Ogłoszenia

Witamy na stronie Vongoli i zapraszamy do lektury opowieści.

środa, 25 marca 2020

Rozdział 9. Zabójcza trucizna


Wraz z powrotem Strażników z kolejnego polowania na Cesara w rezydencji Vongoli zapanowało spore zamieszanie. Służba biegała w tą i z powrotem, bowiem G z pomocą Ugetsu podtrzymywał swojego ucznia, by ten nie runął na ziemię. Od razu wezwano lekarza i poinformowano Prima. Nikt jednak w pełni nie wiedział, co się wydarzyło.
Harmider oderwał też pozostałych członków rodziny od swoich zajęć, z niepokojem ruszyli na spotkanie powracającym. Wszyscy jednak zeszli z drogi Primo i Secundo, którzy ramię w ramię właśnie dotarli.
– G, Ugetsu – odezwał się Giotto, spoglądając na bladego jak ściana Flavia z niepokojem i oczekując wyjaśnień.
– Ktoś go otruł – wyjaśnił Strażnik Deszczu. – Choć śmiem sądzić, że to nie Flavio był celem, lecz mężczyzna, którego szukamy – dodał, wręczając Primo jakąś karteczkę.
Z początku cała trójka myślała, że to żart. Byli już blisko złapania Cesara. Zastawili na niego pułapkę w jednym z lokali i pozostało im jedynie czekać. Wciąż mieli dobrych kilka godzin. Zamówili więc coś do jedzenia, by nie brać udziału w potencjalnej walce o pustym żołądku.
To właśnie Flavio znalazł w swoim jedzeniu coś dziwnego, jakby kawałek papieru. Gdy go rozwinął, komunikat jasno mówił “zostałeś otruty”. W pierwszej chwili żaden z nich nie chciał wierzyć. Myśleli, że to jakiś głupi żart, jednak niedługo później Flavio naprawdę pobladł i zwinął się w bólu. Coś naprawdę było w jego jedzeniu.
Na twarzy Giotta pojawił się gniew. Kątem oka dostrzegł, jak Alaude w towarzystwie Bruna odchodzą, najwyraźniej Chmura postanowiła działać na własnych zasadach i nawet nie próbował ich powstrzymywać.
– Zrobiło się poważnie – mruknął Lampo. – Najpierw naprzykrza się naszym kobietom, a teraz jeszcze okazuje się, że ma również innych wrogów.
G zgrzytnął zębami, lecz nim cokolwiek powiedział, w towarzystwie Louisa zjawił się lekarz. Spojrzał na Giotta.
– Ten tłum nie pomoże rannemu – powiedział twardo, choć nie bez respektu. – Zabierz ich stąd w tej chwili, Don Primo. Zwłaszcza swoją Prawą Rękę, będziecie tylko przeszkadzać – dodał, widząc, że G zamierza protestować.
– On nie jest ranny, tylko został otruty – oznajmił z groźną miną G, jednak zamilkł pod naporem Giotta.
– Wszyscy rozejść się – zagrzmiał Ricardo. W końcu to jego Strażnik słaniał się teraz na nogach. – Ja i Primo zostaniemy z Flaviem.
– Ricardo ma rację – przytaknął Giotto. – G, proszę. Aki, zajmiesz się nim?
Kobieta kiwnęła głową, łapiąc narzeczonego za rękę. Każdej innej osobie groziłoby to poważnymi konsekwencjami, ale Aki czuła się całkowicie bezpiecznie pomimo ziejącej od narzeczonego furii.
– Chodź ze mną – poleciła cicho i położyła palec na jego ustach, gdy próbował zaprotestować. – Po prostu chodź.
Wyprowadziła go do ogrodu i przytuliła się do niego. Wiedziała, co nim właśnie targa, jak był wściekły szczególnie na siebie, choć nie było w tym niczyjej winy. Zresztą była pewna, że reszta rodziny dopadnie osobę za to odpowiedzialną. I nie chciała być w jej skórze, kiedy to się wydarzy.
Milczeli przez długich kilka minut. W końcu G westchnął, jakby zeszło z niego całe powietrze.
– Przepraszam, aniele. Zostawiłem cię samą na tyle długich dni – wyznał, patrząc gdzieś w dal. Wtedy sobie przypomniał. Ponownie utkwił wzrok w Aki i chwycił jej dłoń w swoją. Drugą ręką sięgnął do kieszeni i wcisnął w dłoń narzeczonej coś drobnego. – To chyba należy do ciebie.
Uśmiechnęła się, widząc odzyskaną bransoletkę. Zaraz jednak spojrzała na G.
– Dziękuję. – Położyła dłoń na tatuażu zdobiącym jego twarz. – Nie musiałeś jej szukać. Nie jest aż tyle warta.
– Dostałaś ją od Giotta – przypomniał G, marszcząc brwi. – Zresztą znalazłem ją, szukając tego drania.
Uśmiechnęła się tylko. Oboje wiedzieli, że Primo zrozumiałby, gdyby prezent się nie znalazł, a Aki zdawała sobie sprawę, że ten drobny gest, jak odzyskanie bransoletki, dla G też był ważny.
Pociągnęła go za sobą, żeby jeszcze się przejść, jakby spacer mógł pozbyć się wszelkich negatywnych uczuć. Na końcu języka miała pytanie o to, co G zamierza zrobić, gdy już dopadnie złodzieja, chociaż znała odpowiedź. Nie potrafiła się jednak zdobyć na powiedzenie, że wolałaby, aby im umknął, niż żeby wydarzyło się to, co się wydarzyło. Na to było za późno.
Tymczasem Giotto i Ricardo czuwali nad Flaviem podczas badań lekarskich. Mina medyka nie wróżyła jednak nic dobrego, a stan młodej Burzy wciąż się pogarszał.
– Co z nim? – zapytał zniecierpliwiony Secundo, który od dłuższej chwili krążył nerwowo po pokoju.
– Poganianie lekarza nic nie da – upomniał go Primo. – Choć rozumiem twój niepokój.
– Nie wygląda to zbyt dobrze. Młodzieniec bez wątpienia został otruty, ale zajmie mi to trochę czasu, nim odkryję, co to za mieszanka. Na razie podam mu coś przeciwbólowego i uspokajającego. We śnie nie będzie tak cierpiał.
Giotto mógł tylko skinąć głową. Wobec trucizny był bezsilny, pozostało im czekać i mieć nadzieję, że wszystko skończy się dobrze. Zresztą musiał przekazać wieści reszcie rodziny, a wątpił, żeby G tak spokojnie przyjął do wiadomości werdykt lekarski, jak i jego własne postanowienie, by na razie zaprzestać szukania złodzieja. Nie mógł narażać rodziny, a sprawa stała się poważna. Kimkolwiek był ten cały Cesar, stanowił zagrożenie, które Giotto chciał trzymać z daleka od swoich najbliższych.
– Nie rób nic głupiego – powiedział do Ricarda, a sam zszedł do salonu, gdzie zastał resztę rodziny, choć nadal brakowało kilku osób.
Chmury pewnie już działały, Aki i G też jeszcze nie wrócili, gdziekolwiek kobieta zabrała rozwścieczoną Burzę.
– Co z nim? – zapytał Knuckle.
– Doktor potrzebuje czasu, żeby znaleźć odtrutkę.
– Czyli na razie nic nie możemy zrobić oprócz szukania tego gnojka – odparł Deamon.
– Nie, na ten moment zawieszam poszukiwania Cesara. Nie chcę ryzykować, że ktoś jeszcze zostanie poszkodowany – odpowiedział twardo Giotto.
– Primo – warknął Spade. – Ten człowiek stanowi zagrożenie.
– Właśnie dlatego – odparł spokojnie Giotto.
– Alaude z pewnością już tropi truciciela – zauważył Ugetsu. – A G też tak tego nie zostawi. Najpierw Aki, teraz Flavio.
– Będzie musiał się podporządkować. Deamon, ciebie to też dotyczy – dodał surowo Giotto.
– Czy jest cokolwiek, co możemy zrobić? – zapytała Tori, wpatrując się w Primo z nadzieją. – Cokolwiek?
– Obawiam się, że nie, Tori. Pozostaje nam czekać i wierzyć, że Flavio wydobrzeje.
– A Płomień Ostatniej Woli nie jest w stanie pomóc? – podsunął Knuckle.
– Porozmawiam o tym z lekarzem, wciąż jednak wydaje mi się, że to, czego nam teraz trzeba to odpowiednie antidotum. Jednak, żeby je stworzyć, lekarz musi najpierw odkryć, z czego składała się trucizna.
– Czyli naprawdę pozostaje nam się modlić. – Knuckle był niepocieszony, zresztą jak wszyscy. – Niech Bóg ma w opiece naszą młodą Burzę.
Deamon tylko prychnął z pogardą. W tym momencie do salonu weszli Aki i G. Spojrzeli wyczekująco na Prima. Ten pokiwał przecząco głową, dając do zrozumienia, że nic nowego jeszcze się nie dowiedział, na co Aki posmutniała jeszcze bardziej, a G się skrzywił. Wiedział jednak, że wrzaskami niczego nie zmieni.
– Wychodzę – oznajmił.
– Nie, G, nigdzie nie idziesz. Na razie wstrzymuję poszukiwania złodzieja – odparł Giotto głosem nieznoszącym sprzeciwu.
– Nie będę siedział i czekał, czort wie na co – warknął, podchodząc do przyjaciela. – Sprawy zaszły za daleko. Zamierzam go dopaść i mnie nie powstrzymasz.
– Nie. Koniec dyskusji. Zwłaszcza ty nigdzie się nie wybierasz.
G zmrużył gniewnie brwi, spoglądając na przyjaciela. Żaden z nich nie zamierzał ustąpić, pozostali Strażnicy milczeli gotowi jednak powstrzymać G, gdyby ten zamierzał ruszyć od razu w teren.
Primo spojrzał na członków rodziny, dłużej zatrzymując wzrok na Aki, po czym wrócił spojrzeniem do G.
– Chcesz to zrobić Aki? – zapytał, czując się nieco podle, ale była to ostateczność, której używał dość niechętnie. Skończymy mu się jednak racjonalne argumenty, które i tak rzadko kiedy działały na wściekłość Burzy.
– Nie używaj Aki jako argumentu. Robię to dla niej – warknął G.
– Wolałaby raczej, żebyś tu teraz był.
– Giotto, chyba wystarczy – odezwał się Ugetsu. – Te słowa nie powinny paść w tej sytuacji.
G wykorzystał ten moment, żeby wyjść, trzaskając za sobą drzwiami. Primo westchnął ciężko. Nie tak planował przeprowadzić tę rozmowę, a wyglądało na to, że zniweczył wszelkie działania Aki.
W pomieszczeniu zapadła niezręczna cisza. Wszyscy mieli podłe nastroje z powodu obecnej sytuacji. Byli bezsilni, a odejście G nie wróżyło nic dobrego. Dlatego Giotto nie zignorował faktu, że Tori również próbowała wymknąć się po cichu z salonu, korzystając z faktu, że uwaga obecnych tam osób skupiona była na czymś innym.
– A ty dokąd idziesz, Tori?
– Ja? – zdziwiła się dziewczyna, spoglądając na Prima z niewinną miną. – Do pokoju, chciałam się trochę pouczyć przed kolejną lekcją z Aki – powiedziała, choć było to wierutne kłamstwo. – Poza tym nie chcę przeszkadzać.
Primo popatrzył na nią spod przymrużonych powiek. Wyczuwał, że dziewczyna coś kręci, lecz nie chciał w to wnikać. Wątpił, by była aż tak głupia, by spróbować dołączyć do G w poszukiwaniach lub zrobić to na własną rękę.
– Rozumiem.
Tymczasem Tori udała się do holu. Tam nikt nie mógł jej już zobaczyć. Zamiast pójść w lewo i schodami na górę, wyszła z rezydencji z nadzieją, że zdąży jeszcze dogonić G. Zobaczyła Strażnika Burzy w oddali i rzuciła się do biegu, krzycząc:
– G! G! – Jednak mężczyzna nie zareagował. Może jej nie słyszał? Przyspieszyła jeszcze. Potrafiła bardzo szybko biegać, więc zdołała go dogonić. Dopadła do niego, krzycząc: – G, poczekaj!
– Czego chcesz? – warknął, patrząc na nią groźnie. – Nie wezmę cię ze sobą.
– Nie o to chodzi – wyjaśniła nieco zziajana. – Poczekaj chwilę i wysłuchaj mnie proszę.
– Nie mam czasu.
– Primo… Primo ma rację. Jeśli pójdziesz teraz, sprawisz Aki ogromną przykrość – upierała się Tori.
– To nie twoja sprawa – ofuknął ją G, z trudem powstrzymując się od bardziej gwałtownej reakcji. – Wracaj do domu.
– Od kiedy jesteśmy rodziną, to też moja sprawa! – Tori nie dawała za wygraną, cały czas podążając za G. – Nie było cię przez wiele dni. Aki jest bardzo silna, więc starała się tego nie okazywać. Ale Primo bez problemu zauważył, że jest przygaszona, odkąd nie ma cię w domu – kontynuowała niezrażona. – Nie mówię, żebyś zrezygnował z poszukiwań, tak jak powiedział Primo. Doskonale cię rozumiem.
– Co ty niby rozumiesz?
– Flavio jest moim przyjacielem.
– On cię nawet nie lubi – zauważył G, coraz bardziej rozeźlony nachalnością dziewczyny.
– Wiem. Już mu powiedziałam, że jeszcze sprawię, że mnie polubi – mruknęła nieco naburmuszona. – Ale to nie jest teraz ważne. G, proszę zostań, chociaż jeden dzień. Dla Aki. Spędź z nią trochę czasu, a potem powrócisz do poszukiwań. Jeden dzień nie zrobi tobie różnicy, a dla niej ogromną! – nalegała, ale Burza wciąż pozostawała nieugięta. Zdenerwowana Tori, uwiesiła się na ramieniu Strażnika i i zaparła się nogami w ziemi. – Aki za tobą tęskni, rozumiesz?! Jeśli będzie trzeba, zaciągnę cię tam siłą! – zadeklarowała wściekle. – Flavio też cię potrzebuje. Jesteś jego mentorem, nie?! On cię podziwia, więc nie możesz go zostawić tylko po to, by zaspokoić własne ego!
G spojrzał na nią, jakby zamierzał warknąć coś bardzo niemiłego, ale tylko oderwał Tori od swojego ramienia.
– I tak nie dałabyś rady. Wracaj do domu – nakazał niezwykle spokojnie.
Coś w jego spojrzeniu sprawiło, że Tori przez chwilę nie odpowiedziała i ten moment wykorzystał, żeby odejść.

***

Aki nie uniosła wzroku znad czytanej książki, słysząc otwierające się drzwi. Tak jakby wiedziała, kim jest intruz. Przez chwilę trwała dość złowroga cisza, w której oboje nie czuli się dobrze. Spojrzała przelotnie na pogrążonego we śnie Flavia, choć nie miała nadziei, że cokolwiek się zmieniło, po czym zwróciła spojrzenie na G. Nadal wyglądał na wściekłego, skrzywił się, patrząc na swojego następcę.
– Nie mogliście tego przewidzieć – powiedziała cicho.
– Dorwę tego gnojka. Zapłaci za to – mruknął.
Podszedł bliżej i kucnął przed Aki, żeby spojrzeć jej w oczy. Poprawiła mu pasemko włosów opadające na twarz.
– Flavio to silny chłopak. Będzie walczył, aż lekarz znajdzie antidotum.
– Dziękuję, że z nim zostałaś.
– Chociaż tak mogę was wesprzeć. To byłoby bardzo smutne, gdyby Flavio toczył tę walkę samotnie, skoro ma nas. – Uśmiechnęła się lekko.
Doceniała to, że tu przyszedł. Czuwanie nad umierającym chłopakiem nie było w jego stylu, nie potrafił długo usiedzieć na miejscu. Tak było zawsze, gdy Giotto czy któryś ze Strażników został zraniony. Musiał działać, żeby nie myśleć o tym wszystkim, nie dopuszczać do siebie tego jednego uczucia, przed którym nie potrafił się obronić. Aki to rozumiała. Był zawzięty i nie odpuszczał, zaakceptowała to.
– Przepraszam, że cię zostawiłem na tak długo – powiedział znienacka.
– Mówisz to dzisiaj drugi raz – zauważyła. – Co się stało? Normalnie szukałbyś już Cesara i truciciela.
– To nie Giotto. – Uprzedził kolejne pytanie, po czym zamilkł na kilka długich minut. – Za co kochasz takiego egoistę jak ja, aniele?
– Nie jesteś egoistą, G. Giotto powiedział o kilka słów za dużo, ale wszyscy jesteśmy zdenerwowani sytuacją. Z pewnością cię przeprosi, kiedy tylko ochłonie. Pewnie już żałuje.
– To małe Słońce jest innego zdania. I zbyt spostrzegawcze dla swojego dobra.
– Tori ma cię za egoistę? – Zaśmiała się.
– Nie chciała pozwolić mi odejść. Wiem, że mnie nosi, aniele, ale nie mogę na niego patrzeć w tym stanie. I na ciebie, kiedy jesteś smutna. A sam doprowadzam cię do takiego stanu.
– Nie bądź dla siebie zbyt surowy. Jesteś Burzą, która zawsze działa jako pierwsza. Poza tym wiem, czego tak bardzo się boisz. Nie musisz się bać, G. Nie zostawię cię. Flavio też nie. Idź już. Zostanę z nim i będę czuwać – obiecała. – Rób to, co konieczne i co uważasz za słuszne. A potem porozmawiaj z Giotto. Nie chcę pomiędzy wami niezgody.
– Nie wiem, czym sobie na ciebie zasłużyłem, aniele, ale dziękuję Bogu za każdy dzień, gdy mam cię obok. – Pocałował ją w czubek głowy. – Nie oddalaj się od rezydencji i miej oko na tego dzieciaka.

***

Podejrzewała, że biblioteka będzie ostatnim miejscem, gdzie będą jej szukać. Właśnie dlatego to ją wybrała na swoje centrum dowodzenia. Poza tym tu miała najbliżej do tego, czego potrzebowała, czyli książek. Biblioteka Vongoli była dość spora i nieźle uposażona. Wcale jej to nie dziwiło, choć zastanawiała się, czy było tak już wcześniej, czy może swój udział miała w tym Aki.
Gdy chciała iść do Flavia, lekarz się nie zgodził, wymawiając się jej młodym wiekiem. Z drugiego pokolenia tylko Ricardo miał prawo wstępu do pokoju. Tłumaczyli jej, że nie może nijak pomóc. A Tori nie miała najmniejszego zamiaru siedzieć bezczynnie, gdy jej towarzysz…
Lekarz rozkładał ręce. Żadne antidotum nie działało, a stan Flavia wciąż się pogarszał. Był to najgorszy rodzaj trucizny. Taki, który zabija powoli i w bardzo bolesny sposób. To dlatego lekarz wprowadził młodą Burzę w stan podobny do śpiączki, by spowolnić działanie trucizny i nieco ulżyć chłopakowi w cierpieniu.
Poddawanie się jednak nie leżało w naturze Tori i choć nie uważała się za zbyt mądrą, a tym bardziej oczytaną, postanowiła zmusić do pracy swoje wszystkie szare komórki. Ku jej zdziwieniu w bibliotece znalazła wiele książek na temat trujących substancji. Dzięki temu, że podsłuchała rozmowę Primo z lekarzem, wiedziała, jakie objawy ma Flavio.
Nie były to te pospolite jak biegunka i wymioty, co wykluczało najbardziej znane substancje. Ktoś musiał się naprawdę postarać. W tym wypadku wiedzieli tylko o rozszerzonych źrenicach, silnym bólu brzucha i nie tylko oraz ogólnym osłabieniu i odrętwieniu. Gdy Flavio zaczął kaszleć krwią, nie było wątpliwości, że trucizna uderzała w układ nerwowy i powodowała degradację komórek.
Dlatego też nie było mowy o dopuszczeniu do tego Knuckle’a. Płomień Ostatniej Woli Słońca jedynie przyspieszyłby ogólne wyniszczenie organizmu zamiast jego regenerację. Lekarz jednak jasno powiedział, że czasu jest coraz mniej. Jeśli układ nerwowy zostanie stale uszkodzony, nawet jeśli Flavio nie umrze, będzie po nim.
A zgon młodej Burzy miał nastąpić w ciągu dwudziestu, może trzydziestu godzin. Nie wspominając o tym, że miała to być naprawdę bolesna śmierć. Ktokolwiek stworzył truciznę, nie przebierał w środkach.
Niestety wyglądało też na to, że Vongola, która za cel obrała sobie chronienie ludzi, a nie ich zabijanie, mimo pokaźnej kolekcji książek, posiadała zbyt mało informacji o truciznach. I choć Tori włożyła wiele czasu i wysiłku w przejrzenie książek w poszukiwaniu przydatnych informacji, nic nie znalazła.
Może nie czytała najlepiej i nie wszystko rozumiała, to jednak była w stanie odszukać objawy. Wszystkie książki sugerowały jednak wymioty i biegunki, które u Flavia bez wątpienia nie wystąpiły, co skreślało je z listy. Ciężko było wierzyć, że główne objawy jeszcze nie wystąpiły.
Robiło się już późno, ale Tori musiała iść do miasta. Tylko tam jeszcze ciągle miała szansę dowiedzieć się czegoś użytecznego. Ze względu na porę jednak wolała zrobić to po cichu, nie zdradzając swoich zamiarów. Wzięła torbę i zakradła się do kuchni, by wziąć trochę prowiantu. Przez wiele godzin nic nie jadła, a czekała ją długa noc. Potem musiała tylko uciec z budynku niezauważona.
Nie usłyszała kroków, kiedy do kuchni weszła Aki, chcąc zaparzyć sobie herbaty. Rzadko robiła to sama, ale teraz potrzebowała odrobiny ruchu. Dostrzegła niemal od razu torbę i buszującą po półkach dziewczynę.
– Dokąd się wybierasz, Tori? – zapytała.
Ta aż podskoczyła. Jak mogła dać się tak łatwo zaskoczyć? Z przerażeniem malującym się na twarzy popatrzyła na Aki, szukając jakiejś wymówki.
– Ja? Nigdzie – wypaliła. – Skąd ci to przyszło do głowy?
Nie uwierzyła jej. Zmierzyła Tori uważnym, choć też nieco zmęczonym spojrzeniem.
– Nie kłam, Tori, proszę. Widać jak na dłoni, że coś kombinujesz.
– Przepraszam – jęknęła Tori – ale nie zamierzam szukać truciciela ani Cesara, jeśli o to się obawiasz.
– Co w takim razie chcesz zrobić o tej porze? – W tonie Aki zabrzmiała powaga i może odrobina gniewu, choć nie zamierzała nikogo niepokoić, dopóki sama nie przekona się, o co chodzi.
– Idę tylko do miasta. – Naburmuszyła się Tori. – To nic takiego. Niebawem wrócę.
Aki zmrużyła oczy, przyglądając się dziewczynie. Nie znosiła tajemnic, a Strażniczka Słońca koniecznie próbowała coś ukryć, Hiszpanka czuła to instynktownie wyczulona na takie rzeczy przez lata mieszkania z Vongolą.
– Jest późno, a mamy sytuację awaryjną – powiedziała spokojnie. – To nie to, że ci nie ufam, Tori, ale kolejne zmartwienie nie jest nam potrzebne. Dokąd idziesz, Tori?
 Młoda Strażniczka westchnęła z rezygnacją.
– Znam to miasto i jego zagrożenia lepiej niż cała Vongola razem wzięta – stwierdziła z powagą. – Spędziłam tam wiele lat i potrafię o siebie zadbać. Poza tym nie idę nigdzie daleko – dodała. Postanowiła zdradzić jeden swój sekret, by chronić inny. – Chyba nie… Ech, na pewno zdajesz sobie sprawę, że nie jestem jedyną sierotą, jaka żyła w tym mieście. Nawet jeśli to nie są moi przyjaciele, zostawiłam za sobą kilka osób. Może i to, co tu mam, nie jest właściwie nawet moje, ale czuję się zobowiązana im pomóc. Nie mogłabym w nocy spać, gdybym choć od czasu do czasu nie podrzuciła im czegoś do jedzenia. Tak, to nie jest pierwszy raz, jak się tak wymykam. Chodzę do miasta regularnie, choć raczej za dnia. Dziś z powodu zamieszania jeszcze tam nie poszłam, a nie chcę tego odkładać do jutra, Aki. Wiem, jak to jest być głodną przez cały dzień, a czasem nawet dłużej. Więc jeśli nie uda im się nic znaleźć, co mają zrobić? – zapytała z powagą.
To, co powiedziała, nie było kłamstwem. Faktycznie wymykała się z rezydencji, by wspomóc nieco swoich dawnych towarzyszy niedoli. Dziś, co prawda przyświecał jej inny cel, ale i tak zamierzała po drodze podrzucić im coś dobrego, więc teoretycznie nie oszukała Aki.
Kobieta milczała przez chwilę, po czym westchnęła ciężko.
– Przepraszam, po prostu nie chcę, żebyś i ty wpadła w kłopoty – odparła, a jej spojrzenie złagodniało. Zresztą czułaby się niesprawiedliwa wobec Strażniczki, skoro pozwoliła G iść. – Nie chciałam cię o nic podejrzewać. Uważaj na siebie i wracaj szybko.
– Wzięłabym cię ze sobą, ale to byłoby jeszcze bardziej nieodpowiedzialne z mojej strony niż wymykanie się samej – stwierdziła Tori, łapiąc się pod boki. – Nie byłabym w stanie zagwarantować ci bezpieczeństwa w razie kłopotów, a sama mogę ostatecznie chociaż uciec, bo znam miasto jak własną kieszeń. Właśnie dlatego muszę iść sama. Zresztą wyglądasz na bardzo zmęczoną, spróbuj się trochę zdrzemnąć, Aki. Proszę. A jeśli dzięki temu poczujesz się lepiej, obiecuję zabrać cię ze sobą następnym razem, już za dnia. I nie martw się. Nawet jeśli wrócę dopiero za kilka godzin, dam sobie radę.
Aki uśmiechnęła się lekko.
– Ja też chcę cię zabrać w jedno miejsce – odparła. – Palnęłaś coś dzisiaj bez zastanowienia i jestem o to zła, ale wrócimy do tej rozmowy, kiedy Flavio wyzdrowieje.
– Co takiego palnęłam? – przeraziła się Tori.
– To nieprawda, że G kieruje się wyłącznie swoim ego – wyjaśniła i wyszła, rezygnując jednak z filiżanki herbaty przed snem.
To pozostawiło Tori oniemiałą. Pokornie spuściła głowę, choć Aki nie mogła już tego zobaczyć. Westchnęła ciężko.
– Czyli się poskarżył.
Po tym naładowała jedzenia do torby i wyszła z domu już bez jakichkolwiek problemów. Później będzie się martwiła o to, jak załatwić sprawę Aki i G. Próbowała zatrzymać G, nie bacząc na słowa. Po prostu będzie musiała ich przeprosić. Na razie miała do zrobienia coś innego.
W mieście była tylko jedna biblioteka i to tam zmierzała Tori. Zamierzała się jakoś włamać do środka, bo podejrzewała, że nie będą jej chcieli tam wpuścić. Nie tylko ze względu na późną porę, ale też fakt, że do niedawna była sierotą. Kimś, od kogo ludzie trzymali się z daleka. Co innego wypad do Paradiso z Primo lub resztą rodziny. Jednak teraz szła sama. Nikt by jej nie uwierzył, że jest częścią tej szanowanej rodziny.
Po drodze jednak musiała wstąpić do opuszczonego budynku, gdzie niegdyś pomieszkiwała. Mogła tym razem nikogo tam nie zastać, a mogła znaleźć równie dobrze aż kilka osób. Bywało różnie.
Było już ciemno. Tori odzwyczaiła się już od błądzenia w ciemnościach, odkąd zaczęła mieszkać z Vongolą. Wyjście z rezydencji i dotarcie do miasta nie stanowiło aż takiego problemu. Księżyc oświetlał jej drogę. Trudniej zrobiło się dopiero, gdy skierowała się właśnie do dawnego magazynu. Wysokie ściany budynku odcinały dopływ światła. Kiedyś jej to nie przeszkadzało, ale teraz było inaczej.
– Szkoda, że nie umiem świecić – mruknęła pod nosem. – W końcu mam być Słońcem.
W ostatniej chwili zrobiła unik. Coś świsnęło koło jej głowy, lecz ktoś złapał ją w silny uścisk. Nie przestraszyła się, doskonale rozpoznając tę osobę. Musiał obserwować ją już dłuższą chwilę. Zresztą zdradziła swoją lokalizację gadaniem do siebie.
– Puszczaj mnie, Mario – warknęła, ale wcale nie walczyła.
– Czego tu szukasz, Tori?
– Przyniosłam jedzenie. Przynajmniej dla młodszych, jeśli ty nie chcesz.
– Myślisz, że jak przygarnęła cię Vongola, to jesteś od nas lepsza? – zapytał chłodno chłopak, do którego Tori zwróciła się “Mario”. – Nie potrzebujemy cię.
– Nie uważam się za lepszą od was. Właśnie dlatego przychodzę. Traf chciał, że mi się poszczęściło, ale to mogło być każde z nas – stwierdziła beznamiętnie Tori. Nie czuła się urażona słowami chłopaka. – Chcę tylko pomóc tym młodszym od siebie. Przynajmniej tyle mogę zrobić.
– Odejdź – warknął Mario. Puścił ją, popychając do przodu. – Idź sobie.
– Rozumiem – westchnęła smutno Tori. – W takim razie pomyśl o tym, jak o transakcji. Przyda mi się pomoc – dodała, ruszając w stronę budynku. – Nie chcę z tobą walczyć.
Nigdy za sobą nie przepadali i uważali się raczej za wrogów. Walczyli zazwyczaj właśnie o jedzenie. Silniejszy zwyciężał. Teraz jednak nie miała powodów, by traktować Maria w ten sposób. Niczego jej nie brakowało.
– Chcesz kogoś napaść dla tej swojej mafii?
– Nie. Potrzebuję tylko informacji – oznajmiła Tori. Jednak gdy Mario stanął w przejściu, blokując jej drogę, nie wytrzymała. Sprawnym ruchem powaliła chłopaka na ziemię. Każdego dnia uczyła się i trenowała. Poza tym nie była niedożywiona jak kiedyś. On zaś najwyraźniej nie spał od kilku dni. Może nawet oberwał od kogoś silniejszego, bo normalnie nie dałby się tak łatwo rozłożyć na łopatki. – Nie mamy powodu, by walczyć, Mario.
– Tori? Tori, to ty? – Usłyszała głos jakiejś dziewczyny.
– Tak, to ja. Przyniosłam trochę jedzenia.
– Odejdź, nie potrzebujemy twojej pomocy! – upierał się Mario.
– Mario, daj spokój – powiedziała druga z dziewczyn. – Emiliano, Levi i Pietro śpią.
– Pietro? – powtórzyła Tori. – Znów uratowałeś jakieś dziecko. To dlatego jesteś cały poobijany. Niestety nie przyniosłam żadnych bandaży.
– Jesteśmy wdzięczni, że nam pomagasz.
– Nie robię tego dla waszej wdzięczności, Abi. Poza tym dziś potrzebuję pomocy.
– To nie nasz problem.
– Mario! – skarciła go Abigail. – Tori, co się stało?
– Mój przyjaciel został otruty – oznajmiła z powagą Tori. – Mamy coraz mniej czasu. Próbuję znaleźć informację, co to za trucizna, ale w zbiorach Vongoli nie było wystarczająco dużo książek.
– Nie znamy się na truciznach.
– Wiem, nie tego od was oczekuję. Zmierzam właśnie do biblioteki.
– Chcesz się tam włamać?
– Tak. Być może będę potrzebowała w tym pomocy. Poza tym pomyślałam, że może słyszeliście, kto mógłby mieć u siebie zbiór książek z tego zakresu.
– Jasne, bo każdy trzyma u siebie cały zapas.
– Dobrze. Pomogę ci – zgodziła się Abigail. – Zgaduję, że potrzebujesz kogoś, kto ewentualnie odciągnie uwagę ludzi, kiedy będziesz się tam włamywać.
– Właśnie.
– Jeśli chodzi o inne miejsce... – Zamyśliła się Abi. – Możesz spróbować… Nie. Zielarka zmarła niedawno. Nie wydaje mi się, żeby było jakieś inne miejsce. Nie traćmy czasu, chodźmy.
– Ja pójdę – oznajmił Mario.
– Zapomnij. Jesteś cały poobijany – warknęła Tori. – Abi da sobie radę. Nie zamierzam jej narażać – dodała, wyjmując z torby to, co dla nich miała.
Razem ruszyły w stronę biblioteki.
– Przepraszam cię za niego. Wiem, że dawniej dużo walczyliście, ale Mario nie jest złym człowiekiem – odezwała się nagle Abigail. – Myślę nawet, że on za tobą po prostu tęskni. Dlatego wkurza się, gdy pojawiasz się znienacka. Nie potrzebujesz tu przychodzić.
– To nie rozmowa na teraz – powiedziała Tori. – To prawda, mam nowe życie, ale jeszcze nie zapomniałam, że Mario nawet mnie kiedyś uratował. Po prostu się nie lubimy.
– Wiem, że my też nigdy się nie przyjaźniłyśmy, ale…
– Abi, daj spokój. Nigdy nie miałam wam niczego za złe. Każde z nas próbowało przetrwać. Zresztą to już przeszłość.
– Dla ciebie może tak.
– Teraz mamy ważniejsze rzeczy – stwierdziła z powagą Tori. Dziewczyny zbliżały się już bowiem do biblioteki. Zakradły się pod okno na parterze, gdzie wciąż paliło się światło. Zdawało się, że była tam tylko jedna osoba, która odpowiedzialna była za pilnowanie tego dnia. – Spróbuję włamać się tylnymi drzwiami. Ty będziesz pilnować. W razie czego popukaj w szybę albo coś.
– Może po prostu spróbuję wyciągnąć ją z budynku i wejdziesz tędy.
– Nie, nie będziemy ryzykować. Chcę mieć tylko pewność, że dostanę się do budynku niezauważona. Dalej poradzę sobie już sama.
– No dobrze, tylko uważaj.
– Za kogo mnie masz? – Zaśmiała się Tori i ruszyła na tył budynku. Delikatnie nacisnęła na klamkę, ale tak jak podejrzewała, drzwi nie puściły. – No dobra. Co teraz?
– Wiedziałem. Nie masz zielonego pojęcia, jak się otwiera zamki.
– Mario!
– Ciszej – skarcił ją. – Chyba nie chcesz, żeby ktoś cię usłyszał.
– Co tutaj robisz?
– Chyba nie myślałaś, że puszczę Abi samą. Poza tym wiedziałem, że nie będziesz umiała tego otworzyć – stwierdził Mario i popatrzył groźnie na Tori. – Odsuń się i daj działać mistrzowi.
Po cichu weszła do środka. Modliła się tylko, by znaleźć jakieś książki. Na piętrze powinna znaleźć to, co było poza zasięgiem przeciętnych ludzi. Wiedzę specjalistyczną i być może także coś o truciznach. Z tego co pamiętała, biblioteka należała do kogoś, choć okazał swoją dobrą wolę, udostępniając powieści mieszkańcom miasta. Musiał mieć coś więcej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz