Ogłoszenia

Witamy na stronie Vongoli i zapraszamy do lektury opowieści.

poniedziałek, 23 grudnia 2019

Rozdział 6. Skradziona bransoletka


Flavio wrócił z napojami i marsową miną, co znaczyło, że ktoś go zdenerwował. Ricardo popatrzył na niego pytająco, na co usłyszał:
 – Ten pacan, Adriano, nabijał się ze mnie, że robię za chłopca na posyłki.
 – Przykro mi, Flavio – powiedziała Tori. – Pomimo że jesteś dzisiaj taki miły…
            – Nie przejmuj się – stwierdził Ricardo, spoglądając na Tori. – De Luca chodził z nami do szkoły. Mało kto mógł z nim wytrzymać.
 – Rozumiem.
            Bruno wziął od Flavia kieliszek z ponczem i podał go Tori. Sam chwycił dla siebie ten z winem. Flavio prychnął pod nosem i jeden z dwóch pozostałych kieliszków, podał Secundo.
– Nic dziwnego, że ze mnie kpił, skoro musiałem nieść to wszystko sam.
– Nic ci się zaraz nie stało.
Flavio rzucił groźne spojrzenie w stronę Tori.
– Przepraszam.
– Nie przepraszaj, nic złego nie zrobiłaś – wtrącił Bruno, trochę zły na Flavia, że ciągle każe Tori za wszystko przepraszać, kiedy dziewczyna nie jest niczemu winna. – Napij się, na pewno poczujesz się lepiej.
Po krótkiej przerwie wrócili do przechadzania się po ogrodzie. Tam Tori czuła się dużo lepiej. Na świeżym powietrzu, skąpana w promieniach słońca. Przystanęła na chwilę i odchyliła głowę, pozwalając, by jasne światło otuliło jej twarz. Wzięła głęboki oddech. Tak. Taką pogodę lubiła najbardziej.
Otworzyła oczy i rozejrzała się dokoła. Ale Ricarda i Strażników nie było już nigdzie w pobliżu. Tori lekko pobladła na samą myśl, że zgubiła się w tym ogromnym miejscu pełnym obcych ludzi. A na myśl o ochrzanie, jaki dostanie od Flavia, dostawała drgawek. Zaczęła nerwowo kręcić się w tą i z powrotem, mając nadzieję, że znajdzie swoich towarzyszy.
Jednak wszystko wskazywało na to, że naprawdę zdążyli gdzieś odejść, gdy tylko straciła czujność. To nie tak, że myślała, że zrobili to specjalnie. To była jej wina, bo odłączyła się od nich. Chciała, jak najprędzej znaleźć jakąś znajomą twarz. Kieliszek z ponczem zszedł na dalszy plan.
            – Wszystko w porządku? – Usłyszała i przestraszona odwróciła się.
Coś chlupnęło. Zobaczyła, jak różowa plama wykwita na białej koszuli. Dopiero potem ujrzała twarz mężczyzny w średnim wieku, z której znikał uprzejmy uśmiech i ustępował miejsca wściekłości. Tori zastygła w bezruchu.
– Przepraszam, nie chciałam – wybełkotała. - To był wypadek.
– No i popatrz, co narobiłaś, dziewczyno. – Usłyszała pełen jadu głos. – Wiesz, jakie to drogie? Kto cię tu w ogóle wpuścił, dzikusko?
– Ja… Naprawdę przepraszam. Przepraszam, nie chciałam.
            Mężczyzna chwycił Tori za ramię, otwierając usta do kolejnych obelg, kiedy poczuł żądzę mordu i zamarł. Odwrócił spojrzenie, by zobaczyć podchodzących spokojnie G i Aki. W tej chwili stanowili swoje idealne przeciwieństwo, bo spojrzenie Prawej Ręki rzucało gromy, kobieta zaś nadal uśmiechała się delikatnie, choć było w tym geście coś niepokojącego.
 – Wszystko w porządku, don Antonio? – zapytała uprzejmie Aki, dostrzegając zbliżającego się Giotta i kilku pozostałych Strażników. – Czy Victoria czymś pana uraziła?
            Arystokrata pobladł i puścił dziewczynę. Aki podeszła do nich i położyła dłoń na ramieniu Tori, wiedząc, że w obecności G mężczyzna nawet nie spróbuje podnieść głosu, a co dopiero ręki.
 – Ja… – zająknął się Antonio. – Ta dziewczyna…
 – Tak? – zachęciła go Aki, nie zmieniając wyrazu twarzy. – Jeśli Victoria w czymś zawiniła, jest nam niezmiernie przykro. Vongola weźmie całą odpowiedzialność na siebie. Nie chcielibyśmy mieć w panu wroga ani niszczyć tej wspaniałej atmosfery, którą zapewnił swym gościom don Cavallone.
 – Nie, nie. To moja wina – zapewnił Antonio. – To ja wpadłem na senioritę Victorię. Bardzo przepraszam za to nieporozumienie.
 Ukłonił się Aki, potem nieco głębiej przed Primo, który zatrzymał się obok swej Prawej Ręki, po czym ulotnił się nadal blady jak ściana. Świadkowie tej sytuacji taktycznie postanowili nie poświęcać chwilowo Vongoli więcej uwagi, by mogli to załatwić między sobą.
            – Wszystko w porządku, Tori? – zapytał zmartwiony Giotto.
Tori tylko spuściła głowę.
– Przepraszam. Naprawdę przepraszam Wszystko moja wina - tłumaczyła płaczliwym głosem. - Nie chciałam sprawiać kłopotów.
 Aki pogłaskała ją po głowie.
            – Nie zrobiłaś nic złego – powiedziała łagodnie. – Nie musisz nas przepraszać.
– Gdybym tylko nie odłączyła się od Ricarda i chłopaków. Zatrzymałam się na chwilę i straciłam ich z oczu.
Dziewczyna wciąż była lekko roztrzęsiona po akcji z don Antoniem. Nie spodziewała się tak wrogiej reakcji ze strony mężczyzny. W końcu to był tylko wypadek. Nie zrobiła tego specjalnie. A jednak to uświadomiło jej, że nadal nie jest w pełni częścią Vongoli, a jedynie “dzikuską”.
Mimo to powstrzymała się od łez. Nie chciała robić sceny lub dodatkowo martwić Aki i Prima. I tak wiedziała, że ludzie szeptali o niej i zajściu sprzed paru minut, co wcale nie poprawiało jej humoru.
 – Wybacz, Tori. Nie powinniśmy tak beztrosko spuszczać was z oczu. To twoje pierwsze przyjęcie i masz prawo czuć się tu nieco obco – powiedział Primo.
 Naprawdę było mu przykro. Czuł, że popełnił błąd, zabierając ją tutaj i nie poświęcając należycie dużo uwagi. Chyba wszyscy doszli do tego wniosku, choć było nieco zbyt późno. Chociaż ludzie ich poważali, a czasami nawet reagowali strachem na niektórych Strażników, oni sami wciąż musieli się wiele nauczyć.
 – Takie rzeczy się zdarzają – powiedziała Aki, uśmiechając się. – Wszak jesteśmy tylko ludźmi. Nawet nie wiesz, ile gaf w swoim życiu popełnił Primo. – Zachichotała, na co Giotto się nieco zarumienił. – Świat dalej stoi, jak widzisz. Nie przejmuj się tym i chodź, Don Cavallone ma świetnych cukierników. Ciasto od razu poprawi ci się humor.
 Wiedziała, że i tak będzie musiała na jakiś czas rozdzielić się z G, więc nie czekała, aż Primo poprosi ją o opiekę nad dziewczyną. Tyle mogła zrobić.
– Tak, dziękuję. Już wszystko w porządku – zapewniła ich Tori i uśmiechnęła się. Mimo że gest był nieco wymuszony. Starała się. Spojrzała także z wdzięcznością na G, który choć się nie odezwał, przyszedł jej na ratunek razem z Aki. – Postaram się nie sprawiać więcej problemów.
– Nie martw się tym – rzekł spokojnie Giotto. – Ricardo też powinien mieć bardziej na uwadze, że coś może się przydarzyć.
– Należy mu się bura, że nie pilnuje swoich Strażników – przytaknął G, na co Primo rzucił mu krzywe spojrzenie.
– Nie, proszę – zaprotestowała żywo Tori. – Ricardo cały czas bardzo o mnie dbał. Pilnował, żebym się nie przewróciła, po tym jak wpadłam na Flavia i bronił mnie przed ludźmi – tłumaczyła, a na jej twarzy zagościł ciepły uśmiech. – Bruno też był bardzo miły. Nawet Flavio nie złościł się na mnie jak zawsze i nawet przyniósł mi coś do picia - jednak poncz ożywił nieprzyjemne wspomnienia sprzed paru chwil i twarz dziewczyny znów się zachmurzyła.
 – Nikt nie dostanie żadnej bury – zapewniła ją Aki, spoglądając poważnie na narzeczonego, który tylko prychnął. – Chodźmy. Nasi panowie mają mnóstwo nudnych, męskich rozmów do zaliczenia, więc dajmy im pracować. Potem Giotto z pewnością zaszczyci nas tańcem i atencją.
Tori westchnęła ciężko, słysząc te słowa, ale szybko się uśmiechnęła. Razem z Aki wróciły do budynku, gdzie kobieta poprowadziła młodą Strażniczkę w stronę słodkości Dona Cavallone. Były to desery ze wszystkich stron świata, niektóre dość zaskakujące. Aki już wcześniej miała okazję skosztować niektórych z nich, więc była dla Tori przewodniczką.
Przy okazji udało jej się wymigać od kilku babskich rozmów, na które nie miała w żadnym wypadku ochoty. Widziała przy tym, że nastrój Tori zaczyna się poprawiać, wybierała dla niej takie słodycze, by było jak najmniejsze ryzyko, że dziewczyna poplami sukienkę. Nie chciała jej już stresować lekcjami manier, których chwilami jej brakowało.
            – Czyż to nie Aki Vongola? – Usłyszały jakiś czas później, na co kobieta przewróciła wymownie oczami. – Wyglądasz olśniewająco, pani.
 Przystanął przy nich mężczyzna o kilka lat starszy od głównego trzonu Vongoli w dość bogato zdobionym fraku. Mówił z wyraźnie obcym akcentem. Chwycił dłoń Aki i ucałował ją, uśmiechając się szeroko.
 – Nie spodziewałam się tu pana spotkać, hrabio Schwartzegen – odparła, zabierając rękę. – Nie ma pan chyba zbyt dobrego zdania o don Cavallone.
 – Postanowiliśmy zakopać topór wojenny. Me serce boleje, widząc zaręczynowy pierścień na pani palcu. Kimże jest ten szczęśliwiec? Czyżby Vongola Primo wreszcie przejrzał na oczy?
 Na twarzy Aki pojawił się cień zirytowania, ale zaraz zniknął. Kątem oka rozejrzała się po sali, ale nigdzie nie widziała znajomej czerwonej czupryny. Może i dobrze, bo jak znała temperament narzeczonego, mogło się to źle skończyć.
 – Mylisz się, hrabio. To nie Primo prosił o moją rękę, lecz G – wyjaśniła spokojnie.
 Schwartzegen pokręcił głową.
 – Pani, cóż ten nieokrzesany człek z nizin może ci podarować? Wszystko, co ma, zawdzięcza Primo. To on tuszuje wszelkie zbrodnie tego mężczyzny. Co jeśli kiedyś Primo zabraknie? Zostaniesz pani z niczym, a zasługujesz na dużo więcej niż tak niepewny los.
 Aki zacisnęła jedną dłoń w pięść, chowając ją w fałdach sukni. Nikt dookoła poza Tori nie zauważył, jak się spięła na słowa mężczyzny. Jednak jej głos nawet nie zadrżał, gdy odpowiedziała:
 – Nie pańska to rzecz, hrabio. Byłabym rada, gdybyś nie szkalował dłużej członków mej rodziny.
 – Pani, mówię to z troski o twe dobro. Rozumiem, co cię pociąga w tym człowieku, lecz zważ na swoje dobro i przyszłość. Pozwól je sobie zapewnić.
 – G jest dobrym człowiekiem – powiedziała Tori, zanim zdążyła ugryźć się w język. Obiecała sobie, że nie będzie sprawiać więcej problemów, ale nie mogła dłużej znieść oszczerstw wobec Vongoli ze strony obcego człowieka. Jeszcze bardziej nie mogła znieść czegoś na podobę smutku, co dostrzegła w oczach Aki. – Przepraszam, że się wtrącam – dodała. – Ale G pod swoją straszną miną ukrywa tego dobrego człowieka, który był miły nawet dla mnie. Dziewczyny z ulicy, która nic nie miała. Proszę go nie obrażać.
 Aki spojrzała na nią z wdzięcznością, doskonale wiedziała, jak ciężko w G zobaczyć lepsze strony, kiedy dla wszystkich jest oschły i dość nieprzyjemny. Hrabia jednak był innego zdania. Spojrzał z politowaniem na Tori, a gdy dotarło do niego, że ma przed sobą sierotę przygarniętą przez Vongolę zrobił minę, jakby zobaczył coś obrzydliwego.
 – Nie masz pojęcia, o czym mówisz, dziecko. Jednak swój zawsze ciągnie do swego. – Zaraz też spojrzał ponownie na Aki, która położyła dłoń na ramieniu podopiecznej, by ta nie ciągnęła dalej dyskusji. – Ma pani dobre serce, zbyt dobre dla tych, którzy nie mogą pani nic dać prócz pospolitej mowy i brudnych rąk. Cóż by powiedział pani ojciec, widząc to?
 Aki pobladła ze złości, ale nadal nie dała się sprowokować:
 – Nie jestem walencką księżniczką, za jaką mnie pan ma. Elena Salvatore została zamordowana przez piratów tak, jak to utrzymuje książę Walencji. Niech pan odejdzie. Ani mnie, ani Primo nie interesują pańskie koneksje, hrabio.
 Schwartzegen nachylił się nad Aki, naruszając zarówno konwenanse, jak i jej przestrzeń osobistą i syknął:
 – W twoim wieku nie znajdziesz już męża, któremu miałabyś dać zdrowego dziedzica. Gardzisz jednak mą ofertą, sądząc, że pozycja tej mafii sprawia, że cokolwiek znaczysz. Niedługo przestaniesz błyszczeć, a kto wie, dokąd zaprowadzi cię znajomość z tym człowiekiem.
 W Tori aż się gotowało. Najchętniej kopnęłaby wrednego hrabię w zadek. Lub gdziekolwiek. Naprawdę miała ochotę, zresztą jak najbardziej dawał jej powód, traktując Aki w ten sposób. Dłuższą chwilę słuchała tej wymiany zdań, lecz gdy Schwartzegen zbliżył się niespodziewanie do kobiety, Tori omal się na niego nie rzuciła. Jednak dłoń Aki wciąż spoczywała na jej ramieniu, a palce zacisnęły się odrobinę mocniej, każąc jej pozostać na miejscu.
 – Jak niegrzecznie. – Usłyszeli, gdy ktoś niespodziewanie chwycił hrabię za ramię i odciągnął do tyłu. – Takie zachowanie nie wypada dżentelmenowi. Chyba nie chce pan, hrabio, urazić pięknych dam ani tym bardziej don Cavallone swoim zachowaniem. To mogłoby bardzo zaszkodzić waszym już i tak niezbyt dobrym relacjom – dodał spokojnie długowłosy, młody mężczyzna. Przyłożył palec wskazujący drugiej ręki do ust, uśmiechając się, jednak nie sięgało to jego szarych oczu, w których pojawiło się coś niebezpiecznego. – Jeśli teraz pan odejdzie, nic mu nie powiem.
 Schwartzegen zacisnął zęby, powstrzymując się przed warknięciem czegoś na chłopaka. Wyrwał się jednak i rzucił zimne spojrzenie Aki, po czym odszedł. Hiszpanka pozwoliła sobie na nieznaczne westchnięcie, po czym spojrzała na swojego wybawiciela.
– Dziękuję za pomoc, choć obawiam się, że zrobił sobie pan wroga z hrabiego, don… – zawiesiła głos, bo też nie wiedziała, z kim ma przyjemność.
 – Och, wystarczy Cesare – padło w odpowiedzi. – Przyjemność po mojej stronie – dodał mężczyzna i ucałował grzbiet dłoni Aki. To samo po chwili zrobił z Tori, która skrzywiła się nieznacznie, nieprzyzwyczajona do tego typu zachowań. – Cieszę, że mogłem pomóc.
 Aki uśmiechnęła się lekko.
 – Miło pana poznać, don Cesare. Nazywam się Aki Vongola, a to moja podopieczna, Victoria. – Ukłoniła się nieznacznie, spojrzeniem dając znać Tori, by uczyniła to samo.
Chwilę to zajęło, nim Tori zrozumiała, o co chodzi. Pospiesznie ukłoniła się mężczyźnie, pochmurniejąc znowu. Po raz kolejny tego popołudnia zobaczyła, że nie ma najmniejszego pojęcia o świecie, do którego trafiła.
– To zaszczyt, mogąc poznać dwie tak piękne kobiety – odparł Cesare i uśmiechnął się szarmancko. – Poniekąd rozumiem, czemu hrabia naprzykrzał się paniom tak uparcie. Wszak trudno oderwać od was wzrok.
Aki zaśmiała się krótko, chowając twarz za wachlarzem. Nie zamierzała wtajemniczać młodzieńca w prawdziwe zamiary hrabiego czy szczegóły zatargu. Nie pokazywała po sobie również swojego wzburzenia, które nadal z niej nie zeszło.
– Pochlebia nam pan – odparła. – Wszak wśród gości don Cavallone jest sporo pięknych kobiet.
 – To prawda. Jednak mam wrażenie, że żadna nie dorównuje pani, Aki – odpowiedział gładko Cesare. – Jeśli pozwolicie, panie, zostanę z wami jeszcze jakiś czas dla pewności, że hrabia nie będzie was już więcej niepokoił. Zresztą i mnie pomoże to uniknąć kilku niewygodnych rozmów.
 – Jest pan niezwykle uprzejmy – odparła Aki, uśmiechając się miło. – Dziękujemy za troskę, choć przyznam szczerze, że wśród gości don Cavallone jest pan chyba jedyną osobą, której nie kojarzę. Wszak jest to dość hermetyczne środowisko.
 Cesare roześmiał się.
 – To prawda. Znamy się z Valentino dopiero od niedawna, jednak bardzo zależało mu, by przedstawić mnie kilku ważnym osobom z dzisiejszego towarzystwa. To jednak nic istotnego i tak nie sądzę, abym miał zabawić tu długo.
Aki uniosła nieznacznie brew na te słowa. To, w jaki sposób mówił o gospodarzu przyjęcia, nieco ją zaniepokoiło. Jednak nie wypadało jej o to wypytywać. Zmieniła temat.
 – Tak się składa, że jest to także debiut towarzyski Victorii – odparła. – Coś was więc łączy.
 – Och, rozumiem – mruknął Cesar, spoglądając na nieco znudzoną dziewczynę. – Pani natomiast zdaje się świetnie tutaj orientować – zauważył i po chwili namysłu zapytał: – Czy mógłbym liczyć na choćby jeden taniec z panią? A potem oczywiście z senioritą Victorią.
 – Co prawda obiecałam już komuś następny taniec, ale skoro jego sprawy się przedłużają, myślę, że się nie obrazi – odparła. – To będzie zaszczyt. – Zasłoniła twarz wachlarzem tak, żeby móc szepnąć Tori: – Zostań tu, proszę. Zaraz wrócę.
 Tori niechętnie, ale skinęła głową. Już po chwili została sama. Z braku laku nałożyła sobie na talerzyk kolejny kawałek ciasta i wznowiła konsumpcję. Zastanawiała się, kiedy wróci Primo i reszta. Miała nadzieję, że chociaż raz z nim zatańczy. W tej samej chwili jednak uświadomiła sobie straszliwą prawdę. Nie miała pojęcia, jak tańczyć, więc nawet zaproszenie od niejakiego Cesara stało się nieco kłopotliwie. Tori delikatnie spanikowała.
 Tymczasem Aki pozwoliła poprowadzić się Cesarowi na parkiet. Mężczyzna bez wątpienia był kilka lat młodszy od niej, ale i tak bardzo przystojny. Doskonale wiedział, jak należy obchodzić się z kobietą. Dostosował swoje tempo do niej, a jego delikatny uścisk ani trochę jej nie przeszkadzał.
 Jak należy położył jedną dłoń na wysokości jej talii, a drugą chwycił jej dłoń. Już po chwili wirowali w rytm muzyki i Aki nie miała wątpliwości, że był to mężczyzna, który zabawiał w życiu już wiele kobiet.
 – Mógłbym teraz umrzeć szczęśliwie – stwierdził Cesare, uśmiechając się czarująco. – Cudownie jest tańczyć z tak piękną kobietą jak pani.
 Aki nie zdołała powstrzymać chichotu, bo też, gdyby młodzieniec wiedział, czyją jest narzeczoną, pewnie nie próbowałby jej tak bardzo oczarować. A doskonale zdawała sobie sprawę, że śmierć w przypadku zazdrości G byłaby wielce prawdopodobna, gdyby ich teraz zobaczył.
 – Pochlebia mi pan – powiedziała tylko. – Choć śmiem twierdzić, że mówi pan to wielu kobietom, które pan spotyka.
– Takie sprawiam wrażenie? – Zasmucił się mężczyzna. – Nie chciałem pani w żaden sposób urazić, po prostu… Uważam, że to są rzeczy, które należy zrobić. Trzeba mówić prosto z serca, tak jak się czuje i myśli, więc jeśli widzę kobietę taką jak pani, moim obowiązkiem jest wyrazić swój podziw. – Po tym zamilkł na dłuższą chwilę, rozkoszując się muzyką. Nagle go olśniło. – A może masz już wybranka serca, moja pani, i dlatego tak sceptycznie traktujesz moje szczere słowa uwielbienia?
– Owszem, przyjęłam pierścień od mężczyzny, którego darzę uczuciem – odparła spokojnie.
Utwór skończył się, więc ukłonili się sobie wdzięcznie i Aki pozwoliła poprowadzić się z powrotem do czekającej na nich Tori.
 Widząc ich powrót, Tori była coraz bardziej spanikowana. Cesare ukłonił się Aki i ucałował jej dłoń, mówiąc:
– Dziękuję za cudowny taniec – potem zwrócił się do Tori: – Czy seniorita również zaszczyci mnie tańcem?
– Ja…
Tori rzuciła Aki przerażone spojrzenie. Hiszpanka dopiero teraz uświadomiła sobie, że przecież Strażniczka Słońca nie potrafi tańczyć, a wątpiła, żeby Ricardo rwał się do pokazania jej jakichkolwiek kroków, kiedy się rozdzielili. Sam był niezłym tancerzem, ale uważał to za zbyteczność. Na szczęście kątem oka dostrzegła znajomą, jasną czuprynę.
– Myślę, że to już czas na nas – powiedziała, uśmiechając się smutno. – Proszę wybaczyć, że tym razem nie dotrzymamy słowa, lecz na nas również czekają obowiązki, których nie powinnyśmy odwlekać.
 – Jestem niepocieszony – oznajmił Cesare i dodał: – Niemniej rozumiem. Dziękuję raz jeszcze za cudowny taniec. – Ponownie zwrócił się do Tori. Wyciągnął w jej stronę rękę i gdy dziewczyna popatrzyła na niego podejrzliwie, sięgnął za jej ucho, po czym pokazał jej czekoladową monetę w złotym papierku i wręczył ją Strażniczce. – To w ramach pożegnania – oznajmił i odszedł.
 Gdy już miał pewność, że kobiety Vongoli nie mogą go zobaczyć, wyciągnął z kieszeni swój łup. Popatrzył na drogo wyglądającą bransoletkę i uśmiechnął się z zadowoleniem. Chociaż coś mu się dziś udało.
 Aki przyglądała się plecom młodzieńca, dopóki nie zniknął w tłumie, po czym spojrzała na Tori.
 – Primo i pozostali wrócili. Zdaje się, że czas poznać tego nowego Strażnika – powiedziała i wzięła dziewczynę pod rękę, prowadząc ją w stronę swojej rodziny.
 Podeszły do mężczyzn Vongoli i obie popatrzyły wyczekująco na Giotta. Ten jednak pokiwał przecząco głową i westchnął.
– Coś się stało? – zapytała Tori, widząc zmartwioną minę Primo. – Nowy Strażnik okazał się nie być dobry?
– W ogóle się nie pojawił – padło w odpowiedzi.
– Co ten Cavallone sobie myśli? – skwitował Lampo, ziewając.
– To nie jest wina Valentino – stwierdził Giotto, ponownie kręcąc głową. – Było mu bardzo przykro i cały czas przepraszał za to, że jego młodszy brat nas wystawił. Przepadł jak kamień w wodę i Valentino za nic nie mógł go znaleźć.
Tori pomyślała o czymś i spojrzała w miejsce, gdzie niedawno razem z Aki rozmawiały z Cesarem.
– Miał prawo nie chcieć życia w mafii – powiedział Ugetsu, chcąc pocieszyć przyjaciela. – Widocznie to nie jest coś, czego pragnie. Nawet jeśli chciał tego don Cavallone.
– A zapowiadał się naprawdę obiecująco.
– Proszę, nie martw się, Primo – odezwała się Tori. – Ricardo na pewno bez problemu znajdzie dla siebie kolejnych Strażników. – Uśmiechnęła się promiennie. – Tak jak znalazł mnie.
– Masz rację, Tori – przytaknął Giotto i również się uśmiechnął. – Ricardo też gdzieś przepadł, a mówiłem mu, że ma być obecny podczas rozmowy z Valentino i Alfredem.
 – Znasz go, wiecznie chodzi własnymi ścieżkami – stwierdziła Aki i zaraz spojrzała na G, który przyglądał jej się uważnie od chwili. – Mam coś na twarzy?
 – Co się stało? – zapytał poważnie.
 – Nie rozumiem, co masz na myśli.
 – To, że się przejmujesz, że potencjalny Strażnik nam zniknął, to jedno, ale jesteś zdenerwowana. Co się stało? – powtórzył, mrużąc oczy.
 – To nic, czym musiałbyś się przejmować – odparła.
 Nie chciała mówić mu o potwarzy od hrabiego Schwartzegena, żeby go nie denerwować. Może i została tym ugodzona do żywego, lecz nie zamierzała roztrząsać tej sprawy.
 – Przecież wyraźnie widzę, że to jest coś, czym powinienem się przejmować, aniele.
 – Aki zaczepiał jakiś wredny hrabia – oznajmiła Tori, łapiąc się pod boki. – Paskudny gad, ale na szczęście przyszedł do nas don Cesar i pomógł się go pozbyć.
 – Tori – zganiła ją Aki, ale było już za późno.
 Na twarzy G pojawiła się wściekłość, gdy zrozumiał, kto mógł być przyczyną zmartwień narzeczonej.
 – Ten drań Schwartzegen, tak? Tak mi się wydawało, że go widziałem. Znowu ci się naprzykrzał – warknął.
 Aki złapała go za ramię.
 – Zostaw, to nieważne – powiedziała proszącym tonem. – Nie daj mu się sprowokować. Nie chcę, żebyś miał przez to kłopoty.
 – Aki? – przerwał im Ugetsu, który od dłuższej chwili przyglądał się kobiecie. – Nie miałaś czasem jeszcze bransoletki?
 – Dobra pamięć – zagwizdał Lampo.
Para automatycznie spojrzała na nadgarstek Aki, na którym jeszcze niedawno wisiała srebrna bransoletka – świąteczny prezent od Giotta – a teraz jej nie było.
– Może się rozpięła i spadła, gdy tańczyliśmy z Cesarem – powiedziała cicho.
– Ta, jasne. Najpierw dostawia się do ciebie ten drań Schwartzegen, a potem okrada jakiś Cesare. Pięknie – warknął G, rozglądając się po sali. – Jak on wygląda?
– G, proszę, to tylko bransoletka.
Wiedziała jednak, że nie o samą błyskotkę mężczyźnie chodzi. Doceniała, że tak o nią dbał, ale nie pragnęła kłopotów. Spojrzała na Giotta, szukając u niego wsparcia w tej sytuacji. Jednak zdawało się, że tym razem go nie otrzyma. Primo zmarszczył groźnie brwi.
– Tu nie chodzi o bransoletkę, Aki – powiedział z powagą. – Lecz o to, że zostałaś okradziona w miejscu, gdzie nasze kobiety powinny czuć się bezpiecznie. W dodatku żadnego z nas z wami nie było.
– Jak wyglądał ten drań? – zapytał G.
– Miał długie, brązowe włosy spięte w luźną kitkę – oznajmiła Tori. – I szare oczy. Duże, szare oczy – podkreśliła. – I był ładnie ubrany. W sumie jak wszyscy tutaj. Ale wydawał się miły. Tańczył z Aki, a potem dał mi czekoladową monetę.
– Zapytam o niego Valentina.
– Właśnie! – Ożywiła się Tori. – Wspominał, że znają się z don Cavallone od niedawna, więc on powinien wiedzieć, kto to był.
– Doskonale – warknął G. – Giotto, idę z tobą.
– O nie – oznajmił Primo. – Nie ma mowy. Sam pójdę z nim porozmawiać. Ty zostań z Aki i obiecaj, że nie zrobisz nic głupiego.
– Zdaje się, że uparł się na Vongolę – odezwała się Elena, której boku nie odstępował naburmuszony Deamon. – Z opisu przypomina mi młodzieńca, który również mnie próbował oczarować, lecz przedstawiał się jako Fabien. Zniknął jednak w tłumie, gdy tylko spostrzegł zbliżającego się Deamona.
– Narazić się naszej Burzy i Mgle to samobójstwo – stwierdził Lampo.
G walczył sam ze sobą, żeby jednak przeciwstawić się przyjacielowi. Nie zamierzał przepuścić nikomu, kto ośmielił się podnieść rękę na jego rodzinę, a tym bardziej narzeczoną.
– Ja pójdę z Primo – oznajmił spokojnie Ugetsu. – Czy to cię satysfakcjonuje?
– Niech będzie – mruknął G, uspokajając się trochę. – Możecie iść. Nie spuszczę jej już z oka.
            – Chodźmy zatem – powiedział Giotto i chwilę później zniknął w tłumie razem ze swoim Strażnikiem Deszczu.
 – A my co robimy? – zapytał Lampo i spojrzał na nieobecną duchem Tori, która wciąż wpatrywała się w miejsce, gdzie zniknął Primo. – Tori? Halo? Ziemia do Tori.
 Jednak dziewczyna wzruszyła tylko ramionami.
– Na pewno się już nie rozdzielamy – zadeklarował G, wciąż wściekły o to, co przydarzyło się Aki. – Niech się Schwartzegen chociaż zbliży, ukręce mu łeb.
– Powiało grozą – zironizował Lampo, ale zamilkł, gdy Burza rzuciła mu groźne spojrzenie. – Ale masz rację, że lepiej się już nie rozdzielać.
– Chyba widzę Ricarda. – Tori ocknęła się z marazmu na widok Secundo. – Flavio i Bruno też z nim są.
– Tym też się zaraz oberwie – wygrażał G.
– Tori – odezwał się do niej z poważną miną Ricardo. – Tu jesteś. Nigdzie nie mogliśmy cię znaleźć.
– Coś ty sobie myślała? – ofuknął ją Flavio, po czym dodał spokojniej, wiedząc, że w innym wypadku zaraz dostanie po głowie od swojego mistrza albo od przyjaciela. – Ricardo martwił się o ciebie. Mam nadzieję, że nie wpakowałaś się w żadne kłopoty.
– Co do tego… – jęknęła Tori, przypominając sobie incydent z don Antoniem oraz późniejsze wydarzenia z hrabią i Cesarem. – Ja…
– A czy to nie wasz obowiązek jej pilnować? – zapytał Deamon poważnym tonem, uprzedzając tym samym warknięcie G, który już szykował tyradę młodym. – Jest z was najmłodsza stażem, do tego zupełnie zielona, kiedy chodzi o zachowywanie się w towarzystwie.
– Uspokójmy się wszyscy. – Elena pogłaskała ramię męża, żeby go uciszyć. – Deamon ma rację, na szczęście Tori była pod opieką Aki. Dzisiaj chyba wszyscy nieco zawiedli. – Spojrzała przy tym po Strażnikach pierwszego pokolenia.
– Masz rację, Eleno – przytaknął Lampo. – G zawiódł dzisiaj na całego.
W porę uchylił się przed ręką wściekłej Burzy i schował za Aki.
– A ty jak zawsze trzymasz się maminej spódnicy, kiedy nabroisz – zakpił z niego Daemon, po czym skrzywił się, gdy obcas małżonki boleśnie wbił mu się w stopę. – No nieważne.
– Wszystko w porządku, Tori? – zapytał Bruno, przyglądając się dziewczynie.
– Tak, choć byłoby średnio, gdyby nie Aki i G.
Aki nie zareagowała na przepychanki pomiędzy Burzą a Błyskawicą, ani na słowa Tori, myślami błądząc nie wiadomo gdzie. Miała przy tym bardzo niepocieszoną minę.
– Ktoś musiał zareagować, skoro twoi kompani gdzieś przepadli – warknął G, spoglądając poważnie na swego następcę.
 – To ona gdzieś się zgubiła – naburmuszył się Flavio i schował ręce w kieszeniach garnituru. – Cały czas jej pilnowaliśmy. Miała się od nas tylko nie oddalać, a i tak skończyło się, jak zwykle.
 – Daj spokój, Flavio – upomniał go Ricardo. – G ma rację. Nie daliśmy rady jej upilnować, a to mogło się źle skończyć.
 – Wszyscy mamy dziś coś na sumieniu – stwierdził Lampo. – Poczekajmy, co uda się ustalić Primo i Ugetsu w sprawie tego złodzieja. I tak do niczego nie dojdziemy, przerzucając się winą. – Spojrzał przy tym niemal oskarżycielsko na G, wiedząc, że ten ochrzania ich następców, odwracając jednocześnie uwagę od własnych niedopatrzeń.
 Tymczasem Giotto i Ugetsu odnaleźli Valentino, który właśnie rozmawiał z jakąś damą. Widząc jednak marsową minę przyjaciela, przeprosił grzecznie kobietę i podszedł do przedstawicieli Vongoli.
            – Coś nie tak? – zapytał zmartwiony.
– Z przykrością ci o tym mówię, przyjacielu, ale mieliśmy dzisiaj kilka nieprzyjemnych zajść i miałem nadzieję, że pomożesz nam namierzyć sprawcę zamieszania – wyjaśnił Giotto i westchnął ciężko. – Zdaje się, że za wszystko odpowiada ten sam człowiek, raz podając imię Fabien, a później Cesare. Nie tylko naprzykrzał się Elenie i Aki, to jeszcze ukradł Aki bransoletkę, którą ode mnie dostała – dodał. – Sama bransoletka to najmniejszy problem, ale nie podoba mi się, że ktoś sprawiał problemy naszym kobietom. Z trudem powstrzymałem G od interwencji.
– Przykro mi to słyszeć. Jeśli tylko mogę wam pomóc, uczynię to z ogromną chęcią, by jakoś wynagrodzić wam te nieprzyjemności – odparł pospiesznie Cavallone. – Wiesz może, jak wyglądał ten człowiek?
Tu Primo spojrzał na Ugetsu.
– Z opisu, który dostaliśmy, miał on długie, brązowe włosy i szare oczy – opowiedział Ugetsu. – Tori wyraźnie podkreśliła też, że był dość dobrze ubrany i sprawiał wrażenie bardzo miłej osoby. – Vallentino pobladł lekko. Zmarszczył brwi, drapiąc się po brodzie, jakby próbował sobie coś przypomnieć. – Podobno mówił też, że znacie się dopiero od niedawna.
 – Tak właśnie myślę – Cavallone próbował grać na czas – ale… Ten opis nic mi nie mówi – oznajmił wreszcie po chwili wahania. – Niemożliwe, aby ktoś dostał się tu bez zaproszenia, ale być może towarzyszył któremuś z gości i tylko udawał, że mnie zna. Mogę jeszcze popytać kilka osób. Przykro mi, że nie mogę nic dla was zrobić.
 Giotto wyczuł, że Cavallone z jakiegoś powodu nie mówi im wszystkiego, ale nie chciał w żadnym wypadku oskarżać przyjaciela na podstawie własnych przeczuć. Nie był jednak z tego zadowolony. Wszystko dzisiaj szło nie tak. Przecież Tori miała poczuć się dobrze w ich towarzystwie, a Ricardo zyskać nowego sojusznika.
Spojrzał na Ugetsu, który również był wyraźnie niepocieszony.
 – Będę wdzięczny za każdą pomoc – odparł. – Jeszcze raz dziękuję ci za zaproszenie, jednak czas na nas. Wszyscy jesteśmy nieco zmęczeni przez te incydenty.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz