Tak jak poprzednie dni posłusznie
wyszła ze swojego pokoju i poszła na obiad, który Vongola w miarę możliwości
jadała razem. Aki też już tam była i uśmiechnęła się ciepło do Tori, a ta
odwzajemniła gest. Czuła się w rezydencji dużo lepiej od ich szczerej rozmowy,
ale wciąż nie umiała się w pełni zdecydować. Dlatego też nie odzywała się zbyt
wiele.
Posiłek pochłonęła w milczeniu,
jedynie przyglądając się pozostałym i słuchając ich przekomarzania oraz
śmiechów. Chciała być częścią tego i coraz bardziej zastanawiała się, jakby to
było, gdyby zgodziła się zostać Strażniczką.
Po obiedzie zaczaiła się na
schodach, zamiast wrócić do pokoju. Podczas wspólnego obiadu usłyszała, że
Knuckle po posiłku zamierza trochę potrenować i to w dodatku z Ricardo, bo obaj
walczyli za pomocą pięści. Tori chciała to zobaczyć. Ten cały trening i ich
walkę. Oraz siłę Ricarda, o której tyle słyszała już od Flavia.
Całkowicie się wyciszyła i ukryła
swoją obecność. Potrafiła to zrobić całkiem nieźle. Inaczej nie przeżyłaby tyle
lat sama na ulicy. Musiała umieć się schować przed kłopotami, a nie tylko
walczyć. W ten sposób mogła przemieszczać się po rezydencji niezauważona i
podążyć za Knucklem i Ricardem w nieznaną jej dotąd część budynku.
Zniknęli w jakimś pomieszczeniu
za zamkniętymi drzwiami. Tori tymczasem chowała się za rogiem. Wiedziała, że
nie da rady podglądać ich przez drzwi. Przez chwilę jednak widziała w tamtej
sali jakąś szybę. Jakby drugie pomieszczenie, gdzieś wyżej. Być może stamtąd
będzie mogła ich obserwować.
Ruszyła dalej wzdłuż korytarza. I
faktycznie tuż przed drzwiami, za którymi zniknęli mężczyźni, był jeszcze wąski
korytarz, a potem schody. Zadowolona poszła tamtą drogą i dostała się do
niewielkiego pomieszczenia z szybą i jakimś panelem sterowania, którego wolała
nie dotykać.
Wciąż musiała uważać, żeby nie
zobaczyli jej przez szkło, więc przystanęła w rogu, ostrożnie się wychylając.
Obserwowała, jak Ricardo zrzuca marynarkę i strzela palcami, przygotowując się
do walki. Knuckle tylko czekał nadal ubrany w sutannę. Tori wywróciła oczami,
bo nie potrafiła zrozumieć, jak można walczyć w sukience.
Przez chwilę obaj wymieniali
ciosy. Z tą różnicą, że Knuckle faktycznie tak jak słyszała, skupiał się na
samych pięściach jak na boksera przystało. Ricardo aż tak się nie ograniczał.
Walczył nieco podobnie jak Tori, ale nawet ona wiedziała, że stosuje się on do
zasad jakiejś ze sztuk walki.
Czuła się rozczarowana, widząc,
że ich walka nie jest niczym niezwykłym. Tyle się mówiło tutaj o potędze
Vongoli, ale ona naprawdę tego nie dostrzegała. Też potrafiła się tak bić.
Nawet jeśli była od nich trochę słabsza ze względu na wiek i płeć.
Jednak gdy dłonie Ricarda
zapłonęły, Tori aż krzyknęła. W pierwszej chwili myślała, że coś mu się stało.
Ale zdawało się, że ogień wcale go nie parzy. Zamiast tego otaczał całe jego
dłonie jak ciepłe rękawiczki i wcale nie próbował rozprzestrzenić się na resztę
ciała. Tori wpatrywała się w to jak zaczarowana, nie mogąc oderwać oczu.
– Niesamowite, prawda? – zapytał
niespodziewanie Giotto, również spoglądając na walkę przyjaciela ze swoim
następcą.
– Primo?! – przeraziła się Tori.
– Ja tylko...
– Spokojnie, Tori. – Uśmiechnął
się do niej ciepło. – Przepraszam, że cię przestraszyłem. Nie chciałem.
– Nie, nic się nie stało –
odpowiedziała pospiesznie Tori i uśmiechnęła się do mężczyzny. Spojrzała w
stronę walczących Ricarda i Knuckle’a, a potem znowu na niego. – Czym jest ten
płomień? Jest taki przyjazny i ciepły.
– Jeśli ci powiem, będziesz
musiała z nami zostać, bo to sekret – odparł nie do końca poważnie.
– Ja chcę… – przyznała cicho
Tori. – Jeśli naprawdę mogę się do czegoś przydać, to chcę zostać Strażniczką.
Giotto cały się rozpromienił,
choć już w chwili, gdy Ricardo przyprowadził Tori do domu, wiedział, że
dziewczyna z nimi zostanie. Jak zwykle intuicja go nie zawiodła.
– To wspaniała wiadomość. Wszyscy
się ucieszą, szczególnie Ricardo, że przyjęłaś jego ofertę. I dziewczyny, bo
nie będą czuć się takie samotne w tym domu. – Zaśmiał się.
– Czy teraz powiesz mi, czym jest
ten płomień?
– Nazywamy go Płomieniem
Ostatniej Woli. Niewiele osób potrafi go przywołać, do tego trzeba być zdecydowanym
na wszystko i wierzyć w słuszność tego, co się robi. Chociaż w przypadku
Ricarda działa to trochę inaczej. – Westchnął. – Pomarańczowy jest
charakterystyczny dla Nieba.
Tori milczała przez dłuższą
chwilę, zastanawiając się nad tym, co właśnie usłyszała. Płomień Ostatniej
Woli, a więc tak nazywało się to niezwykłe zjawisko. Ogień, który nie robi
krzywdy. Spojrzała raz jeszcze na Ricarda i jego płomienie, a potem znowu na
Primo i oznajmiła:
– Powinien być niebieski, skoro
to Płomień Nieba.
Giotto roześmiał się.
– Niebieskie są zarezerwowane dla
Deszczu – odparł. – W sumie jest siedem płomieni: pomarańczowe Nieba, czerwone
Burzy, niebieskie Deszczu, żółte Słońca, zielone Błyskawicy, indygo Mgły i
fioletowe Chmury. Każdy człowiek charakteryzuje się jedną, dominującą barwą,
choć mało kto potrafi przywołać Płomienie na tyle silne, by wykorzystać je do
walki.
– I ja mam być Strażniczką
Słońca? – zapytała Tori z dozą powątpiewania. – Przecież ja nie umiem przywołać
takich płomieni. W żadnym kolorze, chyba że będę wszędzie latać z zapałkami,
ale chyba nie o to chodzi – dodała po chwili. – Ricardo jest naprawdę
niesamowity.
– Owszem, doszedł do tego sam –
przyznał Giotto. – A przywoływania Płomieni się nauczysz z czasem. Zresztą nie
wykorzystujemy ich tak często, jak może się zdawać. Ale – dodał po chwili – o
tym mogę ci opowiedzieć w innym miejscu. Co powiesz na spacer zakończony czymś
słodkim? – Uśmiechnął się zachęcająco.
– Tak! – krzyknęła z entuzjazmem
Tori, po czym dodała już spokojniej: – Tak, bardzo chętnie.
– Świetnie.
Poprowadził ją jakimiś bocznymi
korytarzami do wyjścia graniczącego z rzadkim lasem, po którym Giotto poruszał
się z wprawą. Doskonale też wiedział, dokąd idzie, prowadząc Tori do swojej
ulubionej cukierni o nazwie Paradiso. Właścicielka uśmiechnęła się do
nich promiennie.
– Dawno cię u nas nie było, Don
Primo. Już sądziłam, że pańska Prawa Ręka wróciła do pieczenia – przywitała
się, spoglądając z zaciekawieniem na Tori.
– Mieliśmy ostatnio sporo pracy,
donna Amelia. To Tori – przedstawił dziewczynę.
– Dzień dobry – przywitała się
uprzejmie Tori, ale szybko odwróciła wzrok.
Nie chciała, żeby kobieta ją
rozpoznała. Nie spotkały się nigdy tak jak tego dnia, ale mimo wszystko Tori
była miejscowa. Nie raz kręciła w okolicy śmietników różnych barów. Czasem
nawet próbując coś ukraść, żeby zapewnić sobie przeżycie. Może akurat nie z
takiej drogiej cukierni, bo to mijałoby się z celem, ale jednak.
Właścicielka lokalu uśmiechnęła
się do niej promiennie i o nic nie zapytała, jeśli nawet skojarzyła tę blond
czuprynę. W tej chwili dziewczyna była w towarzystwie Primo, więc i pod jego
opieką.
– Wybierz sobie, na co masz
ochotę – powiedziała. – Don Primo, to co zwykle?
– Oczywiście. – Uśmiechnął się z
rozmarzeniem na samo wspomnienie ulubionego ciasta z truskawkami.
Tori dłuższą chwilę wpatrywała
się w gablotkę z łakociami. Brwi miała zmarszczone i wyglądała na niezwykle
skupioną, co rozbawiło Giotta. Nic jednak nie powiedział. Nie chciał jej
poganiać, kiedy dziewczyna wyraźnie nie miała pojęcia, na co się zdecydować. Z
chwili na chwilę była coraz bardziej sfrustrowana tym, że każe czekać Primo
oraz obsługującej ich kobiecie. Ale naprawdę nie wiedziała, co to za słodycze i
czy są dobre.
Rzuciła niepewne spojrzenie w
stronę Primo. Uśmiechał się do niej, ale i tak czuła coraz większą presję. Nie
mogli tak stać w nieskończoność. W końcu postanowiła, co weźmie, chociaż jej
tok myślenia był raczej specyficzny.
– Poproszę tartę cytrynową –
oznajmiła z determinacją w głosie i dodała ciszej. – Bo jest żółta.
A żółty był przecież płomień
Strażnika Słońca, którym miała zostać.
– Doskonały wybór – odpowiedziała
z uśmiechem Amelia. – Zaraz przyniosę wasze zamówienie.
– Gdzie usiądziemy? – zapytała
Tori, spoglądając na Primo.
Giotto wskazał jej pusty stolik
przy oknie, przy którym zwykle siadał w czasie wizyt w Paradiso. Odsunął
jej nawet krzesło, choć zauważył, że Tori nie jest przyzwyczajona do takich
gestów.
– Usiądź – podpowiedział i gdy
zajęła miejsce, usiadł po drugiej stronie. – Stąd można obserwować życie tego
miasta.
Po chwili uśmiechnął się do
Amelii, która przyniosła ich ciasta oraz herbatę w ozdobnym dzbanku.
– Miły dzień – stwierdził Giotto.
– Prawda – przytaknęła z
uśmiechem Tori.
Przyglądała się przez chwilę
zamyślonemu Primo, podziwiając jego profil. Był naprawdę przystojnym i
szarmanckim mężczyzną. Nawet Tori to wiedziała. Lubiła mu się przyglądać, bo
patrzyło się faktycznie bardzo przyjemnie. Potem przypomniało jej się, co
głupiego powiedziała poprzedniego dnia o próbie usidlenia szefa Vongoli i
zalała ją fala gorąca. W dodatku to, w jaki sposób spędzali czas tylko we dwoje
sprawiało, że czuła się jak na randce. A przynajmniej tak sobie randkę
wyobrażała. Na tę myśl zaczerwieniła się jeszcze bardziej i spuściła wzrok, dłubiąc
drobnym widelczykiem w swojej tarcie.
Giotto wrócił spojrzeniem do Tori
i zmarszczył brwi, nie bardzo rozumiejąc, dlaczego dziewczyna nagle straciła
humor.
– Powiedziałem coś nie tak? –
zapytał. – Czy ciasto ci nie smakuje?
– Nie, nie! – zaprzeczyła
pośpiesznie Tori. – Ciasto jest przepyszne.
– No to o co chodzi?
– Przepraszam, zamyśliłam się po
prostu. A ciasto jest naprawdę pyszne. Tarta cytrynowa jest cudowna. Rozpływa
się w ustach dosłownie. Próbowałeś, Primo?
Wiedział, że kłamie, ale nic nie powiedział. Zmierzył ją tylko uważnym spojrzeniem, które jasno mówiło, że jej nie wierzy.
Wiedział, że kłamie, ale nic nie powiedział. Zmierzył ją tylko uważnym spojrzeniem, które jasno mówiło, że jej nie wierzy.
– Amelia piecze cudowne ciasta –
przyznał. – Tylko jedna osoba w tym mieście może z nią konkurować. Szkoda, że
tylko w moich marzeniach. – Westchnął niemal cierpiętniczo.
– Kto taki?
– G.
– Ten upiorny mężczyzna? –
zdziwiła się autentycznie Tori. – Jakoś nie wyobrażam go sobie w kuchni
ubranego w fartuszek.
– G nie jest upiorny – zaprzeczył
Giotto. – No tylko czasem – mruknął pod nosem. – I może nie wygląda, ale
potrafi upiec prawdziwe cuda. – Rozmarzył się, ale zaraz posmutniał. – Ale już
tego nie robi, chyba że go Aki poprosi. Ja się nie mogę doprosić.
– A jak myślisz, dlaczego? –
zapytał ktoś bardzo wkurzonym głosem tuż za nim. – Primo.
Giotto odwrócił się z miną
niewinnego szczeniaczka, który przecież nic nie zrobił. Jednak furia w oczach
przyjaciela jasno mu powiedziała, że na nic prośby i błagania.
– Cześć, G.
– Szukam cię po całej rezydencji,
a ty sobie siedzisz i ciastka jesz – wycedził Strażnik Burzy. – I oczywiście
nikt nie wie, gdzie się podziewasz. Nie zapominaj, że to ty jesteś szefem tego
cyrku, a ustanowienie następcy nie zwalnia cię z obowiązków.
Giotto westchnął, bo naprawdę nie
zamierzał rozzłościć przyjaciela.
– Gdybyś czasami upiekł coś dla
mnie, to bym tu tak często nie zaglądał – zarzucił mu.
– Powtarzam ci to po raz kolejny.
Nie będę piekł dla kogoś, kto ma w nosie swoje obowiązki i łazi sam nie wiadomo
gdzie. Jesteś kopalnią problemów.
– Nie mam w nosie swoich
obowiązków. Poza tym nie sądzisz, że w tej chwili powinieneś mieć inne rzeczy
na uwadze? – zasugerował Giotto.
– Kiedy mam spędzać czas Aki,
skoro muszę się zajmować twoimi obowiązkami, bo ty znikasz, gdy tylko spuszczę
cię z oka?
– Jak zwykle przesadzasz. Nikomu
nie zaszkodzi, że zostawię te papiery na godzinę.
– Oczywiście – zironizował G. –
Zbieraj się, młoda. – Spojrzał na Tori. – Wracamy.
Ale Tori nawet nie drgnęła.
Zamiast tego wbiła gniewne spojrzenie w Strażnika Burzy i zmarszczyła brwi.
– Może się mylę, skoro jestem z
wami dopiero od kilku dni, ale wydaje mi się, że to Primo decyduje o wszystkim
– powiedziała twardo. – Poza tym był tak miły, żeby zabrać mnie tutaj i kupić
mi tę pyszną tartę. Pozwól, że przynajmniej dokończymy swój deser. Nie
chciałabym marnować jedzenia z powodu czyjegoś widzi-mi-się.
G miał coś powiedzieć, ale
ostrzegawcze spojrzenie Giotta go nieco powstrzymało. Strażnik Burzy uśmiechnął
się ironicznie.
– Primo decyduje o wszystkim –
powtórzył za dziewczyną – kiedy zachowuje się jak głowa tej rodziny, a nie
jakby nadal miał szesnaście lat. Amelia może wam to zapakować. Wracamy.
– G ma rację – przyznał Giotto i
zwrócił się do Amelii. – Niestety musimy już iść, czy mogłabyś nam to
zapakować, donna Amelia?
– Oczywiście – odpowiedziała
uprzejmie kobieta i zniknęła gdzieś na zapleczu.
Już po chwili wychodzili z Paradise
z pudełkiem z łakociami. Primo miał nawet wrażenie, że coś tam dołożyła, bo
było odrobinę cięższe niż niecałe dwa kawałki ciasta. Być może był to miły
gest, który uczyniła w stronę Tori, która cały czas patrzyła na G spod byka.
Przez całą drogę powrotną też się
nie odzywała. Szła za G i Primo, wiercąc Strażnikowi Burzy spojrzeniem dziurę w
potylicy i złorzecząc pod nosem. Żaden z nich nie musiał się odwracać, żeby
poczuć tę morderczą aurę. Bez wątpienia Tori była wściekła, że ktoś popsuł jej
popołudnie, które w tak miłej atmosferze spędzała chyba po raz pierwszy.
Gdy byli już w pobliżu
rezydencji, z naprzeciwka nadeszli Aki i Lampo. Kobieta od razu zauważyła
marsową minę narzeczonego, nieco zakłopotaną Giotta i poczuła aurę mordu Tori.
Wymieniła szybkie spojrzenie ze Strażnikiem Błyskawicy.
– Rozumiem, dlaczego w domu
przestało być tak głośno – stwierdziła spokojnie, spoglądając na G. – Ale
dlaczego Tori próbuje zabić cię wzrokiem, już nie.
– To te jego maniery – odparł
Lampo. – Jeśli przez niego donna Amelia w końcu zamknie Paradiso, Primo
będzie musiał go wywalić na długoterminową misję.
– Więc? – Aki spojrzała na całą
trójkę, oczekując odpowiedzi.
Tori tylko odwróciła wzrok. Nie
zamierzała nic mówić, bo czuła, że nie powinna. Zbyt krótko była w Vongoli, a i
nie chciała się skarżyć Aki na zachowanie Strażnika Burzy. Zwyczajnie jej nie
wypadało.
Pierwszy odezwał się Giotto:
– G przyłapał nas podczas deseru
w Paradiso. – Tu zamilkł, bo sam nie wiedział, jak to przedstawić tak,
żeby nikt nie był poszkodowany. G miał trochę racji, bo Giotto faktycznie
wykorzystał okazję, by wymigać się od obowiązków, ale powinien się trochę
pohamować przez wzgląd na Tori. Była nowa i Primo chciał spędzić z nią trochę
czasu oraz lepiej ją poznać. Dać jej poczucie, że jest już częścią rodziny i
sprawić drobną przyjemność ich wizytą w Paradiso. Domyślał się, że
wcześniej były to rzeczy nieosiągalne dla Tori. – Trochę się zdenerwował, bo
wymknąłem się z rezydencji, nikomu nic nie mówiąc. Nie miałem złych intencji,
ale chciałem zabrać Tori na coś słodkiego. I teraz Tori się gniewa, że
musieliśmy tak szybko wracać.
Wydawało mu się, że ujął to tak
łagodnie, jak mógł, żeby nikogo nie urazić, ale i tak słyszał ciche prychnięcie
Tori i westchnął. Zresztą po minie Aki wiedział, że ich przejrzała.
– Czyli jak zwykle G zachowuje
się jak przewrażliwiona kwoka – stwierdził Lampo i zaraz umknął za plecy Aki,
kiedy Strażnik Burzy wyciągnął w jego stronę rękę, co ewidentnie groziło
nieprzyjemnościami.
Zaraz się jednak uspokoił pod
spojrzeniem narzeczonej, która szybko straciła nim zainteresowanie.
– Tori, przepraszam cię za niego
– powiedziała do dziewczyny. – G nawet przy najlepszych intencjach czasami za
szybko działa, a przy tym nie zawsze słucha innych. A że jest przewrażliwiony,
zapominając, że Giotto to już duży chłopiec i umie o siebie zadbać –
zignorowała oburzone prychnięcie Prawej Ręki – to później nikt nie rozumie,
dlaczego to akurat on jest tu numerem dwa. Giotto rzeczywiście powinien wrócić
do obowiązków, ale może ja i Lampo moglibyśmy ci to jakoś wynagrodzić?
Na te słowa Tori lekko się
spłoszyła. Była zła na G, ale tylko na niego i nie było potrzeby, by ktoś inny
za to odpowiadał.
– Nie – powiedziała pospiesznie.
– Nic się nie stało. Nie powinnam się złościć z tak błahego powodu – dodała.
– Nie musisz brać za mnie
odpowiedzialności, aniele – mruknął w tym samym czasie G.
– Nie oszukuj, Tori. Nie ma w tym
nic złego, a my z chęcią spędzimy z tobą trochę czasu.
– Kolejne ujemne punkty lecą. –
Zaśmiał się Lampo, choć nadal trzymał się bezpiecznej kryjówki tuż za Aki,
wiedząc, że G nie waży się na nic, przez co kobiecie mogłaby się stać
najmniejsza krzywda. – Ślubu nie będzie.
– Lampo – skarcił go Giotto i
zaraz spojrzał na Tori. – Myślę, że Aki ci tak po prostu nie przepuści, chociaż
równie dobrze chce cię nieco wykorzystać.
– Giotto, jak możesz? – Teraz to
Aki się lekko oburzyła. – Nawet mi to przez myśl nie przeszło. To nie ja tu
jestem największym kombinatorem, kiedy tam góra papierów rośnie. To źle, że
chcę, żeby Tori dobrze się z nami czuła?
– Właściwie nie ma specjalnie nic
konkretnego, co chciałabym robić – wyznała Tori i wzruszyła ramionami. – Znam
miasto, choć przyznaję, że Paradiso było dla mnie atrakcją.
– To nie musi być nic konkretnego
– odparła Aki. – Możesz się po prostu z nami przejść, a potem wrócimy i zjemy
coś dobrego. Chyba brzmi nieźle, co?
– Zgoda.
– Wspaniale.
Aki minęła najważniejszych mężczyzn
w Vongoli i miała pociągnąć za sobą Tori, kiedy odezwał się Giotto:
– Aki, nie bądź dla niego zbyt
okrutna.
– Skończ szybko te papiery,
załapiesz się na wspólny podwieczorek – odparła. – Chodź, Tori. Pomożesz nam w
przygotowaniach.
Lampo kiwnął G głową, właściwie
odczytując z jego spojrzenia niewypowiedziane, po czym dołączył do kobiet.
Zresztą Giotto też już ruszył z miejsca, chcąc spełnić dopełnić warunków umowy.
Jakiś czas później na tarasie
zebrali się obecni w rezydencji Strażnicy obu pokoleń. Brakowało Alaude’ego
oraz Deamona z Eleną, którzy już rano wybrali się poza miasto spędzić ze sobą
trochę czasu. Aki spojrzała na zadowolonego z siebie Giotta.
– Chyba nie masz nic przeciwko,
żebyśmy razem spędzili kilka chwil? – zapytał.
– Czemu bym miała? To jedyne
chwile, kiedy jesteście bardziej rodziną niż mafią. A młodym zacieśnianie
więzów nie zaszkodzi.
Podwieczorek nie był może
najbardziej wykwintnym w ich życiu daniem, ale był bardzo smaczny. Tym bardziej
zważając na fakt, że Aki na początku nie umiała w ogóle zrobić nic w kuchni, a
to czego się nauczyła, nauczyła się sama. Tori też nie miała wprawy ani
talentu, więc musiała ograniczyć się do krojenia warzyw.
Aki wierzyła, że Tori z czasem
rozwinie skrzydła i nauczy się jeszcze wielu rzeczy u boku Vongoli tak jak ona
sama. Teraz jednak dopiero zaczynała, a nie było się co czarować, nie miała
możliwości nauczyć się pewnych rzeczy. Nikt jej ich nie pokazał, bo wiele lat swojego
życia spędziła na ulicy.
Przy okazji sporo się o Tori
dowiedziała. O tym, że dziewczyna wciąż pamiętała rodziców, choć z czasem coraz
bardziej mgliście. Zginęli w wypadku i osierocili ją. Nie miała pieniędzy, więc
po jakimś czasie wywalono ją z rodzinnego mieszkania. Miała tylko tyle, ile
udało jej się stamtąd zabrać. A zatem niewiele. Miała wtedy siedem lat.
W takim wieku nie przeżyłaby
sama. Z ulicy uratowała ją starsza kobieta, która żyła samotnie w starej,
zniszczonej chatce za miastem. Dach przeciekał, a w domku nie znajdowało się
zbyt wiele. Kobieta zmarła rok później i Tori sama musiała ją pochować, bo
żadna rodzina nigdy się nie pojawiła.
Miała jakiś prowizoryczny dach
nad głową, no i był tam niewielki piecyk, więc zimą mogła się ogrzać przy ogniu
z paleniska. Ale tylko jeśli wcześniej uzbierała wystarczająco dużo drewna w
lasku. Sama nie była w stanie uprawiać ogródka, a i nie miała za co kupić
nasion. Co tylko nadawało się do użytku, sprzedała na targowisku, ale pieniędzy
nie starczyło na zbyt długo.
Głód zajrzał w oczy Tori dość
szybko, a znikąd pomocy. Nie miała innego wyjścia, jak grzebać po śmietnikach z
innymi dziećmi ulicy lub coś ukraść, jeśli miała tyle szczęścia. Nie raz
dostała baty od ludzi z targowiska, gdy udało im się ją dogonić, choć z czasem
nabrała wprawy i zwinności.
Zresztą wiedzieli też, gdzie jej
szukać, więc zdarzały się dni, czasem kilka pod rząd, że nie mogła wrócić do
domku i spała w opuszczonym magazynie lub przy śmietnikach za fabryką.
Aki i Lampo starali się tego nie okazać,
ale opowieści Tori nieco ich zaniepokoiły. Spędziła sama ładnych parę lat, choć
na szczęście wyrosła na dosyć miłą i raczej radosną dziewczynę pomimo
przeciwności losu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz