Śniadanie mijało w bardzo miłej i
spokojnej atmosferze. Poniekąd za sprawą tego, że G wciąż nie było. Zresztą nie
tylko jego, bo podczas ścigania Cesara towarzyszył mu także Ugetsu. Elena i
Daemon również nie przyszli, najpewniej woląc zostać dłużej w łóżku i nacieszyć
się sobą nawzajem. Natomiast Bruno zjadł śniadanie dużo wcześniej i przepadł
gdzieś razem z Alaudem.
Toteż na śniadaniu była tylko Aki
z Giottem, Lampo i Knucklem oraz Secundo z Flaviem i Tori, która znów
zachowywała się całkiem normalnie. Oczywiście wszyscy gawędzili wesoło,
pałaszując pyszny posiłek, ale obyło się też bez przekomarzania.
Nawet Flavio nie wszczynał
sprzeczek z Tori, a i ona niepotrzebnie mu się nie narzucała. Większość czasu
obserwowała Aki i sposób, w jaki kobieta zachowuje się przy stole. W tym czasie
Flavio opowiadał Ricardowi o planowanym przez siebie treningu pod nieobecność
jego mentora, G.
Najszybciej od stołu odszedł
Giotto, przepraszając wszystkich i wymawiając się sporą ilością pracy. Ricardo
dołączył do niego niedługo później, a gdy on zniknął, Flavio również postanowił
rozpocząć swój trening, nie chcąc marnować czasu.
Przy stole została już tylko Aki
rozmawiająca z Lampo i Knucklem. Tori skorzystała z okazji, że nikt nic od niej
nie chce i również się ulotniła. Doskonale wiedziała, co zamierza zrobić.
Zaplanowała to wszystko już wcześniej i teraz ruszyła do sali treningowej, gdzie
spodziewała się znaleźć Flavia.
Przez jakiś czas oglądała jego
wysiłki przez szparę w drzwiach. Tym razem była jednak dużo bardziej czujna,
niż wtedy gdy Primo zaskoczył ją podczas szpiegowania Ricarda. Nie chciała, aby
ktokolwiek przeszkodził w jej planie.
– Wyłaź. – Usłyszała i Flavio
spojrzał w jej stronę, gdy próbowała się ukryć. – Po co za mną polazłaś?
Tori weszła do środka i stanęła
twarzą w twarz z młodą Burzą.
– Chciałam cię o coś poprosić.
– Niby co takiego?
– Umiesz strzelać z pistoletu
albo coś? – zapytała nagle Tori.
– Oczywiście. G wiele mnie
nauczył, odkąd zostałem Strażnikiem Ricarda.
– A mógłbyś mnie nauczyć? –
poprosiła Tori i ukłoniła się lekko. – Znam się tylko na walce w zwarciu,
jednak czasem to może być za mało. Chciałabym nauczyć się czegoś więcej.
– Nie ma mowy. Chyba oszalałaś.
Zbyt wiele z tobą problemów.
– Proszę, Flavio! – Dziewczyna
nie ustępowała. – Chcę być użyteczna i móc chronić rodzinę. Chronić Ricarda.
Flavio skrzywił się. Przez chwilę
stał pogrążony w myślach, jakby zastanawiał się nad słowami towarzyszki.
– Wreszcie mówisz coś sensownego
– stwierdził oschle. – W sumie lepiej, jeśli ja cię będę uczył, niż jak masz
zawracać głowę Ricardowi.
– Naprawdę? – Uradowała się Tori.
– Zgadzasz się?
– Tak. Ale zrobimy to na
zewnątrz. Widzimy się w holu za dziesięć minut – oznajmił Flavio głosem
nieznoszącym sprzeciwu. – Nie spóźnij się.
– Tak jest!
Chwilę później spotkali się w
umówionym miejscu. Flavio trzymał jakąś walizkę. Jak się okazało, miał w niej
pistolet i amunicję. Pod pachą także dwie puste, szklane butelki.
Młodzi Strażnicy udali się razem
na tył rezydencji, a tam skierowali się do wyjścia od strony lasu. Tori
pamiętała tę drogę. To właśnie tędy wymknęła się z Primo z rezydencji, gdy
poszli do Paradise, zanim dorwał ich G i wszystko popsuł. Nieuczęszczany las
był dobrym miejscem do treningu strzelania. A czasu mieli od groma, bo aż do
obiadu. Dopiero po obiedzie Aki miała przeprowadzić dla Tori lekcję tańca. Tori
już nie mogła się doczekać. Chciała nauczyć się tańczyć jak najszybciej, by już
na następnym przyjęciu móc zatańczyć z Primo.
– Lepiej słuchaj uważnie –
zagroził Flavio. – To jest pistolet – oznajmił, wyciągając broń. – Tu jest
lufa. Tu trzymasz, a to jest spust, który naciskasz, żeby wystrzelić.
Rozumiesz? – Tori pokiwała potakująco głową. – Magazynek jest pełny. Tutaj
odbezpieczasz. Ale to za chwilę. – Poszedł ustawić szklane butelki na obalonym
pniu drzewa, po czym wrócił do Tori. – Jak już odbezpieczysz, to celujesz i
bach – wyjaśnił, po czym coś huknęło, a butelka roztrzaskała się na drobne
kawałki. – Teraz ty – dodał, wręczając jej spluwę.
Tori popatrzyła z przerażeniem na
Flavia, a potem na broń. Wyprostowała rękę, naśladując młodą Burzę.
– O tak?
– Nie prostuj tak bardzo ręki,
głupia! – ofuknął ją Flavio. – Lekko ugnij w łokciu – dodał spokojnie, widząc,
że dziewczyna i tak cała się trzęsie. Chciał zapytać, po co to robi, skoro jest
tak przestraszona, ale powstrzymał się. – Jak ją tak bardzo wyprostujesz, to
odrzut pogruchocze ci kości.
– O matulu! – przeraziła się Tori
i zgięła rękę.
– Ale nie zginaj jej aż tak! Do
chmur będziesz strzelać?
– Do chmury nie, ale do burzy
chętnie – mruknęła pod nosem i poprawiła uchwyt.
– Dobrze. Teraz wyceluj w butelkę
i naciśnij spust.
Strzeliła. Kilka wron wzbiło się
do lotu, kracząc z niezadowoleniem. Butelka pozostała jednak nietknięta.
– Nie trafiłam?
– Oczywiście, że nie. Chyba nie
myślałaś, że to ci wyjdzie tak od razu?!
– No nie. – Westchnęła Tori,
odwracając się do Flavia.
Zapominając nieco o broni,
skierowała lufę w jego stronę.
– Patrz, gdzie celujesz! –
ofuknął ją Flavio, odskakując jak poparzony. – Chcesz mnie zabić? Gdybyś teraz
przypadkiem nacisnęła spust, byłoby po mnie!
– Przepraszam – jęknęła Tori i
znów skierowała się w stronę szklanej butelki.
Ponownie wycelowała i strzeliła.
Usłyszeli kilka stuknięć i coś przeleciało koło nich.
– No bez jaj! – zawył Flavio. –
Jak to zrobiłaś?! Chcesz, żebyśmy dostali rykoszetem?
– Rykoszetem? – powtórzyła Tori,
słysząc nieznane jej słowo.
– Kula się normalnie od czegoś
odbiła. Pozabijasz nas. Ja się poddaję.
Flavio uniósł ręce w geście
poddania.
– Nie, proszę! Flavio, zaczekaj –
poprosiła go Tori. – Naprawdę chcę się nauczyć.
– To spróbuj nas nie pozabijać.
Młodzi Strażnicy kontynuowali
próby jeszcze przez jakiś czas. W końcu jednak skończyła się zabrana przez
Flavia amunicja. Tori nie tylko nie trafiła w butelkę, ale zdawało się, że
idzie jej gorzej niż na początku.
– To koniec?
– Nie trafiłaś nawet nigdzie w pobliżu.
Nawet nie zadrasnęłaś kory drzewa. O butelce nie wspominając. Nie jestem w
stanie cię nauczyć. Na pewno nie w tak krótkim czasie. Zresztą najlepiej,
jakbyś w ogóle darowała sobie broń palną. Nieumiejętny strzelec jest jeszcze
gorszy, niż… – Zabrakło mu porównania. – Niż wszystko.
– No a twój bicz? – zapytała z
nadzieją Tori. – Widziałam wcześniej jak ćwiczysz.
– O nie!
– Proszę! Daj mi chociaż
spróbować.
– Bicz jest mój. Nie dam ci go.
Nie ma mowy.
– Flavio, proszę! Jeśli nie, to
będę musiała poprosić Ricarda o pomoc – oznajmiła Tori.
Zdążyła się już przekonać, że
Ricardo jest najlepszym argumentem, by przekonać Strażnika Burzy drugiego
pokolenia.
– Będę tego żałować. – Westchnął
Flavio i wyciągnął bicz, który miał przymocowany do paska, po czym niechętnie,
ale wręczył go Tori. – Spróbuj się nie zabić.
Może i Tori nie zrobiła sobie
krzywdy, ale skończyło się na tym, że runęła jak długa, gdy bicz owinął się
wokół jej nóg. Flavio natomiast skończył z czerwoną krechą ciągnącą się po
całej twarzy.
– Wiedziałem, że to bezsensu! –
ofuknął dziewczynę po raz kolejny. Pomógł jej się wyplątać, po czym wyrwał jej
bicz z dłoni. – Nawet nie próbuj mnie więcej prosić, żebym cię czegoś nauczył.
Do Ricarda też się nie zbliżaj. Stanowisz tylko zagrożenie.
– Przepraszam.
– Daj mi spokój. Wiedziałem, że
nic z ciebie nie będzie! – krzyknął Flavio, a Tori aż podskoczyła. Chyba nigdy
nie widziała go tak wściekłego. – Od początku mówiłem Ricardowi, że to zły
pomysł brać cię na Strażniczkę. I miałem rację. Przyniesiesz tylko wstyd
Vongoli. Nikt nie weźmie na poważnie Strażnika, który jest kobietą. Może
Adriano i reszta tych ludzi mieli rację, że bardziej nadajesz się na czyjąś
kobietę, ozdobę, a nie Strażniczkę!
– Przepraszam. Wiem, że nawaliłam
na przyjęciu. Zresztą już was za to przepraszałam.
– Przepraszałaś. I co z tego? To
nie zmieni faktu, ile problemów sprawiłaś Ricardowi. Wiesz, ile musiał się
natłumaczyć przed ludźmi? Nawet on miał potem wątpliwości, czy dobrze zrobił,
zapraszając cię do rodziny! Ale Ricardo jest zbyt dobry, by ci to powiedzieć!
– Naprawdę? – zapytała ze
smutkiem Tori. – Ricardo miał wątpliwości?
– Dziwisz się?
– Nie. Właśnie dlatego chcę się
nauczyć nowych rzeczy i być użyteczna.
– Jesteś tylko utrapieniem.
– Wiem, że mnie nie lubisz –
powiedziała z poważną miną Tori.
Jej spojrzenie utkwione było w
Strażniku Burzy drugiego pokolenia. Brwi lekko ściągnięte ku sobie, a usta
tworzyły wąską linię. Czy była wkurzona? Ciężko było stwierdzić, choć wszystko
na to właśnie wskazywało.
Flavio od samego początku był do
niej wrogo nastawiony. W obecnej sytuacji można było spodziewać się po Tori
wszystkiego, a jednak nikt nie mógłby przewidzieć słów, które padły z jej ust
chwilę później. Jej twarz nagle rozjaśniła się, a na ustach zagościł promienny
uśmiech:
– Ale sprawię, że zmienisz o mnie
zdanie i mnie polubisz.
Flavio aż poczerwieniał.
– Nie ma mowy. Nigdy cię nie
polubię i nigdy nie zaakceptuję jako Strażniczki.
– Nie. Zrobisz to. Gwarantuję ci
– zadeklarowała z determinacją Tori.
Nie miała pojęcia, że ktoś od
dłuższej chwili ich obserwował i miał niebywałą uciechę z jej wyznania. Zresztą
w tym zamieszaniu nawet Flavio nie zauważył dobrze ukrytej we mgle obecności
mężczyzny. Nie stanowił on dla nich zagrożenia, wszak byli częścią tej samej
rodziny. Przyszedł do lasu zaniepokojony licznymi strzałami. Teraz, gdy G był
nieobecny, czuł się odpowiedzialny za chronienie rezydencji, w której
znajdowała się jego małżonka oraz Primo.
***
Wreszcie udało im się coś
znaleźć. Ktoś sprzedał w sąsiednim mieście bransoletkę łudząco podobną do tej,
która została skradziona Aki podczas przyjęcia. G nie miał najmniejszych
wątpliwości, że to ta sama. Ugetsu, który zobowiązał się wobec Giotta, że
przypilnuje Burzy, udał się tam wraz z przyjacielem, by sprawdzić informację.
Odnaleźli odpowiedni sklep
jubilerski i weszli do środka. Ugetsu wyczuwając kłopoty, przejął inicjatywę,
nim zrobił to G.
– Dzień dobry – powiedział,
uśmiechając się łagodnie. – Słyszeliśmy, że ma pan tutaj bransoletkę.
– Och, ależ oczywiście! I to nie
jedną – odparł z dumą sprzedawca, a najpewniej i właściciel sklepu. – Co tylko
sobie panowie zażyczą. Czego dokładnie panowie szukają?
– Nie, nie. Pan nie rozumie –
odparł Ugetsu, po raz kolejny ubiegając przyjaciela. – Szukamy konkretnej
bransoletki. Podobno niedawno ktoś ją panu sprzedał.
– Racja, trzy dni temu przyszedł
tu młodzieniec z kilkoma kosztownościami na sprzedaż. Naprawdę dobra jakość. Są
panowie zainteresowani którąś z nich?
– Nie kumasz – warknął G,
pochylając się nad niewysokim, wąsatym facecikiem. – My nic nie kupujemy.
– Chcemy wiedzieć, jak wyglądał
mężczyzna, który sprzedał panu srebrną bransoletkę z zielonymi kryształkami.
Mężczyzna dumał przez chwilę.
– Tak, tak… – wymamrotał. –
Przystojny młodzieniec to był. Bogato ubrany. Miał długie włosy. Brązowe. Nie,
nie… Czarne. A może lekko fioletowe? Ciemne tak czy inaczej.
– I szare oczy?
– Chyba tak.
– Jak się nazywał?
– Nie wiem, nie przedstawił się,
a ja nie mam zwyczaju pytać.
– I tak po prostu to od niego
kupiłeś? – ofuknął go G. – Rozumiesz, że te wszystkie rzeczy były kradzione?
– Kupiłem je za uczciwą cenę. Czy
są panowie zainteresowani odkupieniem którejś z rzeczy?
– A ma pan jeszcze tę
bransoletkę?
– Tak, zdaje się, że tak –
powiedział mężczyzna i nerwowo zaczął przeszukiwać szuflady. – Jest.
– To ta bransoletka – warknął G,
obrzucając sprzedawcę lodowatym spojrzeniem. – Należy do mojej narzeczonej.
– Nie mogę jej tak po prostu
oddać! Zapłaciłem za nią.
– Spokojnie – powiedział Ugetsu,
kładąc dłoń na ramieniu wąsacza. – Zapłacimy za nią.
– Dokąd poszedł ten drań?
– Nie mam bladego pojęcia.
Przyrzekam.
– To nic nie da, G – upomniał
przyjaciela Ugetsu. – Ale jest szansa, że wciąż jest w tym mieście i nagabuje kolejne
osoby.
– Obyś miał rację – rzucił G i
wyszedł, pomimo protestów sprzedawcy.
Ugetsu dogonił go, gdy tylko
uregulował dług za bransoletkę. G wciąż ściskał biżuterię w dłoni, rozglądając
się, jakby Cesar czekał na niego gdzieś w pobliżu. Strażnik Deszczu westchnął,
ale nic nie powiedział. Dotychczas wszystko i tak przebiegało dość
bezproblemowo.
Przez jakiś błądzili uliczkami
miasta. Właściwie tu trop im się urywał. Cesar lub jakkolwiek naprawdę się
nazywał, mógł już dawno opuścić miasto. A nawet jeśli nie, to żaden ze
Strażników nie wiedział, jak go znaleźć. Nie mogli sprawdzić wszystkich domów w
mieście. Pytanie przechodniów mogło również przynieść odwrotny efekt.
Począwszy od tego, że wściekły G
najpewniej wystraszyłby połowę osób, które by zaczepili. Poza tym wieść, że
ktoś szuka Cesara mogła roznieść się po mieście i go wystraszyć. A tego
przecież nie chcieli. Najlepszym celem były zaludnione miejsca i różnego
rodzaju lokale, gdzie Cesare mógł szukać potencjalnych ofiar.
W ten sposób dotarli do samego
serca miasta, zatłoczonego deptaku z rozmaitymi straganami.
– On musi tu gdzieś być –
stwierdził groźnie G i Ugetsu przez chwilę zastanawiał się, czy przyjaciel po
prostu chce, by tak było, czy może obudził się w nim jakiś łowiecki instynkt. –
Niech ja go dorwę.
– Znajdziemy go – zapewnił Burzę
Ugetsu. – Bez wątpienia.
G raz jeszcze rozejrzał się w
tłumie, kręcąc się dookoła niczym bohater broadwayowskiego musicalu, mamrocząc
coś pod nosem. Nagle jego spojrzenie spotkało się ze wzrokiem jakiegoś
młodzieńca. Przez chwilę patrzyli na siebie. G olśniło. Dobrze ubrany
młodzieniec, długie ciemne włosy, bawidamek, który właśnie rozmawiał z jakimiś
trzema dziewczynami.
– Mam cię, draniu – warknął i z
groźną miną ruszył w tamtym kierunku, wciąż ściskając bransoletkę należącą do
Aki.
Tamten też nie od razu zrozumiał,
co się dzieje. Zgadywał, że to najpewniej chłopak którejś z kobiet, choć żadna
się nie przyznała. Może starszy brat? W tej sytuacji nie musiał się obawiać.
Dopiero czerwona czupryna zaczęła mu coś przypominać. No tak. Przyjęcie. Żeby
Vongola go znalazła?
– Ups – mruknął sam do siebie i
zwrócił się do towarzyszek. – Obawiam się, że na mnie pora, moje panie. Do
następnego razu – dodał i rzucił się do biegu.
To tylko utwierdziło G w przeczuciu,
że znalazł tego, kogo szukał i ruszył za nim w pościg. Zresztą Ugetsu zrobił to
samo. Również nie chciał odpuścić nikomu, kto narzucał się kobietom Vongoli.
Poza tym musiał pilnować G, by ten nie zrobił nic głupiego. Nie potrzebowali
krwi na rękach.
Pościg trwał jednak tylko kilka
chwil, bo Cesar niespodziewanie rozpłynął się we mgle. Strażnicy próbowali
ponownie dostrzec młodzieńca wśród tłumu, ale dotarło do nich, że nic z tego
nie będzie. G zaklął szpetnie, czując jeszcze większą wściekłość. Niech go
tylko dorwie.
***
Aki czekała na Tori w pustej sali
z podestem pod jedną ze ścian, ze sporymi oknami od strony ogrodu oraz
podwójnymi drzwiami łączącymi ją z jadalnią. Jej wystrój nieco różnił się od
reszty rezydencji, była bardziej reprezentatywna z ozdobnymi kandelabrami na
ścianach, obrazami przedstawiającymi pejzaże, dostrzec też można było nieco
węższe schody prowadzące na galerię. Wszystko to robiło imponujące wrażenie na
kimś, kto był tu po raz pierwszy.
Aki dobrze pamiętała pierwsze
przyjęcie, w którym tu uczestniczyła. Wtedy jeszcze to Elena wszystko
organizowała w imieniu Giotta, który nie miał pojęcia, od czego zacząć. Potem
to Aki wraz z przyjaciółką wzięła na siebie ten obowiązek, przynajmniej tak
mogła im pomóc i odwdzięczyć się trochę za ocalenie życia.
Po obiedzie, podczas którego
Flavio nie spojrzał na Tori ani razu, dziewczyna przyszła do wskazanej przez
Aki części rezydencji. Wyglądała na zmęczoną. Zresztą tak się czuła po
kilkugodzinnej lekcji strzelania w towarzystwie młodej Burzy. Mimo to miała
wciąż wiele energii i zapału, by nauczyć się też tańczyć pod czujnym okiem
Hiszpanki.
– Jestem gotowa! – oznajmiła
Tori, wchodząc do sali. Rozejrzała się dokoła z otwartą buzią. – Ale tu jest
super!
Aki zachichotała wdzięcznie.
– Pomyślałam, że dobrze będzie,
jeśli oswoisz się z naszą salą bankietową – odparła. – No i tu nie będziemy nikomu
przeszkadzać. – Przez chwilę obserwowała dziewczynę, po czym zmarszczyła brwi,
jakby coś jej się przypomniało. – Poczekaj tu na mnie.
Nie wyjaśniając bardziej
sytuacji, zostawiła Tori w sali, po czym ruszyła na górę. Zapukała do jednych z
drzwi, lecz nie czekała na zaproszenie.
– Lampo.
Strażnik Błyskawicy nie podniósł
się z łóżka, na którym właśnie się wygodnie wyłożył, ale spojrzał na
przyjaciółkę.
– Nie powinnaś być teraz z Tori?
– zapytał.
– Tori potrzebuje partnera –
oznajmiła Aki. – Chodź, pomożesz nam.
– Jestem zmęczony – jęknął z
cierpiętniczą miną, ale spojrzenie kobiety jasno powiedziało mu, że spodziewała
się tej wymówki. – Będzie mi stawała po nogach. Poproś kogoś innego.
Aki nie odpowiedziała. Patrzyła
na Błyskawicę z nieco poważniejszą miną niż zazwyczaj, na co skrzywił się
jeszcze bardziej. Jęknął i spojrzał na kobietę błagalnie, po czym westchnął i
wstał. Od początku wiedział, że jest na straconej pozycji, nigdy nie potrafił
odmówić jej i Giottu.
– Nie chcę tego robić.
– Nie marudź, Lampo. I tak nie
masz nic innego do roboty.
Strażnik Błyskawicy posłusznie
podążył za kobietą do sali bankietowej z nieco urażoną miną. Aki uśmiechnęła
się do niego, obiecując sobie, że mu to wynagrodzi. Zresztą miała nadzieję, że
nie będzie tak źle.
– Wybacz, Tori. Już jesteśmy –
oznajmiła.
– Lampo będzie moim partnerem? –
zapytała z zaciekawieniem Tori. Przyjrzała się uważnie niezadowolonej
Błyskawicy, po czym uśmiechnęła się do niego promiennie. – Dziękuję, że
zgodziłeś się pomóc.
– Tylko nie stawaj mi po stopach.
– Lampo – zrugała go Aki, po czym
spojrzała na Tori. – To nie będzie proste, ale wystarczy trochę cierpliwości i
wprawy. Także nie przejmuj się, jeśli na początku coś nie wyjdzie. Zaczniemy od
podstaw. – Uśmiechnęła się. – Lampo.
Mężczyzna przestał się już dąsać,
podszedł do Tori i wyciągnął do niej rękę. Dziewczyna popatrzyła na niego
niepewnie. Miała głupi pomysł, żeby przybić mu piątkę, ale musiała potraktować
to poważnie, by nie zdenerwować Aki. Przecież chciała się nauczyć i sama poprosiła
o pomoc. Przypomniała sobie, jak zachowywała się kobieta, podczas gdy to Cesar
zaprosił ją do tańca. Próbując to naśladować, Tori delikatnie położyła swoją
dłoń na wyciągniętej dłoni Lampa i uśmiechnęła się lekko. Ten odwzajemnił
uśmiech, drugą rękę dziewczyny ułożył sobie na ramieniu, swoją zaś delikatnie
objął ją w pasie.
– Lampo cię poprowadzi, więc zdaj
się na niego... – urwała, widząc, że Tori nieco się spięła. – Rozluźnij się i
wyprostuj. Nie walczysz teraz.
Lampo zaśmiał się krótko.
– To przypomina stare czasy –
powiedział. – Zresztą to samo powiedziałaś kiedyś G, jak w końcu Primo udało
się go zaciągnąć na lekcję.
– Naprawdę? – zdziwiła Tori,
zupełnie zapominając o krokach i bach. Lampo skrzywił się, ale nic nie
powiedział. – O rany! Przepraszam!
– To było dawno temu – odparła
Aki, kładąc dłoń na ramieniu dziewczyny. – Skup się na razie na wyczuciu rytmu.
Jeszcze raz. A ty daj spokój z tymi historiami.
Spojrzała karcąco na Lampa, bo
nie były to historie, do których koniecznie chciała wracać. Zresztą czy jest
powód opowiadać Tori o tamtych czasach, kiedy niekoniecznie dogadywała się z
narzeczonym?
– To G nie umiał tańczyć? – Tori
nie odpuściła. – Myślałam, że…
– Ugetsu też nie znał naszych
tańców, gdy dołączyłam Vongoli, a Giotto strasznie się peszył, kiedy miał
zatańczyć z jakąś damą – odparła Aki, przesuwając dłoń Tori nieco bardziej na
ramię Lampa.
– Za to G robił wszystko, żeby
być poza domem, kiedy Aki próbowała nas wychować na ułożonych dżentelmenów. –
Lampo zaśmiał się i w porę odsunął nogę, na którą Tori niemal znów stanęła.
– Nie wierzę. Primo się peszył?
Ściemniasz – padło w odpowiedzi. – Mogę jeszcze wyobrazić sobie G, ale Primo?
Aki zaśmiała się wdzięcznie.
– Nie garb się. Giotto w młodości
był dużo bardziej nieśmiały wobec kobiet – odparła. – Co zabawne, przyciągał
ich uwagę jak magnes. Pamiętam, jak po raz pierwszy zabrali mnie ze sobą na
przyjęcie do Don Sarrena. Wszyscy patrzyli na nas, jakbyśmy byli jakimś cudem
świata, a gospodarz od razu zapytał, czy jestem jego partnerką.
– Beznadzieja – mruknęła Tori,
pochmurniejąc nagle. – Na ostatnim przyjęciu mnie też wszyscy brali za
partnerkę Ricarda. Nikt nie chciał wierzyć, że jestem jego Strażniczką Słońca.
A jakiś ich dawny znajomy się z nich naśmiewał – dodała. – Flavio powiedział mi
dzisiaj, że po przyjęciu nawet Ricardo zwątpił, czy dobrze wybrał, przyjmując
mnie do Vongoli.
Aki westchnęła.
– Nie ma co ukrywać, kobiecie
jest trudno w tym świecie. Mamy być piękne i niewinne, nieświadome tego, co
robią, gdy nie patrzymy. Mieszkam z nimi tyle czasu, a nadal ukrywają przede
mną kłopoty z innymi mafiami. Dlatego tak nas zdziwiło, kiedy Ricardo
przestawił cię jako swoją Strażniczkę. Złamał tym samym zasadę Giotta, że
kobiet nie mieszamy do mafii – wyjaśniła. – To będzie trudna ścieżka, bo będą
oczekiwać od ciebie łączenia obu światów. Masz być silna jako Strażniczka i
piękna jako kobieta. Ale wiem, że sobie poradzisz i Ricardo z pewnością też ma
tę pewność. Nawet jeśli teraz sądzi inaczej.
– Oby – skwitowała Tori. Nie była
zbyt przekonana słowami kobiety, ale zamierzała dać z siebie wszystko, tak jak
to sobie obiecała oraz reszcie rodziny. – Nie chciałabym, by Ricardo żałował
swojej decyzji.
– Nie będzie – zapewniła ją Aki.
– Wszyscy potrzebujecie czasu, żeby dorosnąć i nauczyć się bycia trzonem
Vongoli. Sama nie mogłaś uwierzyć, że Giotto kiedyś sobie nie radził, a teraz,
proszę, niemal ideał. – Zaśmiała się. – Oni wszyscy dorośli.
– No może. W takim razie nie mogę
zostać w tyle – powiedziała Tori i w tej samej chwili straciła równowagę,
potknąwszy się o własne nogi. W porę jednak przytrzymał ją Lampo i postawił do
pionu. Spodziewał się, że coś takiego może się wydarzyć. – Dziękuję.
Lekcja trwała jeszcze jakiś czas,
po którym Aki stwierdziła, że chyba wystarczy jak na jeden raz. Wyglądała na
zadowoloną z postępów Tori, bo choć Lampo narzekał na obolałe stopy, to i tak
dziewczyna załapała podstawy. W końcu wszystkiego się nauczy, twierdziła Aki
nieco zresztą nieobecna duchem pod koniec lekcji. Mimo to uśmiechnęła się do
Tori.
– Dobra robota. Myślę, że już
niedługo nie będziesz potrzebowała tych lekcji.
– Żartujesz – zawyła Tori,
niedowierzając w słowa Aki. – Poważnie?
– Chociaż nad twoimi manierami
wciąż musimy wiele pracować – odparła kobieta, ale jej spojrzenie wprost
mówiło, że nieco się drażni z dziewczyną.
– Jednak tym możecie zająć się
innym razem – odezwał się Giotto, przystając w progu sali. – Przywodzi
wspomnienia. – Uśmiechnął się z nostalgią.
– Primo! – uradowała się Tori na
widok głowy Vongoli. – Czy coś się stało? Mam nadzieję, że nie.
– A czy musi się coś stać, żebym
chciał spędzić trochę czasu z rodziną zamiast papierami? – zapytał, oburzając
się teatralnie.
– Nie, nie! Ależ skąd –
zaprzeczyła spanikowana Tori. – Po prostu nie spodziewałam się tu ciebie,
Primo. Wyglądałeś ostatnio na naprawdę zajętego.
Pierwsze pokolenie zaczęło się
śmiać. Giotto spoważniał pierwszy.
– Wiele się ostatnio wydarzyło –
odparł, spoglądając krótko na Aki. – Wciąż musimy się tym zająć, ale
pomyślałem, że powinienem wam to trochę wynagrodzić wyprawą do Paradiso,
jeśli macie na to siłę i ochotę.
– Hura!
Chyba najbardziej ucieszyła się
Tori, ale Lampo również uśmiechnął się z zadowoleniem na myśl o swoich
ulubionych słodkościach. Chwycili się pod ramię i ruszyli w stronę Primo, który
teraz spoglądał wyczekująco na Aki.
– Chyba nie powiesz mi, że nie
masz ochoty na spacer do Paradiso.
Pokręciła głową, doskonale zdając
sobie sprawę, że Giotto właściwie odgadł jej nastrój. Podejrzewała nawet, że
dzisiejsza wyprawa do cukierni była bardziej dla niej niż żeby nagrodzić Tori
za jej wysiłki.
– I tak wiem, że nie dasz mi
wyboru, a gdy już robisz tę swoją minę, nawet twoja Burza ci odpuszcza –
odparła i do nich dołączyła. Ujęła Primo pod ramię i szepnęła tak, aby
pozostała dwójka nie usłyszała: – Dziękuję, przyjacielu.
Uśmiechnął się do niej tylko i
poprowadził ich do wyjścia. Tym razem głównego tak, aby w rezydencji wiedziano,
że wyszedł w ich towarzystwie, a nawet dokąd się udali.
Amelia była bardziej niż rada,
kiedy ich zobaczyła.
– Moi ulubieni goście. Signiorita
Aki, wygląda pani olśniewająco, jak na przyszłą pannę młodą przystało.
– Dziękuję, donna Amelia. Również
za pomoc w przygotowaniach.
– To zaszczyt przygotować tort
weselny dla członków Vongoli. Mam nadzieję, że będzie mi dane również pomóc w
przygotowaniach przy weselu głowy rodziny. – Tu uśmiechnęła się do Giotta. –
Choć dla wielu będzie to bardzo smutny dzień.
Lampo od razu parsknął śmiechem.
Tori jedynie spojrzała na Primo, lecz tym razem wyraz jego twarzy był
nieprzenikniony. Nic jednak nie powiedziała. Nie tym razem, bo choć nie bardzo
wiedziała, co się dzieje, wyczuwała, że coś jest nie tak, gdy patrzyła na Primo
i Aki. Na razie wolała to zostawić i razem z Lampo zaczęła się przyglądać
łakociom, które znajdowały się w menu Paradiso.
– Co by tu wziąć – zastanowiła
się. – Tarta cytrynowa była cudowna, ale chciałabym spróbować czegoś nowego.
Primo, masz jakiś pomysł, co powinnam wybrać?
Wydawało się, że Giotto
początkowo nie usłyszał Strażniczki. Dopiero lekki kuksaniec ze strony Aki go
otrzeźwił.
– To jeszcze daleka przyszłość,
donna Amelia – odparł, po czym spojrzał na ladę. – Sernik z pomarańczami
wygląda nieźle.
– Orzechowiec też jest przepyszny
– dodała Aki, wspomagając przyjaciela.
Tori popatrzyła na nich spod
przymrużonych powiek, po czym oznajmiła:
– Poproszę kawałek tego
malinowego tortu.
– Dobry wybór – przyklasnął jej
Lampo. – Dla mnie też, donna Amelia.
– Już się robi. – Uśmiechnęła się
kobieta i spojrzała na pozostałą dwójkę. – Rozumiem, że to, co zawsze?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz