Ogłoszenia

Witamy na stronie Vongoli i zapraszamy do lektury opowieści.

niedziela, 19 maja 2019

Rozdział 3. Jesienna burza


Ktoś zapukał do drzwi, kiedy Tori rysowała. Lubiła rysować, a w rezydencji Vongoli miała też ludzkie warunki w postaci biurka, kartek, ołówków i kredek, o które poprosiła służbę. Wcześniej rysowała patykami w ziemi, bo nie było jej stać na takie luksusy, a czymś przecież musiała się zająć, gdy wszyscy inni byli zajęci.
Chwilę czekała, ale gość nie wszedł. Dopiero po chwili zreflektowała się, że tu wszyscy zawsze pukają i nie wejdą bez pozwolenia. Szybko rzuciła się do drzwi i otworzyła je. Ku jej zaskoczeniu zobaczyła Ricarda. Nie, żeby to było bardzo dziwne, ale spodziewała się raczej Aki lub Primo.
– Tak? – zapytała, spoglądając na Ricarda. Wyglądał na zaniepokojonego. – Coś się stało?
– Nie – odparł, lustrując ją wzrokiem. Chyba odetchnął z ulgą na jej widok, choć nie rozumiała dlaczego. – Jak nie otwierałaś, myślałem, że może postanowiłaś odejść i uciekłaś bez pożegnania.
– Nie, nie zrobiłabym czegoś takiego. Niezależnie od mojej odpowiedzi, przyszłabym przynajmniej należycie się pożegnać i podziękować za opiekę nade mną przez ostatnie dni.
– Rozumiem.
– A po co właściwie przyszedłeś? – zaciekawiła się Tori, pochyliwszy głowę na bok.
– Mamy spotkanie Strażników – wyjaśnił sucho Ricardo. – Tylko my, bez pierwszego pokolenia Vongoli – dodał. – Chciałbym, żebyś w nim uczestniczyła, nawet jeśli jeszcze nie zdecydowałaś. Nie zamierzam cię poganiać.
– Primo nie rozmawiał z tobą? – zdziwiła się, a gdy Ricardo spojrzał na nią pytająco, pokręciła głową, mówiąc: – Nieważne. Chodźmy na spotkanie.
– Doskonale.
Następca Primo poprowadził ją aż do biura, które najwyraźniej należało do niego. Był to przestronny pokój z masywnym biurkiem i krzesłem naprzeciw wejścia, tak by Ricardo mógł spojrzeć na każdego, kto wchodzi do środka, jeśli akurat tam siedział. Za plecami miał wtedy sporych rozmiarów okno, które rzucało światło na gości, a cień na twarz jego samego. Oczywiście było to celowe i dobrze zaplanowane.
Po prawej stronie od biurka stał jakiś regał w tym coś, co przypominało osobisty barek. Po lewej znajdował się stolik i wygodne kanapy oraz ulubiony fotel Drugiego. A wszystko to w krwistej czerwieni oraz czerni. Tylko drewniane meble wyłamywały się z tego schematu, ale i tak miały dość ciemny kolor.
– Łoł – mruknęła pod nosem Tori, wchodząc do środka. Rozglądała się z zaciekawieniem, dopóki jej spojrzenie nie zatrzymało się na osobach siedzących na jednej z kanap, czyli Flavio oraz Bruno. – Cześć.
– Do czego to podobne, żeby Ricardo musiał osobiście po ciebie przychodzić – marudził Flavio, podczas gdy Bruno jedynie skinął głową na przywitanie dziewczyny.
– Flavio – upomniał go Ricardo i zwrócił się do Tori. – Usiądź.
Tori posłusznie zajęła miejsce na kanapie, naprzeciw Bruno i Flavia, ale zwrócona twarzą do Ricarda, który z zadowoleniem rozsiadł się w fotelu.
– To dlaczego nas wezwałeś? – odezwał się ponownie Flavio. – Tym bardziej, skoro ona tu jest.
– Musimy od czasu do czasu spotkać się w naszym gronie. Jesteśmy drugim pokoleniem Vongoli i pewnego dnia to my będziemy opiekować się całą rodziną. Bez Primo i jego Strażników – wyjaśnił spokojnie Ricardo. – Zresztą Primo także zawsze podkreśla, jak ważne jest zacieśnianie więzów. Będziemy się tak spotykać regularnie, na swego rodzaju obradach drugiego pokolenia, gdzie będziemy omawiać dziejące się wokół nas wydarzenia.
– Nadal nie rozumiem, dlaczego ona tu jest.
– Tori jest częścią rodziny, częścią drugiego pokolenia. Dlatego.
– Przecież nawet nie potwierdziła, czy zostanie Strażniczką Słońca.
– Co do tego – odezwała się nagle Tori, konfrontując się z Flaviem. – To chyba dobry moment, żebym wam powiedziała. Rozmawiałam już wczoraj z Primo – wyznała. – Ale widzę, że nic wam nie powiedział. Pewnie chciał, żebym sama to zrobiła.
– Postanowiłaś już? – zapytał z powagą Ricardo. – Więc?
– Zgadzam się – oznajmiła Tori i uśmiechnęła się promiennie. – Zgadzam się zostać twoją Strażniczką Słońca. Nawet jeśli wciąż nie rozumiem w pełni, co to oznacza, dam z siebie wszystko, żeby należycie wypełnić ten obowiązek.
– Doskonale! – uradował się Ricardo i jego twarz też się rozjaśniła. Nawet Bruno uśmiechnął się pod nosem. – Cieszę się.
– Tch! Też mi coś – prychnął Flavio, ale zgromiony spojrzeniem Ricarda dodał: – Przypuszczam, że to czyni nas towarzyszami broni. Witaj w rodzinie.
– Dobrze, że się zgodziłaś – przytaknął Bruno. – Teraz jest nas już czworo.
– Choć wciąż brakuje nam trzech Strażników.
– No tak – westchnęła Tori. – Primo mówił mi, że łącznie z Niebem powinno nas być siedmioro.
– Tak. Wciąż brakuje jeszcze Deszczu, Błyskawicy i Mgły.
– Aha, więc…
– Jako szef jestem Niebem – wyjaśnił jej cierpliwie Ricardo. – Flavio to Burza, a Bruno Chmura. Ty jesteś Słońcem.
– Rozumiem. Postaram się pamiętać.
– Wypadałoby, bo od tego zależą nasze obowiązki – odparł z przekąsem Flavio.
– Nauczy się – powiedział niespodziewanie Bruno. – Ty też nie od razu wszystko załapałeś.
– Naprawdę? – zdziwiła się Tori. – Myślałam, że dla was to pestka.
– Niezupełnie – odparł Bruno i uśmiechnął się pod nosem na widok naburmuszonej miny Flavia. – Ale w przeciwieństwie do mnie i Ricarda, Flavio nie miał styczności z mafią, zanim został Strażnikiem.
– Och, a więc jesteś taki jak ja – uradowała się Tori, na co Flavio jedynie prychnął. – Więc jak to się stało, że zostałeś Strażnikiem?
– Dla twojej wiadomości, Ricardo wybrał mnie jako pierwszego, gdy tylko został mianowany następcą Primo – oznajmił Flavio, dumnie wypinając pierś. – Jestem jego przyjacielem jeszcze ze szkoły, a teraz jego Prawą Ręką, więc wybór był oczywisty. Dopiero później dołączył do nas Bruno.
– To prawda – przytaknął Strażnik Chmury i dodał złośliwie. – Jednak, gdy się tu pojawiłem, nadal nie rozumiałeś, co tak właściwie robią Strażnicy. Nie mogłeś nawet wymienić wszystkich siedmiu bez ściągi.
– To nieprawda! Chyba śnisz.
– Dajcie spokój – mruknął Ricardo. – To już wszystko przeszłość. A Tori z czasem wszystkiego się nauczy.
Tori popatrzyła z zaciekawieniem na Bruno. Większość czasu miał bardzo poważną minę, a unosząca się wokół niego aura świadczyła o sile i bezwzględności. Nawet ona pomimo braku przeszkolenia mogła to stwierdzić. A mimo to wcale się go nie bała. Miała nawet wrażenie, że docina Flavio po to, żeby jej pomóc, chociaż wcale nie musiał. Zresztą Ricardo również temperował przyjaciela, by nie dokuczał jej za bardzo. Doceniała to.
Nie rozumiała natomiast wrogiego nastawienia Strażnika Burzy. Nic mu przecież nie zrobiła i nie zamierzała wchodzić w jego kompetencje czy konkurować o tytuł Prawej Ręki. A mimo to miał z nią jakiś problem. Zupełnie jak G, który z tego co pamiętała, też był Burzą. Może Burze już takie były wredne i krnąbrne?
– Wracając do głównego tematu naszego spotkania – głos Ricarda wyrwał Tori z zamyślenia – słyszałem od Primo, że za jakiś czas będziemy gościć na przyjęciu jednej z rodzin mafijnych. I mamy iść wszyscy.
– Przyjęcie – ożywił się Flavio. – Cudownie.
– Utrapienie.
– Nie tylko ja chcę, żebyście również uczestniczyli w przyjęciu – ciągnął dalej Ricardo niezrażony nastawieniem Bruna. – Jest to także wola Primo. Podobno na przyjęciu mamy poznać kandydata na kolejnego Strażnika.
– Tak? – Tym razem to Tori się zaciekawiła. – Kogo?
– Nie wiem. Primo nie chciał mi nic więcej powiedzieć. Wiem tylko, że ma tam być ktoś obiecujący.
– No, mam nadzieję.
– A co do twojej nauki, Tori – Ricardo ponownie zwrócił się do dziewczyny. – Twoim mentorem będzie Knuckle, jako że jest on pierwszym Strażnikiem Słońca.
– Ten co się wiecznie modli? – naburmuszyła się Tori.
– Nie martw się, nie będzie cię do tego zmuszał – roześmiał się Ricardo. – Jego zadaniem będzie nauczyć cię wszystkiego o obowiązkach Strażnika Słońca oraz pomóc w treningach.
– Walczyć mogę – zgodziła się Tori. – I uczyć. Byle nie modlić.

***

Aki weszła cicho do gabinetu zajmowanego przez G, nie chcąc mu przeszkadzać. Rozumiała, że obowiązki Prawej Ręki szefa Vongoli są ważne i czasochłonne, choć czasami naprawdę chciałaby, żeby rzucił to wszystko w diabły. Zdawała sobie jednak sprawę, że gdyby nie jego rola, pewnie nigdy ich ścieżki by się nie skrzyżowały. Nie chciała jednak myśleć o tym, jak wyglądałoby jej życie, gdyby nie spotkała na swojej drodze Vongoli. Gdyby to wszystko się nie zdarzyło.
– Nie byłaś na mnie zła, aniele? – zapytał G, nie odrywając spojrzenia od czytanych dokumentów.
– Byłam – odparła. – Nadal trochę jestem, ale bardziej mi przykro.
– Wiem, powinienem być na miejscu, a sprawy zlecić komuś innemu.
– Nie potrafisz tak. Nie powinnam robić ci wyrzutów, ale… – zawahała się, nerwowo obracając pierścionek na palcu. – Czasami…
– Wiem, aniele. Beznadziejny ze mnie narzeczony.
– Za to wspaniała Prawa Ręka.
G spojrzał na Aki i po raz kolejny zadał sobie pytanie, co ona w nim widzi. Zupełnie nie rozumiał, jakim cudem ta kobieta oczarowała go do tego stopnia, że nie wyobrażał sobie już życia bez niej. Chociaż wszystko mówiło im, że to nie może się udać.
– Pozwolisz się udobruchać? – zapytał.
– O ile zostawisz te papiery i zabierzesz mnie na spacer.
Zerknął na dokumenty przed nim, ale zaraz odsunął je od siebie. Może Giotto miał rację, nazywając przyjaciela pracoholikiem, ale obaj wiedzieli, że coś innego było przyczyną. Nikt nie musiał mówić o tym głośno.
Kiedy wstał, Aki uśmiechnęła się promiennie. Właśnie taka, uśmiechnięta, podobała mu się najbardziej. Taką właśnie kochał. Beztroską, pełną pokładów optymizmu, delikatną i kruchą.
– Chodźmy. – Chwycił ją za rękę i otworzył drzwi dokładnie w momencie, gdy Louise uniósł dłoń, by zapukać. – Nie teraz.
– Ale…
– Nie teraz, Louise – powtórzył twardo. – Cokolwiek to jest, może poczekać.
Mężczyzna spojrzał na Aki, potem na ich złączone ręce i w końcu zrozumiał. Skłonił się obojgu z szacunkiem.
– Oczywiście. Przepraszam, że zawracałem teraz panu głowę. Dobrej zabawy.
Zaraz też czmychnął z powrotem do przerwanych obowiązków, a G tylko uniósł brew, jakby się tego spodziewał. Aki zachichotała, zwracając jego uwagę.
– Co cię tak bawi, aniele? – zapytał.
– Chyba Louise jeszcze się do tego nie przyzwyczaił. – Wskazała ich złączone dłonie.
– Nie on jeden.
Aki roześmiała się na to. Kochała go, choć nadal czasami przerażało ją to, co myślał o sobie i wszystkich dookoła. Rozumiała jednak, skąd to myślenie. Wspierała więc go, jak tylko mogła.
Wieść o tym, że para narzeczonych wychodzi, obiegła rezydencję lotem błyskawicy, więc nikt im nie przeszkadzał. I tak rzadko spędzali czas tylko we dwoje, częściej nawet jeśli G dał się odciągnąć od obowiązków, to były to raczej spotkania całą rodziną, nie wiedzieć czemu.
Spacerowali po mieście, Aki opowiadała o podróży, upartości Eleny w poszukiwaniu najlepszych materiałów i związanych z tym zabawnych sytuacjach. G tylko się uśmiechał, widząc, jak jest rozpromieniona. Tego zawsze pragnęła – podróżować, poznawać inne miejsca, ludzi. Pewnie gdyby ich nie spotkała, nigdy nie mogłaby spełnić tego marzenia. I może nie był na początku przekonany do tej wyprawy, ale pozwolił jej na to, obiecując sobie, że nigdy nie zamknie ukochanej w klatce swoich lęków.
G zareagował automatycznie, gdy kątem oka dostrzegł chłopca, który niemal wbiegł w Aki. Chwycił go za ramię i zatrzymał tak, aby nie dotknął nawet skrawka sukni towarzyszącej mu kobiety.
– Uważaj – rzucił spokojnie.
Chłopak spojrzał najpierw na nieco zaskoczoną Aki, potem na niego. Gdy rozpoznał G, jego oczy rozszerzyły się w strachu. Ukłonił się szybko i gdy tylko został uwolniony, odbiegł. Strażnik Burzy westchnął. Podczas gdy Giotto był uwielbiany przez miejscowych, on budził obawy. Zresztą wiele osób wiedziało o jego grzechach, chroniła go protekcja Prima, ale nadal nie przysparzało mu to sympatii.
Aki położyła dłoń na tatuażu na jego twarzy. Pod palcami czuła szorstkość blizny, którą została pod nim ukryta. Świadczył o tym, kim jest i budził strach w wrogach. Aki się nie bała. Wiedziała, że stojący przed nią mężczyzna dla swojej rodziny zrobiłby wszystko. Dla niej samej podpaliłby świat.
– Nie boję się – odparła na niezadane pytanie. – Nie mam powodu, by się bać.
– Akceptujesz to wszystko niczym nasze Niebo.
– Nigdy nie będę jak Giotto. – Uśmiechnęła się. – Ale gdybym mogła sobie czegoś zażyczyć, chciałabym, żeby ci wszyscy ludzie dookoła zobaczyli, jakim człowiekiem jesteś naprawdę.
– Nie obchodzi mnie ich zdanie, póki mam cię u boku. – Pocałował wierzch dłoni, którą Aki jeszcze chwilę temu trzymała na jego policzku.
– Wiesz, że nie zamierzam go opuszczać – odparła nieco zarumieniona.
To był ten G, którego poznała tylko ona, dla reszty nieosiągalny. Zresztą zawsze, kiedy towarzyszyła mu Aki, łagodniał, a mars znikał z jego twarzy. Tak jak Tori parę dni temu ludzie wciąż łapali się na tym, że widzą ją jako partnerkę szefa Vongoli. Jej łagodna, delikatna natura idealnie komponowała się z powściągliwością Giotta, zresztą to by tłumaczyło, czemu nie pojął jeszcze małżonki, choć oferowano mu już to wielokrotnie. A jednak Aki świata nie widziała poza straszliwą Prawą Ręką. Wielu przepowiadało, że to ją w końcu zabije, ale Vongola nie zamierzała na to pozwolić. Nie chcieli nikogo stracić.
Niedługo później zbliżali się do rezydencji, lecz nim do niej dotarli, z naprzeciwka nadszedł Giotto w towarzystwie Ugetsu. Aki skrzywiła się nieznacznie.
– Zamierzasz mi go zabrać? – bardziej stwierdziła niż zapytała.
– Niestety, ale muszę. Jest mi potrzebny.
– Nici z negocjacji?
– Przykro mi, Aki. Wiesz, że nie robiłbym tego, gdybym nie musiał – odparł smutno Primo.
Nie pytała, o co chodzi. Nauczyła się już, że Vongola nie mówi wszystkiego swoim kobietom, żeby nie wciągać ich w niebezpieczne sprawy. Owszem, denerwowało ją to, ale musiała zaakceptować ten stan rzeczy.
– Będziesz mi winny – oznajmiła spokojnie.
– Postaram się spłacić ten dług jak najszybciej – obiecał. – Poradzisz sobie?
– Tak, idźcie i wróćcie na kolację.
Giotto uśmiechnął się w odpowiedzi i wraz ze swoimi Strażnikami odszedł w kierunku miasta. Aki odprowadziła ich wzrokiem, dopóki nie zniknęli jej z widoku, po czym samotnie wróciła do rezydencji, gdzie czekała na nią Elena z wielce mówiącym uśmiechem. Hiszpanka odpowiedziała tym samym, po czym wspólnie zabrały się za przygotowania.

***

Już od rana Tori zachowywała się jakoś podejrzanie. Wtedy jednak Flavio nie zwrócił jeszcze na to takiej uwagi, choć zdziwił się, widząc ją w kuchni tuż po posiłku. Gdy po obiedzie historia się powtórzyła, postanowił ją obserwować. Zdawało się, że dziewczyna gromadzi jedzenie w pokoju.
Wiedział, że była sierotą i pewnie w życiu nie miała takich luksusów jak teraz, ale i tak wydawało mu się to podejrzane. Nie, żeby się po niej spodziewał nie wiadomo czego, ale wolał to sprawdzić. Równie dobrze mogło się okazać, że Tori okrada Vongolę lub dla kogoś szpieguje.
W to drugie co prawda wątpił, bo nie była na to wystarczająco sprytna, ale lepiej chuchać na zimne. Toteż gdy zapakowała zgromadzone jedzenie do torby i ruszyła do wyjścia z rezydencji, poszedł za nią. Wyraźnie dokądś się wybierała. Może postanowiła uciec? Co prawda byłaby to głupota z jej strony, ale Flavio wcale nie miałby nic przeciwko.
– Co ty robisz? – Usłyszał za plecami i aż podskoczył. Był tak skupiony na Tori, że nie zauważył zbliżającego się Bruna. Dopiero po chwili dostrzegł wychodzącą poza teren rezydencji Tori niosącą ogromną torbę. – Co ona robi?
– No właśnie tego chcę się dowiedzieć – warknęła młoda Burza. – Po śniadaniu i po obiedzie kręciła się przy kuchni. Wygląda na to, że chomikowała jedzenie, a teraz gdzieś idzie.
– Może chciała je komuś zanieść?
– Albo postanowiła uciec.
– Wątpię w to.
– Chodź, sprawdzimy to. Chyba nie chcesz ryzykować, że Tori okaże się szpiegiem – gorączkował się Flavio. – Jest nowa, nie można jej ufać.
– Przesadzasz.
– Tak? To chodź – powiedziała Burza i ruszyła za Tori.
Bruno chcąc nie chcąc ruszył za towarzyszem. Nie dlatego, że strasznie miał ochotę spędzić popołudnie w towarzystwie Flavia. Nie było to też spowodowane podejrzeniami wobec Tori. Wątpił, by ta prosta dziewczyna miała jakieś złe zamiary. A nawet był pewny, że szła zanieść jakieś jedzenie dawnym znajomym.
Obawiał się jednak trochę, że Flavio zrobi coś głupiego. Dotychczas był dość wrogo do Tori nastawiony. Różnie mogło się wydarzyć. Bruno uznał zatem, że jego obowiązkiem jest przypilnować towarzysza. Ricardo na pewno by tego chciał, bo Flavio czasami dawał się ponieść wyobraźni.
Przeszli przez miasto. Bruno bardzo szybko pożałował, że poszedł, słuchając komentarzy rozentuzjazmowanego Flavia. Miał ochotę go związać i zabrać z powrotem do domu. Wiedział jednak, że Flavio nie odpuści, dopóki nie przekona się na własne oczy. W ten sposób dotarli do opuszczonego magazynu.
Ostrożnie zakradli się do drzwi, za którymi zniknęła Tori. Dostrzegli tam jakieś dzieciaki sporo młodsze od nich. Najstarsze miało może 10 lat. Na widok Tori bardzo się ucieszyły. Dziewczyna wypakowała z torby jedzenie i rozdała je.
– Mówiłem – westchnął Bruno, kręcąc głową z dezaprobatą. – Zresztą to było do przewidzenia. Wracamy.
– A co jeśli potem będzie szła na tajemne spotkanie z wrogami Vongoli?
– Naczytałeś się za dużo kryminałów – stwierdziła młoda Chmura i brutalnie chwyciła Flavia za ubrania, ciągnąć go w stronę domu. – Wracamy. Mam dość twoich wymysłów.
– Ej, puszczaj mnie. Dopóki ona nie wróci, nie mamy pewności.
– Mamy. Tori to dobra dziewczyna, która troszczy się też o innych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz