Wraz z powrotem Strażników z
kolejnego polowania na Cesara w rezydencji Vongoli zapanowało spore
zamieszanie. Służba biegała w tą i z powrotem, bowiem G z pomocą Ugetsu
podtrzymywał swojego ucznia, by ten nie runął na ziemię. Od razu wezwano
lekarza i poinformowano Prima. Nikt jednak w pełni nie wiedział, co się
wydarzyło.
Harmider oderwał też pozostałych
członków rodziny od swoich zajęć, z niepokojem ruszyli na spotkanie
powracającym. Wszyscy jednak zeszli z drogi Primo i Secundo, którzy ramię w
ramię właśnie dotarli.
– G, Ugetsu – odezwał się Giotto,
spoglądając na bladego jak ściana Flavia z niepokojem i oczekując wyjaśnień.
– Ktoś go otruł – wyjaśnił
Strażnik Deszczu. – Choć śmiem sądzić, że to nie Flavio był celem, lecz
mężczyzna, którego szukamy – dodał, wręczając Primo jakąś karteczkę.
Z początku cała trójka myślała,
że to żart. Byli już blisko złapania Cesara. Zastawili na niego pułapkę w
jednym z lokali i pozostało im jedynie czekać. Wciąż mieli dobrych kilka
godzin. Zamówili więc coś do jedzenia, by nie brać udziału w potencjalnej walce
o pustym żołądku.
To właśnie Flavio znalazł w swoim
jedzeniu coś dziwnego, jakby kawałek papieru. Gdy go rozwinął, komunikat jasno
mówił “zostałeś otruty”. W pierwszej chwili żaden z nich nie chciał wierzyć.
Myśleli, że to jakiś głupi żart, jednak niedługo później Flavio naprawdę
pobladł i zwinął się w bólu. Coś naprawdę było w jego jedzeniu.
Na twarzy Giotta pojawił się
gniew. Kątem oka dostrzegł, jak Alaude w towarzystwie Bruna odchodzą,
najwyraźniej Chmura postanowiła działać na własnych zasadach i nawet nie
próbował ich powstrzymywać.
– Zrobiło się poważnie – mruknął
Lampo. – Najpierw naprzykrza się naszym kobietom, a teraz jeszcze okazuje się,
że ma również innych wrogów.
G zgrzytnął zębami, lecz nim
cokolwiek powiedział, w towarzystwie Louisa zjawił się lekarz. Spojrzał na
Giotta.
– Ten tłum nie pomoże rannemu –
powiedział twardo, choć nie bez respektu. – Zabierz ich stąd w tej chwili, Don
Primo. Zwłaszcza swoją Prawą Rękę, będziecie tylko przeszkadzać – dodał,
widząc, że G zamierza protestować.
– On nie jest ranny, tylko został
otruty – oznajmił z groźną miną G, jednak zamilkł pod naporem Giotta.
– Wszyscy rozejść się – zagrzmiał
Ricardo. W końcu to jego Strażnik słaniał się teraz na nogach. – Ja i Primo
zostaniemy z Flaviem.
– Ricardo ma rację – przytaknął
Giotto. – G, proszę. Aki, zajmiesz się nim?
Kobieta kiwnęła głową, łapiąc
narzeczonego za rękę. Każdej innej osobie groziłoby to poważnymi
konsekwencjami, ale Aki czuła się całkowicie bezpiecznie pomimo ziejącej od
narzeczonego furii.
– Chodź ze mną – poleciła cicho i
położyła palec na jego ustach, gdy próbował zaprotestować. – Po prostu chodź.
Wyprowadziła go do ogrodu i
przytuliła się do niego. Wiedziała, co nim właśnie targa, jak był wściekły
szczególnie na siebie, choć nie było w tym niczyjej winy. Zresztą była pewna,
że reszta rodziny dopadnie osobę za to odpowiedzialną. I nie chciała być w jej
skórze, kiedy to się wydarzy.
Milczeli przez długich kilka
minut. W końcu G westchnął, jakby zeszło z niego całe powietrze.
– Przepraszam, aniele. Zostawiłem
cię samą na tyle długich dni – wyznał, patrząc gdzieś w dal. Wtedy sobie
przypomniał. Ponownie utkwił wzrok w Aki i chwycił jej dłoń w swoją. Drugą ręką
sięgnął do kieszeni i wcisnął w dłoń narzeczonej coś drobnego. – To chyba
należy do ciebie.
Uśmiechnęła się, widząc odzyskaną
bransoletkę. Zaraz jednak spojrzała na G.
– Dziękuję. – Położyła dłoń na
tatuażu zdobiącym jego twarz. – Nie musiałeś jej szukać. Nie jest aż tyle
warta.
– Dostałaś ją od Giotta –
przypomniał G, marszcząc brwi. – Zresztą znalazłem ją, szukając tego drania.
Uśmiechnęła się tylko. Oboje
wiedzieli, że Primo zrozumiałby, gdyby prezent się nie znalazł, a Aki zdawała
sobie sprawę, że ten drobny gest, jak odzyskanie bransoletki, dla G też był
ważny.
Pociągnęła go za sobą, żeby
jeszcze się przejść, jakby spacer mógł pozbyć się wszelkich negatywnych uczuć.
Na końcu języka miała pytanie o to, co G zamierza zrobić, gdy już dopadnie
złodzieja, chociaż znała odpowiedź. Nie potrafiła się jednak zdobyć na
powiedzenie, że wolałaby, aby im umknął, niż żeby wydarzyło się to, co się
wydarzyło. Na to było za późno.
Tymczasem Giotto i Ricardo czuwali
nad Flaviem podczas badań lekarskich. Mina medyka nie wróżyła jednak nic
dobrego, a stan młodej Burzy wciąż się pogarszał.
– Co z nim? – zapytał
zniecierpliwiony Secundo, który od dłuższej chwili krążył nerwowo po pokoju.
– Poganianie lekarza nic nie da –
upomniał go Primo. – Choć rozumiem twój niepokój.
– Nie wygląda to zbyt dobrze.
Młodzieniec bez wątpienia został otruty, ale zajmie mi to trochę czasu, nim
odkryję, co to za mieszanka. Na razie podam mu coś przeciwbólowego i
uspokajającego. We śnie nie będzie tak cierpiał.
Giotto mógł tylko skinąć głową.
Wobec trucizny był bezsilny, pozostało im czekać i mieć nadzieję, że wszystko
skończy się dobrze. Zresztą musiał przekazać wieści reszcie rodziny, a wątpił,
żeby G tak spokojnie przyjął do wiadomości werdykt lekarski, jak i jego własne
postanowienie, by na razie zaprzestać szukania złodzieja. Nie mógł narażać
rodziny, a sprawa stała się poważna. Kimkolwiek był ten cały Cesar, stanowił
zagrożenie, które Giotto chciał trzymać z daleka od swoich najbliższych.
– Nie rób nic głupiego –
powiedział do Ricarda, a sam zszedł do salonu, gdzie zastał resztę rodziny,
choć nadal brakowało kilku osób.
Chmury pewnie już działały, Aki i
G też jeszcze nie wrócili, gdziekolwiek kobieta zabrała rozwścieczoną Burzę.
– Co z nim? – zapytał Knuckle.
– Doktor potrzebuje czasu, żeby
znaleźć odtrutkę.
– Czyli na razie nic nie możemy
zrobić oprócz szukania tego gnojka – odparł Deamon.
– Nie, na ten moment zawieszam
poszukiwania Cesara. Nie chcę ryzykować, że ktoś jeszcze zostanie poszkodowany
– odpowiedział twardo Giotto.
– Primo – warknął Spade. – Ten
człowiek stanowi zagrożenie.
– Właśnie dlatego – odparł
spokojnie Giotto.
– Alaude z pewnością już tropi
truciciela – zauważył Ugetsu. – A G też tak tego nie zostawi. Najpierw Aki,
teraz Flavio.
– Będzie musiał się
podporządkować. Deamon, ciebie to też dotyczy – dodał surowo Giotto.
– Czy jest cokolwiek, co możemy
zrobić? – zapytała Tori, wpatrując się w Primo z nadzieją. – Cokolwiek?
– Obawiam się, że nie, Tori.
Pozostaje nam czekać i wierzyć, że Flavio wydobrzeje.
– A Płomień Ostatniej Woli nie
jest w stanie pomóc? – podsunął Knuckle.
– Porozmawiam o tym z lekarzem,
wciąż jednak wydaje mi się, że to, czego nam teraz trzeba to odpowiednie
antidotum. Jednak, żeby je stworzyć, lekarz musi najpierw odkryć, z czego
składała się trucizna.
– Czyli naprawdę pozostaje nam
się modlić. – Knuckle był niepocieszony, zresztą jak wszyscy. – Niech Bóg ma w
opiece naszą młodą Burzę.
Deamon tylko prychnął z pogardą.
W tym momencie do salonu weszli Aki i G. Spojrzeli wyczekująco na Prima. Ten
pokiwał przecząco głową, dając do zrozumienia, że nic nowego jeszcze się nie
dowiedział, na co Aki posmutniała jeszcze bardziej, a G się skrzywił. Wiedział
jednak, że wrzaskami niczego nie zmieni.
– Wychodzę – oznajmił.
– Nie, G, nigdzie nie idziesz. Na
razie wstrzymuję poszukiwania złodzieja – odparł Giotto głosem nieznoszącym
sprzeciwu.
– Nie będę siedział i czekał,
czort wie na co – warknął, podchodząc do przyjaciela. – Sprawy zaszły za
daleko. Zamierzam go dopaść i mnie nie powstrzymasz.
– Nie. Koniec dyskusji. Zwłaszcza
ty nigdzie się nie wybierasz.
G zmrużył gniewnie brwi,
spoglądając na przyjaciela. Żaden z nich nie zamierzał ustąpić, pozostali
Strażnicy milczeli gotowi jednak powstrzymać G, gdyby ten zamierzał ruszyć od
razu w teren.
Primo spojrzał na członków
rodziny, dłużej zatrzymując wzrok na Aki, po czym wrócił spojrzeniem do G.
– Chcesz to zrobić Aki? –
zapytał, czując się nieco podle, ale była to ostateczność, której używał dość
niechętnie. Skończymy mu się jednak racjonalne argumenty, które i tak rzadko
kiedy działały na wściekłość Burzy.
– Nie używaj Aki jako argumentu.
Robię to dla niej – warknął G.
– Wolałaby raczej, żebyś tu teraz
był.
– Giotto, chyba wystarczy –
odezwał się Ugetsu. – Te słowa nie powinny paść w tej sytuacji.
G wykorzystał ten moment, żeby
wyjść, trzaskając za sobą drzwiami. Primo westchnął ciężko. Nie tak planował
przeprowadzić tę rozmowę, a wyglądało na to, że zniweczył wszelkie działania
Aki.
W pomieszczeniu zapadła
niezręczna cisza. Wszyscy mieli podłe nastroje z powodu obecnej sytuacji. Byli
bezsilni, a odejście G nie wróżyło nic dobrego. Dlatego Giotto nie zignorował
faktu, że Tori również próbowała wymknąć się po cichu z salonu, korzystając z
faktu, że uwaga obecnych tam osób skupiona była na czymś innym.
– A ty dokąd idziesz, Tori?
– Ja? – zdziwiła się dziewczyna,
spoglądając na Prima z niewinną miną. – Do pokoju, chciałam się trochę pouczyć
przed kolejną lekcją z Aki – powiedziała, choć było to wierutne kłamstwo. –
Poza tym nie chcę przeszkadzać.
Primo popatrzył na nią spod
przymrużonych powiek. Wyczuwał, że dziewczyna coś kręci, lecz nie chciał w to
wnikać. Wątpił, by była aż tak głupia, by spróbować dołączyć do G w
poszukiwaniach lub zrobić to na własną rękę.
– Rozumiem.
Tymczasem Tori udała się do holu.
Tam nikt nie mógł jej już zobaczyć. Zamiast pójść w lewo i schodami na górę,
wyszła z rezydencji z nadzieją, że zdąży jeszcze dogonić G. Zobaczyła Strażnika
Burzy w oddali i rzuciła się do biegu, krzycząc:
– G! G! – Jednak mężczyzna nie
zareagował. Może jej nie słyszał? Przyspieszyła jeszcze. Potrafiła bardzo
szybko biegać, więc zdołała go dogonić. Dopadła do niego, krzycząc: – G,
poczekaj!
– Czego chcesz? – warknął,
patrząc na nią groźnie. – Nie wezmę cię ze sobą.
– Nie o to chodzi – wyjaśniła
nieco zziajana. – Poczekaj chwilę i wysłuchaj mnie proszę.
– Nie mam czasu.
– Primo… Primo ma rację. Jeśli
pójdziesz teraz, sprawisz Aki ogromną przykrość – upierała się Tori.
– To nie twoja sprawa – ofuknął
ją G, z trudem powstrzymując się od bardziej gwałtownej reakcji. – Wracaj do
domu.
– Od kiedy jesteśmy rodziną, to
też moja sprawa! – Tori nie dawała za wygraną, cały czas podążając za G. – Nie
było cię przez wiele dni. Aki jest bardzo silna, więc starała się tego nie
okazywać. Ale Primo bez problemu zauważył, że jest przygaszona, odkąd nie ma
cię w domu – kontynuowała niezrażona. – Nie mówię, żebyś zrezygnował z
poszukiwań, tak jak powiedział Primo. Doskonale cię rozumiem.
– Co ty niby rozumiesz?
– Flavio jest moim przyjacielem.
– On cię nawet nie lubi –
zauważył G, coraz bardziej rozeźlony nachalnością dziewczyny.
– Wiem. Już mu powiedziałam, że
jeszcze sprawię, że mnie polubi – mruknęła nieco naburmuszona. – Ale to nie
jest teraz ważne. G, proszę zostań, chociaż jeden dzień. Dla Aki. Spędź z nią
trochę czasu, a potem powrócisz do poszukiwań. Jeden dzień nie zrobi tobie
różnicy, a dla niej ogromną! – nalegała, ale Burza wciąż pozostawała nieugięta.
Zdenerwowana Tori, uwiesiła się na ramieniu Strażnika i i zaparła się nogami w
ziemi. – Aki za tobą tęskni, rozumiesz?! Jeśli będzie trzeba, zaciągnę cię tam
siłą! – zadeklarowała wściekle. – Flavio też cię potrzebuje. Jesteś jego
mentorem, nie?! On cię podziwia, więc nie możesz go zostawić tylko po to, by
zaspokoić własne ego!
G spojrzał na nią, jakby
zamierzał warknąć coś bardzo niemiłego, ale tylko oderwał Tori od swojego
ramienia.
– I tak nie dałabyś rady. Wracaj
do domu – nakazał niezwykle spokojnie.
Coś w jego spojrzeniu sprawiło,
że Tori przez chwilę nie odpowiedziała i ten moment wykorzystał, żeby odejść.
***
Aki nie uniosła wzroku znad
czytanej książki, słysząc otwierające się drzwi. Tak jakby wiedziała, kim jest
intruz. Przez chwilę trwała dość złowroga cisza, w której oboje nie czuli się
dobrze. Spojrzała przelotnie na pogrążonego we śnie Flavia, choć nie miała
nadziei, że cokolwiek się zmieniło, po czym zwróciła spojrzenie na G. Nadal
wyglądał na wściekłego, skrzywił się, patrząc na swojego następcę.
– Nie mogliście tego przewidzieć
– powiedziała cicho.
– Dorwę tego gnojka. Zapłaci za
to – mruknął.
Podszedł bliżej i kucnął przed
Aki, żeby spojrzeć jej w oczy. Poprawiła mu pasemko włosów opadające na twarz.
– Flavio to silny chłopak. Będzie
walczył, aż lekarz znajdzie antidotum.
– Dziękuję, że z nim zostałaś.
– Chociaż tak mogę was wesprzeć.
To byłoby bardzo smutne, gdyby Flavio toczył tę walkę samotnie, skoro ma nas. –
Uśmiechnęła się lekko.
Doceniała to, że tu przyszedł.
Czuwanie nad umierającym chłopakiem nie było w jego stylu, nie potrafił długo
usiedzieć na miejscu. Tak było zawsze, gdy Giotto czy któryś ze Strażników
został zraniony. Musiał działać, żeby nie myśleć o tym wszystkim, nie
dopuszczać do siebie tego jednego uczucia, przed którym nie potrafił się
obronić. Aki to rozumiała. Był zawzięty i nie odpuszczał, zaakceptowała to.
– Przepraszam, że cię zostawiłem
na tak długo – powiedział znienacka.
– Mówisz to dzisiaj drugi raz –
zauważyła. – Co się stało? Normalnie szukałbyś już Cesara i truciciela.
– To nie Giotto. – Uprzedził
kolejne pytanie, po czym zamilkł na kilka długich minut. – Za co kochasz
takiego egoistę jak ja, aniele?
– Nie jesteś egoistą, G. Giotto
powiedział o kilka słów za dużo, ale wszyscy jesteśmy zdenerwowani sytuacją. Z
pewnością cię przeprosi, kiedy tylko ochłonie. Pewnie już żałuje.
– To małe Słońce jest innego
zdania. I zbyt spostrzegawcze dla swojego dobra.
– Tori ma cię za egoistę? –
Zaśmiała się.
– Nie chciała pozwolić mi odejść.
Wiem, że mnie nosi, aniele, ale nie mogę na niego patrzeć w tym stanie. I na
ciebie, kiedy jesteś smutna. A sam doprowadzam cię do takiego stanu.
– Nie bądź dla siebie zbyt
surowy. Jesteś Burzą, która zawsze działa jako pierwsza. Poza tym wiem, czego
tak bardzo się boisz. Nie musisz się bać, G. Nie zostawię cię. Flavio też nie.
Idź już. Zostanę z nim i będę czuwać – obiecała. – Rób to, co konieczne i co
uważasz za słuszne. A potem porozmawiaj z Giotto. Nie chcę pomiędzy wami
niezgody.
– Nie wiem, czym sobie na ciebie
zasłużyłem, aniele, ale dziękuję Bogu za każdy dzień, gdy mam cię obok. –
Pocałował ją w czubek głowy. – Nie oddalaj się od rezydencji i miej oko na tego
dzieciaka.
***
Podejrzewała, że biblioteka
będzie ostatnim miejscem, gdzie będą jej szukać. Właśnie dlatego to ją wybrała
na swoje centrum dowodzenia. Poza tym tu miała najbliżej do tego, czego
potrzebowała, czyli książek. Biblioteka Vongoli była dość spora i nieźle uposażona.
Wcale jej to nie dziwiło, choć zastanawiała się, czy było tak już wcześniej,
czy może swój udział miała w tym Aki.
Gdy chciała iść do Flavia, lekarz
się nie zgodził, wymawiając się jej młodym wiekiem. Z drugiego pokolenia tylko
Ricardo miał prawo wstępu do pokoju. Tłumaczyli jej, że nie może nijak pomóc. A
Tori nie miała najmniejszego zamiaru siedzieć bezczynnie, gdy jej towarzysz…
Lekarz rozkładał ręce. Żadne
antidotum nie działało, a stan Flavia wciąż się pogarszał. Był to najgorszy
rodzaj trucizny. Taki, który zabija powoli i w bardzo bolesny sposób. To
dlatego lekarz wprowadził młodą Burzę w stan podobny do śpiączki, by spowolnić
działanie trucizny i nieco ulżyć chłopakowi w cierpieniu.
Poddawanie się jednak nie leżało
w naturze Tori i choć nie uważała się za zbyt mądrą, a tym bardziej oczytaną,
postanowiła zmusić do pracy swoje wszystkie szare komórki. Ku jej zdziwieniu w
bibliotece znalazła wiele książek na temat trujących substancji. Dzięki temu,
że podsłuchała rozmowę Primo z lekarzem, wiedziała, jakie objawy ma Flavio.
Nie były to te pospolite jak
biegunka i wymioty, co wykluczało najbardziej znane substancje. Ktoś musiał się
naprawdę postarać. W tym wypadku wiedzieli tylko o rozszerzonych źrenicach,
silnym bólu brzucha i nie tylko oraz ogólnym osłabieniu i odrętwieniu. Gdy
Flavio zaczął kaszleć krwią, nie było wątpliwości, że trucizna uderzała w układ
nerwowy i powodowała degradację komórek.
Dlatego też nie było mowy o
dopuszczeniu do tego Knuckle’a. Płomień Ostatniej Woli Słońca jedynie przyspieszyłby
ogólne wyniszczenie organizmu zamiast jego regenerację. Lekarz jednak jasno
powiedział, że czasu jest coraz mniej. Jeśli układ nerwowy zostanie stale
uszkodzony, nawet jeśli Flavio nie umrze, będzie po nim.
A zgon młodej Burzy miał nastąpić
w ciągu dwudziestu, może trzydziestu godzin. Nie wspominając o tym, że miała to
być naprawdę bolesna śmierć. Ktokolwiek stworzył truciznę, nie przebierał w
środkach.
Niestety wyglądało też na to, że
Vongola, która za cel obrała sobie chronienie ludzi, a nie ich zabijanie, mimo
pokaźnej kolekcji książek, posiadała zbyt mało informacji o truciznach. I choć
Tori włożyła wiele czasu i wysiłku w przejrzenie książek w poszukiwaniu
przydatnych informacji, nic nie znalazła.
Może nie czytała najlepiej i nie
wszystko rozumiała, to jednak była w stanie odszukać objawy. Wszystkie książki
sugerowały jednak wymioty i biegunki, które u Flavia bez wątpienia nie
wystąpiły, co skreślało je z listy. Ciężko było wierzyć, że główne objawy
jeszcze nie wystąpiły.
Robiło się już późno, ale Tori
musiała iść do miasta. Tylko tam jeszcze ciągle miała szansę dowiedzieć się
czegoś użytecznego. Ze względu na porę jednak wolała zrobić to po cichu, nie
zdradzając swoich zamiarów. Wzięła torbę i zakradła się do kuchni, by wziąć
trochę prowiantu. Przez wiele godzin nic nie jadła, a czekała ją długa noc.
Potem musiała tylko uciec z budynku niezauważona.
Nie usłyszała kroków, kiedy do
kuchni weszła Aki, chcąc zaparzyć sobie herbaty. Rzadko robiła to sama, ale
teraz potrzebowała odrobiny ruchu. Dostrzegła niemal od razu torbę i buszującą
po półkach dziewczynę.
– Dokąd się wybierasz, Tori? –
zapytała.
Ta aż podskoczyła. Jak mogła dać
się tak łatwo zaskoczyć? Z przerażeniem malującym się na twarzy popatrzyła na
Aki, szukając jakiejś wymówki.
– Ja? Nigdzie – wypaliła. – Skąd
ci to przyszło do głowy?
Nie uwierzyła jej. Zmierzyła Tori
uważnym, choć też nieco zmęczonym spojrzeniem.
– Nie kłam, Tori, proszę. Widać
jak na dłoni, że coś kombinujesz.
– Przepraszam – jęknęła Tori –
ale nie zamierzam szukać truciciela ani Cesara, jeśli o to się obawiasz.
– Co w takim razie chcesz zrobić
o tej porze? – W tonie Aki zabrzmiała powaga i może odrobina gniewu, choć nie
zamierzała nikogo niepokoić, dopóki sama nie przekona się, o co chodzi.
– Idę tylko do miasta. –
Naburmuszyła się Tori. – To nic takiego. Niebawem wrócę.
Aki zmrużyła oczy, przyglądając
się dziewczynie. Nie znosiła tajemnic, a Strażniczka Słońca koniecznie
próbowała coś ukryć, Hiszpanka czuła to instynktownie wyczulona na takie rzeczy
przez lata mieszkania z Vongolą.
– Jest późno, a mamy sytuację
awaryjną – powiedziała spokojnie. – To nie to, że ci nie ufam, Tori, ale
kolejne zmartwienie nie jest nam potrzebne. Dokąd idziesz, Tori?
Młoda Strażniczka westchnęła z rezygnacją.
– Znam to miasto i jego
zagrożenia lepiej niż cała Vongola razem wzięta – stwierdziła z powagą. –
Spędziłam tam wiele lat i potrafię o siebie zadbać. Poza tym nie idę nigdzie
daleko – dodała. Postanowiła zdradzić jeden swój sekret, by chronić inny. –
Chyba nie… Ech, na pewno zdajesz sobie sprawę, że nie jestem jedyną sierotą,
jaka żyła w tym mieście. Nawet jeśli to nie są moi przyjaciele, zostawiłam za
sobą kilka osób. Może i to, co tu mam, nie jest właściwie nawet moje, ale czuję
się zobowiązana im pomóc. Nie mogłabym w nocy spać, gdybym choć od czasu do
czasu nie podrzuciła im czegoś do jedzenia. Tak, to nie jest pierwszy raz, jak
się tak wymykam. Chodzę do miasta regularnie, choć raczej za dnia. Dziś z
powodu zamieszania jeszcze tam nie poszłam, a nie chcę tego odkładać do jutra,
Aki. Wiem, jak to jest być głodną przez cały dzień, a czasem nawet dłużej. Więc
jeśli nie uda im się nic znaleźć, co mają zrobić? – zapytała z powagą.
To, co powiedziała, nie było
kłamstwem. Faktycznie wymykała się z rezydencji, by wspomóc nieco swoich
dawnych towarzyszy niedoli. Dziś, co prawda przyświecał jej inny cel, ale i tak
zamierzała po drodze podrzucić im coś dobrego, więc teoretycznie nie oszukała
Aki.
Kobieta milczała przez chwilę, po
czym westchnęła ciężko.
– Przepraszam, po prostu nie
chcę, żebyś i ty wpadła w kłopoty – odparła, a jej spojrzenie złagodniało.
Zresztą czułaby się niesprawiedliwa wobec Strażniczki, skoro pozwoliła G iść. –
Nie chciałam cię o nic podejrzewać. Uważaj na siebie i wracaj szybko.
– Wzięłabym cię ze sobą, ale to
byłoby jeszcze bardziej nieodpowiedzialne z mojej strony niż wymykanie się
samej – stwierdziła Tori, łapiąc się pod boki. – Nie byłabym w stanie
zagwarantować ci bezpieczeństwa w razie kłopotów, a sama mogę ostatecznie
chociaż uciec, bo znam miasto jak własną kieszeń. Właśnie dlatego muszę iść
sama. Zresztą wyglądasz na bardzo zmęczoną, spróbuj się trochę zdrzemnąć, Aki.
Proszę. A jeśli dzięki temu poczujesz się lepiej, obiecuję zabrać cię ze sobą
następnym razem, już za dnia. I nie martw się. Nawet jeśli wrócę dopiero za
kilka godzin, dam sobie radę.
Aki uśmiechnęła się lekko.
– Ja też chcę cię zabrać w jedno
miejsce – odparła. – Palnęłaś coś dzisiaj bez zastanowienia i jestem o to zła,
ale wrócimy do tej rozmowy, kiedy Flavio wyzdrowieje.
– Co takiego palnęłam? –
przeraziła się Tori.
– To nieprawda, że G kieruje się
wyłącznie swoim ego – wyjaśniła i wyszła, rezygnując jednak z filiżanki herbaty
przed snem.
To pozostawiło Tori oniemiałą.
Pokornie spuściła głowę, choć Aki nie mogła już tego zobaczyć. Westchnęła
ciężko.
– Czyli się poskarżył.
Po tym naładowała jedzenia do
torby i wyszła z domu już bez jakichkolwiek problemów. Później będzie się
martwiła o to, jak załatwić sprawę Aki i G. Próbowała zatrzymać G, nie bacząc
na słowa. Po prostu będzie musiała ich przeprosić. Na razie miała do zrobienia
coś innego.
W mieście była tylko jedna
biblioteka i to tam zmierzała Tori. Zamierzała się jakoś włamać do środka, bo
podejrzewała, że nie będą jej chcieli tam wpuścić. Nie tylko ze względu na
późną porę, ale też fakt, że do niedawna była sierotą. Kimś, od kogo ludzie
trzymali się z daleka. Co innego wypad do Paradiso z Primo lub resztą
rodziny. Jednak teraz szła sama. Nikt by jej nie uwierzył, że jest częścią tej
szanowanej rodziny.
Po drodze jednak musiała wstąpić
do opuszczonego budynku, gdzie niegdyś pomieszkiwała. Mogła tym razem nikogo
tam nie zastać, a mogła znaleźć równie dobrze aż kilka osób. Bywało różnie.
Było już ciemno. Tori odzwyczaiła
się już od błądzenia w ciemnościach, odkąd zaczęła mieszkać z Vongolą. Wyjście
z rezydencji i dotarcie do miasta nie stanowiło aż takiego problemu. Księżyc
oświetlał jej drogę. Trudniej zrobiło się dopiero, gdy skierowała się właśnie
do dawnego magazynu. Wysokie ściany budynku odcinały dopływ światła. Kiedyś jej
to nie przeszkadzało, ale teraz było inaczej.
– Szkoda, że nie umiem świecić –
mruknęła pod nosem. – W końcu mam być Słońcem.
W ostatniej chwili zrobiła unik.
Coś świsnęło koło jej głowy, lecz ktoś złapał ją w silny uścisk. Nie
przestraszyła się, doskonale rozpoznając tę osobę. Musiał obserwować ją już
dłuższą chwilę. Zresztą zdradziła swoją lokalizację gadaniem do siebie.
– Puszczaj mnie, Mario –
warknęła, ale wcale nie walczyła.
– Czego tu szukasz, Tori?
– Przyniosłam jedzenie.
Przynajmniej dla młodszych, jeśli ty nie chcesz.
– Myślisz, że jak przygarnęła cię
Vongola, to jesteś od nas lepsza? – zapytał chłodno chłopak, do którego Tori
zwróciła się “Mario”. – Nie potrzebujemy cię.
– Nie uważam się za lepszą od
was. Właśnie dlatego przychodzę. Traf chciał, że mi się poszczęściło, ale to
mogło być każde z nas – stwierdziła beznamiętnie Tori. Nie czuła się urażona
słowami chłopaka. – Chcę tylko pomóc tym młodszym od siebie. Przynajmniej tyle
mogę zrobić.
– Odejdź – warknął Mario. Puścił
ją, popychając do przodu. – Idź sobie.
– Rozumiem – westchnęła smutno
Tori. – W takim razie pomyśl o tym, jak o transakcji. Przyda mi się pomoc –
dodała, ruszając w stronę budynku. – Nie chcę z tobą walczyć.
Nigdy za sobą nie przepadali i
uważali się raczej za wrogów. Walczyli zazwyczaj właśnie o jedzenie. Silniejszy
zwyciężał. Teraz jednak nie miała powodów, by traktować Maria w ten sposób.
Niczego jej nie brakowało.
– Chcesz kogoś napaść dla tej
swojej mafii?
– Nie. Potrzebuję tylko
informacji – oznajmiła Tori. Jednak gdy Mario stanął w przejściu, blokując jej
drogę, nie wytrzymała. Sprawnym ruchem powaliła chłopaka na ziemię. Każdego
dnia uczyła się i trenowała. Poza tym nie była niedożywiona jak kiedyś. On zaś
najwyraźniej nie spał od kilku dni. Może nawet oberwał od kogoś silniejszego,
bo normalnie nie dałby się tak łatwo rozłożyć na łopatki. – Nie mamy powodu, by
walczyć, Mario.
– Tori? Tori, to ty? – Usłyszała
głos jakiejś dziewczyny.
– Tak, to ja. Przyniosłam trochę
jedzenia.
– Odejdź, nie potrzebujemy twojej
pomocy! – upierał się Mario.
– Mario, daj spokój – powiedziała
druga z dziewczyn. – Emiliano, Levi i Pietro śpią.
– Pietro? – powtórzyła Tori. –
Znów uratowałeś jakieś dziecko. To dlatego jesteś cały poobijany. Niestety nie
przyniosłam żadnych bandaży.
– Jesteśmy wdzięczni, że nam
pomagasz.
– Nie robię tego dla waszej
wdzięczności, Abi. Poza tym dziś potrzebuję pomocy.
– To nie nasz problem.
– Mario! – skarciła go Abigail. –
Tori, co się stało?
– Mój przyjaciel został otruty –
oznajmiła z powagą Tori. – Mamy coraz mniej czasu. Próbuję znaleźć informację,
co to za trucizna, ale w zbiorach Vongoli nie było wystarczająco dużo książek.
– Nie znamy się na truciznach.
– Wiem, nie tego od was oczekuję.
Zmierzam właśnie do biblioteki.
– Chcesz się tam włamać?
– Tak. Być może będę potrzebowała
w tym pomocy. Poza tym pomyślałam, że może słyszeliście, kto mógłby mieć u
siebie zbiór książek z tego zakresu.
– Jasne, bo każdy trzyma u siebie
cały zapas.
– Dobrze. Pomogę ci – zgodziła
się Abigail. – Zgaduję, że potrzebujesz kogoś, kto ewentualnie odciągnie uwagę
ludzi, kiedy będziesz się tam włamywać.
– Właśnie.
– Jeśli chodzi o inne miejsce...
– Zamyśliła się Abi. – Możesz spróbować… Nie. Zielarka zmarła niedawno. Nie
wydaje mi się, żeby było jakieś inne miejsce. Nie traćmy czasu, chodźmy.
– Ja pójdę – oznajmił Mario.
– Zapomnij. Jesteś cały poobijany
– warknęła Tori. – Abi da sobie radę. Nie zamierzam jej narażać – dodała,
wyjmując z torby to, co dla nich miała.
Razem ruszyły w stronę
biblioteki.
– Przepraszam cię za niego. Wiem,
że dawniej dużo walczyliście, ale Mario nie jest złym człowiekiem – odezwała
się nagle Abigail. – Myślę nawet, że on za tobą po prostu tęskni. Dlatego
wkurza się, gdy pojawiasz się znienacka. Nie potrzebujesz tu przychodzić.
– To nie rozmowa na teraz –
powiedziała Tori. – To prawda, mam nowe życie, ale jeszcze nie zapomniałam, że
Mario nawet mnie kiedyś uratował. Po prostu się nie lubimy.
– Wiem, że my też nigdy się nie
przyjaźniłyśmy, ale…
– Abi, daj spokój. Nigdy nie
miałam wam niczego za złe. Każde z nas próbowało przetrwać. Zresztą to już
przeszłość.
– Dla ciebie może tak.
– Teraz mamy ważniejsze rzeczy –
stwierdziła z powagą Tori. Dziewczyny zbliżały się już bowiem do biblioteki.
Zakradły się pod okno na parterze, gdzie wciąż paliło się światło. Zdawało się,
że była tam tylko jedna osoba, która odpowiedzialna była za pilnowanie tego
dnia. – Spróbuję włamać się tylnymi drzwiami. Ty będziesz pilnować. W razie czego
popukaj w szybę albo coś.
– Może po prostu spróbuję
wyciągnąć ją z budynku i wejdziesz tędy.
– Nie, nie będziemy ryzykować.
Chcę mieć tylko pewność, że dostanę się do budynku niezauważona. Dalej poradzę
sobie już sama.
– No dobrze, tylko uważaj.
– Za kogo mnie masz? – Zaśmiała
się Tori i ruszyła na tył budynku. Delikatnie nacisnęła na klamkę, ale tak jak
podejrzewała, drzwi nie puściły. – No dobra. Co teraz?
– Wiedziałem. Nie masz zielonego
pojęcia, jak się otwiera zamki.
– Mario!
– Ciszej – skarcił ją. – Chyba
nie chcesz, żeby ktoś cię usłyszał.
– Co tutaj robisz?
– Chyba nie myślałaś, że puszczę
Abi samą. Poza tym wiedziałem, że nie będziesz umiała tego otworzyć –
stwierdził Mario i popatrzył groźnie na Tori. – Odsuń się i daj działać
mistrzowi.
Po cichu weszła do środka.
Modliła się tylko, by znaleźć jakieś książki. Na piętrze powinna znaleźć to, co
było poza zasięgiem przeciętnych ludzi. Wiedzę specjalistyczną i być może także
coś o truciznach. Z tego co pamiętała, biblioteka należała do kogoś, choć
okazał swoją dobrą wolę, udostępniając powieści mieszkańcom miasta. Musiał mieć
coś więcej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz