Ktoś zapukał do drzwi, kiedy Tori
rysowała. Lubiła rysować, a w rezydencji Vongoli miała też ludzkie warunki w
postaci biurka, kartek, ołówków i kredek, o które poprosiła służbę. Wcześniej
rysowała patykami w ziemi, bo nie było jej stać na takie luksusy, a czymś
przecież musiała się zająć, gdy wszyscy inni byli zajęci.
Chwilę czekała, ale gość nie
wszedł. Dopiero po chwili zreflektowała się, że tu wszyscy zawsze pukają i nie
wejdą bez pozwolenia. Szybko rzuciła się do drzwi i otworzyła je. Ku jej
zaskoczeniu zobaczyła Ricarda. Nie, żeby to było bardzo dziwne, ale spodziewała
się raczej Aki lub Primo.
– Tak? – zapytała, spoglądając na
Ricarda. Wyglądał na zaniepokojonego. – Coś się stało?
– Nie – odparł, lustrując ją
wzrokiem. Chyba odetchnął z ulgą na jej widok, choć nie rozumiała dlaczego. –
Jak nie otwierałaś, myślałem, że może postanowiłaś odejść i uciekłaś bez
pożegnania.
– Nie, nie zrobiłabym czegoś
takiego. Niezależnie od mojej odpowiedzi, przyszłabym przynajmniej należycie
się pożegnać i podziękować za opiekę nade mną przez ostatnie dni.
– Rozumiem.
– A po co właściwie przyszedłeś?
– zaciekawiła się Tori, pochyliwszy głowę na bok.
– Mamy spotkanie Strażników –
wyjaśnił sucho Ricardo. – Tylko my, bez pierwszego pokolenia Vongoli – dodał. –
Chciałbym, żebyś w nim uczestniczyła, nawet jeśli jeszcze nie zdecydowałaś. Nie
zamierzam cię poganiać.
– Primo nie rozmawiał z tobą? –
zdziwiła się, a gdy Ricardo spojrzał na nią pytająco, pokręciła głową, mówiąc:
– Nieważne. Chodźmy na spotkanie.
– Doskonale.
Następca Primo poprowadził ją aż
do biura, które najwyraźniej należało do niego. Był to przestronny pokój z
masywnym biurkiem i krzesłem naprzeciw wejścia, tak by Ricardo mógł spojrzeć na
każdego, kto wchodzi do środka, jeśli akurat tam siedział. Za plecami miał
wtedy sporych rozmiarów okno, które rzucało światło na gości, a cień na twarz
jego samego. Oczywiście było to celowe i dobrze zaplanowane.
Po prawej stronie od biurka stał
jakiś regał w tym coś, co przypominało osobisty barek. Po lewej znajdował się
stolik i wygodne kanapy oraz ulubiony fotel Drugiego. A wszystko to w krwistej
czerwieni oraz czerni. Tylko drewniane meble wyłamywały się z tego schematu,
ale i tak miały dość ciemny kolor.
– Łoł – mruknęła pod nosem Tori,
wchodząc do środka. Rozglądała się z zaciekawieniem, dopóki jej spojrzenie nie
zatrzymało się na osobach siedzących na jednej z kanap, czyli Flavio oraz
Bruno. – Cześć.
– Do czego to podobne, żeby
Ricardo musiał osobiście po ciebie przychodzić – marudził Flavio, podczas gdy
Bruno jedynie skinął głową na przywitanie dziewczyny.
– Flavio – upomniał go Ricardo i
zwrócił się do Tori. – Usiądź.
Tori posłusznie zajęła miejsce na
kanapie, naprzeciw Bruno i Flavia, ale zwrócona twarzą do Ricarda, który z zadowoleniem
rozsiadł się w fotelu.
– To dlaczego nas wezwałeś? –
odezwał się ponownie Flavio. – Tym bardziej, skoro ona tu jest.
– Musimy od czasu do czasu
spotkać się w naszym gronie. Jesteśmy drugim pokoleniem Vongoli i pewnego dnia
to my będziemy opiekować się całą rodziną. Bez Primo i jego Strażników –
wyjaśnił spokojnie Ricardo. – Zresztą Primo także zawsze podkreśla, jak ważne
jest zacieśnianie więzów. Będziemy się tak spotykać regularnie, na swego
rodzaju obradach drugiego pokolenia, gdzie będziemy omawiać dziejące się wokół
nas wydarzenia.
– Nadal nie rozumiem, dlaczego
ona tu jest.
– Tori jest częścią rodziny,
częścią drugiego pokolenia. Dlatego.
– Przecież nawet nie
potwierdziła, czy zostanie Strażniczką Słońca.
– Co do tego – odezwała się nagle
Tori, konfrontując się z Flaviem. – To chyba dobry moment, żebym wam
powiedziała. Rozmawiałam już wczoraj z Primo – wyznała. – Ale widzę, że nic wam
nie powiedział. Pewnie chciał, żebym sama to zrobiła.
– Postanowiłaś już? – zapytał z
powagą Ricardo. – Więc?
– Zgadzam się – oznajmiła Tori i
uśmiechnęła się promiennie. – Zgadzam się zostać twoją Strażniczką Słońca.
Nawet jeśli wciąż nie rozumiem w pełni, co to oznacza, dam z siebie wszystko,
żeby należycie wypełnić ten obowiązek.
– Doskonale! – uradował się
Ricardo i jego twarz też się rozjaśniła. Nawet Bruno uśmiechnął się pod nosem.
– Cieszę się.
– Tch! Też mi coś – prychnął
Flavio, ale zgromiony spojrzeniem Ricarda dodał: – Przypuszczam, że to czyni
nas towarzyszami broni. Witaj w rodzinie.
– Dobrze, że się zgodziłaś –
przytaknął Bruno. – Teraz jest nas już czworo.
– Choć wciąż brakuje nam trzech
Strażników.
– No tak – westchnęła Tori. –
Primo mówił mi, że łącznie z Niebem powinno nas być siedmioro.
– Tak. Wciąż brakuje jeszcze
Deszczu, Błyskawicy i Mgły.
– Aha, więc…
– Jako szef jestem Niebem –
wyjaśnił jej cierpliwie Ricardo. – Flavio to Burza, a Bruno Chmura. Ty jesteś
Słońcem.
– Rozumiem. Postaram się
pamiętać.
– Wypadałoby, bo od tego zależą
nasze obowiązki – odparł z przekąsem Flavio.
– Nauczy się – powiedział niespodziewanie
Bruno. – Ty też nie od razu wszystko załapałeś.
– Naprawdę? – zdziwiła się Tori.
– Myślałam, że dla was to pestka.
– Niezupełnie – odparł Bruno i
uśmiechnął się pod nosem na widok naburmuszonej miny Flavia. – Ale w
przeciwieństwie do mnie i Ricarda, Flavio nie miał styczności z mafią, zanim
został Strażnikiem.
– Och, a więc jesteś taki jak ja
– uradowała się Tori, na co Flavio jedynie prychnął. – Więc jak to się stało,
że zostałeś Strażnikiem?
– Dla twojej wiadomości, Ricardo
wybrał mnie jako pierwszego, gdy tylko został mianowany następcą Primo –
oznajmił Flavio, dumnie wypinając pierś. – Jestem jego przyjacielem jeszcze ze
szkoły, a teraz jego Prawą Ręką, więc wybór był oczywisty. Dopiero później
dołączył do nas Bruno.
– To prawda – przytaknął Strażnik
Chmury i dodał złośliwie. – Jednak, gdy się tu pojawiłem, nadal nie rozumiałeś,
co tak właściwie robią Strażnicy. Nie mogłeś nawet wymienić wszystkich siedmiu
bez ściągi.
– To nieprawda! Chyba śnisz.
– Dajcie spokój – mruknął
Ricardo. – To już wszystko przeszłość. A Tori z czasem wszystkiego się nauczy.
Tori popatrzyła z zaciekawieniem
na Bruno. Większość czasu miał bardzo poważną minę, a unosząca się wokół niego
aura świadczyła o sile i bezwzględności. Nawet ona pomimo braku przeszkolenia
mogła to stwierdzić. A mimo to wcale się go nie bała. Miała nawet wrażenie, że
docina Flavio po to, żeby jej pomóc, chociaż wcale nie musiał. Zresztą Ricardo
również temperował przyjaciela, by nie dokuczał jej za bardzo. Doceniała to.
Nie rozumiała natomiast wrogiego
nastawienia Strażnika Burzy. Nic mu przecież nie zrobiła i nie zamierzała
wchodzić w jego kompetencje czy konkurować o tytuł Prawej Ręki. A mimo to miał
z nią jakiś problem. Zupełnie jak G, który z tego co pamiętała, też był Burzą.
Może Burze już takie były wredne i krnąbrne?
– Wracając do głównego tematu
naszego spotkania – głos Ricarda wyrwał Tori z zamyślenia – słyszałem od Primo,
że za jakiś czas będziemy gościć na przyjęciu jednej z rodzin mafijnych. I mamy
iść wszyscy.
– Przyjęcie – ożywił się Flavio.
– Cudownie.
– Utrapienie.
– Nie tylko ja chcę, żebyście
również uczestniczyli w przyjęciu – ciągnął dalej Ricardo niezrażony
nastawieniem Bruna. – Jest to także wola Primo. Podobno na przyjęciu mamy
poznać kandydata na kolejnego Strażnika.
– Tak? – Tym razem to Tori się
zaciekawiła. – Kogo?
– Nie wiem. Primo nie chciał mi
nic więcej powiedzieć. Wiem tylko, że ma tam być ktoś obiecujący.
– No, mam nadzieję.
– A co do twojej nauki, Tori –
Ricardo ponownie zwrócił się do dziewczyny. – Twoim mentorem będzie Knuckle,
jako że jest on pierwszym Strażnikiem Słońca.
– Ten co się wiecznie modli? –
naburmuszyła się Tori.
– Nie martw się, nie będzie cię
do tego zmuszał – roześmiał się Ricardo. – Jego zadaniem będzie nauczyć cię
wszystkiego o obowiązkach Strażnika Słońca oraz pomóc w treningach.
– Walczyć mogę – zgodziła się Tori.
– I uczyć. Byle nie modlić.
***
Aki weszła cicho do gabinetu
zajmowanego przez G, nie chcąc mu przeszkadzać. Rozumiała, że obowiązki Prawej
Ręki szefa Vongoli są ważne i czasochłonne, choć czasami naprawdę chciałaby,
żeby rzucił to wszystko w diabły. Zdawała sobie jednak sprawę, że gdyby nie
jego rola, pewnie nigdy ich ścieżki by się nie skrzyżowały. Nie chciała jednak
myśleć o tym, jak wyglądałoby jej życie, gdyby nie spotkała na swojej drodze
Vongoli. Gdyby to wszystko się nie zdarzyło.
– Nie byłaś na mnie zła, aniele?
– zapytał G, nie odrywając spojrzenia od czytanych dokumentów.
– Byłam – odparła. – Nadal trochę
jestem, ale bardziej mi przykro.
– Wiem, powinienem być na
miejscu, a sprawy zlecić komuś innemu.
– Nie potrafisz tak. Nie powinnam
robić ci wyrzutów, ale… – zawahała się, nerwowo obracając pierścionek na palcu.
– Czasami…
– Wiem, aniele. Beznadziejny ze
mnie narzeczony.
– Za to wspaniała Prawa Ręka.
G spojrzał na Aki i po raz
kolejny zadał sobie pytanie, co ona w nim widzi. Zupełnie nie rozumiał, jakim
cudem ta kobieta oczarowała go do tego stopnia, że nie wyobrażał sobie już
życia bez niej. Chociaż wszystko mówiło im, że to nie może się udać.
– Pozwolisz się udobruchać? –
zapytał.
– O ile zostawisz te papiery i
zabierzesz mnie na spacer.
Zerknął na dokumenty przed nim,
ale zaraz odsunął je od siebie. Może Giotto miał rację, nazywając przyjaciela
pracoholikiem, ale obaj wiedzieli, że coś innego było przyczyną. Nikt nie
musiał mówić o tym głośno.
Kiedy wstał, Aki uśmiechnęła się
promiennie. Właśnie taka, uśmiechnięta, podobała mu się najbardziej. Taką
właśnie kochał. Beztroską, pełną pokładów optymizmu, delikatną i kruchą.
– Chodźmy. – Chwycił ją za rękę i
otworzył drzwi dokładnie w momencie, gdy Louise uniósł dłoń, by zapukać. – Nie
teraz.
– Ale…
– Nie teraz, Louise – powtórzył
twardo. – Cokolwiek to jest, może poczekać.
Mężczyzna spojrzał na Aki, potem
na ich złączone ręce i w końcu zrozumiał. Skłonił się obojgu z szacunkiem.
– Oczywiście. Przepraszam, że
zawracałem teraz panu głowę. Dobrej zabawy.
Zaraz też czmychnął z powrotem do
przerwanych obowiązków, a G tylko uniósł brew, jakby się tego spodziewał. Aki
zachichotała, zwracając jego uwagę.
– Co cię tak bawi, aniele? –
zapytał.
– Chyba Louise jeszcze się do tego
nie przyzwyczaił. – Wskazała ich złączone dłonie.
– Nie on jeden.
Aki roześmiała się na to. Kochała
go, choć nadal czasami przerażało ją to, co myślał o sobie i wszystkich
dookoła. Rozumiała jednak, skąd to myślenie. Wspierała więc go, jak tylko
mogła.
Wieść o tym, że para narzeczonych
wychodzi, obiegła rezydencję lotem błyskawicy, więc nikt im nie przeszkadzał. I
tak rzadko spędzali czas tylko we dwoje, częściej nawet jeśli G dał się
odciągnąć od obowiązków, to były to raczej spotkania całą rodziną, nie wiedzieć
czemu.
Spacerowali po mieście, Aki
opowiadała o podróży, upartości Eleny w poszukiwaniu najlepszych materiałów i
związanych z tym zabawnych sytuacjach. G tylko się uśmiechał, widząc, jak jest
rozpromieniona. Tego zawsze pragnęła – podróżować, poznawać inne miejsca,
ludzi. Pewnie gdyby ich nie spotkała, nigdy nie mogłaby spełnić tego marzenia.
I może nie był na początku przekonany do tej wyprawy, ale pozwolił jej na to,
obiecując sobie, że nigdy nie zamknie ukochanej w klatce swoich lęków.
G zareagował automatycznie, gdy
kątem oka dostrzegł chłopca, który niemal wbiegł w Aki. Chwycił go za ramię i
zatrzymał tak, aby nie dotknął nawet skrawka sukni towarzyszącej mu kobiety.
– Uważaj – rzucił spokojnie.
Chłopak spojrzał najpierw na
nieco zaskoczoną Aki, potem na niego. Gdy rozpoznał G, jego oczy rozszerzyły
się w strachu. Ukłonił się szybko i gdy tylko został uwolniony, odbiegł.
Strażnik Burzy westchnął. Podczas gdy Giotto był uwielbiany przez miejscowych,
on budził obawy. Zresztą wiele osób wiedziało o jego grzechach, chroniła go
protekcja Prima, ale nadal nie przysparzało mu to sympatii.
Aki położyła dłoń na tatuażu na
jego twarzy. Pod palcami czuła szorstkość blizny, którą została pod nim ukryta.
Świadczył o tym, kim jest i budził strach w wrogach. Aki się nie bała.
Wiedziała, że stojący przed nią mężczyzna dla swojej rodziny zrobiłby wszystko.
Dla niej samej podpaliłby świat.
– Nie boję się – odparła na
niezadane pytanie. – Nie mam powodu, by się bać.
– Akceptujesz to wszystko niczym
nasze Niebo.
– Nigdy nie będę jak Giotto. –
Uśmiechnęła się. – Ale gdybym mogła sobie czegoś zażyczyć, chciałabym, żeby ci
wszyscy ludzie dookoła zobaczyli, jakim człowiekiem jesteś naprawdę.
– Nie obchodzi mnie ich zdanie,
póki mam cię u boku. – Pocałował wierzch dłoni, którą Aki jeszcze chwilę temu
trzymała na jego policzku.
– Wiesz, że nie zamierzam go
opuszczać – odparła nieco zarumieniona.
To był ten G, którego poznała
tylko ona, dla reszty nieosiągalny. Zresztą zawsze, kiedy towarzyszyła mu Aki,
łagodniał, a mars znikał z jego twarzy. Tak jak Tori parę dni temu ludzie wciąż
łapali się na tym, że widzą ją jako partnerkę szefa Vongoli. Jej łagodna,
delikatna natura idealnie komponowała się z powściągliwością Giotta, zresztą to
by tłumaczyło, czemu nie pojął jeszcze małżonki, choć oferowano mu już to
wielokrotnie. A jednak Aki świata nie widziała poza straszliwą Prawą Ręką.
Wielu przepowiadało, że to ją w końcu zabije, ale Vongola nie zamierzała na to
pozwolić. Nie chcieli nikogo stracić.
Niedługo później zbliżali się do
rezydencji, lecz nim do niej dotarli, z naprzeciwka nadszedł Giotto w
towarzystwie Ugetsu. Aki skrzywiła się nieznacznie.
– Zamierzasz mi go zabrać? –
bardziej stwierdziła niż zapytała.
– Niestety, ale muszę. Jest mi
potrzebny.
– Nici z negocjacji?
– Przykro mi, Aki. Wiesz, że nie
robiłbym tego, gdybym nie musiał – odparł smutno Primo.
Nie pytała, o co chodzi. Nauczyła
się już, że Vongola nie mówi wszystkiego swoim kobietom, żeby nie wciągać ich w
niebezpieczne sprawy. Owszem, denerwowało ją to, ale musiała zaakceptować ten
stan rzeczy.
– Będziesz mi winny – oznajmiła
spokojnie.
– Postaram się spłacić ten dług
jak najszybciej – obiecał. – Poradzisz sobie?
– Tak, idźcie i wróćcie na
kolację.
Giotto uśmiechnął się w
odpowiedzi i wraz ze swoimi Strażnikami odszedł w kierunku miasta. Aki
odprowadziła ich wzrokiem, dopóki nie zniknęli jej z widoku, po czym samotnie
wróciła do rezydencji, gdzie czekała na nią Elena z wielce mówiącym uśmiechem.
Hiszpanka odpowiedziała tym samym, po czym wspólnie zabrały się za
przygotowania.
***
Już od rana Tori zachowywała się
jakoś podejrzanie. Wtedy jednak Flavio nie zwrócił jeszcze na to takiej uwagi,
choć zdziwił się, widząc ją w kuchni tuż po posiłku. Gdy po obiedzie historia
się powtórzyła, postanowił ją obserwować. Zdawało się, że dziewczyna gromadzi
jedzenie w pokoju.
Wiedział, że była sierotą i
pewnie w życiu nie miała takich luksusów jak teraz, ale i tak wydawało mu się
to podejrzane. Nie, żeby się po niej spodziewał nie wiadomo czego, ale wolał to
sprawdzić. Równie dobrze mogło się okazać, że Tori okrada Vongolę lub dla kogoś
szpieguje.
W to drugie co prawda wątpił, bo
nie była na to wystarczająco sprytna, ale lepiej chuchać na zimne. Toteż gdy
zapakowała zgromadzone jedzenie do torby i ruszyła do wyjścia z rezydencji,
poszedł za nią. Wyraźnie dokądś się wybierała. Może postanowiła uciec? Co
prawda byłaby to głupota z jej strony, ale Flavio wcale nie miałby nic
przeciwko.
– Co ty robisz? – Usłyszał za
plecami i aż podskoczył. Był tak skupiony na Tori, że nie zauważył zbliżającego
się Bruna. Dopiero po chwili dostrzegł wychodzącą poza teren rezydencji Tori
niosącą ogromną torbę. – Co ona robi?
– No właśnie tego chcę się
dowiedzieć – warknęła młoda Burza. – Po śniadaniu i po obiedzie kręciła się
przy kuchni. Wygląda na to, że chomikowała jedzenie, a teraz gdzieś idzie.
– Może chciała je komuś zanieść?
– Albo postanowiła uciec.
– Wątpię w to.
– Chodź, sprawdzimy to. Chyba nie
chcesz ryzykować, że Tori okaże się szpiegiem – gorączkował się Flavio. – Jest
nowa, nie można jej ufać.
– Przesadzasz.
– Tak? To chodź – powiedziała
Burza i ruszyła za Tori.
Bruno chcąc nie chcąc ruszył za
towarzyszem. Nie dlatego, że strasznie miał ochotę spędzić popołudnie w
towarzystwie Flavia. Nie było to też spowodowane podejrzeniami wobec Tori.
Wątpił, by ta prosta dziewczyna miała jakieś złe zamiary. A nawet był pewny, że
szła zanieść jakieś jedzenie dawnym znajomym.
Obawiał się jednak trochę, że
Flavio zrobi coś głupiego. Dotychczas był dość wrogo do Tori nastawiony. Różnie
mogło się wydarzyć. Bruno uznał zatem, że jego obowiązkiem jest przypilnować
towarzysza. Ricardo na pewno by tego chciał, bo Flavio czasami dawał się
ponieść wyobraźni.
Przeszli przez miasto. Bruno
bardzo szybko pożałował, że poszedł, słuchając komentarzy rozentuzjazmowanego
Flavia. Miał ochotę go związać i zabrać z powrotem do domu. Wiedział jednak, że
Flavio nie odpuści, dopóki nie przekona się na własne oczy. W ten sposób
dotarli do opuszczonego magazynu.
Ostrożnie zakradli się do drzwi,
za którymi zniknęła Tori. Dostrzegli tam jakieś dzieciaki sporo młodsze od
nich. Najstarsze miało może 10 lat. Na widok Tori bardzo się ucieszyły.
Dziewczyna wypakowała z torby jedzenie i rozdała je.
– Mówiłem – westchnął Bruno,
kręcąc głową z dezaprobatą. – Zresztą to było do przewidzenia. Wracamy.
– A co jeśli potem będzie szła na
tajemne spotkanie z wrogami Vongoli?
– Naczytałeś się za dużo
kryminałów – stwierdziła młoda Chmura i brutalnie chwyciła Flavia za ubrania,
ciągnąć go w stronę domu. – Wracamy. Mam dość twoich wymysłów.
– Ej, puszczaj mnie. Dopóki ona
nie wróci, nie mamy pewności.
– Mamy. Tori to dobra dziewczyna,
która troszczy się też o innych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz