Ogłoszenia

Witamy na stronie Vongoli i zapraszamy do lektury opowieści.

poniedziałek, 22 kwietnia 2019

Rozdział 2. Tarta cytrynowa


Tak jak poprzednie dni posłusznie wyszła ze swojego pokoju i poszła na obiad, który Vongola w miarę możliwości jadała razem. Aki też już tam była i uśmiechnęła się ciepło do Tori, a ta odwzajemniła gest. Czuła się w rezydencji dużo lepiej od ich szczerej rozmowy, ale wciąż nie umiała się w pełni zdecydować. Dlatego też nie odzywała się zbyt wiele.
Posiłek pochłonęła w milczeniu, jedynie przyglądając się pozostałym i słuchając ich przekomarzania oraz śmiechów. Chciała być częścią tego i coraz bardziej zastanawiała się, jakby to było, gdyby zgodziła się zostać Strażniczką.
Po obiedzie zaczaiła się na schodach, zamiast wrócić do pokoju. Podczas wspólnego obiadu usłyszała, że Knuckle po posiłku zamierza trochę potrenować i to w dodatku z Ricardo, bo obaj walczyli za pomocą pięści. Tori chciała to zobaczyć. Ten cały trening i ich walkę. Oraz siłę Ricarda, o której tyle słyszała już od Flavia.
Całkowicie się wyciszyła i ukryła swoją obecność. Potrafiła to zrobić całkiem nieźle. Inaczej nie przeżyłaby tyle lat sama na ulicy. Musiała umieć się schować przed kłopotami, a nie tylko walczyć. W ten sposób mogła przemieszczać się po rezydencji niezauważona i podążyć za Knucklem i Ricardem w nieznaną jej dotąd część budynku.
Zniknęli w jakimś pomieszczeniu za zamkniętymi drzwiami. Tori tymczasem chowała się za rogiem. Wiedziała, że nie da rady podglądać ich przez drzwi. Przez chwilę jednak widziała w tamtej sali jakąś szybę. Jakby drugie pomieszczenie, gdzieś wyżej. Być może stamtąd będzie mogła ich obserwować.
Ruszyła dalej wzdłuż korytarza. I faktycznie tuż przed drzwiami, za którymi zniknęli mężczyźni, był jeszcze wąski korytarz, a potem schody. Zadowolona poszła tamtą drogą i dostała się do niewielkiego pomieszczenia z szybą i jakimś panelem sterowania, którego wolała nie dotykać.
Wciąż musiała uważać, żeby nie zobaczyli jej przez szkło, więc przystanęła w rogu, ostrożnie się wychylając. Obserwowała, jak Ricardo zrzuca marynarkę i strzela palcami, przygotowując się do walki. Knuckle tylko czekał nadal ubrany w sutannę. Tori wywróciła oczami, bo nie potrafiła zrozumieć, jak można walczyć w sukience.
Przez chwilę obaj wymieniali ciosy. Z tą różnicą, że Knuckle faktycznie tak jak słyszała, skupiał się na samych pięściach jak na boksera przystało. Ricardo aż tak się nie ograniczał. Walczył nieco podobnie jak Tori, ale nawet ona wiedziała, że stosuje się on do zasad jakiejś ze sztuk walki.
Czuła się rozczarowana, widząc, że ich walka nie jest niczym niezwykłym. Tyle się mówiło tutaj o potędze Vongoli, ale ona naprawdę tego nie dostrzegała. Też potrafiła się tak bić. Nawet jeśli była od nich trochę słabsza ze względu na wiek i płeć.
Jednak gdy dłonie Ricarda zapłonęły, Tori aż krzyknęła. W pierwszej chwili myślała, że coś mu się stało. Ale zdawało się, że ogień wcale go nie parzy. Zamiast tego otaczał całe jego dłonie jak ciepłe rękawiczki i wcale nie próbował rozprzestrzenić się na resztę ciała. Tori wpatrywała się w to jak zaczarowana, nie mogąc oderwać oczu.
– Niesamowite, prawda? – zapytał niespodziewanie Giotto, również spoglądając na walkę przyjaciela ze swoim następcą.
– Primo?! – przeraziła się Tori. – Ja tylko...
– Spokojnie, Tori. – Uśmiechnął się do niej ciepło. – Przepraszam, że cię przestraszyłem. Nie chciałem.
– Nie, nic się nie stało – odpowiedziała pospiesznie Tori i uśmiechnęła się do mężczyzny. Spojrzała w stronę walczących Ricarda i Knuckle’a, a potem znowu na niego. – Czym jest ten płomień? Jest taki przyjazny i ciepły.
– Jeśli ci powiem, będziesz musiała z nami zostać, bo to sekret – odparł nie do końca poważnie.
– Ja chcę… – przyznała cicho Tori. – Jeśli naprawdę mogę się do czegoś przydać, to chcę zostać Strażniczką.
Giotto cały się rozpromienił, choć już w chwili, gdy Ricardo przyprowadził Tori do domu, wiedział, że dziewczyna z nimi zostanie. Jak zwykle intuicja go nie zawiodła.
– To wspaniała wiadomość. Wszyscy się ucieszą, szczególnie Ricardo, że przyjęłaś jego ofertę. I dziewczyny, bo nie będą czuć się takie samotne w tym domu. – Zaśmiał się.
– Czy teraz powiesz mi, czym jest ten płomień?
– Nazywamy go Płomieniem Ostatniej Woli. Niewiele osób potrafi go przywołać, do tego trzeba być zdecydowanym na wszystko i wierzyć w słuszność tego, co się robi. Chociaż w przypadku Ricarda działa to trochę inaczej. – Westchnął. – Pomarańczowy jest charakterystyczny dla Nieba.
Tori milczała przez dłuższą chwilę, zastanawiając się nad tym, co właśnie usłyszała. Płomień Ostatniej Woli, a więc tak nazywało się to niezwykłe zjawisko. Ogień, który nie robi krzywdy. Spojrzała raz jeszcze na Ricarda i jego płomienie, a potem znowu na Primo i oznajmiła:
– Powinien być niebieski, skoro to Płomień Nieba.
Giotto roześmiał się.
– Niebieskie są zarezerwowane dla Deszczu – odparł. – W sumie jest siedem płomieni: pomarańczowe Nieba, czerwone Burzy, niebieskie Deszczu, żółte Słońca, zielone Błyskawicy, indygo Mgły i fioletowe Chmury. Każdy człowiek charakteryzuje się jedną, dominującą barwą, choć mało kto potrafi przywołać Płomienie na tyle silne, by wykorzystać je do walki.
– I ja mam być Strażniczką Słońca? – zapytała Tori z dozą powątpiewania. – Przecież ja nie umiem przywołać takich płomieni. W żadnym kolorze, chyba że będę wszędzie latać z zapałkami, ale chyba nie o to chodzi – dodała po chwili. – Ricardo jest naprawdę niesamowity.
– Owszem, doszedł do tego sam – przyznał Giotto. – A przywoływania Płomieni się nauczysz z czasem. Zresztą nie wykorzystujemy ich tak często, jak może się zdawać. Ale – dodał po chwili – o tym mogę ci opowiedzieć w innym miejscu. Co powiesz na spacer zakończony czymś słodkim? – Uśmiechnął się zachęcająco.
– Tak! – krzyknęła z entuzjazmem Tori, po czym dodała już spokojniej: – Tak, bardzo chętnie.
– Świetnie.
Poprowadził ją jakimiś bocznymi korytarzami do wyjścia graniczącego z rzadkim lasem, po którym Giotto poruszał się z wprawą. Doskonale też wiedział, dokąd idzie, prowadząc Tori do swojej ulubionej cukierni o nazwie Paradiso. Właścicielka uśmiechnęła się do nich promiennie.
– Dawno cię u nas nie było, Don Primo. Już sądziłam, że pańska Prawa Ręka wróciła do pieczenia – przywitała się, spoglądając z zaciekawieniem na Tori.
– Mieliśmy ostatnio sporo pracy, donna Amelia. To Tori – przedstawił dziewczynę.
– Dzień dobry – przywitała się uprzejmie Tori, ale szybko odwróciła wzrok.
Nie chciała, żeby kobieta ją rozpoznała. Nie spotkały się nigdy tak jak tego dnia, ale mimo wszystko Tori była miejscowa. Nie raz kręciła w okolicy śmietników różnych barów. Czasem nawet próbując coś ukraść, żeby zapewnić sobie przeżycie. Może akurat nie z takiej drogiej cukierni, bo to mijałoby się z celem, ale jednak.
Właścicielka lokalu uśmiechnęła się do niej promiennie i o nic nie zapytała, jeśli nawet skojarzyła tę blond czuprynę. W tej chwili dziewczyna była w towarzystwie Primo, więc i pod jego opieką.
– Wybierz sobie, na co masz ochotę – powiedziała. – Don Primo, to co zwykle?
– Oczywiście. – Uśmiechnął się z rozmarzeniem na samo wspomnienie ulubionego ciasta z truskawkami.
Tori dłuższą chwilę wpatrywała się w gablotkę z łakociami. Brwi miała zmarszczone i wyglądała na niezwykle skupioną, co rozbawiło Giotta. Nic jednak nie powiedział. Nie chciał jej poganiać, kiedy dziewczyna wyraźnie nie miała pojęcia, na co się zdecydować. Z chwili na chwilę była coraz bardziej sfrustrowana tym, że każe czekać Primo oraz obsługującej ich kobiecie. Ale naprawdę nie wiedziała, co to za słodycze i czy są dobre.
Rzuciła niepewne spojrzenie w stronę Primo. Uśmiechał się do niej, ale i tak czuła coraz większą presję. Nie mogli tak stać w nieskończoność. W końcu postanowiła, co weźmie, chociaż jej tok myślenia był raczej specyficzny.
– Poproszę tartę cytrynową – oznajmiła z determinacją w głosie i dodała ciszej. – Bo jest żółta.
A żółty był przecież płomień Strażnika Słońca, którym miała zostać.
– Doskonały wybór – odpowiedziała z uśmiechem Amelia. – Zaraz przyniosę wasze zamówienie.
– Gdzie usiądziemy? – zapytała Tori, spoglądając na Primo.
Giotto wskazał jej pusty stolik przy oknie, przy którym zwykle siadał w czasie wizyt w Paradiso. Odsunął jej nawet krzesło, choć zauważył, że Tori nie jest przyzwyczajona do takich gestów.
– Usiądź – podpowiedział i gdy zajęła miejsce, usiadł po drugiej stronie. – Stąd można obserwować życie tego miasta.
Po chwili uśmiechnął się do Amelii, która przyniosła ich ciasta oraz herbatę w ozdobnym dzbanku.
– Miły dzień – stwierdził Giotto.
– Prawda – przytaknęła z uśmiechem Tori.
Przyglądała się przez chwilę zamyślonemu Primo, podziwiając jego profil. Był naprawdę przystojnym i szarmanckim mężczyzną. Nawet Tori to wiedziała. Lubiła mu się przyglądać, bo patrzyło się faktycznie bardzo przyjemnie. Potem przypomniało jej się, co głupiego powiedziała poprzedniego dnia o próbie usidlenia szefa Vongoli i zalała ją fala gorąca. W dodatku to, w jaki sposób spędzali czas tylko we dwoje sprawiało, że czuła się jak na randce. A przynajmniej tak sobie randkę wyobrażała. Na tę myśl zaczerwieniła się jeszcze bardziej i spuściła wzrok, dłubiąc drobnym widelczykiem w swojej tarcie.
Giotto wrócił spojrzeniem do Tori i zmarszczył brwi, nie bardzo rozumiejąc, dlaczego dziewczyna nagle straciła humor.
– Powiedziałem coś nie tak? – zapytał. – Czy ciasto ci nie smakuje?
– Nie, nie! – zaprzeczyła pośpiesznie Tori. – Ciasto jest przepyszne.
– No to o co chodzi?
– Przepraszam, zamyśliłam się po prostu. A ciasto jest naprawdę pyszne. Tarta cytrynowa jest cudowna. Rozpływa się w ustach dosłownie. Próbowałeś, Primo?
Wiedział, że kłamie, ale nic nie powiedział. Zmierzył ją tylko uważnym spojrzeniem, które jasno mówiło, że jej nie wierzy.
– Amelia piecze cudowne ciasta – przyznał. – Tylko jedna osoba w tym mieście może z nią konkurować. Szkoda, że tylko w moich marzeniach. – Westchnął niemal cierpiętniczo.
– Kto taki?
– G.
– Ten upiorny mężczyzna? – zdziwiła się autentycznie Tori. – Jakoś nie wyobrażam go sobie w kuchni ubranego w fartuszek.
– G nie jest upiorny – zaprzeczył Giotto. – No tylko czasem – mruknął pod nosem. – I może nie wygląda, ale potrafi upiec prawdziwe cuda. – Rozmarzył się, ale zaraz posmutniał. – Ale już tego nie robi, chyba że go Aki poprosi. Ja się nie mogę doprosić.
– A jak myślisz, dlaczego? – zapytał ktoś bardzo wkurzonym głosem tuż za nim. – Primo.
Giotto odwrócił się z miną niewinnego szczeniaczka, który przecież nic nie zrobił. Jednak furia w oczach przyjaciela jasno mu powiedziała, że na nic prośby i błagania.
– Cześć, G.
– Szukam cię po całej rezydencji, a ty sobie siedzisz i ciastka jesz – wycedził Strażnik Burzy. – I oczywiście nikt nie wie, gdzie się podziewasz. Nie zapominaj, że to ty jesteś szefem tego cyrku, a ustanowienie następcy nie zwalnia cię z obowiązków.
Giotto westchnął, bo naprawdę nie zamierzał rozzłościć przyjaciela.
– Gdybyś czasami upiekł coś dla mnie, to bym tu tak często nie zaglądał – zarzucił mu.
– Powtarzam ci to po raz kolejny. Nie będę piekł dla kogoś, kto ma w nosie swoje obowiązki i łazi sam nie wiadomo gdzie. Jesteś kopalnią problemów.
– Nie mam w nosie swoich obowiązków. Poza tym nie sądzisz, że w tej chwili powinieneś mieć inne rzeczy na uwadze? – zasugerował Giotto.
– Kiedy mam spędzać czas Aki, skoro muszę się zajmować twoimi obowiązkami, bo ty znikasz, gdy tylko spuszczę cię z oka?
– Jak zwykle przesadzasz. Nikomu nie zaszkodzi, że zostawię te papiery na godzinę.
– Oczywiście – zironizował G. – Zbieraj się, młoda. – Spojrzał na Tori. – Wracamy.
Ale Tori nawet nie drgnęła. Zamiast tego wbiła gniewne spojrzenie w Strażnika Burzy i zmarszczyła brwi.
– Może się mylę, skoro jestem z wami dopiero od kilku dni, ale wydaje mi się, że to Primo decyduje o wszystkim – powiedziała twardo. – Poza tym był tak miły, żeby zabrać mnie tutaj i kupić mi tę pyszną tartę. Pozwól, że przynajmniej dokończymy swój deser. Nie chciałabym marnować jedzenia z powodu czyjegoś widzi-mi-się.
G miał coś powiedzieć, ale ostrzegawcze spojrzenie Giotta go nieco powstrzymało. Strażnik Burzy uśmiechnął się ironicznie.
– Primo decyduje o wszystkim – powtórzył za dziewczyną – kiedy zachowuje się jak głowa tej rodziny, a nie jakby nadal miał szesnaście lat. Amelia może wam to zapakować. Wracamy.
– G ma rację – przyznał Giotto i zwrócił się do Amelii. – Niestety musimy już iść, czy mogłabyś nam to zapakować, donna Amelia?
– Oczywiście – odpowiedziała uprzejmie kobieta i zniknęła gdzieś na zapleczu.
Już po chwili wychodzili z Paradise z pudełkiem z łakociami. Primo miał nawet wrażenie, że coś tam dołożyła, bo było odrobinę cięższe niż niecałe dwa kawałki ciasta. Być może był to miły gest, który uczyniła w stronę Tori, która cały czas patrzyła na G spod byka.
Przez całą drogę powrotną też się nie odzywała. Szła za G i Primo, wiercąc Strażnikowi Burzy spojrzeniem dziurę w potylicy i złorzecząc pod nosem. Żaden z nich nie musiał się odwracać, żeby poczuć tę morderczą aurę. Bez wątpienia Tori była wściekła, że ktoś popsuł jej popołudnie, które w tak miłej atmosferze spędzała chyba po raz pierwszy.
Gdy byli już w pobliżu rezydencji, z naprzeciwka nadeszli Aki i Lampo. Kobieta od razu zauważyła marsową minę narzeczonego, nieco zakłopotaną Giotta i poczuła aurę mordu Tori. Wymieniła szybkie spojrzenie ze Strażnikiem Błyskawicy.
– Rozumiem, dlaczego w domu przestało być tak głośno – stwierdziła spokojnie, spoglądając na G. – Ale dlaczego Tori próbuje zabić cię wzrokiem, już nie.
– To te jego maniery – odparł Lampo. – Jeśli przez niego donna Amelia w końcu zamknie Paradiso, Primo będzie musiał go wywalić na długoterminową misję.
– Więc? – Aki spojrzała na całą trójkę, oczekując odpowiedzi.
Tori tylko odwróciła wzrok. Nie zamierzała nic mówić, bo czuła, że nie powinna. Zbyt krótko była w Vongoli, a i nie chciała się skarżyć Aki na zachowanie Strażnika Burzy. Zwyczajnie jej nie wypadało.
Pierwszy odezwał się Giotto:
– G przyłapał nas podczas deseru w Paradiso. – Tu zamilkł, bo sam nie wiedział, jak to przedstawić tak, żeby nikt nie był poszkodowany. G miał trochę racji, bo Giotto faktycznie wykorzystał okazję, by wymigać się od obowiązków, ale powinien się trochę pohamować przez wzgląd na Tori. Była nowa i Primo chciał spędzić z nią trochę czasu oraz lepiej ją poznać. Dać jej poczucie, że jest już częścią rodziny i sprawić drobną przyjemność ich wizytą w Paradiso. Domyślał się, że wcześniej były to rzeczy nieosiągalne dla Tori. – Trochę się zdenerwował, bo wymknąłem się z rezydencji, nikomu nic nie mówiąc. Nie miałem złych intencji, ale chciałem zabrać Tori na coś słodkiego. I teraz Tori się gniewa, że musieliśmy tak szybko wracać.
Wydawało mu się, że ujął to tak łagodnie, jak mógł, żeby nikogo nie urazić, ale i tak słyszał ciche prychnięcie Tori i westchnął. Zresztą po minie Aki wiedział, że ich przejrzała.
– Czyli jak zwykle G zachowuje się jak przewrażliwiona kwoka – stwierdził Lampo i zaraz umknął za plecy Aki, kiedy Strażnik Burzy wyciągnął w jego stronę rękę, co ewidentnie groziło nieprzyjemnościami.
Zaraz się jednak uspokoił pod spojrzeniem narzeczonej, która szybko straciła nim zainteresowanie.
– Tori, przepraszam cię za niego – powiedziała do dziewczyny. – G nawet przy najlepszych intencjach czasami za szybko działa, a przy tym nie zawsze słucha innych. A że jest przewrażliwiony, zapominając, że Giotto to już duży chłopiec i umie o siebie zadbać – zignorowała oburzone prychnięcie Prawej Ręki – to później nikt nie rozumie, dlaczego to akurat on jest tu numerem dwa. Giotto rzeczywiście powinien wrócić do obowiązków, ale może ja i Lampo moglibyśmy ci to jakoś wynagrodzić?
Na te słowa Tori lekko się spłoszyła. Była zła na G, ale tylko na niego i nie było potrzeby, by ktoś inny za to odpowiadał.
– Nie – powiedziała pospiesznie. – Nic się nie stało. Nie powinnam się złościć z tak błahego powodu – dodała.
– Nie musisz brać za mnie odpowiedzialności, aniele – mruknął w tym samym czasie G.
– Nie oszukuj, Tori. Nie ma w tym nic złego, a my z chęcią spędzimy z tobą trochę czasu.
– Kolejne ujemne punkty lecą. – Zaśmiał się Lampo, choć nadal trzymał się bezpiecznej kryjówki tuż za Aki, wiedząc, że G nie waży się na nic, przez co kobiecie mogłaby się stać najmniejsza krzywda. – Ślubu nie będzie.
– Lampo – skarcił go Giotto i zaraz spojrzał na Tori. – Myślę, że Aki ci tak po prostu nie przepuści, chociaż równie dobrze chce cię nieco wykorzystać.
– Giotto, jak możesz? – Teraz to Aki się lekko oburzyła. – Nawet mi to przez myśl nie przeszło. To nie ja tu jestem największym kombinatorem, kiedy tam góra papierów rośnie. To źle, że chcę, żeby Tori dobrze się z nami czuła?
– Właściwie nie ma specjalnie nic konkretnego, co chciałabym robić – wyznała Tori i wzruszyła ramionami. – Znam miasto, choć przyznaję, że Paradiso było dla mnie atrakcją.
– To nie musi być nic konkretnego – odparła Aki. – Możesz się po prostu z nami przejść, a potem wrócimy i zjemy coś dobrego. Chyba brzmi nieźle, co?
– Zgoda.
– Wspaniale.
Aki minęła najważniejszych mężczyzn w Vongoli i miała pociągnąć za sobą Tori, kiedy odezwał się Giotto:
– Aki, nie bądź dla niego zbyt okrutna.
– Skończ szybko te papiery, załapiesz się na wspólny podwieczorek – odparła. – Chodź, Tori. Pomożesz nam w przygotowaniach.
Lampo kiwnął G głową, właściwie odczytując z jego spojrzenia niewypowiedziane, po czym dołączył do kobiet. Zresztą Giotto też już ruszył z miejsca, chcąc spełnić dopełnić warunków umowy.
Jakiś czas później na tarasie zebrali się obecni w rezydencji Strażnicy obu pokoleń. Brakowało Alaude’ego oraz Deamona z Eleną, którzy już rano wybrali się poza miasto spędzić ze sobą trochę czasu. Aki spojrzała na zadowolonego z siebie Giotta.
– Chyba nie masz nic przeciwko, żebyśmy razem spędzili kilka chwil? – zapytał.
– Czemu bym miała? To jedyne chwile, kiedy jesteście bardziej rodziną niż mafią. A młodym zacieśnianie więzów nie zaszkodzi.
Podwieczorek nie był może najbardziej wykwintnym w ich życiu daniem, ale był bardzo smaczny. Tym bardziej zważając na fakt, że Aki na początku nie umiała w ogóle zrobić nic w kuchni, a to czego się nauczyła, nauczyła się sama. Tori też nie miała wprawy ani talentu, więc musiała ograniczyć się do krojenia warzyw.
Aki wierzyła, że Tori z czasem rozwinie skrzydła i nauczy się jeszcze wielu rzeczy u boku Vongoli tak jak ona sama. Teraz jednak dopiero zaczynała, a nie było się co czarować, nie miała możliwości nauczyć się pewnych rzeczy. Nikt jej ich nie pokazał, bo wiele lat swojego życia spędziła na ulicy.
Przy okazji sporo się o Tori dowiedziała. O tym, że dziewczyna wciąż pamiętała rodziców, choć z czasem coraz bardziej mgliście. Zginęli w wypadku i osierocili ją. Nie miała pieniędzy, więc po jakimś czasie wywalono ją z rodzinnego mieszkania. Miała tylko tyle, ile udało jej się stamtąd zabrać. A zatem niewiele. Miała wtedy siedem lat.
W takim wieku nie przeżyłaby sama. Z ulicy uratowała ją starsza kobieta, która żyła samotnie w starej, zniszczonej chatce za miastem. Dach przeciekał, a w domku nie znajdowało się zbyt wiele. Kobieta zmarła rok później i Tori sama musiała ją pochować, bo żadna rodzina nigdy się nie pojawiła.
Miała jakiś prowizoryczny dach nad głową, no i był tam niewielki piecyk, więc zimą mogła się ogrzać przy ogniu z paleniska. Ale tylko jeśli wcześniej uzbierała wystarczająco dużo drewna w lasku. Sama nie była w stanie uprawiać ogródka, a i nie miała za co kupić nasion. Co tylko nadawało się do użytku, sprzedała na targowisku, ale pieniędzy nie starczyło na zbyt długo.
Głód zajrzał w oczy Tori dość szybko, a znikąd pomocy. Nie miała innego wyjścia, jak grzebać po śmietnikach z innymi dziećmi ulicy lub coś ukraść, jeśli miała tyle szczęścia. Nie raz dostała baty od ludzi z targowiska, gdy udało im się ją dogonić, choć z czasem nabrała wprawy i zwinności.
Zresztą wiedzieli też, gdzie jej szukać, więc zdarzały się dni, czasem kilka pod rząd, że nie mogła wrócić do domku i spała w opuszczonym magazynie lub przy śmietnikach za fabryką.
Aki i Lampo starali się tego nie okazać, ale opowieści Tori nieco ich zaniepokoiły. Spędziła sama ładnych parę lat, choć na szczęście wyrosła na dosyć miłą i raczej radosną dziewczynę pomimo przeciwności losu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz