Ogłoszenia

Witamy na stronie Vongoli i zapraszamy do lektury opowieści.

środa, 20 listopada 2019

Rozdział 5. Przyjęcie Don Cavallone


            Na łóżku leżała śliczna, żółta sukienka. Materiał podobny do lnu zapewniał komfort, na jaki nalegała Tori, a atłasowe dodatki oraz białe koronki dodawały jej uroku. Tori stała w samej bieliźnie, patrząc na sukienkę i marszcząc brwi. 
            – No już, zakładaj – ponagliła ją Elena. – Pomogę ci ją zapiąć. Aki, gdy przyjdzie, zajmie się twoimi włosami. 
            – A nie mogą być tak? 
            – Będą uwiązane tak, jak lubisz. Aki po prostu znalazła dla ciebie ładną wstążkę i kilka ozdób, nic więcej. 
            Tori westchnęła, lecz posłusznie wdziała się w sukienkę, a Elena pomogła jej ją zapiąć. Obeszła dziewczynę, oceniając efekt, a na jej twarzy pojawił się zadowolony uśmiech.
            Chwilę później do pokoju Tori zajrzała Aki, również niemal gotowa do wyjścia. Uśmiechnęła się na widok Strażniczki.
            – Pasuje ci – uznała i zachichotała. – To będzie powiew świeżości dla Vongoli. Usiądź.
            Na pustej dotąd toaletce postawiła niewielki kuferek, z którego wyciągnęła szczotkę i niebieską wstążkę. Chwilę później dołączyły do nich pędzelki i mazidła, na które Tori się skrzywiła, uświadamiając sobie, że bez makijażu również się nie obejdzie. Nie protestowała jednak, wiedząc, że gdy już wpadła w sidła kobiet Vongoli, nie uda jej się tak łatwo wywinąć. Zresztą jak się okazało, Aki doskonale wiedziała, co robi. Nie ciągnęła jej za włosy, gdy na nowo układała kucyka, wstążkę wiążąc w ładną kokardę. Makijaż również zrobiła jej bardzo delikatny, więc Tori wyglądała dziewczęco, na swój wiek.
            – Proszę, Strażniczka Słońca jak się patrzy – stwierdziła Elena, przyglądając się, jak Aki zakłada Tori cieniutki łańcuszek z zawieszką w kształcie słońca. – Olśniewasz. Ricardo cię nie pozna.
            – Możesz obejrzeć efekt – dodała zadowolona ze swojej pracy Aki.
            Gdy tylko Tori była całkowicie gotowa, okręciła się wokół własnej osi przed lustrem i zachichotała. Może te całe sukienki nie były aż takie złe? Była pewna, że Primo i reszta padną z wrażenia na jej widok. Nawet jeśli było jej trochę dziwnie, chodzić bez spodni. No właśnie! Primo. Musiała mu się pokazać. 
            Nie zważając na Aki, wybiegła ze swojego pokoju. Sukienka nie była zupełnie do ziemi, więc wciąż mogła biegać. Tylko materiał trochę plątał jej się między nogami. Zatrzymała się dopiero, gdy dotarła do biura Prima. Wzięła głęboki oddech, wygładziła włosy i poprawiła sukienkę, po czym zapukała do drzwi. Gdy usłyszała “proszę”, weszła do środka.
            Giotto przeglądał ostatnie dokumenty przed wyjazdem, teraz jednak podniósł spojrzenie, spodziewając się najwyraźniej kogoś innego, bo zrobił dziwną minę, po czym uśmiechnął się ciepło.
            – Victorio, wyglądasz przepięknie.
            – Dziękuję, Primo – odpowiedziała Tori, rumieniąc się lekko, a na jej twarzy zagościł promienny uśmiech. Okręciła się wokół własnej osi, tak, jak to zrobiła w pokoju przed lustrem. – Specjalnie przyszłam, żeby ci się pokazać, Primo. W końcu to ty powiedziałeś mi, żebym wybrała żółtą sukienkę. Jesteś gotowy, Primo? Inaczej G i reszta będą cię poganiać.
            – Cieszę się. Jestem prawie gotowy. – Zaśmiał się nieco nerwowo. – Poczekaj na dole. Myślę, że Ricardo i pozostali już tam są. Pewnie też chcieliby zobaczyć efekt. Za chwilę do was dołączę.
– Dobrze! – odpowiedziała Tori po chwili wahania. 
Rzuciła Primo uważne spojrzenie, ale spełniła jego prośbę, zostawiając go samego w biurze. Na dole czekali już wszyscy Strażnicy pierwszego pokolenia, jak również Ricardo z Flaviem i Brunem. Brakowało tylko Giotta i kobiet Vongoli.
            – Kim ty jesteś? – zapytał Lampo, ale zaraz oberwał od G.
            – Przecież to Tori.
            – Tori? Przecież wygląda jak dziewczyna!
            – Bo jest dziewczyną – warknął Strażnik Burzy pierwszego pokolenia, ewidentnie był nie w humorze.
– Mnie też się to nie podoba. – Tori chwyciła się pod boki. – Wolałabym iść w garniturze, ale Aki i Elena nie chciały mi pozwolić. Zresztą Primo powiedział, że ładnie mi w tej sukience – dodała z dumą.
– Primo po prostu chciał być uprzejmy – mruknął Flavio, krzywiąc się. – Więc nie ciesz się za bardzo. 
– Wcale nie! Primo taki nie jest – odpowiedziała mu Tori i wytknęła do niego język. – Primo jest wspaniałym, miłym człowiekiem. Nie to co mała Burza. 
– Ty mała… – warknął Flavio, ale Ricardo powstrzymał go od dalszej kłótni.
– Nie pora na sprzeczki. Mamy godnie reprezentować Vongolę podczas przyjęcia. Chyba nie chcecie przynieść wstydu Primo?
– Nie. 
            Pierwsze pokolenie w większości uśmiechnęło się na tę drobną wojenkę. To im przypominało ich własne początki, choć nie zamierzali aż tak uświadamiać swych następców. Może innym razem.
            Zaraz też ich uwaga została zwrócona na przybyłe w towarzystwie Primo kobiety Vongoli, które teraz już całkowicie gotowe wyglądały olśniewająco. Ich suknie w przeciwieństwie do sukienki Tori bardziej wpasowały się w kanon obecnej mody, choć zdawało się, że nie przeszkadzają ani trochę kobietom w poruszaniu się.
– Łał – jęknęła Tori. 
Nie tylko na niej ten widok zrobił wrażenie. Uwaga całego drugiego pokolenia skupiła się na kobietach Vongoli, mimo że nie były one obiektem pożądania nastolatków. Robiły jednak oszałamiające wrażenie. Jednak to G odezwał się jako pierwszy:
            – Wyglądasz cudownie, mój aniele. Ty również, Eleno – dodał pospiesznie, na co kobieta jedynie się zaśmiała. Uśmiechnęła się do niego w podziękowaniu, że jej całkowicie nie zignorował i dołączyła do swojego męża, który objął ją w talii i ucałował w czubek głowy. Tymczasem Aki podeszła do G. – Nie mogę uwierzyć, jak piękną mam narzeczoną. 
            – G ma rację – przytaknął Ricardo, który tego dnia był dla niej wyjątkowo uprzejmy. – Obie jesteście bardzo piękne, a dziś już w ogóle. 
            – Ktoś tu się podlizuje – prychnął Flavio, za co dostał kuksańca w bok od swojego mentora. – Ała.
            – To się nazywa dojrzałość – odparła Elena, spoglądając nieco lekceważąco na młodą Burzę. – Tego też kiedyś się nauczysz, jak nauczyła się nasza Burza – dodała, na co Aki zachichotała.
            Do dziś wszyscy pamiętali moment, kiedy G postanowił się w końcu oświadczyć. Jeszcze długo po tym z niego kpili, choć każdy z nich cieszył się ze szczęścia pary.
            Flavio zamilkł, czerwieniąc się ze złości. Odezwał się natomiast Bruno, który jak zwykle nie przepadał za słownymi przepychankami i czekał na odpowiednią okazję, aby się odezwać:
            – Pozwólcie, że i ja powiem wam, że wspaniale wyglądacie, Eleno, Aki – zwrócił się do kobiet Vongoli z szarmanckim uśmiechem na twarzy. – Ty również, Tori, więc nie przejmuj się docinkami Flavia. Jestem pewien, że uwaga wszystkich mężczyzn na przyjęciu skupiona będzie na waszej trójce – dodał, teraz zerkając na G. – Zresztą to wam się całkowicie należy. 
            – Jak najbardziej – przytaknął Giotto. – Kobiety Vongoli są zawsze najpiękniejsze. 
            – Szkoda, że niezbyt liczne – dodała złośliwie Elena. 
            Giotto zmieszał się na ukryty przytyk. Nie zamierzał się jednak tłumaczyć, skoro najwyraźniej zarówno Ugetsu, jak i Lampo nie poczuwali się, aby ten stan rzeczy zmienić.
            – To chyba najwyższy czas, abyśmy ruszyli. – Aki tym razem wyratowała przyjaciela z sytuacji. – Don Cavallone na pewno wybaczy nam spóźnienie, ale chyba nie ma powodu, aby testować jego cierpliwość.
            – Racja, aniele – przytaknął jej G. – Zresztą nie chcemy przyciągać zbytniej uwagi. – Tu spojrzał na Giotta.
            Bez zbędnej dyskusji wyruszyli w podróż do posiadłości rodziny Cavallone oddalonej od ich rezydencji o niecałe dwie godziny drogi. Minęli winnicę i rozległe padoki należące do organizatora przyjęcia, który w swój herb wpisał właśnie konia. Sama posiadłość robiła wrażenie, była dużo okazalsza od należącej do Vongoli, pełna elementów późnego baroku.
            Lokaj ukłonił się im głęboko, gdy tylko rozpoznał, z kim ma do czynienia. Czym prędzej też zostali również zaprowadzeni do sporej sali balowej pełnej już gości. Towarzyszyły im szepty zarówno pełne podziwu, jak i zazdrości, a nawet odrobiny wrogości, która jednak szybko cichła pod chłodnym spojrzeniem Strażników Burzy i Mgły. Reszta zdawała się nie zwracać na to uwagi.
            Naprzeciw wyszedł im młody mężczyzna o czarnych włosach i brązowych, ciepłych oczach. Uśmiechnął się szeroko na ich widok.
            – Primo, przyjacielu, cieszę się, że przyjąłeś zaproszenie! – zawołał entuzjastycznie, obejmując na chwilę Giotta.
            – Ciebie również miło zobaczyć, Vallentino – odparł Primo.
            Cavallone spojrzał po członkach Vongoli, uśmiechając się czarująco do kobiet Vongoli. Jednak Giotto nie dał mu zbyt długo przyglądać się swoim przyjaciółkom, mówiąc:
            – Chciałbym, abyś poznał Ricarda, mojego następcę i przyszłego szefa Vongoli.
            Cavallone zmierzył chłopaka uważnym spojrzeniem, choć z jego twarzy nie schodził uśmiech.
            – Witaj w moich skromnych progach, Secundo. Ufam, że będziesz się dobrze bawił.
            – Dziękuję za ciepłe powitanie, Don Vallentino – odparł Ricardo i również się uśmiechnął. – Jestem pewien, że to będzie wspaniałe przyjęcie. To zaszczyt mogąc tutaj gościć. 
            – A kim jest piękna młoda dama? – zapytał mężczyzna, spoglądając na Tori stojącą pomiędzy Aki i Eleną. – Czyżby oblubienica Secundo?
            – Nie – odparł szorstko Ricardo, pomimo widniejącego na jego twarzy uśmiechu. – To moja Strażniczka Słońca, Victoria. Za nią stoi Flavio, Strażnik Burzy i mój wieloletni przyjaciel oraz Bruno, Strażnik Chmury. 
            – Och, przepraszam. Za szybko wyciągnąłem wnioski. Ale kto by pomyślał, że kobieta zostanie jednym ze Strażników drugiego pokolenia Vongoli. 
            – Może – mruknął Ricardo, spoglądając na Tori, a potem znów na Vallentino. – Ale jej płeć nie ma tu znaczenia.
            – Być może to faktycznie zaskakujące – wtrącił się Primo, odwracając uwagę przyjaciela od swojego następcy. – Jednakże Tori, Victoria – poprawił się – jest bardzo zdolną i bystrą dziewczyną. Jestem pewien, że jeszcze nieraz nas wszystkich zaskoczy. 
            – Już niejednokrotnie przekonałem się, że twojej intuicji można zaufać – odparł Cavallone i jeszcze raz omiótł spojrzeniem drugie pokolenie. – Mam nadzieję, że będziecie się doskonale bawić w mym domu. To również dotyczy G i pozostałych. Przy okazji chciałbym podziękować wam obojgu za pamięć i zaproszenie na wasz ślub. – Uśmiechnął się do Aki. – Choć nadal czuję się zaskoczony, że tak urocza dama postanowiła oddać swe serce straszliwej Prawej Ręce.
            Aki skryła na moment twarz za wachlarzem i tylko Elena i Tori stojące po jej obu stronach mogły dostrzec figlarny uśmiech na jej ustach. Zaraz się jednak uspokoiła.
            – To będzie dla nas zaszczyt, Don Cavallone. Pamiętaj jednak, że serce nie sługa, a nawet najgorsza Burza potrzebuje cichego miejsca, by nabrać nowych sił. Ufam, że jestem godna, by stworzyć mu takie miejsce.
            – Bez wątpienia – odparł Cavallone. – A teraz moimi mili, wybaczcie mi proszę, ale zobowiązany jestem przywitać jeszcze pozostałych gości. Jeszcze raz życzę wam wspaniałej zabawy. Rozkoszujcie się przyjęciem. 
            – Dziękujemy, przyjacielu – powiedział Giotto, kładąc dłoń na ramieniu Vallentino. – Porozmawiamy później. 
            – No dobrze – mruknęła Tori. – To, co teraz?
            – Jak to co? – prychnął Flavio, jednak jego ton zaraz zelżał. – Będziemy miło spędzać czas – dodał pod naporem spojrzenia Ricarda. Nie mógł rozczarować przyjaciela oraz G, swojego nauczyciela. Zresztą chciał pokazać Tori, że w przeciwieństwie do niej potrafi się należycie zachowywać na takich imprezach. – Najlepiej nie odchodź nigdzie sama. 
            – Przecież wiem – naburmuszyła się Tori. – I tak nie znam tu nikogo poza Vongolą.
– Sądziłem, że nie zamierzasz się pojawić, Alaude – powiedział Giotto do blondyna, który właśnie do nich podszedł.
            – Nikt i tak go tu nie potrzebuje – mruknął pod nosem G, ale zaraz zamilkł pod spojrzeniem narzeczonej.
            – Wolałbym nie wysłuchiwać marudzeń – odparł Alaude z niewzruszoną miną. – Aki, Eleno, wyglądacie oszałamiająco. Jak na kobiety Vongoli przystało. – Jego błękitne spojrzenie spoczęło na Tori.
            – To Victoria, Strażniczka Słońca Ricarda – przedstawił Giotto. – Tori, poznaj mojego Strażnika Chmury, Alaude’a.
            Dziewczyna uśmiechnęła się promiennie i pomachała do niego, mówiąc:
            – Witaj. Cieszę się, że mogę cię wreszcie zobaczyć. Trochę już o tobie słyszałam. 
            Alaude skinął jej oszczędnie głową, po czym spojrzał na Bruna, tracąc zainteresowanie dziewczyną.
            – Mam nadzieję, że zachowujesz się odpowiednio – powiedział beznamiętnie.
            – Mógłbyś to sprawdzić osobiście, gdybyś był częściej w domu – mruknął Primo.
            Strażnik Chmury zgromił go spojrzeniem.
            – Nie ma żadnego konkretnego powodu, dla którego miałbym przebywać w twoim domu dłużej niż to konieczne.
            Spojrzał na G, potem na Aki i przez moment wydawało się, że chce coś jeszcze dodać, ale nie odezwał się już słowem. Primo chciał go nawet zapytać, czy nic się nie stało, ale jego uwagę odwrócił powrót Cavallone. 
            – Alaude, cieszę się, że zaszczyciłeś nas swoją obecnością. Nie sądziłem, że się pojawisz – powiedział, po czym zwrócił się do Giotta. – Przyjacielu, pozwól ze mną. Jest kilka rzeczy, które chciałbym z tobą omówić. 
            – Dobrze – zgodził się Primo i popatrzył na swoją rodzinę. – Wybaczcie mi, ale zostawię was na jakiś czas. Bawcie się dobrze pod moją nieobecność i nie sprawiajcie kłopotów – dodał niby żartobliwie i tu spojrzał na G, a potem na młodszą Burzę.
            Po chwili zniknął gdzieś w tłumie razem z Vallentino. Z tej okazji skorzystali także Daemon i Elena, by spędzić trochę czasu na osobności bądź spotkać się z jakimiś swoimi znajomymi, co nikomu nie przeszkadzało. 
            – My również idziemy – zadeklarował z powagą Ricardo. – Tori, Bruno, Flavio – zwrócił się do swoich Strażników. – Idziemy.
            Cała trójka posłusznie podążyła za nim w przeciwnym kierunku do tego, w którym zniknął Primo. Alaude również gdzieś przepadł, nawet nie zauważyli kiedy, ale ich to nie zdziwiło. G z nieco niezadowoloną miną spojrzał na przyjaciół, przekazując im bez słów, żeby się zbytnio nie rozluźniali.
            – Spokojnie – odparł na to Ugetsu. – Giotto potrafi o siebie zadbać, a Don Cavallone ceni sobie jego przyjaźń. Spędźcie trochę czasu razem, my zajmiemy się resztą.
            Strażnik Burzy tym razem odpuścił dla własnego dobra, wiedząc, że Aki będzie niepocieszona, jeśli znowu więcej uwagi poświęci pilnowaniu Primo. Zresztą czuł potrzebę pokazania wszystkim wokół, że ta piękna kobieta należy do niego, zbyt wiele męskich spojrzeń prześlizgiwało się po niej, żeby nie czuł zazdrości.
            – Zatańczysz ze mną, aniele? – zapytał.
            – Sądziłam, że nigdy nie zapytasz. – Zaśmiała się. – Bardzo chętnie.
            Ruszyli na parkiet, na którym wirowało dotąd niewiele par. Przyjęcie jeszcze się w pełni nie zaczęło, większość gości wymieniało pomiędzy sobą powitania i pierwsze plotki, wiele z nich dotyczyło oczywiście Vongoli. Każde ich przybycie wywoływało poruszenie, bo też wielu chciało zdobyć ich względy. Strażnicy Primo musieli być ostrożni, dla nich to również było pole bitwy, choć nie wszyscy sobie radzili tak, jak w prawdziwej walce.
            G nie znosił tego zamieszania i gdyby nie jego pozycja, wymigałby się z tego obowiązku. Doskonale zdawał sobie sprawę, że tu nie pasował, wielu gości było zgorszonych jego obecnością, ale starał się ignorować te wrogie spojrzenia i szepty. W końcu Aki włożyła wiele wysiłku w poprawę ich manier, by mogli dumnie reprezentować Vongolę. Nie chciał jej zawieść, narobić wstydu, skoro lada chwila miała zostać jego żoną. Słyszał szepty zazdrości, że ta piękna kobieta spogląda tylko na niego.
            – Jesteś szczęściarzem – szepnęła Aki, gdy podał jej kieliszek wina.
            – Wiem o tym.
            – Do tego nieskromny. – Zaśmiała się, ale zaraz nieco spoważniała. – Trochę się martwię, czy sobie poradzą. Zwłaszcza Tori. Wrzuciliśmy ją w wielki, obcy świat. Może to nie była najlepsza decyzja.
            – Ricardo się nią zaopiekuje – odparł G. – Jest odpowiedzialny za swoich ludzi. Zresztą ten gówniarz może i będzie się dąsać, ale też nie da jej zrobić krzywdy.
            Aki uśmiechnęła się nostalgicznie.
            – Flavio przypomina ciebie z czasów, kiedy się poznaliśmy. – Upiła łyk wina. – Zdawało się, że wszyscy i wszystko są twoimi wrogami, że liczy się tylko Giotto.
            – Nie dokuczałem ci – przypomniał.
            – Nie, byłeś tak uprzejmy, jak nigdy później. Do tego chłodny, ale nigdy nie wzbudziłeś we mnie strachu poza tymi dwoma sytuacjami. – Spojrzała gdzieś ponad tłumem, wracając myślą do potyczki z hrabią Balamonte, za którego jeszcze jako córka walenckiego księcia miała wyjść.
            – Nie myśl o nim, aniele. To już zamierzchła przeszłość.
            – Gdyby wszystko potoczyło się inaczej, pewnie byłabym już matką. Usychającym kwiatem w złotej klatce, który niczego nie pojmuje. Może to zabrzmi dziwnie, ale dziękuję Bogu za tamtą napaść, sztorm i że zesłał was na moją drogę. To Vongola uczyniła mnie tą osobą, którą dziś jestem.
            – Nam wszystkim Giotto uratował życie – mruknął G.
            Aki zaśmiała się krótko.
            – Ty pierwszy mnie ochroniłeś. Nigdy o tym nie zapomnę.
Posłała mu najpiękniejszy ze swoich uśmiechów, który zarezerwowany był tylko dla niego. Mając za nic konwenanse, G wziął ją ramiona i ucałował w czubek głowy, przez moment rozkoszując się jej ciepłem. I może w czasie tego przyjęcia będzie musiał spuścić ją na moment z oczu, ale wiedział, że nawet w takiej chwili będzie mu towarzyszyć.
            W milczeniu ruszyli do ogrodu, żeby odetchnąć świeżym powietrzem i wykorzystać ostatnie promienie słoneczne. Przy okazji nie obyło się bez powitań znajomych, z którymi wymieniali kilka słów na temat różnych wydarzeń czy samego przyjęcia. Przy tym mieli nadzieję, że wszystko pójdzie gładko.

***

            Jako pierwszy szedł Ricardo. Za nim podążali Flavio i Bruno. Tori zaś maszerowała na samym końcu, nie mając pojęcia, dokąd się kierują. Wszędzie wokół było pełno ludzi. Pięknych, przystojnych i zapewne bogatych. Często także bardzo niebezpiecznych, więc Tori czuła się tam niezbyt komfortowo. W ogóle nie przepadała za tłumami i nie była do nich przyzwyczajona. Tym bardziej po czasie spędzonym w rezydencji Vongoli, gdzie miała do własnej dyspozycji cały pokój. 
            Całe to miejsce było niesamowite i oszałamiające. Większe od rezydencji Vongoli i pełne przepychu. A więc wszystko to, do czego Tori wciąż nie zdążyła przywyknąć. Cały czas miała wrażenie, że wszyscy jej się przyglądają i chociaż Primo powiedział jej przecież, że ładnie wygląda w sukience, teraz zaczynała mieć wątpliwości. 
            Wydawało jej się, że wygląda dziwnie i odstaje od swoich towarzyszy. Cały czas próbowała sobie powtarzać, że to nieprawda, ale to niewiele dawało. Spuściła głowę, tracąc pewność siebie i praktycznie wpadła na plecy Flavia, który odwrócił się do niej z niezadowoloną miną. Otworzył nawet usta, żeby coś powiedzieć, ale zamilkł, przypominając sobie, że to nie czas ani miejsce na kłótnie. 
            – Uważaj, żebyś się nie przewróciła – powiedział po chwili. – Szkoda byłoby, gdybyś ubrudziła sukienkę lub zrobiła sobie krzywdę. 
            – Wszystko w porządku? – zapytał Bruno, jednak nie patrzył na nią, a na Flavia, mierząc go podejrzliwym spojrzeniem. – Flavio ma rację, powinnaś uważać. 
            – Przepraszam. 
            – Nic się nie stało. Prawda, Flavio?
            – Tak. 
            – Primo byłby przeszczęśliwy, gdyby widział, jak świetnie się dziś dogadujecie. – Roześmiał się Ricardo. – Jednak nie traćcie czujności. Nie wszyscy tu obecni są do nas przyjaźnie nastawieni. Nie spodziewam się żadnych ataków, ale musimy być w najlepszej formie. 
            – Gdzie właściwie idziemy? – zapytała Tori, przechylając głowę. 
            – Przejść się, rozejrzeć, porozmawiać z ważnymi osobami, zdobyć nowe znajomości, które w przyszłości mogą zaowocować czymś więcej – wyjaśnił jej cierpliwie Ricardo. – Chodź – powiedział, podając jej ramię. Tori popatrzyła na niego z wyraźnym niezrozumieniem. – Podaj mi rękę – dodał cicho i gdy dziewczyna wreszcie spełniła polecenie, ruszyli dalej, trzymając się elegancko pod ramię. – Źle by było, gdybyś się przewróciła, więc dziś będziesz mi cały czas towarzyszyć. 
            – No dobrze – odpowiedziała cicho Tori. 
            Była to dla niej całkowicie nowa sytuacja. Byli z Ricardem bardzo blisko siebie, jednak nie to zwróciło jej uwagę najbardziej, lecz żądza mordu za jej plecami. Flavio z trudem się powstrzymywał, by nie rzucić jakiegoś złośliwego komentarza. Nie chciał jednak rozczarować przyjaciela i dalej podążał za nim razem z Brunem.
            – Och, czyż to nie Secundo? – zaczepił ich jakiś mężczyzna otoczony wianuszkiem kobiet. – I to z uroczą towarzyszką. Niespodziewanie szybko znalazłeś sobie niewiastę, Secundo. Gdy widzieliśmy się ostatnio, zdawało się, że to ostatnia rzecz, jaką masz w głowie. A tu proszę. 
            – Jesteś w błędzie, De Luca – mruknął Ricardo, marszcząc brwi. Nigdy nie przepadał za tym kobieciarzem. Można powiedzieć, że byli swoim dosłownym przeciwieństwem. Podczas gdy Ricarda nie interesowały kobiety i wolał się zajmować sprawami mafii, Adriano w głowie miał tylko romanse. – Tori nie jest moją kobietą, tylko Strażniczką, tak jak Flavio i Bruno. 
            – Wybrałeś kobietę na swoją Strażniczkę? – zakpił Adriano. – Na głowę upadłeś, Secundo? Kobiety są od tego, by błyszczeć obdarowywane ozdóbkami i uwagą mężczyzny. Tylko wtedy mają wartość. 
            Ricardo miał ochotę go walnąć. Nie tylko dlatego, że poniekąd obrażał Tori, choć w tej chwili głównie z tego powodu. Jednak De Luca zawsze działał mu na nerwy i Ricardo niemal przysiągł sobie, że kiedyś złamie mu nos. Ale to nie był ten dzień. 
– Współczuję ci, jeśli twoim zdaniem kobieta to tylko ozdoba – warknął. – Dla mnie nie liczy się płeć, a potencjał, jaki widzę w człowieku. Tori to o wiele więcej niż umeblowanie do salonu. 
– Naprawdę? – skwitował beznamiętnie De Luca i udał, że ziewa, jakby nagle stracił zainteresowanie rozmową. 
– Chodźmy, Ricardo – odezwał się Flavio. – Szkoda czasu na tego bęcwała – dodał ciszej. 
Zanim zdążyli dostać się do ogrodu, natknęli się na jeszcze kilku zaznajomionych z Vongolą ludzi, ucinając sobie krótką pogawędkę. Ich przebieg był zdecydowanie przyjemniejszy niż spotkanie z De Lucą, choć wszystkie miały jeden wspólny mianownik. Każda napotkana osoba brała Tori za kobietę Ricarda i dziwiła się, słysząc, że rzeczywistość jest zupełnie inna. 
Gdy drugie pokolenie wydostało się z rezydencji i udało do ogrodu, gdzie również przebywało sporo osób, wszyscy mieli już dość. Tori przez ten czas nie odezwała się ani razu. Nie miała nic do powiedzenia. Cały czas tylko się uśmiechała, swoje emocje spychając na samo dno. 
– Odpocznijmy chwilę – zaproponował niespodziewanie Bruno. – Nigdzie nam się nie śpieszy, a Tori pewnie jest zmęczona. 
– Racja. Zapomniałem, że to jej pierwsze przyjęcie. Zresztą nawet dla mnie to jest uciążliwe. 
– Flavio, przyniesiesz nam coś do picia? – zapytał Strażnik Chmury, wykorzystując okazję, gdy młodsza Burza zachowywała się nad wyraz przyzwoicie. – Pamiętaj, żeby nie brać dla Tori alkoholu. Raczej nie jest przyzwyczajona. 
– Jakiś ty troskliwy – zironizował Flavio, wywracając oczami. 
Pomimo swojego niezadowolenia, oddalił się bez narzekania. 
– Dziękuję wam – odezwała się wreszcie Tori. – Za to, że jesteście dla mnie tacy mili. 
– To nic takiego. 
– Nawet Flavio się stara, chociaż mnie nie lubi.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz