjalnego Strażnika Błyskawicy. Jednak Alfred nie stawił się na spotkanie. Zamiast tego zaczepiał Elenę i Aki, którą później także okradł.
– Nie ma mowy – warknął G, jednocząc siły ze swoim szefem, choć nieco z innych pobudek. – Nawet się nie waż, Ricardo. Ten gnojek nie będzie się tu kręcił.
– W sumie to mogłoby być ciekawe – odezwał się Deamon. – Chociaż nie gwarantuję mu zbyt długiej kariery, jeśli chociaż zbliży się do mojej żony.
– Nawet ja uważam, że to zły pomysł – przytaknął Alfred.
– Na to nie mogę się zgodzić – powtórzył Giotto. – Alfred otrzyma odpowiednią karę.
Lampo rozejrzał się po zebranych.
– Ale o czym wy mówicie? Bo się zgubiłem.
– Primo, dałeś słowo nie mieszać się w mój wybór Strażników – przypomniał z powagą Ricardo, przy okazji całkowicie ignorując Lampa. – Nie zabijemy Alfreda. Nie mamy jak go ukarać, a na pewno nie uda nam się zrobić tego tak dobrze w żaden inny sposób, niż zmuszając go do pracy dla nas. W ten sposób będzie mógł odpracować i zadośćuczynić. Będziemy mieli kolejnego Strażnika i możliwość pilnowania Alfreda. I zyskamy obiecanego nam Strażnika Błyskawicy.
– Owszem, dałem ci słowo, ale nadal uważam to za zły pomysł – odparł Giotto, przeczuwając, że przyniesie to masę kolejnych problemów. – Jednak to twój Strażnik Błyskawicy i to ty odpowiadasz za jego czyny.
– Giotto – warknął G. – Chyba nie zamierzasz tego zaakceptować?! – Nie otrzymał reakcji, co tylko potwierdzało jego najgorsze obawy. Nadal wściekły spojrzał na Alfreda. – Pilnuj się, gnojku. Jeden zły ruch i nikt ci nie pomoże.
– Ja też protestuję – wtrącił się Alfred. – Wolę jakąkolwiek inną karę. Widzicie, jestem raczej samotnym wilkiem, pracuję solo.
– Nie wywiniesz się tak łatwo – warknął Ricardo. – Narobiłeś nam problemów, odpracujesz to. Poza tym zainteresowałeś mnie. Masz niezłe zdolności, skoro dałeś radę tak długo zwodzić Prawą Rękę Prima.
– Doceniam komplementy, ale wciąż wolałbym nie.
– To nie była propozycja – zagrzmiał Ricardo. – To jedyny sposób, w jaki możesz uratować swoją skórę.
Miny Burzy i Mgły jednoznacznie mówiły, że nie opuściły ich jeszcze mordercze zamiary. Tylko czekali, aż Alfred odrzuci tytuł, i nawet Giotto nie miał możliwości ich powstrzymania.
– Niedługo pora kolacji. Chyba wszyscy się zgodzicie, że Alfred w tym stanie nie powinien siadać do stołu. – Ugetsu postanowił nieco zmienić temat. – Nie chcemy niepokoić Aki i Eleny.
Spojrzał przy tym na G i Deamona. Ten drugi uśmiechnął się niemal niewinnie.
– Nie chcielibyśmy przegapić kolacji. Chociaż mały pojedynek z Burzą nie byłby złym pomysłem. – Posłał Alfredowi wiele mówiące spojrzenie, że tylko czeka na jego próbę ucieczki.
– Ale ja się... – zaczął Alfred, Tori zakryła mu usta.
Czuła, że jego dalsze protesty mogą się źle skończyć. Poza tym podobał jej się pomysł Ricarda dotyczący wcielenia Alfreda do rodziny. I zamierzała mu w tym pomóc. Spojrzała też błagalnie na Bruna. Drugie Pokolenie musiało trzymać się razem. Młoda Chmura nie wyglądała do końca na zadowoloną, ale dołączyła do Ricarda i Tori.
– Nie, nie – odezwał się Lampo. – Chcecie, żeby on – tu wskazał na związanego wciąż Alfreda – był moim następcą?
– Poradzisz sobie. – Knuckle poklepał go po ramieniu. – Z pewnością znajdziecie wspólny język.
– Już mają wspólną cechę – warknął G. – Są tak samo upierdliwi. – Po tym wyszedł wciąż gniewnym krokiem.
Niedługo później oba pokolenia zjawiły się w jadalni na wspólny posiłek. Nieświadome jeszcze sytuacji Aki i Elena weszły do środka w towarzystwie Flavia. Cała trójka wyczuła dość napiętą atmosferę, kobiety też od razu zauważyły Alfreda z miną, jakby zjadł kilogram cytryn.
– Czy jest coś, o czym powinniście nam powiedzieć? – zapytała Elena.
– Cóż – zaczął Giotto, choć ciężko było mu znaleźć odpowiednie słowa. – Ricardo postanowił, że to będzie właściwa kara dla Alfreda, by zadośćuczynił za to, co zrobił, pracując dla nas jako Strażnik Błyskawicy Ricarda.
Elena spojrzała na Deamona, który wzruszył ramionami. Zdawało się, że złość już mu przeszła, ale zbyt dobrze znała swojego męża, by mógł przed nią to ukryć. Bardziej oczywisty był G, który na kolacji jeszcze się nie pojawił. Wątpliwe, żeby w ogóle przyszedł.
– Któż zrozumie Niebo – skwitowała to Elena, po czym spojrzała na Alfreda. – Wypadałoby powiedzieć: witaj w rodzinie, choć nie jestem pewna, czy tak mogę to dzisiaj określić.
Pozwoliła, aby Deamon odsunął jej krzesło i zajęła swoje miejsce.
– Aki, Flavio, siadajcie.
– Zapytałbym, co on tu robi, ale Primo przedstawił nam już cudowny pomysł Ricarda – powiedział Flavio, krzywiąc się. – Witaj w rodzinie… Czekaj. Kim ty w ogóle jesteś?
– Alfred Armando.
– Flavio, porozmawiamy po obiedzie – powiedział Ricardo, spoglądając znacząco na Flavia. Ten usiadł i nie odezwał się już więcej. – Aki, Eleno, rozumiem, że to może być dla was szok. Mam jednak nadzieję, że zaakceptujecie Alfreda. I w jego imieniu przepraszam was za wszelkie kłopoty, jakie wam sprawił. To samo tyczy się reszty rodziny. Biorę za niego pełną odpowiedzialność.
– Sam wiesz najlepiej, do czego się zobowiązałeś. Znasz również temperament członków naszej rodziny – odparła Elena, obserwując, jak Aki bez słowa siada. – Jeśli jesteś gotowy się z tym zmierzyć, w porządku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz