Ogłoszenia

Witamy na stronie Vongoli i zapraszamy do lektury opowieści.

piątek, 13 marca 2020

Rozdział 8. Deklaracja Słońca


Śniadanie mijało w bardzo miłej i spokojnej atmosferze. Poniekąd za sprawą tego, że G wciąż nie było. Zresztą nie tylko jego, bo podczas ścigania Cesara towarzyszył mu także Ugetsu. Elena i Daemon również nie przyszli, najpewniej woląc zostać dłużej w łóżku i nacieszyć się sobą nawzajem. Natomiast Bruno zjadł śniadanie dużo wcześniej i przepadł gdzieś razem z Alaudem.
Toteż na śniadaniu była tylko Aki z Giottem, Lampo i Knucklem oraz Secundo z Flaviem i Tori, która znów zachowywała się całkiem normalnie. Oczywiście wszyscy gawędzili wesoło, pałaszując pyszny posiłek, ale obyło się też bez przekomarzania.
Nawet Flavio nie wszczynał sprzeczek z Tori, a i ona niepotrzebnie mu się nie narzucała. Większość czasu obserwowała Aki i sposób, w jaki kobieta zachowuje się przy stole. W tym czasie Flavio opowiadał Ricardowi o planowanym przez siebie treningu pod nieobecność jego mentora, G.
Najszybciej od stołu odszedł Giotto, przepraszając wszystkich i wymawiając się sporą ilością pracy. Ricardo dołączył do niego niedługo później, a gdy on zniknął, Flavio również postanowił rozpocząć swój trening, nie chcąc marnować czasu.
Przy stole została już tylko Aki rozmawiająca z Lampo i Knucklem. Tori skorzystała z okazji, że nikt nic od niej nie chce i również się ulotniła. Doskonale wiedziała, co zamierza zrobić. Zaplanowała to wszystko już wcześniej i teraz ruszyła do sali treningowej, gdzie spodziewała się znaleźć Flavia.
Przez jakiś czas oglądała jego wysiłki przez szparę w drzwiach. Tym razem była jednak dużo bardziej czujna, niż wtedy gdy Primo zaskoczył ją podczas szpiegowania Ricarda. Nie chciała, aby ktokolwiek przeszkodził w jej planie.
– Wyłaź. – Usłyszała i Flavio spojrzał w jej stronę, gdy próbowała się ukryć. – Po co za mną polazłaś?
Tori weszła do środka i stanęła twarzą w twarz z młodą Burzą.
– Chciałam cię o coś poprosić.
– Niby co takiego?
– Umiesz strzelać z pistoletu albo coś? – zapytała nagle Tori.
– Oczywiście. G wiele mnie nauczył, odkąd zostałem Strażnikiem Ricarda.
– A mógłbyś mnie nauczyć? – poprosiła Tori i ukłoniła się lekko. – Znam się tylko na walce w zwarciu, jednak czasem to może być za mało. Chciałabym nauczyć się czegoś więcej.
– Nie ma mowy. Chyba oszalałaś. Zbyt wiele z tobą problemów.
– Proszę, Flavio! – Dziewczyna nie ustępowała. – Chcę być użyteczna i móc chronić rodzinę. Chronić Ricarda.
Flavio skrzywił się. Przez chwilę stał pogrążony w myślach, jakby zastanawiał się nad słowami towarzyszki.
– Wreszcie mówisz coś sensownego – stwierdził oschle. – W sumie lepiej, jeśli ja cię będę uczył, niż jak masz zawracać głowę Ricardowi.
– Naprawdę? – Uradowała się Tori. – Zgadzasz się?
– Tak. Ale zrobimy to na zewnątrz. Widzimy się w holu za dziesięć minut – oznajmił Flavio głosem nieznoszącym sprzeciwu. – Nie spóźnij się.
– Tak jest!
Chwilę później spotkali się w umówionym miejscu. Flavio trzymał jakąś walizkę. Jak się okazało, miał w niej pistolet i amunicję. Pod pachą także dwie puste, szklane butelki.
Młodzi Strażnicy udali się razem na tył rezydencji, a tam skierowali się do wyjścia od strony lasu. Tori pamiętała tę drogę. To właśnie tędy wymknęła się z Primo z rezydencji, gdy poszli do Paradise, zanim dorwał ich G i wszystko popsuł. Nieuczęszczany las był dobrym miejscem do treningu strzelania. A czasu mieli od groma, bo aż do obiadu. Dopiero po obiedzie Aki miała przeprowadzić dla Tori lekcję tańca. Tori już nie mogła się doczekać. Chciała nauczyć się tańczyć jak najszybciej, by już na następnym przyjęciu móc zatańczyć z Primo.
– Lepiej słuchaj uważnie – zagroził Flavio. – To jest pistolet – oznajmił, wyciągając broń. – Tu jest lufa. Tu trzymasz, a to jest spust, który naciskasz, żeby wystrzelić. Rozumiesz? – Tori pokiwała potakująco głową. – Magazynek jest pełny. Tutaj odbezpieczasz. Ale to za chwilę. – Poszedł ustawić szklane butelki na obalonym pniu drzewa, po czym wrócił do Tori. – Jak już odbezpieczysz, to celujesz i bach – wyjaśnił, po czym coś huknęło, a butelka roztrzaskała się na drobne kawałki. – Teraz ty – dodał, wręczając jej spluwę.
Tori popatrzyła z przerażeniem na Flavia, a potem na broń. Wyprostowała rękę, naśladując młodą Burzę.
– O tak?
– Nie prostuj tak bardzo ręki, głupia! – ofuknął ją Flavio. – Lekko ugnij w łokciu – dodał spokojnie, widząc, że dziewczyna i tak cała się trzęsie. Chciał zapytać, po co to robi, skoro jest tak przestraszona, ale powstrzymał się. – Jak ją tak bardzo wyprostujesz, to odrzut pogruchocze ci kości.
– O matulu! – przeraziła się Tori i zgięła rękę.
– Ale nie zginaj jej aż tak! Do chmur będziesz strzelać?
– Do chmury nie, ale do burzy chętnie – mruknęła pod nosem i poprawiła uchwyt.
– Dobrze. Teraz wyceluj w butelkę i naciśnij spust.
Strzeliła. Kilka wron wzbiło się do lotu, kracząc z niezadowoleniem. Butelka pozostała jednak nietknięta.
– Nie trafiłam?
– Oczywiście, że nie. Chyba nie myślałaś, że to ci wyjdzie tak od razu?!
– No nie. – Westchnęła Tori, odwracając się do Flavia.
Zapominając nieco o broni, skierowała lufę w jego stronę.
– Patrz, gdzie celujesz! – ofuknął ją Flavio, odskakując jak poparzony. – Chcesz mnie zabić? Gdybyś teraz przypadkiem nacisnęła spust, byłoby po mnie!
– Przepraszam – jęknęła Tori i znów skierowała się w stronę szklanej butelki.
Ponownie wycelowała i strzeliła. Usłyszeli kilka stuknięć i coś przeleciało koło nich.
– No bez jaj! – zawył Flavio. – Jak to zrobiłaś?! Chcesz, żebyśmy dostali rykoszetem?
– Rykoszetem? – powtórzyła Tori, słysząc nieznane jej słowo.
– Kula się normalnie od czegoś odbiła. Pozabijasz nas. Ja się poddaję.
Flavio uniósł ręce w geście poddania.
– Nie, proszę! Flavio, zaczekaj – poprosiła go Tori. – Naprawdę chcę się nauczyć.
– To spróbuj nas nie pozabijać.
Młodzi Strażnicy kontynuowali próby jeszcze przez jakiś czas. W końcu jednak skończyła się zabrana przez Flavia amunicja. Tori nie tylko nie trafiła w butelkę, ale zdawało się, że idzie jej gorzej niż na początku.
– To koniec?
– Nie trafiłaś nawet nigdzie w pobliżu. Nawet nie zadrasnęłaś kory drzewa. O butelce nie wspominając. Nie jestem w stanie cię nauczyć. Na pewno nie w tak krótkim czasie. Zresztą najlepiej, jakbyś w ogóle darowała sobie broń palną. Nieumiejętny strzelec jest jeszcze gorszy, niż… – Zabrakło mu porównania. – Niż wszystko.
– No a twój bicz? – zapytała z nadzieją Tori. – Widziałam wcześniej jak ćwiczysz.
– O nie!
– Proszę! Daj mi chociaż spróbować.
– Bicz jest mój. Nie dam ci go. Nie ma mowy.
– Flavio, proszę! Jeśli nie, to będę musiała poprosić Ricarda o pomoc – oznajmiła Tori.
Zdążyła się już przekonać, że Ricardo jest najlepszym argumentem, by przekonać Strażnika Burzy drugiego pokolenia.
– Będę tego żałować. – Westchnął Flavio i wyciągnął bicz, który miał przymocowany do paska, po czym niechętnie, ale wręczył go Tori. – Spróbuj się nie zabić.
Może i Tori nie zrobiła sobie krzywdy, ale skończyło się na tym, że runęła jak długa, gdy bicz owinął się wokół jej nóg. Flavio natomiast skończył z czerwoną krechą ciągnącą się po całej twarzy.
– Wiedziałem, że to bezsensu! – ofuknął dziewczynę po raz kolejny. Pomógł jej się wyplątać, po czym wyrwał jej bicz z dłoni. – Nawet nie próbuj mnie więcej prosić, żebym cię czegoś nauczył. Do Ricarda też się nie zbliżaj. Stanowisz tylko zagrożenie.
– Przepraszam.
– Daj mi spokój. Wiedziałem, że nic z ciebie nie będzie! – krzyknął Flavio, a Tori aż podskoczyła. Chyba nigdy nie widziała go tak wściekłego. – Od początku mówiłem Ricardowi, że to zły pomysł brać cię na Strażniczkę. I miałem rację. Przyniesiesz tylko wstyd Vongoli. Nikt nie weźmie na poważnie Strażnika, który jest kobietą. Może Adriano i reszta tych ludzi mieli rację, że bardziej nadajesz się na czyjąś kobietę, ozdobę, a nie Strażniczkę!
– Przepraszam. Wiem, że nawaliłam na przyjęciu. Zresztą już was za to przepraszałam.
– Przepraszałaś. I co z tego? To nie zmieni faktu, ile problemów sprawiłaś Ricardowi. Wiesz, ile musiał się natłumaczyć przed ludźmi? Nawet on miał potem wątpliwości, czy dobrze zrobił, zapraszając cię do rodziny! Ale Ricardo jest zbyt dobry, by ci to powiedzieć!
– Naprawdę? – zapytała ze smutkiem Tori. – Ricardo miał wątpliwości?
– Dziwisz się?
– Nie. Właśnie dlatego chcę się nauczyć nowych rzeczy i być użyteczna.
– Jesteś tylko utrapieniem.
– Wiem, że mnie nie lubisz – powiedziała z poważną miną Tori.
Jej spojrzenie utkwione było w Strażniku Burzy drugiego pokolenia. Brwi lekko ściągnięte ku sobie, a usta tworzyły wąską linię. Czy była wkurzona? Ciężko było stwierdzić, choć wszystko na to właśnie wskazywało.
Flavio od samego początku był do niej wrogo nastawiony. W obecnej sytuacji można było spodziewać się po Tori wszystkiego, a jednak nikt nie mógłby przewidzieć słów, które padły z jej ust chwilę później. Jej twarz nagle rozjaśniła się, a na ustach zagościł promienny uśmiech:
– Ale sprawię, że zmienisz o mnie zdanie i mnie polubisz.
Flavio aż poczerwieniał.
– Nie ma mowy. Nigdy cię nie polubię i nigdy nie zaakceptuję jako Strażniczki.
– Nie. Zrobisz to. Gwarantuję ci – zadeklarowała z determinacją Tori.
Nie miała pojęcia, że ktoś od dłuższej chwili ich obserwował i miał niebywałą uciechę z jej wyznania. Zresztą w tym zamieszaniu nawet Flavio nie zauważył dobrze ukrytej we mgle obecności mężczyzny. Nie stanowił on dla nich zagrożenia, wszak byli częścią tej samej rodziny. Przyszedł do lasu zaniepokojony licznymi strzałami. Teraz, gdy G był nieobecny, czuł się odpowiedzialny za chronienie rezydencji, w której znajdowała się jego małżonka oraz Primo.

***

Wreszcie udało im się coś znaleźć. Ktoś sprzedał w sąsiednim mieście bransoletkę łudząco podobną do tej, która została skradziona Aki podczas przyjęcia. G nie miał najmniejszych wątpliwości, że to ta sama. Ugetsu, który zobowiązał się wobec Giotta, że przypilnuje Burzy, udał się tam wraz z przyjacielem, by sprawdzić informację.
Odnaleźli odpowiedni sklep jubilerski i weszli do środka. Ugetsu wyczuwając kłopoty, przejął inicjatywę, nim zrobił to G.
– Dzień dobry – powiedział, uśmiechając się łagodnie. – Słyszeliśmy, że ma pan tutaj bransoletkę.
– Och, ależ oczywiście! I to nie jedną – odparł z dumą sprzedawca, a najpewniej i właściciel sklepu. – Co tylko sobie panowie zażyczą. Czego dokładnie panowie szukają?
– Nie, nie. Pan nie rozumie – odparł Ugetsu, po raz kolejny ubiegając przyjaciela. – Szukamy konkretnej bransoletki. Podobno niedawno ktoś ją panu sprzedał.
– Racja, trzy dni temu przyszedł tu młodzieniec z kilkoma kosztownościami na sprzedaż. Naprawdę dobra jakość. Są panowie zainteresowani którąś z nich?
– Nie kumasz – warknął G, pochylając się nad niewysokim, wąsatym facecikiem. – My nic nie kupujemy.
– Chcemy wiedzieć, jak wyglądał mężczyzna, który sprzedał panu srebrną bransoletkę z zielonymi kryształkami.
Mężczyzna dumał przez chwilę.
– Tak, tak… – wymamrotał. – Przystojny młodzieniec to był. Bogato ubrany. Miał długie włosy. Brązowe. Nie, nie… Czarne. A może lekko fioletowe? Ciemne tak czy inaczej.
– I szare oczy?
– Chyba tak.
– Jak się nazywał?
– Nie wiem, nie przedstawił się, a ja nie mam zwyczaju pytać.
– I tak po prostu to od niego kupiłeś? – ofuknął go G. – Rozumiesz, że te wszystkie rzeczy były kradzione?
– Kupiłem je za uczciwą cenę. Czy są panowie zainteresowani odkupieniem którejś z rzeczy?
– A ma pan jeszcze tę bransoletkę?
– Tak, zdaje się, że tak – powiedział mężczyzna i nerwowo zaczął przeszukiwać szuflady. – Jest.
– To ta bransoletka – warknął G, obrzucając sprzedawcę lodowatym spojrzeniem. – Należy do mojej narzeczonej.
– Nie mogę jej tak po prostu oddać! Zapłaciłem za nią.
– Spokojnie – powiedział Ugetsu, kładąc dłoń na ramieniu wąsacza. – Zapłacimy za nią.
– Dokąd poszedł ten drań?
– Nie mam bladego pojęcia. Przyrzekam.
– To nic nie da, G – upomniał przyjaciela Ugetsu. – Ale jest szansa, że wciąż jest w tym mieście i nagabuje kolejne osoby.
– Obyś miał rację – rzucił G i wyszedł, pomimo protestów sprzedawcy.
Ugetsu dogonił go, gdy tylko uregulował dług za bransoletkę. G wciąż ściskał biżuterię w dłoni, rozglądając się, jakby Cesar czekał na niego gdzieś w pobliżu. Strażnik Deszczu westchnął, ale nic nie powiedział. Dotychczas wszystko i tak przebiegało dość bezproblemowo.
Przez jakiś błądzili uliczkami miasta. Właściwie tu trop im się urywał. Cesar lub jakkolwiek naprawdę się nazywał, mógł już dawno opuścić miasto. A nawet jeśli nie, to żaden ze Strażników nie wiedział, jak go znaleźć. Nie mogli sprawdzić wszystkich domów w mieście. Pytanie przechodniów mogło również przynieść odwrotny efekt.
Począwszy od tego, że wściekły G najpewniej wystraszyłby połowę osób, które by zaczepili. Poza tym wieść, że ktoś szuka Cesara mogła roznieść się po mieście i go wystraszyć. A tego przecież nie chcieli. Najlepszym celem były zaludnione miejsca i różnego rodzaju lokale, gdzie Cesare mógł szukać potencjalnych ofiar.
W ten sposób dotarli do samego serca miasta, zatłoczonego deptaku z rozmaitymi straganami.
– On musi tu gdzieś być – stwierdził groźnie G i Ugetsu przez chwilę zastanawiał się, czy przyjaciel po prostu chce, by tak było, czy może obudził się w nim jakiś łowiecki instynkt. – Niech ja go dorwę.
– Znajdziemy go – zapewnił Burzę Ugetsu. – Bez wątpienia.
G raz jeszcze rozejrzał się w tłumie, kręcąc się dookoła niczym bohater broadwayowskiego musicalu, mamrocząc coś pod nosem. Nagle jego spojrzenie spotkało się ze wzrokiem jakiegoś młodzieńca. Przez chwilę patrzyli na siebie. G olśniło. Dobrze ubrany młodzieniec, długie ciemne włosy, bawidamek, który właśnie rozmawiał z jakimiś trzema dziewczynami.
– Mam cię, draniu – warknął i z groźną miną ruszył w tamtym kierunku, wciąż ściskając bransoletkę należącą do Aki.
Tamten też nie od razu zrozumiał, co się dzieje. Zgadywał, że to najpewniej chłopak którejś z kobiet, choć żadna się nie przyznała. Może starszy brat? W tej sytuacji nie musiał się obawiać. Dopiero czerwona czupryna zaczęła mu coś przypominać. No tak. Przyjęcie. Żeby Vongola go znalazła?
– Ups – mruknął sam do siebie i zwrócił się do towarzyszek. – Obawiam się, że na mnie pora, moje panie. Do następnego razu – dodał i rzucił się do biegu.
To tylko utwierdziło G w przeczuciu, że znalazł tego, kogo szukał i ruszył za nim w pościg. Zresztą Ugetsu zrobił to samo. Również nie chciał odpuścić nikomu, kto narzucał się kobietom Vongoli. Poza tym musiał pilnować G, by ten nie zrobił nic głupiego. Nie potrzebowali krwi na rękach.
Pościg trwał jednak tylko kilka chwil, bo Cesar niespodziewanie rozpłynął się we mgle. Strażnicy próbowali ponownie dostrzec młodzieńca wśród tłumu, ale dotarło do nich, że nic z tego nie będzie. G zaklął szpetnie, czując jeszcze większą wściekłość. Niech go tylko dorwie.

***

Aki czekała na Tori w pustej sali z podestem pod jedną ze ścian, ze sporymi oknami od strony ogrodu oraz podwójnymi drzwiami łączącymi ją z jadalnią. Jej wystrój nieco różnił się od reszty rezydencji, była bardziej reprezentatywna z ozdobnymi kandelabrami na ścianach, obrazami przedstawiającymi pejzaże, dostrzec też można było nieco węższe schody prowadzące na galerię. Wszystko to robiło imponujące wrażenie na kimś, kto był tu po raz pierwszy.
Aki dobrze pamiętała pierwsze przyjęcie, w którym tu uczestniczyła. Wtedy jeszcze to Elena wszystko organizowała w imieniu Giotta, który nie miał pojęcia, od czego zacząć. Potem to Aki wraz z przyjaciółką wzięła na siebie ten obowiązek, przynajmniej tak mogła im pomóc i odwdzięczyć się trochę za ocalenie życia.
Po obiedzie, podczas którego Flavio nie spojrzał na Tori ani razu, dziewczyna przyszła do wskazanej przez Aki części rezydencji. Wyglądała na zmęczoną. Zresztą tak się czuła po kilkugodzinnej lekcji strzelania w towarzystwie młodej Burzy. Mimo to miała wciąż wiele energii i zapału, by nauczyć się też tańczyć pod czujnym okiem Hiszpanki.
– Jestem gotowa! – oznajmiła Tori, wchodząc do sali. Rozejrzała się dokoła z otwartą buzią. – Ale tu jest super!
Aki zachichotała wdzięcznie.
– Pomyślałam, że dobrze będzie, jeśli oswoisz się z naszą salą bankietową – odparła. – No i tu nie będziemy nikomu przeszkadzać. – Przez chwilę obserwowała dziewczynę, po czym zmarszczyła brwi, jakby coś jej się przypomniało. – Poczekaj tu na mnie.
Nie wyjaśniając bardziej sytuacji, zostawiła Tori w sali, po czym ruszyła na górę. Zapukała do jednych z drzwi, lecz nie czekała na zaproszenie.
– Lampo.
Strażnik Błyskawicy nie podniósł się z łóżka, na którym właśnie się wygodnie wyłożył, ale spojrzał na przyjaciółkę.
– Nie powinnaś być teraz z Tori? – zapytał.
– Tori potrzebuje partnera – oznajmiła Aki. – Chodź, pomożesz nam.
– Jestem zmęczony – jęknął z cierpiętniczą miną, ale spojrzenie kobiety jasno powiedziało mu, że spodziewała się tej wymówki. – Będzie mi stawała po nogach. Poproś kogoś innego.
Aki nie odpowiedziała. Patrzyła na Błyskawicę z nieco poważniejszą miną niż zazwyczaj, na co skrzywił się jeszcze bardziej. Jęknął i spojrzał na kobietę błagalnie, po czym westchnął i wstał. Od początku wiedział, że jest na straconej pozycji, nigdy nie potrafił odmówić jej i Giottu.
– Nie chcę tego robić.
– Nie marudź, Lampo. I tak nie masz nic innego do roboty.
Strażnik Błyskawicy posłusznie podążył za kobietą do sali bankietowej z nieco urażoną miną. Aki uśmiechnęła się do niego, obiecując sobie, że mu to wynagrodzi. Zresztą miała nadzieję, że nie będzie tak źle.
– Wybacz, Tori. Już jesteśmy – oznajmiła.
– Lampo będzie moim partnerem? – zapytała z zaciekawieniem Tori. Przyjrzała się uważnie niezadowolonej Błyskawicy, po czym uśmiechnęła się do niego promiennie. – Dziękuję, że zgodziłeś się pomóc.
– Tylko nie stawaj mi po stopach.
– Lampo – zrugała go Aki, po czym spojrzała na Tori. – To nie będzie proste, ale wystarczy trochę cierpliwości i wprawy. Także nie przejmuj się, jeśli na początku coś nie wyjdzie. Zaczniemy od podstaw. – Uśmiechnęła się. – Lampo.
Mężczyzna przestał się już dąsać, podszedł do Tori i wyciągnął do niej rękę. Dziewczyna popatrzyła na niego niepewnie. Miała głupi pomysł, żeby przybić mu piątkę, ale musiała potraktować to poważnie, by nie zdenerwować Aki. Przecież chciała się nauczyć i sama poprosiła o pomoc. Przypomniała sobie, jak zachowywała się kobieta, podczas gdy to Cesar zaprosił ją do tańca. Próbując to naśladować, Tori delikatnie położyła swoją dłoń na wyciągniętej dłoni Lampa i uśmiechnęła się lekko. Ten odwzajemnił uśmiech, drugą rękę dziewczyny ułożył sobie na ramieniu, swoją zaś delikatnie objął ją w pasie.
– Lampo cię poprowadzi, więc zdaj się na niego... – urwała, widząc, że Tori nieco się spięła. – Rozluźnij się i wyprostuj. Nie walczysz teraz.
Lampo zaśmiał się krótko.
– To przypomina stare czasy – powiedział. – Zresztą to samo powiedziałaś kiedyś G, jak w końcu Primo udało się go zaciągnąć na lekcję.
– Naprawdę? – zdziwiła Tori, zupełnie zapominając o krokach i bach. Lampo skrzywił się, ale nic nie powiedział. – O rany! Przepraszam!
– To było dawno temu – odparła Aki, kładąc dłoń na ramieniu dziewczyny. – Skup się na razie na wyczuciu rytmu. Jeszcze raz. A ty daj spokój z tymi historiami.
Spojrzała karcąco na Lampa, bo nie były to historie, do których koniecznie chciała wracać. Zresztą czy jest powód opowiadać Tori o tamtych czasach, kiedy niekoniecznie dogadywała się z narzeczonym?
– To G nie umiał tańczyć? – Tori nie odpuściła. – Myślałam, że…
– Ugetsu też nie znał naszych tańców, gdy dołączyłam Vongoli, a Giotto strasznie się peszył, kiedy miał zatańczyć z jakąś damą – odparła Aki, przesuwając dłoń Tori nieco bardziej na ramię Lampa.
– Za to G robił wszystko, żeby być poza domem, kiedy Aki próbowała nas wychować na ułożonych dżentelmenów. – Lampo zaśmiał się i w porę odsunął nogę, na którą Tori niemal znów stanęła.
– Nie wierzę. Primo się peszył? Ściemniasz – padło w odpowiedzi. – Mogę jeszcze wyobrazić sobie G, ale Primo?
Aki zaśmiała się wdzięcznie.
– Nie garb się. Giotto w młodości był dużo bardziej nieśmiały wobec kobiet – odparła. – Co zabawne, przyciągał ich uwagę jak magnes. Pamiętam, jak po raz pierwszy zabrali mnie ze sobą na przyjęcie do Don Sarrena. Wszyscy patrzyli na nas, jakbyśmy byli jakimś cudem świata, a gospodarz od razu zapytał, czy jestem jego partnerką.
– Beznadzieja – mruknęła Tori, pochmurniejąc nagle. – Na ostatnim przyjęciu mnie też wszyscy brali za partnerkę Ricarda. Nikt nie chciał wierzyć, że jestem jego Strażniczką Słońca. A jakiś ich dawny znajomy się z nich naśmiewał – dodała. – Flavio powiedział mi dzisiaj, że po przyjęciu nawet Ricardo zwątpił, czy dobrze wybrał, przyjmując mnie do Vongoli.
Aki westchnęła.
– Nie ma co ukrywać, kobiecie jest trudno w tym świecie. Mamy być piękne i niewinne, nieświadome tego, co robią, gdy nie patrzymy. Mieszkam z nimi tyle czasu, a nadal ukrywają przede mną kłopoty z innymi mafiami. Dlatego tak nas zdziwiło, kiedy Ricardo przestawił cię jako swoją Strażniczkę. Złamał tym samym zasadę Giotta, że kobiet nie mieszamy do mafii – wyjaśniła. – To będzie trudna ścieżka, bo będą oczekiwać od ciebie łączenia obu światów. Masz być silna jako Strażniczka i piękna jako kobieta. Ale wiem, że sobie poradzisz i Ricardo z pewnością też ma tę pewność. Nawet jeśli teraz sądzi inaczej.
– Oby – skwitowała Tori. Nie była zbyt przekonana słowami kobiety, ale zamierzała dać z siebie wszystko, tak jak to sobie obiecała oraz reszcie rodziny. – Nie chciałabym, by Ricardo żałował swojej decyzji.
– Nie będzie – zapewniła ją Aki. – Wszyscy potrzebujecie czasu, żeby dorosnąć i nauczyć się bycia trzonem Vongoli. Sama nie mogłaś uwierzyć, że Giotto kiedyś sobie nie radził, a teraz, proszę, niemal ideał. – Zaśmiała się. – Oni wszyscy dorośli.
– No może. W takim razie nie mogę zostać w tyle – powiedziała Tori i w tej samej chwili straciła równowagę, potknąwszy się o własne nogi. W porę jednak przytrzymał ją Lampo i postawił do pionu. Spodziewał się, że coś takiego może się wydarzyć. – Dziękuję.
Lekcja trwała jeszcze jakiś czas, po którym Aki stwierdziła, że chyba wystarczy jak na jeden raz. Wyglądała na zadowoloną z postępów Tori, bo choć Lampo narzekał na obolałe stopy, to i tak dziewczyna załapała podstawy. W końcu wszystkiego się nauczy, twierdziła Aki nieco zresztą nieobecna duchem pod koniec lekcji. Mimo to uśmiechnęła się do Tori.
– Dobra robota. Myślę, że już niedługo nie będziesz potrzebowała tych lekcji.
– Żartujesz – zawyła Tori, niedowierzając w słowa Aki. – Poważnie?
– Chociaż nad twoimi manierami wciąż musimy wiele pracować – odparła kobieta, ale jej spojrzenie wprost mówiło, że nieco się drażni z dziewczyną.
– Jednak tym możecie zająć się innym razem – odezwał się Giotto, przystając w progu sali. – Przywodzi wspomnienia. – Uśmiechnął się z nostalgią.
– Primo! – uradowała się Tori na widok głowy Vongoli. – Czy coś się stało? Mam nadzieję, że nie.
– A czy musi się coś stać, żebym chciał spędzić trochę czasu z rodziną zamiast papierami? – zapytał, oburzając się teatralnie.
– Nie, nie! Ależ skąd – zaprzeczyła spanikowana Tori. – Po prostu nie spodziewałam się tu ciebie, Primo. Wyglądałeś ostatnio na naprawdę zajętego.
Pierwsze pokolenie zaczęło się śmiać. Giotto spoważniał pierwszy.
– Wiele się ostatnio wydarzyło – odparł, spoglądając krótko na Aki. – Wciąż musimy się tym zająć, ale pomyślałem, że powinienem wam to trochę wynagrodzić wyprawą do Paradiso, jeśli macie na to siłę i ochotę.
– Hura!
Chyba najbardziej ucieszyła się Tori, ale Lampo również uśmiechnął się z zadowoleniem na myśl o swoich ulubionych słodkościach. Chwycili się pod ramię i ruszyli w stronę Primo, który teraz spoglądał wyczekująco na Aki.
– Chyba nie powiesz mi, że nie masz ochoty na spacer do Paradiso.
Pokręciła głową, doskonale zdając sobie sprawę, że Giotto właściwie odgadł jej nastrój. Podejrzewała nawet, że dzisiejsza wyprawa do cukierni była bardziej dla niej niż żeby nagrodzić Tori za jej wysiłki.
– I tak wiem, że nie dasz mi wyboru, a gdy już robisz tę swoją minę, nawet twoja Burza ci odpuszcza – odparła i do nich dołączyła. Ujęła Primo pod ramię i szepnęła tak, aby pozostała dwójka nie usłyszała: – Dziękuję, przyjacielu.
Uśmiechnął się do niej tylko i poprowadził ich do wyjścia. Tym razem głównego tak, aby w rezydencji wiedziano, że wyszedł w ich towarzystwie, a nawet dokąd się udali.
Amelia była bardziej niż rada, kiedy ich zobaczyła.
– Moi ulubieni goście. Signiorita Aki, wygląda pani olśniewająco, jak na przyszłą pannę młodą przystało.
– Dziękuję, donna Amelia. Również za pomoc w przygotowaniach.
– To zaszczyt przygotować tort weselny dla członków Vongoli. Mam nadzieję, że będzie mi dane również pomóc w przygotowaniach przy weselu głowy rodziny. – Tu uśmiechnęła się do Giotta. – Choć dla wielu będzie to bardzo smutny dzień.
Lampo od razu parsknął śmiechem. Tori jedynie spojrzała na Primo, lecz tym razem wyraz jego twarzy był nieprzenikniony. Nic jednak nie powiedziała. Nie tym razem, bo choć nie bardzo wiedziała, co się dzieje, wyczuwała, że coś jest nie tak, gdy patrzyła na Primo i Aki. Na razie wolała to zostawić i razem z Lampo zaczęła się przyglądać łakociom, które znajdowały się w menu Paradiso.
– Co by tu wziąć – zastanowiła się. – Tarta cytrynowa była cudowna, ale chciałabym spróbować czegoś nowego. Primo, masz jakiś pomysł, co powinnam wybrać?
Wydawało się, że Giotto początkowo nie usłyszał Strażniczki. Dopiero lekki kuksaniec ze strony Aki go otrzeźwił.
– To jeszcze daleka przyszłość, donna Amelia – odparł, po czym spojrzał na ladę. – Sernik z pomarańczami wygląda nieźle.
– Orzechowiec też jest przepyszny – dodała Aki, wspomagając przyjaciela.
Tori popatrzyła na nich spod przymrużonych powiek, po czym oznajmiła:
– Poproszę kawałek tego malinowego tortu.
– Dobry wybór – przyklasnął jej Lampo. – Dla mnie też, donna Amelia.
– Już się robi. – Uśmiechnęła się kobieta i spojrzała na pozostałą dwójkę. – Rozumiem, że to, co zawsze?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz