Flavio wrócił z napojami i marsową
miną, co znaczyło, że ktoś go zdenerwował. Ricardo popatrzył na niego pytająco,
na co usłyszał:
– Ten pacan, Adriano, nabijał się ze mnie, że
robię za chłopca na posyłki.
– Przykro mi, Flavio – powiedziała Tori. –
Pomimo że jesteś dzisiaj taki miły…
– Nie przejmuj się – stwierdził
Ricardo, spoglądając na Tori. – De Luca chodził z nami do szkoły. Mało kto mógł
z nim wytrzymać.
– Rozumiem.
Bruno wziął od Flavia kieliszek z ponczem
i podał go Tori. Sam chwycił dla siebie ten z winem. Flavio prychnął pod nosem
i jeden z dwóch pozostałych kieliszków, podał Secundo.
– Nic dziwnego, że ze mnie kpił,
skoro musiałem nieść to wszystko sam.
– Nic ci się zaraz nie stało.
Flavio rzucił groźne spojrzenie w
stronę Tori.
– Przepraszam.
– Nie przepraszaj, nic złego nie
zrobiłaś – wtrącił Bruno, trochę zły na Flavia, że ciągle każe Tori za wszystko
przepraszać, kiedy dziewczyna nie jest niczemu winna. – Napij się, na pewno
poczujesz się lepiej.
Po krótkiej przerwie wrócili do
przechadzania się po ogrodzie. Tam Tori czuła się dużo lepiej. Na świeżym
powietrzu, skąpana w promieniach słońca. Przystanęła na chwilę i odchyliła
głowę, pozwalając, by jasne światło otuliło jej twarz. Wzięła głęboki oddech.
Tak. Taką pogodę lubiła najbardziej.
Otworzyła oczy i rozejrzała się
dokoła. Ale Ricarda i Strażników nie było już nigdzie w pobliżu. Tori lekko
pobladła na samą myśl, że zgubiła się w tym ogromnym miejscu pełnym obcych
ludzi. A na myśl o ochrzanie, jaki dostanie od Flavia, dostawała drgawek.
Zaczęła nerwowo kręcić się w tą i z powrotem, mając nadzieję, że znajdzie
swoich towarzyszy.
Jednak wszystko wskazywało na to,
że naprawdę zdążyli gdzieś odejść, gdy tylko straciła czujność. To nie tak, że
myślała, że zrobili to specjalnie. To była jej wina, bo odłączyła się od nich.
Chciała, jak najprędzej znaleźć jakąś znajomą twarz. Kieliszek z ponczem zszedł
na dalszy plan.
– Wszystko w porządku? – Usłyszała i
przestraszona odwróciła się.
Coś chlupnęło. Zobaczyła, jak
różowa plama wykwita na białej koszuli. Dopiero potem ujrzała twarz mężczyzny w
średnim wieku, z której znikał uprzejmy uśmiech i ustępował miejsca
wściekłości. Tori zastygła w bezruchu.
– Przepraszam, nie chciałam –
wybełkotała. - To był wypadek.
– No i popatrz, co narobiłaś,
dziewczyno. – Usłyszała pełen jadu głos. – Wiesz, jakie to drogie? Kto cię tu w
ogóle wpuścił, dzikusko?
– Ja… Naprawdę przepraszam.
Przepraszam, nie chciałam.
Mężczyzna chwycił Tori za ramię,
otwierając usta do kolejnych obelg, kiedy poczuł żądzę mordu i zamarł. Odwrócił
spojrzenie, by zobaczyć podchodzących spokojnie G i Aki. W tej chwili stanowili
swoje idealne przeciwieństwo, bo spojrzenie Prawej Ręki rzucało gromy, kobieta
zaś nadal uśmiechała się delikatnie, choć było w tym geście coś niepokojącego.
– Wszystko w porządku, don Antonio? – zapytała
uprzejmie Aki, dostrzegając zbliżającego się Giotta i kilku pozostałych
Strażników. – Czy Victoria czymś pana uraziła?
Arystokrata pobladł i puścił
dziewczynę. Aki podeszła do nich i położyła dłoń na ramieniu Tori, wiedząc, że
w obecności G mężczyzna nawet nie spróbuje podnieść głosu, a co dopiero ręki.
– Ja… – zająknął się Antonio. – Ta dziewczyna…
– Tak? – zachęciła go Aki, nie zmieniając
wyrazu twarzy. – Jeśli Victoria w czymś zawiniła, jest nam niezmiernie przykro.
Vongola weźmie całą odpowiedzialność na siebie. Nie chcielibyśmy mieć w panu
wroga ani niszczyć tej wspaniałej atmosfery, którą zapewnił swym gościom don
Cavallone.
– Nie, nie. To moja wina – zapewnił Antonio. –
To ja wpadłem na senioritę Victorię. Bardzo przepraszam za to nieporozumienie.
Ukłonił się Aki, potem nieco głębiej przed
Primo, który zatrzymał się obok swej Prawej Ręki, po czym ulotnił się nadal
blady jak ściana. Świadkowie tej sytuacji taktycznie postanowili nie poświęcać
chwilowo Vongoli więcej uwagi, by mogli to załatwić między sobą.
– Wszystko w porządku, Tori? –
zapytał zmartwiony Giotto.
Tori tylko spuściła głowę.
– Przepraszam. Naprawdę przepraszam
Wszystko moja wina - tłumaczyła płaczliwym głosem. - Nie chciałam sprawiać
kłopotów.
Aki pogłaskała ją po głowie.
– Nie zrobiłaś nic złego –
powiedziała łagodnie. – Nie musisz nas przepraszać.
– Gdybym tylko nie odłączyła się od Ricarda i chłopaków.
Zatrzymałam się na chwilę i straciłam ich z oczu.
Dziewczyna wciąż była lekko
roztrzęsiona po akcji z don Antoniem. Nie spodziewała się tak wrogiej reakcji
ze strony mężczyzny. W końcu to był tylko wypadek. Nie zrobiła tego specjalnie.
A jednak to uświadomiło jej, że nadal nie jest w pełni częścią Vongoli, a
jedynie “dzikuską”.
Mimo to powstrzymała się od łez.
Nie chciała robić sceny lub dodatkowo martwić Aki i Prima. I tak wiedziała, że
ludzie szeptali o niej i zajściu sprzed paru minut, co wcale nie poprawiało jej
humoru.
– Wybacz, Tori. Nie powinniśmy tak beztrosko
spuszczać was z oczu. To twoje pierwsze przyjęcie i masz prawo czuć się tu
nieco obco – powiedział Primo.
Naprawdę było mu przykro. Czuł, że popełnił
błąd, zabierając ją tutaj i nie poświęcając należycie dużo uwagi. Chyba wszyscy
doszli do tego wniosku, choć było nieco zbyt późno. Chociaż ludzie ich
poważali, a czasami nawet reagowali strachem na niektórych Strażników, oni sami
wciąż musieli się wiele nauczyć.
– Takie rzeczy się zdarzają – powiedziała Aki,
uśmiechając się. – Wszak jesteśmy tylko ludźmi. Nawet nie wiesz, ile gaf w
swoim życiu popełnił Primo. – Zachichotała, na co Giotto się nieco zarumienił.
– Świat dalej stoi, jak widzisz. Nie przejmuj się tym i chodź, Don Cavallone ma
świetnych cukierników. Ciasto od razu poprawi ci się humor.
Wiedziała, że i tak będzie musiała na jakiś
czas rozdzielić się z G, więc nie czekała, aż Primo poprosi ją o opiekę nad
dziewczyną. Tyle mogła zrobić.
– Tak, dziękuję. Już wszystko w
porządku – zapewniła ich Tori i uśmiechnęła się. Mimo że gest był nieco
wymuszony. Starała się. Spojrzała także z wdzięcznością na G, który choć się
nie odezwał, przyszedł jej na ratunek razem z Aki. – Postaram się nie sprawiać
więcej problemów.
– Nie martw się tym – rzekł
spokojnie Giotto. – Ricardo też powinien mieć bardziej na uwadze, że coś może
się przydarzyć.
– Należy mu się bura, że nie pilnuje
swoich Strażników – przytaknął G, na co Primo rzucił mu krzywe spojrzenie.
– Nie, proszę – zaprotestowała żywo
Tori. – Ricardo cały czas bardzo o mnie dbał. Pilnował, żebym się nie
przewróciła, po tym jak wpadłam na Flavia i bronił mnie przed ludźmi –
tłumaczyła, a na jej twarzy zagościł ciepły uśmiech. – Bruno też był bardzo miły.
Nawet Flavio nie złościł się na mnie jak zawsze i nawet przyniósł mi coś do
picia - jednak poncz ożywił nieprzyjemne wspomnienia sprzed paru chwil i twarz
dziewczyny znów się zachmurzyła.
– Nikt nie dostanie żadnej bury – zapewniła ją
Aki, spoglądając poważnie na narzeczonego, który tylko prychnął. – Chodźmy.
Nasi panowie mają mnóstwo nudnych, męskich rozmów do zaliczenia, więc dajmy im
pracować. Potem Giotto z pewnością zaszczyci nas tańcem i atencją.
Tori westchnęła ciężko, słysząc te
słowa, ale szybko się uśmiechnęła. Razem z Aki wróciły do budynku, gdzie
kobieta poprowadziła młodą Strażniczkę w stronę słodkości Dona Cavallone. Były
to desery ze wszystkich stron świata, niektóre dość zaskakujące. Aki już
wcześniej miała okazję skosztować niektórych z nich, więc była dla Tori
przewodniczką.
Przy okazji udało jej się wymigać
od kilku babskich rozmów, na które nie miała w żadnym wypadku ochoty. Widziała
przy tym, że nastrój Tori zaczyna się poprawiać, wybierała dla niej takie
słodycze, by było jak najmniejsze ryzyko, że dziewczyna poplami sukienkę. Nie
chciała jej już stresować lekcjami manier, których chwilami jej brakowało.
– Czyż to nie Aki Vongola? –
Usłyszały jakiś czas później, na co kobieta przewróciła wymownie oczami. –
Wyglądasz olśniewająco, pani.
Przystanął przy nich mężczyzna o kilka lat
starszy od głównego trzonu Vongoli w dość bogato zdobionym fraku. Mówił z
wyraźnie obcym akcentem. Chwycił dłoń Aki i ucałował ją, uśmiechając się
szeroko.
– Nie spodziewałam się tu pana spotkać, hrabio
Schwartzegen – odparła, zabierając rękę. – Nie ma pan chyba zbyt dobrego zdania
o don Cavallone.
– Postanowiliśmy zakopać topór wojenny. Me
serce boleje, widząc zaręczynowy pierścień na pani palcu. Kimże jest ten
szczęśliwiec? Czyżby Vongola Primo wreszcie przejrzał na oczy?
Na twarzy Aki pojawił się cień zirytowania,
ale zaraz zniknął. Kątem oka rozejrzała się po sali, ale nigdzie nie widziała
znajomej czerwonej czupryny. Może i dobrze, bo jak znała temperament
narzeczonego, mogło się to źle skończyć.
– Mylisz się, hrabio. To nie Primo prosił o
moją rękę, lecz G – wyjaśniła spokojnie.
Schwartzegen
pokręcił głową.
– Pani, cóż ten nieokrzesany człek z nizin
może ci podarować? Wszystko, co ma, zawdzięcza Primo. To on tuszuje wszelkie
zbrodnie tego mężczyzny. Co jeśli kiedyś Primo zabraknie? Zostaniesz pani z
niczym, a zasługujesz na dużo więcej niż tak niepewny los.
Aki zacisnęła jedną dłoń w pięść, chowając ją
w fałdach sukni. Nikt dookoła poza Tori nie zauważył, jak się spięła na słowa
mężczyzny. Jednak jej głos nawet nie zadrżał, gdy odpowiedziała:
– Nie pańska to rzecz, hrabio. Byłabym rada,
gdybyś nie szkalował dłużej członków mej rodziny.
– Pani, mówię to z troski o twe dobro.
Rozumiem, co cię pociąga w tym człowieku, lecz zważ na swoje dobro i przyszłość.
Pozwól je sobie zapewnić.
– G jest dobrym człowiekiem – powiedziała
Tori, zanim zdążyła ugryźć się w język. Obiecała sobie, że nie będzie sprawiać
więcej problemów, ale nie mogła dłużej znieść oszczerstw wobec Vongoli ze
strony obcego człowieka. Jeszcze bardziej nie mogła znieść czegoś na podobę
smutku, co dostrzegła w oczach Aki. – Przepraszam, że się wtrącam – dodała. –
Ale G pod swoją straszną miną ukrywa tego dobrego człowieka, który był miły
nawet dla mnie. Dziewczyny z ulicy, która nic nie miała. Proszę go nie obrażać.
Aki spojrzała na nią z wdzięcznością,
doskonale wiedziała, jak ciężko w G zobaczyć lepsze strony, kiedy dla
wszystkich jest oschły i dość nieprzyjemny. Hrabia jednak był innego zdania.
Spojrzał z politowaniem na Tori, a gdy dotarło do niego, że ma przed sobą
sierotę przygarniętą przez Vongolę zrobił minę, jakby zobaczył coś
obrzydliwego.
– Nie masz pojęcia, o czym mówisz, dziecko.
Jednak swój zawsze ciągnie do swego. – Zaraz też spojrzał ponownie na Aki,
która położyła dłoń na ramieniu podopiecznej, by ta nie ciągnęła dalej
dyskusji. – Ma pani dobre serce, zbyt dobre dla tych, którzy nie mogą pani nic
dać prócz pospolitej mowy i brudnych rąk. Cóż by powiedział pani ojciec, widząc
to?
Aki pobladła ze złości, ale nadal nie dała się
sprowokować:
– Nie jestem walencką księżniczką, za jaką
mnie pan ma. Elena Salvatore została zamordowana przez piratów tak, jak to
utrzymuje książę Walencji. Niech pan odejdzie. Ani mnie, ani Primo nie
interesują pańskie koneksje, hrabio.
Schwartzegen nachylił się nad Aki, naruszając
zarówno konwenanse, jak i jej przestrzeń osobistą i syknął:
– W twoim wieku nie znajdziesz już męża,
któremu miałabyś dać zdrowego dziedzica. Gardzisz jednak mą ofertą, sądząc, że
pozycja tej mafii sprawia, że cokolwiek znaczysz. Niedługo przestaniesz
błyszczeć, a kto wie, dokąd zaprowadzi cię znajomość z tym człowiekiem.
W Tori aż się gotowało. Najchętniej kopnęłaby
wrednego hrabię w zadek. Lub gdziekolwiek. Naprawdę miała ochotę, zresztą jak
najbardziej dawał jej powód, traktując Aki w ten sposób. Dłuższą chwilę
słuchała tej wymiany zdań, lecz gdy Schwartzegen zbliżył się niespodziewanie do
kobiety, Tori omal się na niego nie rzuciła. Jednak dłoń Aki wciąż spoczywała
na jej ramieniu, a palce zacisnęły się odrobinę mocniej, każąc jej pozostać na
miejscu.
– Jak niegrzecznie. – Usłyszeli, gdy ktoś
niespodziewanie chwycił hrabię za ramię i odciągnął do tyłu. – Takie zachowanie
nie wypada dżentelmenowi. Chyba nie chce pan, hrabio, urazić pięknych dam ani
tym bardziej don Cavallone swoim zachowaniem. To mogłoby bardzo zaszkodzić
waszym już i tak niezbyt dobrym relacjom – dodał spokojnie długowłosy, młody
mężczyzna. Przyłożył palec wskazujący drugiej ręki do ust, uśmiechając się,
jednak nie sięgało to jego szarych oczu, w których pojawiło się coś
niebezpiecznego. – Jeśli teraz pan odejdzie, nic mu nie powiem.
Schwartzegen zacisnął zęby, powstrzymując się
przed warknięciem czegoś na chłopaka. Wyrwał się jednak i rzucił zimne
spojrzenie Aki, po czym odszedł. Hiszpanka pozwoliła sobie na nieznaczne
westchnięcie, po czym spojrzała na swojego wybawiciela.
– Dziękuję za pomoc, choć obawiam
się, że zrobił sobie pan wroga z hrabiego, don… – zawiesiła głos, bo też nie
wiedziała, z kim ma przyjemność.
– Och, wystarczy Cesare – padło w odpowiedzi.
– Przyjemność po mojej stronie – dodał mężczyzna i ucałował grzbiet dłoni Aki.
To samo po chwili zrobił z Tori, która skrzywiła się nieznacznie,
nieprzyzwyczajona do tego typu zachowań. – Cieszę, że mogłem pomóc.
Aki uśmiechnęła się lekko.
– Miło pana poznać,
don Cesare. Nazywam się Aki Vongola, a to moja podopieczna, Victoria. –
Ukłoniła się nieznacznie, spojrzeniem dając znać Tori, by uczyniła to samo.
Chwilę to zajęło, nim Tori
zrozumiała, o co chodzi. Pospiesznie ukłoniła się mężczyźnie, pochmurniejąc
znowu. Po raz kolejny tego popołudnia zobaczyła, że nie ma najmniejszego
pojęcia o świecie, do którego trafiła.
– To zaszczyt, mogąc poznać dwie
tak piękne kobiety – odparł Cesare i uśmiechnął się szarmancko. – Poniekąd
rozumiem, czemu hrabia naprzykrzał się paniom tak uparcie. Wszak trudno oderwać
od was wzrok.
Aki zaśmiała się krótko, chowając
twarz za wachlarzem. Nie zamierzała wtajemniczać młodzieńca w prawdziwe zamiary
hrabiego czy szczegóły zatargu. Nie pokazywała po sobie również swojego
wzburzenia, które nadal z niej nie zeszło.
– Pochlebia nam pan – odparła. –
Wszak wśród gości don Cavallone jest sporo pięknych kobiet.
– To prawda. Jednak mam wrażenie, że żadna nie
dorównuje pani, Aki – odpowiedział gładko Cesare. – Jeśli pozwolicie, panie,
zostanę z wami jeszcze jakiś czas dla pewności, że hrabia nie będzie was już
więcej niepokoił. Zresztą i mnie pomoże to uniknąć kilku niewygodnych rozmów.
– Jest pan niezwykle uprzejmy – odparła Aki,
uśmiechając się miło. – Dziękujemy za troskę, choć przyznam szczerze, że wśród
gości don Cavallone jest pan chyba jedyną osobą, której nie kojarzę. Wszak jest
to dość hermetyczne środowisko.
Cesare roześmiał
się.
– To prawda. Znamy się z Valentino dopiero od
niedawna, jednak bardzo zależało mu, by przedstawić mnie kilku ważnym osobom z
dzisiejszego towarzystwa. To jednak nic istotnego i tak nie sądzę, abym miał
zabawić tu długo.
Aki uniosła nieznacznie brew na te
słowa. To, w jaki sposób mówił o gospodarzu przyjęcia, nieco ją zaniepokoiło.
Jednak nie wypadało jej o to wypytywać. Zmieniła temat.
– Tak się składa, że jest to także debiut
towarzyski Victorii – odparła. – Coś was więc łączy.
– Och, rozumiem – mruknął Cesar, spoglądając
na nieco znudzoną dziewczynę. – Pani natomiast zdaje się świetnie tutaj
orientować – zauważył i po chwili namysłu zapytał: – Czy mógłbym liczyć na
choćby jeden taniec z panią? A potem oczywiście z senioritą Victorią.
– Co prawda obiecałam już komuś następny
taniec, ale skoro jego sprawy się przedłużają, myślę, że się nie obrazi –
odparła. – To będzie zaszczyt. – Zasłoniła twarz wachlarzem tak, żeby móc
szepnąć Tori: – Zostań tu, proszę. Zaraz wrócę.
Tori niechętnie, ale skinęła głową. Już po
chwili została sama. Z braku laku nałożyła sobie na talerzyk kolejny kawałek
ciasta i wznowiła konsumpcję. Zastanawiała się, kiedy wróci Primo i reszta. Miała
nadzieję, że chociaż raz z nim zatańczy. W tej samej chwili jednak uświadomiła
sobie straszliwą prawdę. Nie miała pojęcia, jak tańczyć, więc nawet zaproszenie
od niejakiego Cesara stało się nieco kłopotliwie. Tori delikatnie spanikowała.
Tymczasem Aki pozwoliła poprowadzić się
Cesarowi na parkiet. Mężczyzna bez wątpienia był kilka lat młodszy od niej, ale
i tak bardzo przystojny. Doskonale wiedział, jak należy obchodzić się z
kobietą. Dostosował swoje tempo do niej, a jego delikatny uścisk ani trochę jej
nie przeszkadzał.
Jak należy położył jedną dłoń na wysokości jej
talii, a drugą chwycił jej dłoń. Już po chwili wirowali w rytm muzyki i Aki nie
miała wątpliwości, że był to mężczyzna, który zabawiał w życiu już wiele
kobiet.
– Mógłbym teraz umrzeć szczęśliwie –
stwierdził Cesare, uśmiechając się czarująco. – Cudownie jest tańczyć z tak
piękną kobietą jak pani.
Aki nie zdołała powstrzymać chichotu, bo też,
gdyby młodzieniec wiedział, czyją jest narzeczoną, pewnie nie próbowałby jej
tak bardzo oczarować. A doskonale zdawała sobie sprawę, że śmierć w przypadku
zazdrości G byłaby wielce prawdopodobna, gdyby ich teraz zobaczył.
– Pochlebia mi pan – powiedziała tylko. – Choć
śmiem twierdzić, że mówi pan to wielu kobietom, które pan spotyka.
– Takie sprawiam wrażenie? –
Zasmucił się mężczyzna. – Nie chciałem pani w żaden sposób urazić, po prostu…
Uważam, że to są rzeczy, które należy zrobić. Trzeba mówić prosto z serca, tak
jak się czuje i myśli, więc jeśli widzę kobietę taką jak pani, moim obowiązkiem
jest wyrazić swój podziw. – Po tym zamilkł na dłuższą chwilę, rozkoszując się
muzyką. Nagle go olśniło. – A może masz już wybranka serca, moja pani, i
dlatego tak sceptycznie traktujesz moje szczere słowa uwielbienia?
– Owszem, przyjęłam pierścień od
mężczyzny, którego darzę uczuciem – odparła spokojnie.
Utwór skończył się, więc ukłonili
się sobie wdzięcznie i Aki pozwoliła poprowadzić się z powrotem do czekającej
na nich Tori.
Widząc ich powrót, Tori była coraz bardziej
spanikowana. Cesare ukłonił się Aki i ucałował jej dłoń, mówiąc:
– Dziękuję za cudowny taniec –
potem zwrócił się do Tori: – Czy seniorita również zaszczyci mnie tańcem?
– Ja…
Tori rzuciła Aki przerażone
spojrzenie. Hiszpanka dopiero teraz uświadomiła sobie, że przecież Strażniczka
Słońca nie potrafi tańczyć, a wątpiła, żeby Ricardo rwał się do pokazania jej
jakichkolwiek kroków, kiedy się rozdzielili. Sam był niezłym tancerzem, ale
uważał to za zbyteczność. Na szczęście kątem oka dostrzegła znajomą, jasną
czuprynę.
– Myślę, że to już czas na nas –
powiedziała, uśmiechając się smutno. – Proszę wybaczyć, że tym razem nie
dotrzymamy słowa, lecz na nas również czekają obowiązki, których nie powinnyśmy
odwlekać.
– Jestem niepocieszony – oznajmił Cesare i
dodał: – Niemniej rozumiem. Dziękuję raz jeszcze za cudowny taniec. – Ponownie
zwrócił się do Tori. Wyciągnął w jej stronę rękę i gdy dziewczyna popatrzyła na
niego podejrzliwie, sięgnął za jej ucho, po czym pokazał jej czekoladową monetę
w złotym papierku i wręczył ją Strażniczce. – To w ramach pożegnania – oznajmił
i odszedł.
Gdy już miał pewność, że kobiety Vongoli nie
mogą go zobaczyć, wyciągnął z kieszeni swój łup. Popatrzył na drogo wyglądającą
bransoletkę i uśmiechnął się z zadowoleniem. Chociaż coś mu się dziś udało.
Aki przyglądała się plecom młodzieńca, dopóki
nie zniknął w tłumie, po czym spojrzała na Tori.
– Primo i pozostali wrócili. Zdaje się, że
czas poznać tego nowego Strażnika – powiedziała i wzięła dziewczynę pod rękę,
prowadząc ją w stronę swojej rodziny.
Podeszły do mężczyzn
Vongoli i obie popatrzyły wyczekująco na Giotta. Ten jednak pokiwał przecząco
głową i westchnął.
– Coś się stało? – zapytała Tori,
widząc zmartwioną minę Primo. – Nowy Strażnik okazał się nie być dobry?
– W ogóle się nie pojawił – padło w
odpowiedzi.
– Co ten Cavallone sobie myśli? –
skwitował Lampo, ziewając.
– To nie jest wina Valentino –
stwierdził Giotto, ponownie kręcąc głową. – Było mu bardzo przykro i cały czas
przepraszał za to, że jego młodszy brat nas wystawił. Przepadł jak kamień w
wodę i Valentino za nic nie mógł go znaleźć.
Tori pomyślała o czymś i spojrzała
w miejsce, gdzie niedawno razem z Aki rozmawiały z Cesarem.
– Miał prawo nie chcieć życia w
mafii – powiedział Ugetsu, chcąc pocieszyć przyjaciela. – Widocznie to nie jest
coś, czego pragnie. Nawet jeśli chciał tego don Cavallone.
– A zapowiadał się naprawdę
obiecująco.
– Proszę, nie martw się, Primo –
odezwała się Tori. – Ricardo na pewno bez problemu znajdzie dla siebie
kolejnych Strażników. – Uśmiechnęła się promiennie. – Tak jak znalazł mnie.
– Masz rację, Tori – przytaknął
Giotto i również się uśmiechnął. – Ricardo też gdzieś przepadł, a mówiłem mu,
że ma być obecny podczas rozmowy z Valentino i Alfredem.
– Znasz go, wiecznie chodzi własnymi ścieżkami
– stwierdziła Aki i zaraz spojrzała na G, który przyglądał jej się uważnie od
chwili. – Mam coś na twarzy?
– Co się stało? – zapytał poważnie.
– Nie rozumiem, co masz na myśli.
– To, że się przejmujesz, że potencjalny
Strażnik nam zniknął, to jedno, ale jesteś zdenerwowana. Co się stało? –
powtórzył, mrużąc oczy.
– To nic, czym musiałbyś się przejmować –
odparła.
Nie chciała mówić mu o potwarzy od hrabiego
Schwartzegena, żeby go nie denerwować. Może i została tym ugodzona do żywego,
lecz nie zamierzała roztrząsać tej sprawy.
– Przecież wyraźnie widzę, że to jest coś,
czym powinienem się przejmować, aniele.
– Aki zaczepiał jakiś wredny hrabia –
oznajmiła Tori, łapiąc się pod boki. – Paskudny gad, ale na szczęście przyszedł
do nas don Cesar i pomógł się go pozbyć.
– Tori – zganiła ją Aki, ale było już za
późno.
Na twarzy G pojawiła się wściekłość, gdy
zrozumiał, kto mógł być przyczyną zmartwień narzeczonej.
– Ten drań Schwartzegen, tak? Tak mi się
wydawało, że go widziałem. Znowu ci się naprzykrzał – warknął.
Aki złapała go za ramię.
– Zostaw, to nieważne – powiedziała proszącym
tonem. – Nie daj mu się sprowokować. Nie chcę, żebyś miał przez to kłopoty.
– Aki? – przerwał im Ugetsu, który od dłuższej
chwili przyglądał się kobiecie. – Nie miałaś czasem jeszcze bransoletki?
– Dobra pamięć – zagwizdał Lampo.
Para automatycznie spojrzała na
nadgarstek Aki, na którym jeszcze niedawno wisiała srebrna bransoletka –
świąteczny prezent od Giotta – a teraz jej nie było.
– Może się rozpięła i spadła, gdy
tańczyliśmy z Cesarem – powiedziała cicho.
– Ta, jasne. Najpierw dostawia się
do ciebie ten drań Schwartzegen, a potem okrada jakiś Cesare. Pięknie – warknął
G, rozglądając się po sali. – Jak on wygląda?
– G, proszę, to tylko bransoletka.
Wiedziała jednak, że nie o samą
błyskotkę mężczyźnie chodzi. Doceniała, że tak o nią dbał, ale nie pragnęła
kłopotów. Spojrzała na Giotta, szukając u niego wsparcia w tej sytuacji. Jednak
zdawało się, że tym razem go nie otrzyma. Primo zmarszczył groźnie brwi.
– Tu nie chodzi o bransoletkę, Aki
– powiedział z powagą. – Lecz o to, że zostałaś okradziona w miejscu, gdzie
nasze kobiety powinny czuć się bezpiecznie. W dodatku żadnego z nas z wami nie
było.
– Jak wyglądał ten drań? – zapytał
G.
– Miał długie, brązowe włosy spięte
w luźną kitkę – oznajmiła Tori. – I szare oczy. Duże, szare oczy – podkreśliła.
– I był ładnie ubrany. W sumie jak wszyscy tutaj. Ale wydawał się miły. Tańczył
z Aki, a potem dał mi czekoladową monetę.
– Zapytam o niego Valentina.
– Właśnie! – Ożywiła się Tori. –
Wspominał, że znają się z don Cavallone od niedawna, więc on powinien wiedzieć,
kto to był.
– Doskonale – warknął G. – Giotto,
idę z tobą.
– O nie – oznajmił Primo. – Nie ma
mowy. Sam pójdę z nim porozmawiać. Ty zostań z Aki i obiecaj, że nie zrobisz
nic głupiego.
– Zdaje się, że uparł się na
Vongolę – odezwała się Elena, której boku nie odstępował naburmuszony Deamon. –
Z opisu przypomina mi młodzieńca, który również mnie próbował oczarować, lecz
przedstawiał się jako Fabien. Zniknął jednak w tłumie, gdy tylko spostrzegł
zbliżającego się Deamona.
– Narazić się naszej Burzy i Mgle
to samobójstwo – stwierdził Lampo.
G walczył sam ze sobą, żeby jednak
przeciwstawić się przyjacielowi. Nie zamierzał przepuścić nikomu, kto ośmielił
się podnieść rękę na jego rodzinę, a tym bardziej narzeczoną.
– Ja pójdę z Primo – oznajmił
spokojnie Ugetsu. – Czy to cię satysfakcjonuje?
– Niech będzie – mruknął G,
uspokajając się trochę. – Możecie iść. Nie spuszczę jej już z oka.
– Chodźmy zatem – powiedział Giotto i
chwilę później zniknął w tłumie razem ze swoim Strażnikiem Deszczu.
– A my co robimy? – zapytał Lampo i spojrzał
na nieobecną duchem Tori, która wciąż wpatrywała się w miejsce, gdzie zniknął
Primo. – Tori? Halo? Ziemia do Tori.
Jednak dziewczyna
wzruszyła tylko ramionami.
– Na pewno się już nie rozdzielamy
– zadeklarował G, wciąż wściekły o to, co przydarzyło się Aki. – Niech się
Schwartzegen chociaż zbliży, ukręce mu łeb.
– Powiało grozą – zironizował
Lampo, ale zamilkł, gdy Burza rzuciła mu groźne spojrzenie. – Ale masz rację,
że lepiej się już nie rozdzielać.
– Chyba widzę Ricarda. – Tori
ocknęła się z marazmu na widok Secundo. – Flavio i Bruno też z nim są.
– Tym też się zaraz oberwie –
wygrażał G.
– Tori – odezwał się do niej z
poważną miną Ricardo. – Tu jesteś. Nigdzie nie mogliśmy cię znaleźć.
– Coś ty sobie myślała? – ofuknął
ją Flavio, po czym dodał spokojniej, wiedząc, że w innym wypadku zaraz dostanie
po głowie od swojego mistrza albo od przyjaciela. – Ricardo martwił się o
ciebie. Mam nadzieję, że nie wpakowałaś się w żadne kłopoty.
– Co do tego… – jęknęła Tori,
przypominając sobie incydent z don Antoniem oraz późniejsze wydarzenia z hrabią
i Cesarem. – Ja…
– A czy to nie wasz obowiązek jej
pilnować? – zapytał Deamon poważnym tonem, uprzedzając tym samym warknięcie G,
który już szykował tyradę młodym. – Jest z was najmłodsza stażem, do tego
zupełnie zielona, kiedy chodzi o zachowywanie się w towarzystwie.
– Uspokójmy się wszyscy. – Elena
pogłaskała ramię męża, żeby go uciszyć. – Deamon ma rację, na szczęście Tori
była pod opieką Aki. Dzisiaj chyba wszyscy nieco zawiedli. – Spojrzała przy tym
po Strażnikach pierwszego pokolenia.
– Masz rację, Eleno – przytaknął
Lampo. – G zawiódł dzisiaj na całego.
W porę uchylił się przed ręką
wściekłej Burzy i schował za Aki.
– A ty jak zawsze trzymasz się
maminej spódnicy, kiedy nabroisz – zakpił z niego Daemon, po czym skrzywił się,
gdy obcas małżonki boleśnie wbił mu się w stopę. – No nieważne.
– Wszystko w porządku, Tori? –
zapytał Bruno, przyglądając się dziewczynie.
– Tak, choć byłoby średnio, gdyby
nie Aki i G.
Aki nie zareagowała na przepychanki
pomiędzy Burzą a Błyskawicą, ani na słowa Tori, myślami błądząc nie wiadomo
gdzie. Miała przy tym bardzo niepocieszoną minę.
– Ktoś musiał zareagować, skoro
twoi kompani gdzieś przepadli – warknął G, spoglądając poważnie na swego
następcę.
– To ona gdzieś się zgubiła – naburmuszył się
Flavio i schował ręce w kieszeniach garnituru. – Cały czas jej pilnowaliśmy.
Miała się od nas tylko nie oddalać, a i tak skończyło się, jak zwykle.
– Daj spokój, Flavio – upomniał go Ricardo. –
G ma rację. Nie daliśmy rady jej upilnować, a to mogło się źle skończyć.
– Wszyscy mamy dziś coś na sumieniu –
stwierdził Lampo. – Poczekajmy, co uda się ustalić Primo i Ugetsu w sprawie
tego złodzieja. I tak do niczego nie dojdziemy, przerzucając się winą. –
Spojrzał przy tym niemal oskarżycielsko na G, wiedząc, że ten ochrzania ich
następców, odwracając jednocześnie uwagę od własnych niedopatrzeń.
Tymczasem Giotto i Ugetsu odnaleźli Valentino,
który właśnie rozmawiał z jakąś damą. Widząc jednak marsową minę przyjaciela,
przeprosił grzecznie kobietę i podszedł do przedstawicieli Vongoli.
– Coś nie tak? – zapytał zmartwiony.
– Z przykrością ci o tym mówię,
przyjacielu, ale mieliśmy dzisiaj kilka nieprzyjemnych zajść i miałem nadzieję,
że pomożesz nam namierzyć sprawcę zamieszania – wyjaśnił Giotto i westchnął
ciężko. – Zdaje się, że za wszystko odpowiada ten sam człowiek, raz podając
imię Fabien, a później Cesare. Nie tylko naprzykrzał się Elenie i Aki, to
jeszcze ukradł Aki bransoletkę, którą ode mnie dostała – dodał. – Sama
bransoletka to najmniejszy problem, ale nie podoba mi się, że ktoś sprawiał
problemy naszym kobietom. Z trudem powstrzymałem G od interwencji.
– Przykro mi to słyszeć. Jeśli
tylko mogę wam pomóc, uczynię to z ogromną chęcią, by jakoś wynagrodzić wam te
nieprzyjemności – odparł pospiesznie Cavallone. – Wiesz może, jak wyglądał ten
człowiek?
Tu Primo spojrzał na Ugetsu.
– Z opisu, który dostaliśmy, miał
on długie, brązowe włosy i szare oczy – opowiedział Ugetsu. – Tori wyraźnie
podkreśliła też, że był dość dobrze ubrany i sprawiał wrażenie bardzo miłej
osoby. – Vallentino pobladł lekko. Zmarszczył brwi, drapiąc się po brodzie, jakby
próbował sobie coś przypomnieć. – Podobno mówił też, że znacie się dopiero od
niedawna.
– Tak właśnie myślę – Cavallone próbował grać
na czas – ale… Ten opis nic mi nie mówi – oznajmił wreszcie po chwili wahania.
– Niemożliwe, aby ktoś dostał się tu bez zaproszenia, ale być może towarzyszył
któremuś z gości i tylko udawał, że mnie zna. Mogę jeszcze popytać kilka osób.
Przykro mi, że nie mogę nic dla was zrobić.
Giotto wyczuł, że Cavallone z jakiegoś powodu
nie mówi im wszystkiego, ale nie chciał w żadnym wypadku oskarżać przyjaciela
na podstawie własnych przeczuć. Nie był jednak z tego zadowolony. Wszystko
dzisiaj szło nie tak. Przecież Tori miała poczuć się dobrze w ich towarzystwie,
a Ricardo zyskać nowego sojusznika.
Spojrzał na Ugetsu, który również
był wyraźnie niepocieszony.
– Będę wdzięczny za każdą pomoc – odparł. –
Jeszcze raz dziękuję ci za zaproszenie, jednak czas na nas. Wszyscy jesteśmy
nieco zmęczeni przez te incydenty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz